45 |
KRÓTKI REJESTR OKRUCIEŃSTW I NIESPRAWIEDLIWOŚCI
Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakich nie dopuściłby się skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy – napisał ongiś Alexis the Tocqueville. Ponieważ nasz rząd raczej nie uskarża się na nadmiar pieniędzy, wypadazastanowić się, jakich to okrucieństw i niesprawiedliwości może dopuszczać się w związku z tym. Już pobieżna obserwacja pokazuje, że ich rejestr jest wcale pokaźny.
Kiedy rządowi brakuje pieniędzy, to naturalnym jego odruchem jest podniesienie podatków. Ale litościwa natura postawiła tu barierę zachłanności rządu. Bariera ta nosi nazwę efektu Laffera.Polega on na tym, że przy podniesieniu podatków powyżej pewnego poziomu, dochody państwa są mniejsze, niż przy podatkach niższych. Wytłumaczenie jest proste: wiele przedsiębiorstw, rentownych przy podatku np. 10% staje się nierentownych przy podatku np. 15%, bankrutują więc i nie tylko nie płacą podatku 15-procentowego, ale w ogóle żadnego. Ponadto cześć ludzi, którzy przy podatku 10% nie oszukiwali, bo podatek nie taki bardzo uciążliwy, kary surowe, no i wstyd, przy podatku 15% dochodzi do wniosku, że - pal sześć! oszukiwanie się opłaca. Tworzy się szara strefa, od której podatki, ma się rozumieć, nie wpływają.
Więc rząd podniósł już podatki, ale nadal brakuje mu pieniędzy. Co robi dalej? Zaczyna fałszować pieniądze. Oto parlament uchwala budżet z deficytem (np. na rok 1996 – ok. 100 bln st.zł). Część tego deficytu (około 30%) pokrywa tzw. kredytem banku centralnego. Oznacza to, że Narodowy Bank Polski po prostu każe wydrukować banknoty, których łączna wartość opiewa na sumę owego kredytu. Są to banknoty bez pokrycia, a więc niby prawdziwe, ale w gruncie rzeczy fałszywe. Konsekwencją tego postępowania jest inflacja, czyli spadek wartości pieniądza. Jeśli inflacja wyniosła (tak, jak w roku 1994) 30% rocznie, to znaczy, że każdy milionowy banknot na koniec roku wart był nie milion, a tylko 700 tys. Oznacza to, że każdemu posiadaczowi każdego milionowego banknotu rząd zabrał 300 tys. st. zł.
Ale nadal brakuje mu pieniędzy. Cóż zatem robi? Kiedy minister finansów przedstawia w Sejmie projekt ustawy budżetowej, to w pewnym momencie mówi tak: „a emerytury i renty zwaloryzujemy na poziomie 92%”. W przekładzie na język ludzki oznacza to, że emerytom i rencistom rząd odbierze część ich emerytur i rent. Ten zabieg możliwy jest dzięki inflacji. Ponieważ pieniądz traci wartość, to emerytura, dajmy na to, w wysokości 1 mln st. zł, w rzeczywistości (przy inflacji 30 proc) warta jest naprawdę tylko 700 tys. Trzeba zatem podnieść emerytury, by dogonić spadek wartości pieniądza. Jeśli waloryzacja nie jest stuprocentowa, tylko – powiedzmy – 92-procentowa, to znaczy, że część różnicy rząd zabiera sobie. Dlaczego? Ano dlatego, że emerytów tak bardzo się nie boi.
Wiec zabrał i emerytom, ale nadal brakuje mu pieniędzy. Więc zaczyna odbierać pieniądze ludziom, których nie boi się wcale. Cóż to są za ludzie? To są ludzie, których nie ma. W tym momencie Czytelnik może się żachnąć; co ten Michalkiewicz za głupstwa wypisuje? Jakże to można zabrać pieniądze człowiekowi, którego nie ma? A jednak można. Można odebrać pieniądze człowiekowi, którego nie ma, a ściślej – którego jeszcze nie ma. Ten sposób odbierania pieniędzy objawia się w postaci długu publicznego, tzn. długu, który rząd zaciągnął albo za granicą, albo u własnych obywateli. Dług publiczny Polski na koniec roku 1994 osiągnął wartość 1500 bln zł. Wchodzi w to 42 mld dolarów długu zagranicznego, zaciągniętego w czasach Edwarda Gierka i później oraz tzw. dług wewnętrzny, czyli zobowiązania wewnątrzkrajowe. W jaki sposób rząd zaciąga te ostatnie? Ano, żeby zdobyć pieniądze na pokrycie pozostałej (po kredycie NBP) części deficytu budżetowego, rząd wypuszcza obligacje skarbowe. Obligacje te kupują przede wszystkim banki, bo rząd zobowiązuje się, że – dajmy na to – za rok wykupi te obligacje płacąc sumę nominalną i umowny procent. Ale skąd rząd, który nie ma pieniędzy, będzie je miał w przyszłym roku? Oczywiście i w przyszłym roku nie będzie miał. Co zatem robić? Ano, żeby wykupić poprzednie obligacje i zapłacić procenty, wypuści następne obligacje, ale już na kwotę znacznie (w 1995 roku - dwukrotnie) wyższą. W następnym roku – jeszcze wyższą. I tak dalej. W ten oto sposób rząd zmusza następne pokolenia (a więc ludzi, których jeszcze nie ma) do finansowania wydatków państwowych. Gdyby tak postępował ojciec wobec dzieci, nazwalibyśmy go utracjuszem i ojcem wyrodnym. Ale kiedy to samo robi rząd, uważamy, że wszystko jest w porządku i nawet się od niego tego domagamy, nie zdając sobie, być może, sprawy, że ograbiamy własne wnuki. A żeby było śmieszniej, to wszystko, co tu wyżej opisałem to odwrotna strona medalu zwanego sprawiedliwością społeczną. |
lewactwo
demokracja
państwo
|