Obok takich taktycznych rozważań, najwięcej miejsca w naszych rozmowach zajmowało zranienie kapitana von Schmitterloew, które wywarło nadzwyczaj przygnębiające wrażenie na wszystkich. W chwili, gdy na skraju lasu lornetką szukał pozycji angielskiej, jeden z pierwszych szrapneli urwał mu obie ręce powyżej łokcia.
Kapitan przeniesiony na polanę, mimo danych mu poprzednio dwóch silnych dawek morfiny, wciąż krzyczał, żeby mu wyjąc z rąk lornetkę, bo palce go bolą. Wie, ze umrzeć musi. Dziękuje swoim ludziom za pomoc, przeprasza ich, że wymyślał im od "Pollaken" - (po wyczerpaniu całego słownika przezwisk uchodziło "du Pollake" za wyzwisko najdosadniejsze i najbardziej pogardliwe). Przyznaje, że Polacy wypełniają sumiennie swoje obowiązki, chociaż naród ich tak bardzo dręczono i choć nie za swoją ojczyznę walczyć muszą. Teraz w chwili śmierci pojmuje, jak wielkie krzywdy wyrządzono [neutralnej - przyp. JF] Belgii. Przeklina wojną i Wilhelma, jej inicjatora.
Biedaczysko był od roku żonaty. Dnia poprzedniego otrzyma wiadomość, że urodziła mu się córka. W przeciągu kilku następnych godzin dostał od rozmaitych, litujących się nad nim lekarzy, razem wziąwszy, 5-ciokrotną maksymalną dawkę morfiny, a jednak cierpień jego nie uśmierzono. Trzeciego lub czwartego dnia zmarł. Ponieważ do ostatnich chwil życia mówił stale o Polakach, Belgach i o wojnie to samo, co w pierwszej chwili zranienia, ogłoszono, że dostał pomieszania zmysłów.
|
Z armią Klucka na Paryż. Pamiętnik lekarza Polaka.
|
Jacobson, Wojciech
|
9788378894636:71
10.09.2017
|