110 |
teraz nasze młode państwo miało już stolicę. Następnym wyzwaniem było znalezienie dla niej nazwy, co znowu wymagało długiego okresu namiętnych i wściekłych sporów. King O'Malley, urodzony w Ameryce polityk i jeden z głównych działaczy na rzecz procesu federalizacji, chciał nazwać nową stolicę Shakespeare. Padło wiele propozycji, między innymi Myola, Wheatwoolgold, Emu, Eucalypta, Sydmeladoerbrisho (pierwsze sylaby stolic stanów), Oposum, Gladstone, Thirstyville, Kookaburra, Cromwell i kompletnie odjechane Victoria Defendera Defender. W końcu została Canberra. Żona gubernatora generalnego wystąpiła na zgromadzeniu dygnitarzy i oznajmiła z żalem, że wygrała nazwa używana do tej pory. |
nadawanie nazwy
|
227 |
W The Taming the Great South Land William J. Lines podaje przykłady przerażającego okrucieństwa osadników wobec autochtonów. Zabijano ich na karmę dla psów; kobiety zmuszano do patrzenia, jak ich mężowie są mordowani, a potem kazano im nosić na szyi ich obcięte głowy; do innej kobiety, która uciekła na drzewo, strzelano dla zabawy z pistoletów: „Za każdym razem, gdy trafiła ją kula, zrywała liście i przykładała do ran, aż w końcu spadła bez życia na ziemię”. Chyba najbardziej szokuje dezynwoltura, z jaką dokonywano tych zbrodni, i to pośród wszystkich warstw społecznych. Niejaki Melville, który w 1839 roku napisał historię Tasmanii, relacjonuje, że pewnego dnia wybrał się z „kulturalnym młodym dżentelmenem” na polowanie na kangury. W pewnym momencie młodzieniec zobaczył jakąś przycupniętą za zwalonym drzewem postać. Podszedł bliżej i „stwierdziwszy, że to tylko tubylec”, przytknął mu lufę do piersi „i zabił na miejscu”, napisał wstrząśnięty Melville. |
Zezwierzęcenie
|
316 |
Badającej niefortunny eksperyment z inżynierii genetycznej, popularnie zwany „skradzionymi pokoleniami”.
Był to program rządowy, mający na celu wydźwignięcia aborygeńskich dzieci z nędzy i upośledzenia społecznego poprzez ich fizyczne oddzielenie od rodzin i społeczności. Dokładne liczby nie są znane, ale wiadomo, że w latach 1910-1970 część aborygeńskich dzieci – od jednej dziesiątej do jednej trzeciej – została odebrana rodzicom i umieszczona w rodzinach zastępczych lub ośrodkach państwowych. Koncepcja ta, wtedy uchodząca za postępową, miała przygotować dzieci do lepszego życia w świecie białych. Najbardziej zdumiewa mechanizm prawny, który to umożliwił. Do lat sześćdziesiątych w większości australijskich stanów prawnymi australijskich dzieci nie byli rodzice, tylko państwo, które mogło w każdej chwili zabrać dzieci z domu, jeśli uznało to za wskazane, bez słowa wyjaśnienia i przeprosin.
– Celem tego było wyeliminowanie wszelkiego kontaktu między rodzicami i dziećmi – tłumaczył mi Jim Brooks. – Znamy przypadek kobiety, której pięcioro dzieci wysłano do pięciu różnych stanów. Nie miała z nimi żadnego kontaktu, nie wiedziała, gdzie są, czy nie chorują, czy są szczęśliwe i tak dalej. Ma pan dzieci?
– Czwórkę
– Niech pan sobie wyobrazi, że pewnego dnia pod pana dom przyjeżdża furgonetka z opieki społecznej i urzędnik pana informuje, że zabiera pana dzieci. Niech pan spróbuje sobie wyobrazić, co by pan czuł, gdyby pan musiał stać i patrzeć, jak pakują pana dzieci do furgonetki. Potem furgonetka odjeżdża, dzieci płaczą, patrzą na pana przez tylną szybę i pan wie, że prawdopodobnie już nigdy ich nie zobaczy.
– Wystarczy… – przerwałem.
Uśmiechnął się do mnie współczująco.
– I nic nie może pan zrobić. Nie ma się pan do kogo zwrócić. Żaden sąd nie stanie po pana stronie. To trwało kilkadziesiąt lat.
– Skąd tyle okrucieństwa?
– Oni nie uważali tego za okrutne. We własnym mniemaniu robili coś dobrego.
Podał mi streszczenie raportu komisji i pokazał cytat z początku XX wieku, słowa wędrownego inspektora Jamesa Isdella, który napisał o pozbawionych dzieci rodzicach: „ich smutek może się w tej chwili wydawać dojmujący, ale szybko zapomną o swoim potomstwie”.
– Oni szczerze uważali, że Aborygeni są pozbawieni normalnych, ludzkich uczuć. Dzieciom często mówiono, że ich rodzice nie żyją, a czasem, że już ich nie chcą. Chciano im w ten sposób pomóc znosić ich los. Może pan sobie wyobrazić konsekwencje. Trauma wpychała ludzi w alkoholizm, a statystyka samobójstw była kosmiczna.
– Co się później działo z tymi dziećmi?
– Pozostawały w rodzinach zastępczych albo ośrodkach do szesnastego, siedemnastego roku życia, a potem puszczano je w świat. Miały do wyboru zostać w miastach i radzić sobie z nieuchronnymi uprzedzeniami albo wrócić do swoich wspólnot i do tradycyjnego modelu życia, którego już nie pamiętały, z ludźmi, których właściwie nie znały. Upośledzenie społeczne i patologie były wpisane w ten system. Niektórzy przekonują, że odbieranie dzieci dotyczyło tylko niewielkiego odsetka aborygeńskich rodzin. Po pierwsze to nieprawda, ponieważ prawie wszystkie rodziny mniej lub bardziej bezpośrednio ucierpiały, a po drugie, takie mówienie świadczy o niezrozumieniu istoty tej tragedii, ponieważ odbieranie dzieci nieodwracalnie niszczyło cały tradycyjny system stosunków społecznych. |
pracownicy aparatu państwowego
|