Góra strony
Fizyka Życia

Myślenie absolutne - moja historia

Pełny opis pojęcia "Myślenie absolutne"

Moja droga do myślenia absolutnego 

It is very unnerving to be proven wrong,
particularly when you are really right
and the person who is really wrong
is proving you wrong
and proving himself wrongly... right
Denerwujące jest gdy ktoś mówi ci, że błądzisz,
szczególnie wtedy gdy masz rację
a ten, kto zarzuca ci błąd sam błądzi,
mylnie mniemając, że... ma rację.

 

Spis treści:

  1. Wstęp
  2. Alergia na nowe
  3. Jak przedziera się nowe
  4. Myślenie absolutne po raz pierwszy
  5. Stereotypy myślenia
  6. Dobry początek - wielokulturowość
  7. Myślenie systemowe
  8. Sprzężenie zwrotne
  9. Samowzbudność
  10. Stabilność
  11. Myślenie abstrakcyjne
  12. Myślenie systemowe w sporcie
  13. Myślenie teoriogrowe
  14. Konflikt i współpraca
  15. Myślenie mnogościowe
  16. Walka populacji
  17. Naturalna_presja na wyzysk społeczny
  18. Historia idealnych komun
  19. Obiekt żywy
  20. Powstawanie
  21. Obiekt
  22. Cykl Życiowy Obiektu
  23. Właściwości i stan właściwości
  24. Proces
  25. System
  26. Emergencja
  27. System autodynamiczny
  28. Z czego zbudowane są obiekty?
  29. Informacja
  30. Zasoby
  31. Coś z niczego
  32. Konflikt interesu
  33. Ahamkara
  34. Politycy
  35. Matrix
  36. Myślenia teoriogrowego ciąg dalszy
  37. Myślenie życiowe
  38. Laboratorium badań nad życiem
  39. Zlew, a rządzenie
  40. Literatura

Wstęp

Nie pomylę się zbytnio, twierdząc, że prawie każdy twórca lub odkrywca, zaraz po tym jak stworzy swe dzieło lub dokona odkrycia, ma nadzieję, że ludzie odkryją wielkość tego dzieła albo na tyle zainteresują się odkryciem, że przynajmniej będą zadawać pytania.

Nie ukrywam, że też miałem taką nadzieję...
ale na samym początku była brudna recenzja na blogu mlodyfizyk.blox.pl [linka nie daję, można ją sobie wygooglać]. Hektolitry pomyj i wymyślanie od bełkotu - nie skrępowane absolutnie niczym, bowiem autorka pisała jako anonim. Przez pewien czas "recenzja" bardzo się gawiedzi podobała i też dopisywali w komentarzach swoje inwektywy. Co ciekawe nikt z nich książki nie czytał. Nawet sama autorka, do czego zresztą się przyznała już na wstępie. Później pojawiły się wpisy polemiczne, ludzi, którzy przeczytali, a jeden z nich był nawet całkiem sensowny.

Pomimo tego, że takie coś może człowieka kompletnie załamać, dalej chciałem promować Fizykę Życia. Trafiłem więc na portal racjonalista.pl i zacząłem chodzić na ciekawe spotkania w ich klubie dyskusyjnym. "W teorii przynajmniej powinni być zainteresowani czymś nowym" - myślałem. Racjonaliści z klubu, okazali się racjonalistami raczej z nazwy, bo swój "racjonalizm" utożsamiali ze zwykłym, acz zajadłym antyklerykalizmem. Świetnie podsumował to Bogdan, którego tam wówczas poznałem, i który tak jak ja był człowiekiem spoza ich kręgu. Pewnego dnia stanowczo powiedział: "Nie macie prawa nazywać siebie racjonalistami bo nie macie elementarnej wiedzy o ekonomii". [więcej na temat wystąpienia Bogdana]. Nie uważam jednak, że traciłem tam czas. Zawsze jestem otwarty na nowe: ktoś całkiem fajnie wprowadził nas do historii filozofii, a dyskusje z niegłupim starszym panem, o ile dobrze pamiętam, Witoldem, nauczyły mnie walki na argumenty. Sama formuła zebrań też była ciekawa: na początku wszyscy zebrani proponowali swój temat do dyskusji, dalej następowało kilkustopniowe głosowanie, mające na celu wyłonienie z tej listy 2-3 tematów. Po czym każdy z nich był dyskutowany przez około 40 minut. Rzadko zdarzało się by dyskusja sama wcześniej wygasła. Spotkania, z reguły, prowadził Witold, który był chyba oficjalnym przedstwicielem portalu.

Promocja Fizyki Życia u tych racjonalistów też się nie udała. Byli tak zaciekle antyreligijni, że wszystko co nie nadawało się do szkalowania religii w zasadzie ich nie interesowało.

Fizyka Życia

Alergia na nowe

Wróćmy jednak do tematu. Zatem tak za nic dostałem w twarz, tylko dlatego, że napisałem "Fizykę Życia". "Złośliwa krytyka bardzo łatwo przychodzi" - pomyślałem sobie wówczas. Potem w oparciu o komentarze zobaczyłem jak w praktyce działa konformizm. Gdy ktoś napisał mniej więcej tak: "Piszę o debilu co śmie twierdzić, że coś nowego w nauce odkrył" to potem od razu następni lekką ręką dopisywali się w podobnym duchu. Krytykowali coś czego na oczy nie widzieli i w zrozumienie czego musieliby włożyć nieco wysiłku. Taniej jest zatem dołączyć do grona ujadających i zmienić "debila", użytego w komentarzu wyżej na "palanta". Z drugiej strony, gdy rozmawiałem z osobami mi życzliwymi, to niejako trzymały moją stronę ale w sam temat też nie za bardzo wnikały. Osoby te lubiły mnie lub darzyły szacunkiem i dlatego akceptowały twierdzenia tylko dlatego, że to ja je wygłaszałem. "To świetna książka" - stwierdził na międzynarodowej konferencji naukowej pewien doktor, ja natomiast doskonale wiedziałem, że jej nie przeczytał. "Zatem ważniejsze od tego co się mówi jest kto mówi." - taki był kolejny wniosek. I od razu skojarzyło mi się to z zasłyszanym kiedyś stwierdzeniem, że "Ludzie nie słuchają by zrozumieć, lecz by móc odpowiedzieć".

Po kilkumiesięcznej przygodzie z "racjonalistami", postanowiłem opowiedzieć o moich odkryciach osobom, które mnie kształciły. Na wydziale, na którym onegdaj studiowałem, co tydzień organizowane były seminaria. Miały one na celu poszerzenie wiedzy kadry naukowej. Dano mi więc szansę zaprezentowania Fizyki Życia. Publika, składająca się głównie z profesorów i doktorów, była nastawiona przychylnie - pamiętali mnie jeszcze jako dobrego studenta. Zaprezentowałem i przeszliśmy do dyskusji. Niby ich to ciekawi, ale tak jakby nie za bardzo. Odnoszę wrażenie, że siedzą w swoich wyspecjalizowanych tematach i patrzą na świat wyłącznie przez ich pryzmat. Nagle jeden zapytał: "Wiadomo, że życie to materia i duch. A jak pan zdefiniował ducha?". "Ewolucja biologiczna stopniowo doskonaliła coś w rodzaju oprogramowania i odpowiednio poukładaną materią sterują właśnie takie programy. Analogia z komputerami jest bardzo duża" - odpowiadam - "od razu po narodzeniu mamy wgrane w siebie standardowe programy zwane instynktem i emocjami, a potem w trakcie życia sami doposażamy się w nowe i je doskonalimy...". "Bzdura! Duch nie może być programem komputerowym." - skwitował profesor, zamykając dalszą dyskusję.

Zaczęło mnie to nurtować. Przecież zagadnienie życia nie jest jednoznacznie wytłumaczone, a z drugiej strony większość z nas, wyraża nie tylko intencję ale wręcz ogromną chęć zrozumienia czym ono jest i jak powstało. Połączyłem wiele dziedzin naukowych w jedną spójną całość, która według mnie jest całkiem sensowna i trzyma się logicznej, przysłowiowej "kupy". Pokazałem też, że powstanie życia to nie problem znalezienia pierwszej prakomórki lub jego przylecenia z kosmosu, lecz odkrycie procesu, który doprowadził do jego powstania, co więcej, w miarę dokładnie proces ten opisałem. A tu masz babo placek - nie mogę się z tym przebić, bo nikt nie chce tego potraktować nawet jako materiału do dyskusji.

Analogiczny problem miał Galileusz (1564-1642), który przeprowadził eksperyment polegający na wyrzuceniu w tym samym momencie z przekrzywionej wieży w Pizie dwóch kul: lekkiej muszkietowej i ciężkiej armatniej. Doświadczenie to obserwowało wiele osób uważanych wówczas za światłych i mądrych. Widzieli oni, że obie kule chwilę później prawie jednocześnie uderzyły o bruk. Ale pomimo, że widzieli to na własne oczy, dalej byli przekonani do bardziej intuicyjnej teorii Arystotelesa, która mówiła, że przedmioty cięższe spadają szybciej...

Francuski malarz Henri de Toulouse-Lautrec (1864-1901) obecnie uważany jest za "genialnego artystę, mającego zadziwiającą umiejętność obserwacji połączoną z wyjątkową sympatią i zrozumieniem dla ludzi". Ale gdy tworzył wiedziało o nim kilkadziesiąt osób. Podobnie było z Paul'em Cézanne'm (1839-1906) i Vincent'em Van Gogh'iem (1853-1890). Ten ostatni nawet zastanawiał się nad tym czy jego obrazy będą kiedyś więcej warte niż farba użyta do ich namalowania. W 2011 roku płótno Cezanne'a sprzedano za 259 mln., a w 1990 jedno z dzieł Van Gogh'a poszło za 82.5 mln. Dziś oczywiście każdy uważa ich za wielkich malarzy, zwłaszcza ci co nie mają bladego pojęcia o malarstwie. Dlaczego więc przez swoich współczesnych byli traktowani jako zwykli pacykarze? Cierpieli, ale kogóż to obchodziło. Filozofka Ayn Rand (1905-1982) była załamana tym jak ludzie odebrali, liczące ponad tysiąc stron, dzieło jej życia - "Alasa Zbuntowanego". Szczególnie rozczarowali ją ci, na których najbardziej liczyła - przedsiębiorcy. Pisała w przekonaniu, że to właśnie oni jako pierwsi zrozumieją przesłanie tej książki. Dopiero po 35 latach, w sondażu przeprowadzonym przez bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych okazało się, że w rankingu "książka, która wywarła największy wpływ na moje życie" Amerykanie głosując umieścili "Atlasa" na drugim miejscu zaraz po Biblii.

Mikołaj Kopernik (1473-1543) też natrafił na opór - oczywiście dziś zwala się to na ciemnotę instytucji kościoła katolickiego. Ale przecież instytucja to ludzie związani wspólną ideą lub interesem, i może właśnie dlatego zjawisko "oporu przed nowym" należy rozpatrywać nie w kategoriach katolicyzmu ale właśnie w kategoriach instytucji. Większość polityków złapanych na mówieniu nieprawdy idzie "w zaparte" i wszystkiemu zaprzecza. To może dokładnie w ten sam sposób reagują ludzie na to, że nie dostrzegali do tej pory pewnych oczywistości. Ale oczywistościom zaprzeczyć się nie da, więc się je odrzuca dokładnie tak jak pokazało to doświadczenie Galileusza.

Oczywisty jest dla mnie kolejny wniosek: "Ludzie źle reagują na nowe". Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że "Najsilniejszym z lęków jest strach przed nieznanym". A według Wilfred'a Trotter'a (1872-1939), twórcy pojęcia "instynkt stadny", jest jeszcze gorzej: "Umysł ludzki tak niechętnie znosi cudze koncepcje jak organizm obce białko, i reaguje na nie równie energicznie.".

Powstanie życia

Jak przedziera się nowe

Zaraz po wydaniu książki chciałem znaleźć recenzentów. Pani Iwona - psycholog i specjalista zarządzania, wnikliwie ją przeczytała i napisała tak przychylną opinię, że po zapoznaniu się z nią wyorbitowałem w "siódme niebo". Na fali tego entuzjazmu postanowiłem pójść dalej i poprosić o zrecenzowanie kogoś z tytułem naukowym. Profesor fizyki recenzujący książki w czasopismach popularno-naukowych, zapytał: "Czy ktoś już tę książkę zrecenzował?", odparłem, że nie. "Nie recenzuję prac niezrecenzowanych" padła odpowiedź sprowadzająca mnie szybko na ziemię. Następną recenzją była ta oczerniająca na wspomnianym już blogu. Po kilku miesiącach moja mama poleciła mi swego znajomego emerytowanego profesora fizyki. Był jej pacjentem, którego onegdaj postawiła na nogi, można więc było liczyć na jego przychylność. Wysłałem więc mu książkę i po kilku tygodniach otrzymałem recenzję. Pozytywną, ale jakąś taką mdłą i nijaką. Profesor dla swego bezpieczeństwa powtykał, jak rodzynki do ciasta, kilka bezsensownych, według mnie, wątpliwości. Tak na wszelki wypadek, by tekst zabezpieczał recenzenta na dwa fronty: gdyby autor dostał Nobla to mógłby powiedzieć "Od razu wiedziałem!", a gdyby książka okazała się totalną klapą, skwitowałby "Przecież mówiłem, że do niczego…". Przejrzał po łebkach i coś tam nasmarował w bezpiecznym dla siebie stylu.

Szperałem dalej i natrafiłem na ciekawe książki, które wiele mi wyjaśniły. Marian Mazur (1909-1983), uważany za ojca polskiej cybernetyki, mówi o dwóch sprawach:

  1. że główną wadą ludzi nauki jest dążenie do patrzenia na świat w sposób wycinkowy, poprzez pryzmat jednej dyscypliny naukowej, właśnie tej, w której specjalizuje się dany naukowiec; i
  2. że ludzie dzielą się na Poszukujących, którzy dążą do poznania mechanizmów, w oparciu o które funkcjonuje rzeczywistość i Doktrynerów, którzy naginają rzeczywistość do swoich poglądów.
"Aha" - pomyślałem sobie - "Ludzie patrzą na świat poprzez pryzmat swoich poglądów". Ciekawe jakie poglądy może mieć ta co wylała na mnie kubeł pomyj, nie czytając nawet książki?

Z kolei u William'a Beveridge'a (1908-2006) autora książki "Sztuka badań naukowych" natrafiłem na mechanizm wdzierania się nowych koncepcji do powszechnej świadomości: "…każdy oryginalny przyczynek do wiedzy musi pokonać trzy fazy oporu, zanim zostanie uznany: w fazie pierwszej jest on ośmieszany jako nieprawdziwy, niemożliwy lub nieużyteczny; w fazie drugiej przyznaje się odkryciu pewien sens, lecz odmawia mu się jakiegokolwiek znaczenia praktycznego; natomiast w fazie trzeciej, w której odkrycie zyskało powszechne uznanie, zjawiają się ludzie, którzy stwierdzają, że odkrycie nie jest oryginalne, gdyż zostało dokonane wcześniej przez innych.". Drugim bardzo ważnym spostrzeżeniem tego australijskiego patologa było zjawisko polegające na tym, że "Osobistości, które z racji swych dawnych osiągnięć piastują wysokie godności, zwykle niechętnie spoglądają na zbyt szybki postęp wiedzy, szczególnie ten wybiegający poza ich własne osiągnięcia.". Nasunął mi się kolejny wniosek: "Ludzie blokują nowe z zawiści lub gdy zagrożony jest ich interes.".

Myślenie absolutne po raz pierwszy

W tym momencie sformułowałem po raz pierwszy pojęcie myślenia absolutnego. Definicja mówiła, że żeby dobrze zrozumieć rzeczywistość trzeba umieć jednocześnie myśleć w sposób redukcjonistyczny, systemowy i teoriogrowy. Chociaż, po pewnym czasie zrozumiałem, że nie zawierała ona tego wszystkiego co powinna, to jednak podkreśliłem w niej fakt stosowania przez ludzi wyłącznie jednego z kilku, w tym przypadku trzech, różnych podejść rozumowych, które na pierwszy rzut oka się wykluczają. Definicja pokazywała również, że podejścia te nie są ze sobą sprzeczne, lecz że się nawzajem uzupełniają. Podkreśliłem również fakt, że ludzie przyjmują jeden z tych sposobów i niejako z automatu odrzucają pozostałe. I że to właśnie jest ich zasadniczym błędem.

Czułem jednak, że ta definicja myślenia absolutnego, wbrew swej nazwie, wcale nie jest pełna, i że tak do końca, czyli absolutnie, nie wyczerpuje tematu. Przełomem stała się książka Thomas'a Elpel'a "Roadmap to Reality". Autor pisze w niej, że nasze postrzeganie świata jest ograniczone przez światopogląd, którym się posługujemy. Światopogląd czyli: zbiór sądów, przekonań i opinii na temat otaczającego świata. Dalej autor wyjaśnił, że istnieje dziesięć charakterystycznych światopoglądów, które układają się w następującą hierarchię:

  1. przedświadomy
  2. magiczny
  3. mityczny
  4. sekwencyjny
  5. systemowy
  6. holistyczny
  7. mistyczny
  8. obserwacyjny
  9. nieliniowy
  10. uniwersalny
Jako dziecko myślimy w sposób przedświadomy, potem magiczny, potem mityczny... I tak po kolei przechodzimy z poprzedniego poziomu na kolejny. Dla zainteresowanych tabele światopoglądów Thomas'a Elpel'a zamieszczona jest w słowniku Fizyki Życia.

Stereotypy myślenia

Nie powiem, żebym całkowicie zgodził się z Elpel'em. Ba, zgodziłem się z nim w zaledwie kilku tematach, ale za to fundamentalnych. Zgadzam się, że ludzkie umysły opanowane są przez jeden z kilku typowych schematów myślenia, i że tych schematów jest kilka, i że niektóre z nich są schematami naturalnymi typowymi dla danego etapu cyklu życiowego człowieka. Zgadzam się również z Elpel'em, że "większość Amerykanów zatrzymuje się gdzieś na końcu myślenia mitycznego i początku sekwencyjnego". Oczywiście o Amerykanach mam raczej mgliste pojęcie, ale z moich europejskich obserwacji wynika, że większość ludzi pochodzących z miast i wykształconych w typowych szkołach (średnich i wyższych) myśli schematem redukcjonistycznym i poza niego nie wychodzi.

Dlaczego ludzie z miast? Bo życie z uprawy roli lub hodowli zwierząt wymusza myślenie życiowe. Miastowi nie myślą w kategoriach siania i zbierania plonów, czyli typowego inwestowania obarczonego ryzykiem, na przykład chwilowej burzy z gradobiciem, która zniszczy uprawę. W mieście troszczyć się trzeba o o wiele mniej ważnych rzeczy niż na wsi, a wygodne życie sprzyja myśleniu redukcjonistycznemu. Znamiennym tego potwierdzeniem jest to, że Polinezyjczycy nie myślą o przyszłości - w ich języku nie ma czasu przyszłego. Żyją jak w raju: zawsze mają ciepło i zawsze mają co jeść. Ich poprzednie pokolenia nie musiały planować i troszczyć się o zapasy na zimę, toteż do porozumiewania się zupełnie wystarczało im mówienie o teraźniejszości i przeszłości.

Redukcjonistyczny sposób myślenia utrwala również nasze szkolnictwo: zadania nawet jeśli są skomplikowane to i tak zawsze mają jedno rozwiązanie. O dylematach czyli sytuacjach, które nie mają konkretnych rozwiązań się nie wspomina. Podjerzewam, że o czymś takim jak iterowany dylemat aresztowanych nie mówi się na żadnej uczelni pedagogicznej ani na żadnym wydziale politologii. A przecież są to fundamenty zrozumienia procesów społecznych.

A czy jest coś w czym się z Elpel'em nie zgadzam? Ano w zasadzie ze wszystkimi jego światopoglądami, które umieścił po systemowym. Nie pasują mi i nie przekonują. Według mnie istnieją inne, bardziej spójne i logiczne, ale niestety nie są one intuicyjne, i co gorsza w ich opanowanie trzeba włożyć sporo chęci i wysiłku. Są nimi: myślenie mnogościowe, teoriogrowe i życiowe oraz jeden schemat myślowy, którego nie trzeba się uczyć, a wręcz trzeba go z siebie wyrzucić, bo bardzo mocno jest on w nas zakorzeniony już od samego urodzenia. Chodzi mi o wyzwolenie się z myślenia poprzez pryzmat interesu własnego i interesu grupy, do której się należy. Wyzbycie się tego egoistycznego myślenia nazwałem moksza - jest to termin zapożyczony z filozofii Dalekiego Wschodu.

W filozofii hinduistycznej moksza rozumiana jest jako wyzwolenie od iluzji wywołanej identyfikacją umysłu z myślami oraz percepcjami zmysłowymi, uwięzionymi w świecie form: energii, materii, czasu, przestrzeni oraz zależności przyczynowo-skutkowych (karma), a przez to niepozwalającymi na doświadczenie własnej prawdziwej natury - czystej świadomości, która nie ma żadnej formy [Wikipedia 2019.03.03]. Definicja ta, jak widać, jest dość niejasna, moksza w fizyce życia definiowana jest w mniej skompliowany i badziej zrozumiały sposób.

Dalej opowiem jak wpadłem na te wszystkie schematy myślenia.

Cykl życiowy człowieka
Myślenie redukcjonistyczne
Myślenie życiowe
Dylemat
Iterowany dylemat aresztowanych
Myślenie mnogościowe
Myślenie teoriogrowe
Moksza

Dobry początek - wielokulturowość

Mój ojciec, jako inżynier metalurg, został oddelegowany do pracy w Związku Radzieckim. Z tego powodu od 9 do 13-go roku życia chodziłem do zwykłej radzieckiej szkoły. Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę było to, że tamtejsze radio koncentrowało się na zupełnie innych rzeczach niż polskie. Praktycznie przez cały czas bębniono w nim o sukcesach radzieckiej gospodarki. Wyrażenie "centnierow s giektara" (kwintali z hektara) radio wryło mi na trwałe w mózg. Gdzieś tam zebrano 80, oczywiście centnierow s giektara, gdzie indziej 85, jeszcze indziej 90,... centnierow s giektara, centnierow s giektara. Z tego gadania można było odnieść wrażenie, że kraj jest zasobny i dynamicznie się rozwija. Ale tak na prawdę to widziałem, że sklepy spożywcze były gorzej zaopatrzone niż nasze polskie. Niektóre towary mój tata kupował wyłącznie w specjalnym sklepie dla dyplomatów - przeciętny mieszkaniec Moskwy mógł sobie o nich tylko pomarzyć. Oczywiście był pośród nich egzotyczny kawior, którego w Polsce w ogóle nie było, ale głównie kupowaliśmy tam szynkę, polędwicę i świeżą rybę - sandacza. Wszystko to można było wówczas dostępne w warszawskich sklepach, a u sowietów był z tym duży kłopot. A o sandaczu też pamiętam bo do wyboru był tylko on - nawet w sklepie dla uprzywilejowanych zbyt dużego wyboru nie było.

Nietrudno zauważyć, że ten system zaopatrywania obcokrajowców mógł prowadzić do swoistego miedzynarodowego procederu. Zagraniczniak mógł nakupować różnego rodzaju dóbr i potem odsprzedać je z zyskiem znajomym Rosjanom. By do takich nadużyć nie dochodziło wprowadzono rozwiązanie godne towarzysza Salomona: kupić można było raz na dwa tygodnie i "nie więcej niż...". Z tego co pamiętam to waga wędlin i ryb przy takim zakupie nie mogła przekraczać 250 gram na członka rodziny. A więc co innego klepią w radiu, a co innego dzieje się w rzeczywistości.

Autorem mojego drugiego odkrycia był klasowy łodyr', co w rosyjskim oznacza próżniaka, choć w tym przypadku słowo bandzior byłoby bardziej na miejscu. Siedziałem z nim w jednej ławce, ani bowiem on ani ja nie nosiliśmy na szyi czerwonej chusty - symbolu przynależności do Pionierów. Była to organizacja, wychowująca przyszłych komunistów. Niepisaną regułą było, że musiały do niej należeć wszystkie dzieci w wieku 9-14 lat. Wyjątkami byli ci, którzy z definicji nie nadawali się na porządnych obywateli. Lena-wariatka nosiła czerwoną chustę, Igor-urwis też do nich należał, a Sioma-bandzior już nie. I ja też nie. Moja mama zbytnią miłością do komunizmu nie pałała i robiła wszystko bym pionierem nie został. W konspiracji uzgodniła ze mną, że za rok mam być przyjęty do Harcerstwa i wtedy będę polskim pionierem. Pionierwożataja, czyli młoda szczupła dziewczyna, której jedynym zajęciem było pranie niewinnych dziecięcych mózgów, kupiła naszą wersję i więcej już nie nalegała. I w ten oto sposób nie przystąpiłem do Wszechzwiązkowej Pionierskiej Organizacji im. Włodzimierza Ilijcza Lenina ale za to wylądowałem w jednej ławce z Siomą-bandziorem. Kilka miesięcy później zrywaliśmy z mamą boki ze śmiechu, bo po tym jak z kolegami przez dwie godziny zbieraliśmy makulaturę została wyróżniona honorowym dyplomem za wychowanie syna w duchu marksizmu-leninizmu.

Jak każdy uczeń musiałem mieć kredki. Na bordowym tle kartonowego pudełka, w którym je nosiłem, była arystyczna biała plama przedstwiająca kontur głowy Lenina wygłaszającego płomiennie przemówienie. Wierna kopia z pionierskiej odznaki. Raz albo może dwa, zupełnie nie mając świadomości, że stawiam kreski na czyjejś twarzy, sprawdziłem na tej białej plamie czy kredka ma potrzebny mi kolor. No i pewnego razu, gdy przez przypadek pudełko leżało pod nosem Siomy i przez złe zrządzenie losu Leninem do góry, ten zauważył te cholerne kreski pozostawione na łysinie wodza rewolucji. Oburzony, jakbym popełnił niewybaczalne i wielkiej kary godne świętokradztwo, doniósł o tym wychowawczyni. Zamurowało mnie, ale wcale nie ze strachu przed nauczycielką. Pomny naszych dziecięcych psikusów na zajęciach religii w polskim kościele odkryłem w tym momencie, że Rosjanie o wiele bardziej czcili Lenina niż my Jezusa. I tu i tu był kult, ale ten ich kult był o wiele silniejszy, pomimo że oni czcili "zaledwie" człowieka, a my "aż" Boga. Do dziś pamiętam słowa zbulwersowanego Siomy-bandziora: "... ty, ... ty Lienina izrisował...". A przecież jako odrzucony przez system, Sioma z definicji powinien być jego przeciwnikiem.

Język rosyjski opanowałem tak, że nawet rdzenni Rosjanie brali mnie za swojego. Po powrocie do Polski, już w szkole średniej, zetknąłem się z nieznanym mi zjawiskiem. Bardzo wielu nauczycieli uważało, że jestem pewniakiem do wygrania ogólnopolskiego konkursu języka rosyjskiego. Pomimo to zająłem drugie miejsce. Wygrała, gorzej mówiąca koleżanka z klasy, która jednak tłumaczyła... nie, wcale nie lepiej, lecz za to zgodnie z ogólnie przyjętymi w polskim szkolnictwie regułami jakich należy przestrzegać przy przekładach z polskiego na rosyjski. Moja metoda nie pasowała do schematów stosowanych przez nauczycieli. Nie tłumaczyłem bowiem tak, jak uczono tego w szkole. Analizowałem to co autor polskiego tekstu chciał powiedzieć i wyrażałem tę myśl po rosyjsku, zupełnie nie dbając, o to jak przetłumaczyć dany zwrot lub słowo. Oddawałem po rosyjsku sens polskiego tekstu z jego najmniejszymi niuansami, po prostu tak, jak powiedziałby to każdy znany mi Rosjanin. Ale to nie pasowało do nauczanego schematu.

Odkryłem wówczas, że to światopogląd oceniających ma wpływ na odbiór tego jak coś jest zrobione. Turecki sędzia bardziej przychylnym okiem patrzy na tureckiego zawodnika, a recenzent naukowy na pracę, w której autor wymieni jego nazwisko. Świadomość tego, że ludzkie JA fałszuje postrzeganie rzeczywistości to oczywiście jeden z elementów mokszy. Ale wówczas jeszcze zupełnie nie miałem o tym pojęcia.

Moksza

Myślenie systemowe

Z myśleniem systemowym spotkałem się na studiach na Politechnice Warszawskiej. Miałem wiele szczęścia bowiem na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa o systemach mówiło się dużo i w wielu różnych aspektach. Uczyliśmy się o zaburzeniach, sprzężeniach zwrotnych, stabilności i samowzbudności - a zatem o rzeczach, o których mało kto wie. Wiedza ta pochodziła jednak z różnych źródeł i była, jakbym to ujął, nie za bardzo uporządkowana. Świadczy o tym chociażby to w jaki sposób profesor Roman Gutowski wprowadził nas w zagadnienie, które poźniej okreśłiłem mianem nadążności. W celu dania nam wytchnienia, zupełnie tego nie planując, w ramach dowcipnej dygresji, opowiedział nam ciekawostkę "jak to rakieta goni samolot", a samolot żeby nie dać się zestrzelić robi uniki. "Ale rakieta" - mówił profesor - "jest cwana, i po kilku takich unikach próbuje rozpoznać charakterystykę tego w jaki sposób ją samolot kiwa.". "I jeśli się jej to uda to go dogoni i zestrzeli, a jeśli nie to samolot ucieknie." - tę konkluzję profesora zapamiętałem na całe życie.

Upłynęło sporo czasu zanim udało mi się te porozrzucane strzępki wiedzy poukładać w głowie i stworzyć z nich spójną i logiczną całość. Podkreślę raz jeszcze: miałem szczęście, bo naprawdę niewiele jest uczelni, na których mówi się o systemach. A ponieważ się o nich nie mówi to większość z nas ma znikome szanse na myślenie kategoriami systemowymi. Jako ciekawostkę, która może będzie również i zachętą, mogę podać, że symbolem tego myślenia jest model spłuczki klozetowej.

Myślenie systemowe
Zaburzenie
Sprzężenie zwrotne
Stabilność
Samowzbudność
Nadążność
System
Model

Sprzężenie zwrotne

Sprzężenie zwrotne to zjawisko analizowania przez system informacji o własnym stanie lub zachowaniu i w oparciu o to korygowanie tego stanu lub zachowania. Rozróżnia się dwa rodzaje sprzężeń zwrotnych: dodatnie i ujemne. Najprościej można je wyjaśnić na przykładzie systemu złożonego z rodzica i dziecka. Gdy dzieciak nabroi w Szwajcarii dostaje klapsa, a w Norwegii długo się z nim na ten temat dyskutuje wyjaśniając niestosowność zachowania - oba te sygnały są negatywne, bowiem informuja dziecko: "nie rób tego dalej". Jest to przykład ujemnego sprzężenia zwrotnego. Przykładem dodatniego jest oczywiście nagradzanie, czyli sygnał aprobaty - "tak, rób tak dalej".

Przyjrzyjmy się teraz rzeczonej spłuczce klozetowej. Jest ona wyposażona w mechanizm kontrolujący poziom wody, który działa w oparciu o zjawisko ujemnego sprzężenia zwrotnego. Jak poziom wody jest za niski, kran otwierany jest szerzej i do miski wpływa więcej wody. Jak poziom jest za wysoki kran jest przytykany. W ten oto sposób poziom wody utrzymywany jest na mniej więcej tym samym poziomie.

O zaburzeniach

Samowzbudność

Samowzbudność jest ciekawym zjawiskiem samoistnego powstawania drgań. Często dochodzi do niego na koncertach: jeśli artysta z mikrofonem podejdzie zbyt blisko do głośników, to te po chwili zaczynają wyć, aż uszy bolą. Drgania samowzbudne w 1940 rozwaliły most w amerykańskiej miejscowości Tacoma. Zostało to sfilmowane i można sobie obejrzeć w internecie wpisując "Tacoma bridge". Dragania wywołał wiatr o predkości około 60 km/godz. Ich amplituda stale rosła aż do momentu gdy konstrukcja tego nie wytrzymała i most zwalił się w odmęty leniwie płynącej pod nim rzeki.

Na wydziale lotniczym nie mogliśmy nie zajmować się tym zagadnieniem, bowiem flutter czyli samowzbudne drgania niszczące skrzydła są zmorą konstruktorów lotniczych. Obliczenie tak zwanej prędkości krytycznej futteru są trudne i łatwo się w nich pomylić. W 1938 roku niemieccy inżynierowie postanowili praktycznie wyznaczyć tę prędkość dla prototypu samolotu Junkers 90. Nafaszerowali samolot aparaturą badawczą, wzbili się w powietrze i zaczęli przyspieszać. Dla przypomnienia: szukali tej prędkości, przy której skrzydła zaczną niebezpiecznie drgać. No i ją znaleźli, ale niestety nikomu już o tym nie opowiedzieli, bo flutter to drgania niszczące - w związku z tym rozedrgane do granic wytrzymałości skrzydła się po prostu urwały, a samolot runął na ziemię zabijając wszystkich na pokładzie.

Samowzbudność czyli powstawanie czegoś z niczego - to kusząca koncepcja, szczególnie jeśli ktoś myśli w kategoriach redukcjonistycznych. Jednak teoria systemów tłumaczy, że coś rozedrganego powstaje, ale wcale nie z niczego, lecz tylko wtedy gdy te drgania są zasilane z zewnętrznego źródła energii. W przypadku wyjącego głośnika jest nim prąd elektryczny, który zasila system nagłośnienia, w przypadku mostu Tacoma był to wiatr od morza, a w przypadku napędzanego silnikiem samolotu - energia kinetyczna powietrza opływającego skrzydła.

Drgania, cykliczność, pojawianie się i znikanie, charakterystyczny dla życia cykl, polegający na narodzinach, chwilowym trwaniu i śmierci... Czy życie, na pewnym poziomie ogólności, nie może być rozpatrywane jako drganie? Albo lepiej - jako drganie samowzbudne? Szczególnie, że istnieje konieczne do zaistnienia tej samowzbudności zewnętrzne źródło energii, którym jest Słońce... Takie skojarzenia pojawiły się kilkadziesiąt lat później gdy pracowałem nad Fizyką Życia, ale elementy, które te skojarzenia wywołały poznałem o wiele lat wcześniej - studiując na wydziale lotniczym.

Samowzbudność
Życie
Myślenie abstrakcyjne

Stabilność

Pod koniec studiów, kiedy byliśmy już "bardzo mądrzy i doświadczeni" zetknąłem się z nazwiskiem Aleksandra Lapunowa (1857-1918). Zajmowaliśmy się wówczas systemami dynamicznymi. System to zbiór elementów oddziałujących na siebie, a system dynamiczny to system, którego właściwości zmieniają się w czasie. Przykładem może być system słoneczny, którego elementami są Słońce i obiegające je planety. Jest to oczywiście system dynamiczny bowiem położenie planet zmienia się w czasie. Innym przykładem może być państwo, czyli zbiór ludzi, zamieszkujących określone terytorium, poddanych rygorowi przestrzegania pewnych charakterystycznych zasad zwanych prawem. Zmienność tego systemu w czasie to - historia tego państwa. Kolejnym przykładem może być oddział komandosów wykonujący rozkaz wysadzenia mostu.

Jedną z najważniejszych właściwości systemów dynamicznych jest stabilność. Cóż to takiego? Normalny człowiek poświęcając nawet sporo czasu na wyjaśnienie tego pojęcia, w praktyce nie ma żadnych szans by przebić się przez żargon naukowy i cokolwiek z niego zrozumieć. Pomóc może natomiast... słownik języka polskiego. Mówi on, że system stabilny to system łatwo powracający do równowagi po wcześniejszym jej zakłóceniu.

Zrealizowanie pionowego startu rakiety kosmicznej było onegdaj jednym z największych wyzwań konstrukcyjnych. Rakieta stoi na platformie startowej, odpalane są silniki rakietowe, odskakują trzymaki, które zabezpieczały ją przed upadkiem i jednocześnie rakieta wolno rusza do góry. Zapewne większość z nas, jako dziecko, bawiła się kijem od szczotki i próbowała go utrzymać w pozycji pionowej opierajac go na jednym palcu. Kij robił wszystko by upaść, a palec tańcząc w lewo i w prawo oraz od siebie i do siebie robił wszystko by temu zapobiec. Ta zabawa przypomina sytuację startującej rakiety. Podparty od dołu kij i startująca rakieta są niestabilne - mają naturalną tendencję, lub mówiąc inaczej dążność, do wywalenia się. Człowiek patrzący na kij i odpowiednio reagując palcem na wychylenia stabilizuje go w pozycji pionowej. A jak rozwiązali ten problem konstruktorzy rakiet? Otóż zbudowali systemy rozpoznające odchylenie rakiety od pionu i kontrujące je poprzez odpowiednią zmianę ciągu wybranych silników lub zmianę ułożenia ich dysz.

System złożony z monitorowania bieżącej sytuacji pod kątem tego czy jest ona zgodna z sytuację oczekiwaną, a jeśli jest różna, to próbujący ją do takowej doprowadzić po angielsku nazywa się feedback. Najlepszym tłumaczeniem tego słowa jest działaj przeciwnie lub przeciwdziałaj. Jak się wywala to przeciwdziałaj by się nie wywalało. No i jak oczy widzą, że kij leci w lewo to palec przecidziała w prawo, dokładnie to samo robią automatyczne systemy rakiety: czujniki rejestrują odchylenie od pionu, a dysze przeciwdziałają. W polskim języku naukowym nie mówi się o przeciwdziałaniu, lecz o ujemnym sprzężeniu zwrotnym.

Nietrudno jest sobie wyobrazić, że jeśli ruchy palca, nawet wykonywane we właściwym kierunku, nie będą odpowiednio szybkie to nie uda się utrzymać kija w pionie. System sterujący nie dość, że musi być oparty na zasadzie ujemnego sprzężenia zwrotnego to musi mieć odpowiednią charakterystykę. Żeby samemu doświadczyć co w praktyce oznacza słowo charakterystyka i jak się ona zmienia w zależności od tego czym się steruje, proszę spróbować utrzymać w pionie coś długiego na przykład kij od szczotki lub kijek narciarski, a potem coś krótkiego, dajmy na to długopis lub ołówek. Jest różnica, nieprawdaż? Z ołówkiem jest duży problem, bo na jego upadanie reagujemy zbyt wolno. Wniosek nasuwa się sam: systemy sterujące muszą być odpowiednio szybkie. Dla kija od szczotki muszą reagować dość szybko, a dla ołówka jeszcze szybciej. I ten własnie sposób reagowanie to jest właśnie charakterystyka.

Przed wysłaniem rakiet w kosmos systemy utrzymania jej w pionie zaraz po oderwaniu od paltformy startowej były intensywnie testowane w warunkach laboratoryjnych. Konstruktorzy dokonywali próbnych eksplozji w dyszach rakiet i sprawdzali jak szybko i czy we właściwy sposób system sterowania na nie zareaguje. Używając języka naukowego zaburzali działanie systemu i badali czy system sobie z nim poradzi i wróci do stanu pożądanego. Inaczej mówiąc badali stabilność, czyli odporność systemu na zaburzenia. Krótko mówiąc system stabilny to system, który robi to co do niego nalezy bez względu na okoliczności.

System
Właściwości
Stabilność
Dążność
Charakterystyka
Zaburzenie

Myślenie abstrakcyjne

Myślenie abstrakcyjne polega na uogólnianiu i szukaniu analogii w różnych, czasem na pozór zupełnie nie związanych ze sobą, obszarach. Dla przykładu błona komórkowa, skóra i mury zamku na pewnym poziomie ogólności są tym samym - oddzielają wnętrze od oddziaływań zewnętrznych. Taką samą rolę spełnia również i pole magnetyczne Ziemi. Stanowi ono bowiem ochronę ziemskiej biosfery przed szkodliwym dla życia działaniem wysokoenergetycznych cząstek wiatru słonecznego. Można zatem powiedzieć, że na pewnym poziomie uogólnienia błona komórkowa i pole magnetyczne to to samo, choć błona jest materialna, a pole nie.

Czy można zastosować zagadnienie stabilności do życia? Jak najbardziej. Rakieta ma wystartować pionowo. OK, jeśli wyposażymy ją w odpowiedni system sterowania to tak wystartuje, czyli zrobi dokładnie to czego się po niej spodziewamy. Mówiąc inaczej zrealizuje proces, który zapewni osiągnięcie założonego celu, który w tym przypadku polega na utrzymaniu pozycji pionowej podczas startu.

Gdy na tyły wroga wysyła się oddział komandosów po to by wysadził ważny most, to dowództwo liczy się ze stratami, liczy sie z tym, że ktoś z oddziału, dajmy na to, złamie nogę przy lądowaniu lub dostanie się w ręce wroga. Tego typu zaburzenia muszą być uwzględnione i co więcej żołnierzom trzeba dać proste instrukcje w jaki sposób mają na nie reagować. Na przykład takie jak ta, która mówi, że dowódcę niezdolnego do dalszego wykonywania zadania zatępuje, ten kto ma najwyższy stopień wojskowy. Dodatkowo stosuje się metodę podwyższenia niezawodności oddziału poprzez wprowadzenie dodatkowych saperów, którzy będą potrafili założyć i zdetonować ładunki wybuchowe. W teorii wystarczyłby jeden, ale po to by mieć większą pewność, że zdanie zostanie wykonane wysyła się trzech.

Proces

Myślenie systemowe w sporcie

W pewnym przybliżeniu myślenie systemowe można utożsamać z cybernetyką, dlatego po studiach bez problemu znalazłem zatrudnienie w Dziale Biocybernetyki Warszawskiego Instytutu Sportu. Choć nazwa biocybernetyka sama w sobie jest tajemnicza, fascynująca i poważna, to początkowo uważałem cały ten instytut za kupę śmiechu. Placówka naukowa od fikołków i machania nogą, gorzej już chyba nie mogłem trafić. Jednak później okazało się, że zajmowaliśmy się zagadnieniami naprawdę trudnymi i pasjonującymi z naukowego punktu widzenia. Wtedy olśniło mnie, że naukowo można badać również i życie. I to nie w sensie filozofowania na jego temat, ale w sensie stosowania konkretnych, poznanych przeze mnie na Politechnice, ścisłych, matematycznych metod badawczych. Zajmowaliśmy się, na przykład, wyborem najcelniejszych strzał dla kadry narodowej łuczników, poszukiwaliśmy najlepszej pozycji do pedałowania na rowerze, analizowaliśmy ruch akrobatki, pod kątem tego czy w ogóle jest ona w stanie wykręcić poczwórne salto itp.

Mniemam, że nie każdy wie na czym polega to, że strzały dzielą się na mniej i bardziej celne, dlatego pokrótce to wyjaśnię. Jako dzieciak składałem z papieru samolociki. Gdy je puszczałem zauważyłem, że jedne z nich latają w kółko, inne prosto, a jeszcze inne spadają w dół po czym wyrównują lot i znów w dół i znów poziomo. Te charakterystyczne zachowania samolocików nazywają się właściwościami lotnymi lub właściwościami aerodynamicznymi. Strzały do łuku też mają takie właściwości. Jedne latają bardziej prosto inne bardziej krzywo, są też i takie, które lecą po spirali. Mój kumpel Romek postanowił pomóc łucznikom i badał strzały metodami naukowymi. Wybierał z pęczka te najlepsze. W tym celu zbudował maszynę, która zawsze wystrzeliwała je dokładnie w tym samym kierunku i z tą samą prędkością. Strzelał i filmował ich lot ultra szybką kamerą. Proste? Na pierwszy rzut oka (czyli redukcjonistycznie) tak - proste, ale jak to zwykle bywa w trakcie pracy pojawiało się mnóstwo nieprzewidzianych problemów. Tak wielkie mnóstwo, że Romek aż napisał rozprawę doktorską, w której wyjaśnił jak się z tymi problemami po kolei zmagał. Po jej obronie dostał przydomek: Doktor-Winnetou.

Myślenie systemowe

Myślenie teoriogrowe

Do badania wiotkich strzał i giętkich akrobatek w zupełności wystarczało myślenie systemowe. Moja przygoda z teorią gier zaczęła się nagle. W pewnym momencie w Zakładzie pojawił się Bohdan. Wielkie chłopisko, fizyk i były judoka. Pojawił się i od razu przystąpiliśmy do tworzenia komputerowego systemu do analizy taktyczno-strategicznej walk judo. Miał on pomóc naszym czołowym zawodnikom w zdobywaniu medali olimpijskich. Początkowo zupełnie nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi, a to dlatego, że pojęcia taktyka i strategia były dla mnie czarną magią.

Jednak ciekawa praca, która wciąga, sprawia, że powoli zaczyna się wszystko rozumieć. Po roku propgram był gotów. Służył do gromadzenia danych o konkretnych zawodnikach: o tym jakie rzuty najczęściej wykonują; czy głównie wygrywają rzucając czy walcząc w parterze; jakie są ich ulubione kontrataki i kombinacje. Kombinacja polega na tym, że zawodnik udaje, że będzie, na przykład, przeciwnika podcinał, a gdy ten na to pozorowane podcięcie zareaguje to tym samym wystawi się do rzutu przez biodro, z czego atakujący skwapliwie skorzysta. Nasz zespół filmował ważne turnieje, specjalista od judo wprowadzał do komputera opisy poszczególnych walk, a program liczył statystyki i na tej podstawie opracowywał charakterystykę zawodników.

Odnieśliśmy sukces. Kilkukrotnie udało nam się sprzedać analizy turniejów do tak egzotycznych krajów jak Japonia i Izrael, a przed Igrzyskami w Barcelonie w 1992 roku Hiszpański Komitet Olimpijski kupił nawet nasz program. Co więcej tenże Komitet zlecił nam opracowanie analogicznych systemów dla peloty i waterpolo. Wówczas były one zupełną nowością, dziś są powszechnie używane. Na przykład w siatkówce, trzecim trenerem jest zwykle analityk, który na bieżąco zbiera i analizuje dane pod kątem charakterystycznych cech gry przeciwnika i na tej podstawie daje konkretne wskazówki jak jego własna drużyna ma na nie reagować i jak sama ma grać.

Teoria gier
Taktyka
Strategia

Konflikt i współpraca

Pracując nad systemami do analizy gier jeszcze nie dostrzegłem tego, że walka sportowa i to jak rakieta goni samolot, na pewnym poziomie ogólności jest dokładnie tym samym. Wpadłem na to kilka lat później, obserwując zachowania klientów i pracowników mojej firmy. Co więcej zauważyłem również, że jest to jeden z podstawowych elementów myślenia teoriogrowego. Zawodnik aktywnie dąży do wygranej, a jego przeciwnik również chce wygrać i ta sytuacja nazywa się konfliktem interesu. A jak się okazuje badaniem konfliku interesu zajmuje się całkiem konkretna dyscyplina naukowa, jaką jest matematyczna teoria gier.

Rakieta aktywnie dąży do zestrzelenia samolotu, a samolot robi wszystko by się jej wywinąć. Drużyna siatkówki też aktywnie dąży do wygranej, podczas gdy drużyna przeciwna jej w tym przeszkadza jak tylko potrafi, a jak się tylko nadaży okazja to sama chce zwyciężyć. Te wszystkie walki w przeróżnych konfiguracjach odbywają się według podobnego schematu: wykonywana jest akcja, następnie analizowania jest reakcja i na podstawie analizy tej reakcji i reakcji poprzednich opracowywana jest kolejna akcja lub całe ich sekwencje. Jedna strona konfliku aktywnie dąży do rozstrzygnięcia go na swoją korzyść, a druga jej w tym aktywnie przeszkadza. Zresztą sama też robi wszystko by wygrać. Ten typowy model konfrontacji, który się wyłonił z moich obserwacji nazwałem nadążnością. Obie strony nadążnie, czyli aktywnie, w oparciu o analizę zachowań swoich i przeciwnika podejmują kolejne działania, a wygrywa ten, kto zrobi to lepiej i szybciej.

Drużyna to zbiór doskonale współpracujących ze sobą kilku lub kilkunastu zawodników, judoka natomiast walczy sam. Ale, ale, przecież pojedynczy człowiek też jest zbiorem. Jest drużyną doskonale ze sobą współpracujących... kilkunastu miliardów komórek. Rakieta i samolot to też zbiory różnego rodzaju współpracujących ze sobą elementów.

Myślenie abstrakcyjne
Myślenie teoriogrowe
Matematyczna teoria gier
Nadążność
Zbiór

Myślenie mnogościowe

Pamiętam moment gdy teorię mnogości wprowadzono do szkół. Byłem wtedy jeszcze przedszkolakiem. Podstawowe ograniczenie socjalizmu jakim jest dóbr niedobór, ma też swoją pozytywną stronę - zacieśnia więzy społeczne. W biedzie ludzie są niejako zmuszeni do pomagania sobie nawzajem. Mieszkaliśmy w trzypiętrowej kamienicy, w której wiele rodzin bardzo dobrze się znało, a my dzieciaki godzinami przesiadywaliśmy u któregoś z sąsiadów. Mieszkająca nad nami pani Dąbrowska była osobą bardzo uczynną i jeśli trzeba było się mną zająć, to mama podrzucała mnie właśnie do niej. W zasadzie jej dom był moim drugim domem - goniła mnie do obierania cebuli ale pozwalała na wylizywanie resztek słodkiego kremu z glinianego garnca. Przysłuchwałem się też rozmowom dorosłych. No i raz podsłuchałem, że wprowadzili, w domyśle ci niemądrzy na górze, jakąś teorię mnogości do szkół i że biedne dzieci będą się od teraz uczyły jakichś niezrozumiałych głupot zamiast konkretnego dodawania i mnożenia, a bez tego będzie można przyszłe pokolenia, łatwo oszukać w sklepie... I tak nie wiedziałem o czym te starsze panie mówią, ale pojęcie teoria mnogości na dobre utkwiło w mej pamięci.

Ale tak na prawdę poczułem jak teoria mnogości przekłada się na praktykę dopiero prowadząc firmę. Jeśli napiszę fajny program i sprzedam go za 100 złotych, to zarobię 100 złotych minus o koszty produkcji. Jeśli natomiast uda mi się go sprzedać stu osobom zarobię 10 000 złotych, a jeśli milionowi... Oczami wyobraźni już widać ten ogrom pieniędzy i wszystko to, co można za niego kupić, nieprawdaż? Oczywiście by ten sen się ziścił najpierw musimy coś takiego wyprodukować, a potem tak wielu ludzi musi zechcieć to kupić - marzenie ściętej głowy. Ale przecież są tacy, którym się to udaje, Bill Gates dajmy na to.

Powyższy przykład wprowadza do myślenia mnogościowego, jednak o wiele lepiej robi to książka meteorologa Ernesta Zebrowskiego "Niespokojna planeta". Oczywiście trudno ją streścić w kilku zdaniach, ale można powiedzieć, że w całości poświęcona jest pokazaniu, że myślenie redukcjonistyczne absolutnie nie wystarcza do zrozumienia rzeczywistości. W takich dziedzinach naukowych, jak na przykład: meteorologia, wulkanologia, epidemiologia i demografia otrzymywanie konkretnych wyników nie jest możliwe. Stosując skomlikowne metody statystyczne można otrzymać jedynie wyniki przybliżone. Redukcjonizm bowiem sypie się w gruzy ze względu na istnienie dwóch barier: bariery przetwarzania informacji i bariery obiektywnej obserwacji.

Pierwsza polega na tym, że pewnej klasy zagadnień nie da się policzyć ze względu na ogrom danych do przetworzenia. Przekonało mnie do tego bardzo trafne spostrzeżenie Zebrowskiego: nie ma takich komputerów, które byłyby w stanie spamiętać historie stanu wszystkich swoich komórek pamięci. Jeśli są jakieś watpliwości co do prawdziwości tego stwierdzenia, to szybko można je rozwiać. Do spamiętania historii komórki, potrzebnych jest wiele innych komórek, a historia każdej z nich też musi być pamiętana. Dodanie potrzebnych komórek powoduje koniecznośc dodania kolejnych, a to lawinowo wymusza dodanie jeszcze następnych - w sumie to nawet nie wiadomo jak to narastanie nazwać. Chociaż nie, fizycy jądrowi mówią w tym przypadku o reakcji łańcuchowej. Ale, według mnie, nazwa ta nie oddaje charakteru zjawiska - trudnego do wyobrażenia lawinowego zwiększania się liczby elementów.

Druga bariera polega na tym, że wszelkie nasze obserwacje są niedokładne. Do potwierdzenia że tak jest w istocie wcale nie trzeba się odwoływać do zasady nieoznaczoności Heisenberga, która w największym skrócie mówi, że gdzieś tam w kwantowych odmętach fizyki akt obserwacji zmienia obserwowany obiekt, wystarczy sobie przypomnieć złudzenia optyczne, którym ulegamy. Ba nawet jak zatrzymamy wzrok na kobiecie to ta zaczyna poprawiać fryzurę - fakt obserwacji zmienia obserowany obiekt.

Myślenie mnogościowe
Myślenie redukcjonistyczne

Walka populacji

Ponieważ zmagania zbioru współpracujących ze sobą elementów z innym zbiorem współpracujących ze sobą elementów są powszechne to nadałem temu zjawisku definiendum żywe walczy. Po przeczytaniu kolejnej ksiażki "Czarna śmierć. Epidemie w Europie od starożytności do czasów współczesnych." autorstwa Christopher'a Duncan'a i Susan Scott dotarło do mnie, że zagadnienia myślenia teoriogrowego, populacyjnego i życiowego są ze sobą ściśle związane.

O epidemii dżumy w wiekach średnich słyszał każdy, kosiła ona całe populacje. Ale dlaczego nie umarli wszyscy? I dlaczego mało się o niej słyszy obecnie? Czyżby na dżumę wynaleziono w średniowieczu jakieś lekarstwo? Nie. Otóż okazało się, że epidemia wygasła samoistnie. Cud? Też nie! Po prostu w zmaganiu żywych populacji,... no właśnie, też nawet nie doszło do tego, że jedna (ludzie) pokonała drugą (pałeczki dżumy Yersinia pestis). Stało się jeszcze inaczej, o czym mało kto wie.

Na samym początku epidemia uśmiercała 90% zaatakowanej populacji - wyobraźmy sobie 10 najbliższych członków swojej rodziny i zostawmy tylko jednego - to ten właśnie poziom śmiertelności. Niektóre osoby przeżywały, nawet pomimo tego że uległy zarażeniu. Szczęśliwcami tymi byli ci, którzy w swoim genomie posiadali sekwencję CCR5-Δ32, która dawała im wrodzoną odporność na zarazki dżumy. W XIV wieku ten ratującą życie fragment DNA posiadał, i tu uwaga, zaledwie jeden na 40 000 osobników! Natomiast w XVII wieku, w szczególnie narażonych na działanie śmiertelnych epidemii miastach, już co piąty. Osoby, które miały tę mutację przeżywały i płodziły dzieci, a te dziedzicząc ją były niepodatne na dżumę. W ten oto sposób w kolejnych pokoleniach liczba odpornych na dżumę wzrastała lawinowo. W pewnym momencie doszło do tego, że liczba nośników, czyli osób podatnych na dżumę, za pomocą których zarazki mogły się rozprzestrzeniać zmalała do tego stopnia, że urwały się kanały tego rozprzestrzeniania.

Model żywe walczy pokazuje mechanizm działania ewolucji biologicznej. Nie wygrywają osobniki, nie wygrywają populacje - wygrywają cechy, które zapewniają przeżywalność i płodzenie potomstwa. A to powoduje, że z pokolenia na pokolenie rośnie procentowy udział w populacji osobników, którzy takie cechy dziedziczą po swoich rodzicach. Tak mnie to zagadnienie zafascynowało, że zrobiłem sobie zabawkę - program komputerowy, który symuluje walkę populacji. Bawić się można do woli. Mutuje się jakiegoś osobnika i można obserwować czy ta mutacja powiela się w następnych pokoleniach, a jeśli się powiela, to w jaki sposób i od czego to zależy. Jeśli ktoś chce pożąglować sobie ewolucją zapraszam na stronę Gra "Mała Ewolucja". Aha, ale żeby się pobawić trzeba włożyć pewien wysiłek intelektualny w zrozumienie niuansów tej gry.

Definiendum
Model żywe walczy
Myślenie życiowe
Ewolucja biologiczna
Gra "Mała Ewolucja"

Naturalna presja na wyzysk społeczny

Rozwińmy dalej temat zjawisk charakterystycznych dla populacji. Wyobraźmy sobie grupę dziesięciu osób, które postanowiły żyć we wspólnocie. Chcą zgodnie pracować i zgodnie dzielić się wypracowanymi dobrami. Każdy z członków wspólnoty wypracowuje co miesiąc po 100 dolarów i tym samym wspólnota pod koniec każdego miesiąca może podzielić dobra o wartości 1000 dolarów. Zgodnie z przyjętymi przez wspólnotę regułami są one dzielone po równo: każdy dostaje potrzebnych mu dóbr o wartości 100 dolarów. Nietrudno zauważyć, że nakłady poniesione przez każdego z członków wspólnoty równoważą się z dochodami – bilans każdego członka wspólnoty wynosi zero: wypracowałem i oddałem za sto, dostałem też za sto. Nic dodać nic ująć, wspólnota idealna, nieprawdaż?

Zbadajmy jednak jak zachowa się ten system jeśli zaburzymy jego działanie powodując, że w pewnym miesiącu jedna z osób nie wypracowała nic. Przyczyna, jak zwykle w analizie podatności, nie jest istotna – mogła nią być choroba lub lenistwo, nie ma to większego znaczenia. Tym razem wspólnota wypracowała 900 dolarów. Po podziale każdy dostał 90, oczywiście również tyleż dostał i ten, który nic nie robił. Jego bilans to +90 dolarów (wypracował 0, zyskał 90). Bilans pozostałych wynosi -10 dolarów (wypracowali 100, zyskali 90) – co oznacza, że wartość dóbr otrzymanych przez każdego z nich zmniejszyła się o 10. Zwróćmy uwagę, że zysk niepracującego jest bardzo duży w stosunku do straty pozostałych, co więcej, tym większy, im więcej osób należy do wspólnoty.

Zobaczmy teraz, jaki wpływ będzie miało zaburzenie przeciwne, i załóżmy, że jednemu z członków bardzo zależy na tym, by ich wspólnota się wzbogaciła. Postanowił zatem ciężko pracować. Harował nawet po nocach i udało się – dóbr wypracował dwa razy więcej niż inni – za całe 200 dolarów. Tym razem do podziału było 1100 dolarów, każdy więc dostał po 110. Jednak bilans tego, który tak bardzo się starał wyniósł -90, natomiast zyskali na jego poświęceniu pozostali +10.

Jak na tym wyszli sprawcy obydwu zaburzeń? Bilans pierwszego: 0 nakładów, 90 zysku – co przekłada się na stwierdzenie, że nie robiąc absolutnie nic bardzo dużo zyskał. Natomiast bilans drugiego to 200 nakładów i 110 zysku – a więc pracując za dwóch, sporo dołożył do interesu. Jak zatem widać, presja na nierobienie jest o wiele większa niż presja na zdwojoną pracę, bo zysk lenia jest zdecydowanie większy od zysku pracusia.

Genialny Francuz Frédéric Bastiat (1801-1850) opisał tak ten mechanizm: "Jeśli jakieś posunięcie spowoduje stratę jednego franka przez każdą z tysiąca osób i zysk tysiąca franków przez jedną osobę, to ta ostatnia zużyje wiele energii, podczas gdy ci pierwsi będą stawiali raczej niewielki opór; jest więc prawdopodobne, że ten, kto czyni starania prowadzące do zyskania tysiąca franków zakończy je sukcesem" [41, str. 9]. Zjawisko to nazwałem Presją Na Wyzysk Społeczny. Tak jak grawitacja powoduje naturalne przyciąganie się planet i gwiazd, tak ten mechanizm prowadzi do samoistnego powstawania wszelakich starań mających na celu zabranie po jednym dolarze/franku/złotówce tysiącom osób.

Analiza wrażliwości
Zaburzenie
Presja Na Wyzysk Społeczny

Historia idealnych komun

Mechanizm ten działa tak samo niezawodnie jak grawitacja. I dokładnie tak jak pokazało to doświadczenie Galileusza mało kto go rozumie. Nie wierzycie? To zapytajcie jakiekolwiek dziecko, co szybciej spadnie ciężki czy lekki kamień. Później możecie spróbować popytać również i profesorów. Podobnie jest z ideą idealnych komun. Jest ona wiecznie żywa i co pewien czas się odradza. I co pewien czas ludzie dają się na nią nabrać.

Presja na wyzysk społeczny to mechanizm niezawodny. Przekonał się o tym niejaki Robert Owen (1771-1858), zamożny szkocki przemysłowiec i wizjoner, który w 1824 roku kupił w stanie Indiana "miasteczko i 30 tys. akrów ziemi w jego okolicy, które przemianował na Nowa Harmonia. Od tej pory miało to być miasto wolne od zła, wyzysku, nędzy i konkurencji. Harmonia jednak upadła. Za dużo w niej było jałowych dyskusji, a za mało pracy. Górę wzięły lenistwo, egoizm i chciwość. Próbowano różnorakich form organizacji społeczeństwa i rządów. Jednak interes ogółu był w nieustannej wojnie z interesem jednostek. Wreszcie w 1829 roku zakończono eksperyment i powrócono do sprawdzonych, konserwatywnych norm życia społecznego".

Równie ciekawe są spostrzeżenia członka kibucu – izraelskiej próby stworzenia idealnej społeczności: "Kiedy zobaczyliśmy, że nasze dzieci podczas zabawy biją się i zabierają sobie nawzajem zabawki tylko po to, by je przywłaszczyć, ogarniał nas niepokój. Czy oznaczało to, że nawet wychowanie w duchu komuny nie było w stanie wykorzenić tego typu egoistycznych zachowań? Z czasem nasze wyjściowe koncepcje społeczne legły w gruzach" [na podst. Wikipedia ang., stan 2009.02].

No cóż ja sam byłem świadkiem mocy Presji na wyzysk społeczny. Widziałem jak bezlitosnie powaliła on na kolana Związek Sowiecki - kraj o wielkich zasobach naturalnych, kraj wielu mądrych ludzi, bądź co bądź jako pierwsi wysłali człowieka w kosmos, i największy, co do obszaru, kraj na Świecie. Ona działa na prawdę! Nie ma na nią mocnych ani w Ameryce, ani w Izraelu, ani w Rosji. Tak jak na grawitację.

Skoro już wiemy jak ona działa, nie bądźmy frajerami i nie dajmy się nabrać. Wspólnoty idealne to tylko na ustawionych obrazkach fajnie wyglądają. A skąd wiadomo, że zdjęcie jest ustawione? Otóż przy kamieniach nie pracuje się w sandałach, bo to prowadzi do bardzo szybkich okaleczeń. Dwie pierwsze piękne panny zostały ustawione po to by "osłodzić" fotę.

Presja na wyzysk społeczny
Dylemat Ja/Grupa

Obiekt żywy

Przez wiele lat zastanawiałem się co wspólnego ze sobą mają wszystkie obiekty żywe. Czy da się znaleźć jakąś jedną lub kilka wspólnych cech, które ma bakteria, kaktus, sosna, człowiek i karaluch? Okazało się, że takie cechy są. Wszystkie obiekty żywe:
a/. są zbudowane z komórek;
b/. w komórkach tych znajduje się RNA, DNA i białka; oraz
c/. wszystkie się rozmnażają.
Idąc dalej tropem rozmnażania odkryłem kolejną wspólną oczywistą oczywistość:
d/. obiekty żywe aktywnie pobierają zasoby zewnętrzne, pochodzące głównie z... innych obiektów żywych. Krowa je trawę, człowiek krowę itp.

Idąc, z kolei, tropem od dużych rozmiarowo obiektów żywych do coraz mniejszych widać, że obiekty wielokomórkowe są największe, potem są obiekty zbudowane z jednej komórki posiadającej jądro, dalej o wiele mniejsze bakterie, czyli komórki bez jądra. I wszystkie one mają RNA, DNA i białka oraz aktywnie czerpią z zasobów zewnetrznych po to by się powielić. Idąc jeszcze dalej okazało się, że wirusy, nie uważane przez wielu za żywe ponieważ nie są komórkami, ale jednocześnie nie uważane za zupełnie martwe ponieważ się namnażają, też są zbudowane z RNA, DNA i białek i też aktywnie czerpią z zasobów...

Na obiekty żywe można spojrzeć w trzech, nazwijmy to, wymiarach: perspektywa dnia dzisiejszego pozwala dostrzec ich różnorodność, natomiast perspektywa historyczna zmienność z pokolenia na pokolenie. Dziś dinozaurów już nie ma, mamy za to do czynienia z wirusami, bakteriami, glistami, żabami, słoniami i mrówkami. Temu kto zwrócił na to uwagę powiem, że nie pomyliłem się w kolejności, mrówki celowo umieściłem na końcu, ale o tym później. Patrząc z kolei w wymiarze historycznym dostrzegamy zmienność pokoleniową obiektów żywych: kiedyś były dinozaury, a teraz ich nie ma, kiedyś nie było ludzi, a teraz są. Trzecim wymiarem jest podobieństwo w obrębie gatunku. Gdy patrzymy na stado zebr, w zasadzie wszystkie osobniki są identyczne, komary zresztą też. Natomiast jeśli chodzi o psy lub ludzi to bardzo się różnią od siebie. Ludzie są bardzo różni nawet w obrębie rodziny.

Jest jeszcze jeden ogromnie ważny aspekt obiektów żywych: prawie każdy z nich jest arcydziełem. Pomimo, że jednym klaśnięciem możemy rozmlaskać żądnego krwi komara, to jeszcze nie potrafimy przemysłowo wyprodukować małych, mechanicznych komarków, ba nawet nie jesteśmy w stanie zrobić czegoś takiego jak ich aparat kłująco-ssący, czyli tej cholernej igły, którą sprawiają nam tak wiele bólu. Nie ma takiego przedsiebiorstwa, które potrafiłoby to zrobić.

To że dinozaurów nie ma jest dla każdego jasne jak słońce - wyginęły, ale na pytanie "Jak to się stało że jesteśmy?"... Nie nie napiszę, że nie potrafimy odpowiedzieć. Otóż jedni uważają, że był to cud, czyli coś czego nie da się wytłumaczyć, a inni, że to za sprawą ewolucji. Ale jak, w tym drugim przypadku, chcemy się dokładniej dowiedzieć na czym ta rzeczona ewolucja polega to okazuje się, że jednoznacznej definicji nie ma. Słownik oksfordzki, na przykład, podaje 5 różnych znaczeń tego słowa, a Encyklopedia Brittanica aż 8. Wychodzi na to, że niezrozumiały cud łatwiej zrozumieć niż oczywistą dla wielu ewolucję. A tak na marginesie zastanawiające jest, jak to się stało, że świat naukowy, czyli elita złożona z najmądrzejszych ludzi na świecie, nie potrafił przez ponad 150 lat precyzyjnie zdefiniować najważniejszego dla biologii pojęcia?

A więc obiekty żywe zbudowane są z RNA, DNA, białek i czasem czegoś jeszcze, aktywnie czerpią z zasobów zewnętrznych i się rozmnażają. I dotyczy to zarówno bakterii, dżdżownicy, kaktusa, skowronka i człowieka. Idąc dalej okazuje się, że RNA, DNA, białka i czasem to coś jeszcze to twory złożone z atomów, które dobrze znamy z lekcji chemii. Z atomów jesteśmy, tak samo jak samochody i samoloty, ale jesteśmy super skomplikowani, o wiele bardziej niż te samochody i samoloty.

Obiekt żywy

Powstawanie

Samoloty i samochody zostały poskładane z poszczególnych cząsteczek przez ludzi, to jasne jak słońce. Największym umysłom, ogarniętym pasją dokonania dzieł wielkich stopniowo udało się doprowadzić do tego, że niektórzy z nas latają nawet w kosmos. Jeszcze 500 lat temu samolotów nie było, teraz są powszechne. Złożyły się na to starania wielu ludzi, którym zależało na tym, by je stworzyć, udoskonalić i spopularyzować.

Już wiemy, że my jesteśmy konstrukcjami o wiele doskonalszymi nawet od tych najdoskonalszych stworzonych przez człowieka. Czy zatem nas musiał stworzyć ktoś o wiele bardziej doskonalszy niż my? Idea kusząca, szczególnie, że bardzo wiele osób twierdzi, że tak właśnie się to odbyło. Ale w takim razie dlaczego naszego stwórcy nie znamy? Może zginął, jak diznozaury, a może chce pozostać w ukryciu. Ale w takim razie dlaczego?

Logika i nasze własne doświadczenie podpowiadają, że wszystko wokół nas powstało w wyniku tego, że ktoś to stworzył. Nie do końca? Ok, góry i pustynie stworzyła natura, czyli siły przyrody. A nimi zajmuje się fizyka. Ale przecież góry i pustynie nie niosą w sobie większego sensu, natomiast ludzie i samoloty takowy mają w sobie zaszyty. Zatem nasze wyjściowe twierdzenie nieco się zawęża, ale jego sens pozostaje ten sam: wszystko sensowne wokół nas ma swego stwórcę.

No dobrze, kto w takim razie stworzył coś tak subtelnego jak język? Język polski, ten, za pomocą którego komunikuje się na przykład autor tego tekstu z jego czytelnikiem. Czy starożytni Grecy mieli akademie, w których wymyślali swój język? Czy zastanawiali się nad tym jak nazwą coś o czym nie mieli pojęcia, na przykład komputer? "Co ten facet bredzi? Przecież pierwsze komputery powstały kilka tysięcy lat po epoce starożytnych Greków." - ktoś zapyta. Jasne, ani Platon ani Arystoteles nawet nie mogli mieć pojęcia, że coś takiego powstanie. Ale, Arystoteles nadał nazwę falanga typowej formacji wojskowej stosowanej od lat przez Macedończyków i Hellenów. Zauważmy zatem, że formacja ta została nazwana dopiero kilkaset lat od momentu gdy powstała. Być może wcześniej też miała swoją nazwę, ale dopiero "falanga" pozostała w umysłach na wieki. Kres falangom przyniosły rzymskie manipuły - formacje wojskowe nowego typu, które okazały się bardziej skuteczne na polu walki - zagadnienie to poruszymy szerzej przy okazji omawiania walki taktyk.

Wróćmy jednak do nazewnictwa. Manipuł do pewnego stopnia przypomina falangę, można powiedzieć, że jest to "nieco zmodernizowana falanga". "Nieco", ale "aż na tyle", że nadano tej formacji nową nazwę. Tak "nadano", bo nie wiadomo kto to zrobił. W przypadku zdecydowanej większości słów nie wiadomo, kto im nadał takie, a nie inne brzmienie i nie wiadomo kto związał je z takim, a nie innym znaczeniem. Czy wiadomo kto wymyślił słowo "subtelny", "poduszka" albo "dopiero"? Nie, i w gruncie rzeczy jakie to ma znaczenie? Słowa wchodzą do języka na takiej zasadzie, że ktoś pewnemu zjawisku proponuje pewną nazwę, a ludzie ją akcepują i zaczynają jej powszechnie używać w odniesieniu do tego właśnie zjawiska. Natomiast jeśli nazwa nie zostanie powszechnie zaakceptowana to do języka nie trafi.

A więc nie ma jednego twórcy języka, są ich tysiące, jak nie miliony. Co więcej w zdecydowanej wiekszości twórcy ci nie mieli bladego pojęcia, że tworzyli język. Po prostu każdy z nich dorzucał swój "kamyczek" do tego co dziś stanowi przecyzyjne narzędzie komunikacji. Poza tym, czy twórcami języka byli ci co proponowali nazwy, czy też ci co je akceptowali i rozpowszechniali? Otóż i jedni i drudzy. Bez tych pierwszych ci drudzy nie mieliby co akceptować, a z kolei bez tych drugich ci pierwsi rzucaliby tylko swoje pomysły na wiatr. Co ciekawe, różni ludzie na różnych obszarach naszego globu robili mniej więcej to samo, a wyniki są... no właśnie do pewnego stopnia zupełnie różne, ale w pewnych aspektach dokładnie takie same. Różne, bo Chińczyk z Anglikiem się nie dogada, ale takie same, bo i jeden i drugi używa słów i zdań.

Swego czasu Anglia była najpotężniejszym krajem, kolonizowała tereny praktycznie na całym świecie. Dziś Nowozelandczyk bez problemu dogaduje się z Kanadyjczykiem, ale różnice w słownictwie i wymowie rzucają się w oczy, przepraszam w uszy. Wystarczy porównać dystyngowany angielski z Wysp Brytyjskich, ze śpiewnym angielskim amerykańskim. Gdy po raz pierwszy usłyszałem świerkot Szwajcarów długo nie mogłem dojść kim są ci ludzie i z jakiego, do diabła, kraju pochodzą? Mówili, jak mówili, jednak pisali w czystej niemczyźnie. Podobnie Słowianie, posługują się językami bardzo do siebie podobnymi, sugerującymi wspólne początki, jednak dzisiejszy Bułgar z Polką się nie dogadają. Widać zatem, że języki mają naturalną tendencję do... rozjeżdżania się.

Jest jeszcze jedno spostrzeżenie: język yagua nie istnieje na terenie Polski - nie ma nikogo w naszym kraju, kto go zna. Yagua to indiańska grupa etniczna licząca okoła 6000 osób, zamieszkująca tereny w Peru i Kolumbii. Lud ten posługuje się językiem yagua, lecz powoli wychodzi on z użycia. Jeśli nikt danym językiem się nie posługuje, lecz stosuje się go w formie pisanej lub ustnej, na przykład do prowadzenia mszy to taki język nazywamy martwym, języki wymarłe są to języki, których nikt, w żaden spsób, już nie używa. Tak jak język, zamieszkujących Ziemię Ognistą, Indian Ona.

Tak więc krótkie zastanowienie się nad tym jak powstał język doprowadziło nas do kilku istotnych wniosków:

  1. twórca był nie jeden, lecz wielu
  2. na dodatek tworcy ci nie byli do końca świadomi tego co robią
  3. język powstawał na zasadzie: innowacja - powszechna akceptacja
  4. język istnieje jeśli są ludzie, którzy się nim posługują

Obiekt

Najważniejszym pojęciem myślenia abstarkcyjnego, które bardzo pomaga w zrozumieniu, uwaga, praktycznie wszystkiego jest pojęcie obiektu.

Zgodnie z definicją obiekt to wyodrębniony element materialny lub abstrakcyjny. Bardzo ważnym pytaniem jakie się od razu nasuwa jest "Wyodrębniony przez kogo?". O tym co jest obiektem decyduje subiektywny obserwator, a pozostali mogą się z jego stanowiskiem zgodzić lub nie. Jeśli wszyscy są zgodni co do jakiegoś obiektu to można go uznać za obiekt powszechny i w związku z tym obiektywny, trzeba jednak pamiętać, że obiekty są tworami subiektywnymi. Obiektem jest wszystko: człowiek, motyl, rumianek, samolot i siekiera. Obiektami są również pojęcia abstrakcyjne, takie na przykład jak: język, myśl, matematyka i liczba 2.

Pierwszą najważniejszą czechą każdego obiektu jest to, że jest on z czegoś zbudowany. Diament z atomów węgla, a myśl to informacja, czyli ciąg stanów elektrycznych krążący w mózgu. Drugą najważniejszą właściwością obiektu jest CTO - Czas Trwania Obiektu - czas jego trwania. Żaden bowiem obiekt nie jest wieczny. Każdy ma kiedyś swój początek, potem przez jakiś czas trwa, aż przychodzi moment kiedy obiektem być przestaje. Na czas trwania obiektu wpływ mają cztery czynniki: inicjatory, konstruktory, destruktory i terminatory. Już same nazwy mówią o co chodzi. Inicjatorem istnienia każdego z nas był akt zapłodnienia komórki jajowej przez najobrotniejszy z miliona plemników; konstruktorami: to, że jemy, lekarze, chęć przeżycia - czyli wszystko to co podtrzymuje nas przy życiu; destruktorami wszystkie te czynniki, które próbują nas jako obiekt zniszczyć lub osłabić: zarazki dżumy, wilk spotkany w lesie, oparzenie; natomiast terminatorami wszystko to co w definitywny sposób powoduje zakończenie naszego żywota: topór kata lub śmiertelna choroba.

W czasie swego trwania obiekty zmieniają się, jednak ciagle pozostają tymi samymi obiektami. Spójrzmy na tę... no właśnie dziewczynkę czy kobietę. To ciągle ten sam obiekt pomimo, że w trakcie swego czasu istnienia dość istotnie się zmienia. Naukowcy twierdzą, że co 11 lat wymianie ulegają wszystkie atomy, które składają się na nasze ciało. Wraz z wiekiem diametralnie zmienia się również nasze zachowanie. Czy jesteśmy zatem ciągle tym samym obiektem? Prawdopodobnie każdy powie, że tak. O tym czy coś lub ktoś jest obiektem lub nim nie jest decydują bowiem subiektywne kryteria obiektowości, a zgodnie z naszymi ludzkimi kryteriami każdy człowiek, kot i pies są tymi samymi obiektami od narodzin aż do śmierci.

Zapamiętajmy, że to obserwator definiuje obiekt, i że to on określa kryteria obiektowości.

Cykl Życiowy Obiektu

Kolejnym zatem pojęciem związanym z obiektem jest jego cykl życiowy. Szperając w odmętach internetu można trafić na różne cykle życiowe. Na przykład:


   

cykl życiowy gwiazd podobnych do naszego Słońca, cykl życiowy motyla i cykl życiowy produktu. Najprościej ujmując, cykl życiowy obiektu to proces przemian tego samego obiektu od momentu jego inicjacji aż do terminacji.

Jakżesz facynujący jest cykl życiowy motyla: z jaja wykluwa się żarłoczna gąsienica, która gdy przyswoi wystraczajacą ilość pokarmu, opróżnia przewód pokarmowy, zrzuca z siebie oskórek i zmienia się w nieruchomą formę; z pozoru można uznać ją za martwą, tymczasem we wnętrzu formuje się dorosły motyl; narządy larwalne rozpadają się, a z niepozornych zgrupowań komórek, obecnych już u gąsienicy i dotychczas nie podlegających istotnym zmianom, rozwijają się narządy motyla; przede wszystkim skrzydła, aparat gębowy i narządy rozrodcze; po wyjściu z poczwarki skrzydła są jeszcze krótkie i zmięte, ale jak tylko owad stanie na pewnym podłożu, zaczyna je rozpościerać przez pompowanie hemolimfy; zewnętrzny szkielet z chityny, początkowo miękki i plastyczny, schnie i przez to twardnieje; po pewnym czasie powstaje dorosły owad. - [Wikipedia stan. 2017.02.05]

Właściwości i stan właściwości

Kolejnym ważnym pojęciem związanym z obiektem są jego właściwości czyli wyodrębnione, obserwowalne i mierzalne jego cechy. Wyodrębnione oczywiście, tak jak poprzednio, przez subiektywnego obserwatora.

Każdy obiekt ma określony zestaw właściwości. W obiekcie „człowiek” możemy ich wyodrębnić tysiące, a nawet miliony (a może i jeszcze więcej). Przykładem mogą być: kolor oczu, liczba palców, uczesanie, reakcja na dotknięcie palcem gorącego czajnika, szybkość przemieszczania się. Proszę zauważyć, że nie mówimy o tym, jakiego koloru oczy ma nasz obiekt, lecz o tym, że właściwością oczu jest kolor. Sama właściwość jest pojęciem bardzo ogólnym i obejmuje nie tylko cechy, które da się opisać jednym parametrem, takie jak wzmiankowany kolor oczu, ale i właściwości złożone, do opisu których wymagane jest podanie wielu atrybutów i kryteriów – jak na przykład uczesanie. Do właściwości zaliczamy również inne, jeszcze bardziej skomplikowane cechy, takie jak: obecny stan wykształcenia, budowa anatomiczna i automatyczne wzorce zachowań.

Proces

System

System to, w najprostszych słowach, zbiór obiektów oddziałujących na siebie. Marzeniem wielu młodych ludzi jest samochód marki jeep. Niwątpliwie jest to obiekt i niewątpliwie jest to zarazem system, ponieważ składają się nań koła, skrzynia biegów, silnik itd. Jest też jedna subtelność: pożądany jest jeep, którym od razu można wyjechać z salonu, a nie taki, który właśnie roztrzaskał się na drzewie.

Podobnie jest na przykład z płotem - elementy płotu poukładane na ziemi płotem nie są, stają się nim dopiero wtedy gdy w odpowiedni sposób będą rozmieszczone względem siebie. Podkreślmy "w odpowiedni sposób", a nie w dowolny. Fakt, że musi to być jeden sposób (lub kilka) z nieskończonej liczby możliwości ułożenia jest informacją o tym, jak elementy składowe mają oddziaływać na siebie by stworzyły system.

Emergencja

Nie uczy się o niej w szkole, a szkoda, bo wcale nie jest taka trudna do zrozumienia. Emergencja, bo o nią mi chodzi, pochodzi od łacińskiego słowa emergo – wyłaniać się, wynurzać się, i jest definiendum zjawiska powstawania w systemie nowych właściwości, których nie mają pojedyncze obiekty wchodzące w jego skład. Właściwość emergentna wynika ze wzajemnego rozmieszczenia i oddziaływania elementów składowych.

Nie trudno zauważyć, że zarówno samochód marki jeep oraz ja, czyli konkretny obiekt żywy to systemy zbudowane z elementów składowych, które są poukładane wzgledem siebie tak, a nie inaczej i które oddziałują na siebie również w pewien konkretny sposób. Ogólnie mówiąc oba te obiekty to:

MIESZANINA ENERGOMATERII I INFORMACJI
.

Wiele jest książek wprowadzających w zagadnienie myślenia życiowego, jedną z najlepszych jest "Samolubny gen" autorstwa Richarda Dowkins'a. DNA, RNA i białko powielanie

System autodynamiczny

Język zwrotnie wpływa na naród

Z czego zbudowane są obiekty?

Informacja

Co to jest białko mniej więcej wiemy. Zawierają je spożywane przez nas produkty takie jak: mleko, biały ser i jajka. Oczywiście jeśli wiemy tylko to, to tak na prawdę nie wiemy nic na temat tego boskiego materiału budulcowego. Obiecuję, że szerzej pomówimy na ten temat nieco później. Czym natomiast jest kilkukrotnie przed chwilą wspomniane DNA?

Jeśli z encyklopedycznej definicji usuniemy wszystko to, co jest zbędne i zostawimy czystą esencję to otrzymamy taki oto definiens: wielocząsteczkowy związek chemiczny, kształtem przypominający nić, pełniący rolę nośnika informacji w organizmach żywych.

Z kolei definicja Informacji jest następująca: (Interpretowany) ciąg stanów.

Trudno zrozumieć? Myślę, że tak, doprecyzujmy zatem. Weźmy, dajmy na to słowo EKRAN. Niewątpliwie jest to informacja. Każdy nasz znajomy, mówiący po polsku, jak mu pokażemy to slowo na pewno będzie wiedział o co chodzi. Kolejność liter ma w nim ogromne znaczenie. Jeśli bowiem przestawimy miejscami na przykład dwie ostatnie otrzymamy nic nieznaczące słowo EKRNA, a jeśli poprzestawiamy jeszcze inaczej to zamiast ekranu może wyjść na przykład NERKA. Ta kolejność czyli wiedza, że ten element znajduje się po tym, a po nim tamten itd. zawarta jest w słowie ciąg. Ciąg to zbiór uporządkowany, a jego rzeczywistym przykładem może być, na przykład DNA i RNA.

Słowo "interpretowany" w definicji informacji ujęte jest w nawiasy. Jest to zabieg celowy, a to dlatego, że EKRAN jest informacją, jednak jeśli nie zostanie ona zinterpretowana, będzie to informacja pusta - nic nieznacząca. Nawiasy pokazują, że bardzo ważną cechą informacji jest jej interpretowalność, ale nie jest to cecha superważna ponieważ jeśli nawet informacja nie jest interpretowana to i tak nie przestaje być informacją. I tak Polak rozumie, czyli potrafi zinterpretować słowo EKRAN, Anglik już nie, pomimo tego, że umie je przeczytać. Chińczyk, nie znający alfabetu łacińskiego, prawdopodobnie rozpozna, że jest to słowo, ale nie będzie umiał go ani przeczytać, ani tym bardziej zinterpretować.

Przejdźmy teraz do ostatniego słowa w definicji informacji. "No dobrze," - powie ktoś - "w definicji jest mowa o stanach, a przecież słowo składa się z liter.". Tak, ale litera jest swoistym stanem. Stanem może być kolor, obrazek, wartość, wysokość słupka itp. Polski alfabet składa się z 32 liter. Tak więc pierwsza kratka w naszym słowie może być jedną z tych liter, może mieć jedną z 32 wartości - kratka może być w jednym z 32 stanów dopuszczalnych. Komputery na przykład zamiast liter używają cyfr. I tak nasz EKRAN można zpisać w różnych systemach kodowania:

w kodowaniu alfabetycznym: EKRAN 32 stany, od A do Z
w kodowaniu Morse'a: .  -.-  .-.  .-  -. 2 stany, . lub -
w kodowaniu dziesiętnym: 69 75 82 65 78 10 stanów, od 0 do 9
w kodowaniu szestnastkowym: 45 4B 52 41 4E 16 stanów, od 0 do F
w kodowaniu dwójkowym: 01000101 01001011 01010010 01000001 01001110 2 stany, 0 lub 1

Jeśli to co interpretuje "wie", że litera zapisana jest w ośmioznakowej paczce to nie ma potrzeby przedzielania ich pustym miejscem. Wówczas EKRAN w zapisie dwójkowym będzie miał rzeczywiście postać ciągu stanów:

0100010101001011010100100100000101001110

Zwróćmy jeszcze uwagę na następującą ciekawostkę: stwierdzenie, że "przestawienie dowolnych dwóch stanów zmienia informację" nie jest prawdziwe. Jeśli bowiem przestawimy dwa identyczne stany, na przykład stany w trzeciej i czwartej komórce, to ciąg wynikowy będzie taki sam jak pierwotny - nic się nie zmieni.

DNA
Informacja
Ciąg

Budowanie się obiektu żywego

Zmieńmy na chwilę temat i zobaczmy jak powstaje nowy człowiek. W wyniku zapłodnienia, czyli połączenia się plemnika z komórką jajową tworzy się komórka zwana zygotą. Następnie w wyniku kolejnych jej podziałów powstaje ogromna liczba (około 1014) komórek różnego typu, które układają się w organizm człowieka.

Świeżo zapłodniona komórka jajowa, drobinka o średnicy dwóch dziesiątych milimetra nie jest istotą ludzką. Jest ruchomym zespołem instrukcji. Szacuje się, że w jej kulistym jądrze mieści się co najmniej 250 tysięcy par genów, z których 50 tysięcy będzie kierować budową białek, a reszta regulować tempo rozwoju. Kiedy zapłodniona komórka jajowa przylgnie do ściany macicy zaczyna dzielić się raz po raz. Rozrastająca się masa komórek zagina się i fałduje, tworząc pętlę i wybrzuszenia oraz układające się warstwy. Następnie, z ich zmieniającego się jak w jakimś magicznym kalejdoskopie wzoru, powstaje płód, precyzyjny układ naczyń krwionośnych, nerwów i innych złożonych tkanek. Każdy odział i każde przesunięcie się komórek koordynowane jest przez informacje chemiczne, które geny przekazują do zewnętrznego układu białek, tłuszczów i węglowodanów, stanowiących substancję składających się na organizm komórek.

W ciągu dziewięciu miesięcy powstaje istota ludzka. Z punktu widzenia spełnianych funkcji jest to przewód pokarmowy otoczony powłoką muskułów i skóry. Dopiero co ukształtowane serce przepycha przez zamknięte naczynia krwionośne krew, która nieustannie ożywia wszystkie jego części. Ograniczone czynności ciała koordynują nerwy i hormony współdziałające ze sobą w skomplikowany sposób. Narządy służące do reprodukcji trwają w uśpieniu: oczekują na określone sygnały hormonalne, które za parę lat spowodują rozpoczęcie drugiego, końcowego etapu ich wzrostu, i zmuszą je do wypełnienia ostatecznej, biologicznej roli organizmu. Zwieńczeniem tego zespołu jest mózg. Waży jeden funt, ma konsystencję gęstego budyniu, a jego precyzyjna budowa czyni zeń najbardziej skomplikowany mechanizm, jaki kiedykolwiek powstał na Ziemi. Mózg jest precyzyjnym układem złożonym z około 10 miliardów neuronów, czyli pojedynczych komórek, z których każda ma setki i tysiące połączeń z innymi neuronami. Znaczna liczba włókien nerwowych biegnie w dół od mózgu poprzez rdzeń kręgowy, w którym łączy się z innymi nerwami przekazującymi informacje i instrukcje w obie strony, od – i do – pozostałych organów. Centralny system nerwowy składający się z mózgu i rdzenia kręgowego otrzymuje sygnały elektryczne od nie mniej niż miliarda czuciowych elementów – począwszy od pręcików i czopków siatkówki, skończywszy na ciałkach dotykowych skóry. [...] Ten cudowny robot wkracza w świat pod opieką rodziców. Gromadzące się w szybkim tempie doświadczenia wkrótce przekształcą go w samodzielnie myślącego i czującego osobnika. Wówczas dojdą zasadnicze elementy społecznego zachowania się: język, łączenie się w pary, złość, kiedy zostanie urażone ego, miłość, poczucie przynależności do grupy oraz cała reszta specyficznie ludzkiego repertuaru [70, str. 84].

Jedna komórka namnaża się przez podział i po 9 miesiącach rodzi się żywy człowiek. Ten proces dotyczy każdego z nas.

Jak do tego dochodzi? Co powoduje, że namnażające się komórki, po iluś tam podziałach nie są takie same jak zygota - pierwsza komórka, od której się to zaczęło? Co powoduje, że nie dość, że komórki zmieniają się (naukowcy mówią, że się różnicują) to jeszcze układają się w nerki, mózg, oczy, kości itd.? Czy steruje tym jakiś czynnik zewnętrzny?

Naukowcy, a więc ludzie, którzy przyczynili się do stworzenia radia, mikroskopu, komputerów, superprecyzyjnych obrabiarek itd. itp. nie odkryli żadnych czynników zewnętrznych, które wpływały by rozwój zarodkowy i płodowy. Pomimo, że za pomocą skomplikowanej aparatury potrafimy wyczuwać śladowe ilości różnego rodzaju promieniowania, bardzo słabe pole magnetyczne elektryczne, nie odkryliśmy żadnego wpływu zewnętrznego. Cała instrukcja budowania człowieka, myszy, trawy i pszczoły siedzi wewnątrz zygoty, a później wewnątrz nowo powstałych, w wyniku podziału, komórkach.

DNA

Zasoby

Zastanówmy się co jest nam potrzebne do życia. Jedzenie - pochłaniamy materię i odzyskujemy zgromadzoną w niej energię, musimy też wiedzieć co jeść, bo gdybyśmy zjedli muchomora to szybko byłoby po nas, przyswajamy zatem wiedzę, która jest niczym innym jak informacją. W najbardziej ogólny sposób można powiedzieć, że obiekty żywe przyswajają materię, energię i informację.

Należy zwrócić uwagę na to czym różni się energomateria od informacji. Otóż ta pierwsza jest addytywna i zachowawcza, natomiast ta druga nie jest ani addytywna, ani zachowawcza. Addytywność to dodawalność, jeśli dodamy 2 kg masła do 2 kg masła to otrzymujemy 4 kg. Informacja jest nieaddytywna bowiem w wyniku dodania dwóch informacji, na przykład "rozważnie" do "nie" informacja wynikowa, czyli "rozważnienie" w zasadzie nijak się nie ma do składników i nie kojarzy sie ani z rowaga ani z negacją tylko raczej z rozwolnieniem. Zachowawczość to coś w rodzaju niewyparowywania lub nieznikania. Energomateria może gdzieś przepłynąć, ale nie zniknie sama z siebie, natomiast gdy umrze człowiek wszystkie jego myśli giną.

Informacja

Coś z niczego

Kawałek drewna można spalić uwalniając wiążącą jego cząsteczki energię. Same cząsteczki nie znikną - pozostaną w postaci popiołu. Informacja natomiast może zniknąć - "była i nie ma" - bo jest niezachowawcza. I tu pojawia się bardzo ciekawe pytanie: skoro informacja może zniknąć, to czy przypadkiem nie może sama z siebie powstać? Powstać ex nihilo - z niczego, jak to mówiono w mrocznych wiekach średnich.

Konflikt interesu

Ahamkara

Idea komunistycznej wspólnoty wielu z nas przyciąga jak magnes. Idealiści wierzą, że człowiek sam w sobie jest dobry i tylko obecne okoliczności sprawiają, że zachowuje się niewłaściwie i gdyby tak te okoliczności zmienić i zacząć od nowa... to życie stałoby się idyllą. Wszyscy zgodnie by pracowali i sprawiedliwie dzielili się wypracowanymi zasobami. Problem jednak w tym, że każdy taki eksperyment spalił na panewce.

Politycy

Matrix

Myślenia teoriogrowego ciąg dalszy

Dylemat aresztowanych Iterowany dylemat aresztowanych

Myślenie życiowe

Przed igrzyskami w Barcelonie rządzona przez socjalistów Polska była o krok od bankructwa. Czasy były ciężkie, trudno było nie tylko kupić jedzenie ale nawet i papier toaletowy. Praca w Instytucie była kiepsko płatna, miała jednak jedną cenną zaletę: bez problemu dostawało się dłuuugie urlopy na cele sportowe. W Himalaiźmie Polska była wówczas potęgą, a ja wspinałem się całkiem nieźle. Jeździłem zatem po górach ile tylko się dało. W instytucie zarabiałem wtedy około 15-20 dolarów, a płaca minimalna na Zachodzie wynosiła około 1000 na miesiąc. Wyjazdy się opłacały, wystarczyło we Francji przez 10 dni zbierać winogrona i do kraju wracało się z polską roczną pensją. Przez alpinim nawiązałem cenne kontakty, dzięki którym... odkryłem myślenie życiowe. Na francuskiej wsi dostrzegłem, że mój, nie będący wcale jakimś wybitnym intelektualistą, wspinaczkowy parner Benek jest osobą niezwykle skuteczną w działaniu. Szybko osiągał stawiane sobie cele. Jeśli potrzebował pieniędzy, to je po prostu zarabiał, jeśli potrzebował ich więcej to kombinował biznesowo: a to kupił i wynajmował domek kempingowy, a to przewoził hurtowo kolorowe rajtuzy od producenta do sklepów detalicznych proponując własne marże. Zupełnie nie pasowało to do mojej ówczesnej polsko-socjalistycznej mentalności. Ja i moi znajomi uważaliśmy, że jesteśmy bardzo mądrzy i że dzięki temu naszemu wybitnemu intelektowi już za moment, za chwilę, dogonimy i przegonimy Zachód. Życie jednak ciągle pokazywało, że było dokładnie na odwrót - przepaść ekonomiczna pomiędzy nami, a nimi stale się powiększała.

Drugim wspinaczem, którego poznałem był Klaus - Szwajcar, właściciel niewielkiej, bardzo nowowczesnej fabryki i, o zgrozo, facet również bez wyższego wykształcenia. Pracowałem u niego przez ponad rok i nauczyłem się życiowego pragmatyzmu. Co więcej, życiowego pragmatyzmu nie uczyła ani polska, ani radziecka szkoła, natomiast szwajcarska jak najbardziej. Dzieci mojego gospodarza "traciły" w każdą środę gotowały w szkole obiad i przywoziły go do domu. Dla mnie było to niepojęte, jak można tracić cenny czas na takie głupoty. A jednak, jak wytłumaczył mi gospodarz, gotując zwykły, z naszego polskiego punktu widzenia, obiad uczyły się: stawiania sobie celów, przewidywania, planowania, logistyki, komponowania smaków, obróbki termicznej produktów spożywczych, artystycznego dekorowania itd. Jednym słowem uczyły się właśnie pragmatyzmu, czyli realistycznej oceny rzeczywistości i podejmowania takich działań, które gwarantują skuteczność. To przeciwstawienie socjalistycznego mędrkowania kapitalistycznemu pragmatyzmowi było dla mnie niesamowitym odkryciem. Zarówno bowiem mój Francuz, jak i Szwajcar pracowali o wiele lepiej i wydajniej niż ja sam i moi rodacy. To było widać - co więcej i oni prywatnie i ich kraje były o wiele bogatsze od Polski. Zacząłem się wówczas zastanawiać, czy aby przypadkiem ta nasza książkowa wiedza lub pochodząca od innych, którzy swą mądrość też czerpali wyłącznie z książek jest coś warta, i czy aby przypadkiem to nasze medrkowanie nie jest li tylko zasłoną dymną, której jedynym celem jest maskowanie naszej nieudolności. Owszem, potrafiliśmy mądrze rozprawiać ale w skutecznym działaniu byliśmy po prostu kiepscy. Klaus, Benek i narody do których należeli... życiowo byli daleko przed nami.

Życiowo, my biedni oni bogaci, ja mam jedną parę gaci, a Benek dziesiątki. Strych Klausa był zawalony starymi butami, starymi czyli takimi, których ani ona ani jego rodzina nie używa, jednak w naszych standardzach były to buty w jak najlepszym stanie. Klaus sprezentował mi swoje, według niego już stare, buty wspinaczkowe - marzenie każdego z nas. Wspinałem się w nich przez dwa lata i oddałem komuś następnemu. Buty, jedzenie, ubrania, przedmioty zbytku i luksusu. "To zmywarka i samochód są u was luksusem?" pytał mnie w 1987 roku zdziwiony Francuz - Bruno, tym razem prawdziwy bandzior z wyrokami, z którym razem zbieraliśmy winogrona koło Villefranche. "Samochód to luksus, a o zmywarkach to my nawet nie wiemy" - mówię. "Słuchaj to bierz moją gablotę, daję ci ją.". "Sioma mnie podkablował, a ten tu daje prezent. O co w tym życiu chodzi? Czy przypadkiem nie o zasoby? Czyżby nie wokół tego wszystko się kręci? Samochodu nie wziąłem, głupi nie byłem. Raz dowalili by mi podatek, że bym się nie pozbierał, a dwa na pewno zaczęli by mnie podejrzewać, że zaprzedałem się zachodniemu wywiadowi.

Laboratorium badań nad życiem

Wydana w roku 1989 tak zwana ustawa Wilczka [Mieczysław Wilczek (1932-2014) - przyp. JK] zalegalizowała prywatną działalność gospodarczą w Polsce, a praca w szwajcarskiej fabryce pokazała na czym polega prowadzenie firmy. To był kolejny zbieg szczęśliwych okoliczności w moim życiu. Założyłem firmę, w której mogłem jednocześnie realizować swoje dwie pasje: pisanie programów komputerowych i tworzenie sprawnych zespołów. Nie trudno się domyślić, że misją firmy było tworzenie programów usprawniających pracę. Moj wspólnik Jarek był świetnym programistą, a ja uwielbiałem dopasowywać programy do potrzeb użytkowników. Nie trzeba było długo czekać na wyniki - stopniowo klientów przybywało, a nam... zaczęło brakować mocy przerobowych. A jak nie ma ludzi do pracy, to trzeba ich zatrudnić. Zakładając firmę nie miałem pojęcia, że prędzej czy później skończy się moje programowanie a cały biznes sprowadzi się do "pracy z ludźmi" - klientami i pracownikami. I że trzeba będzie poznać zakamarki ludzkiej duszy i z tej wiedzy skwapliwie korzystać.

Pisanie programów komputerowych nie jest łatwym zajęciem, a im program większy tym łatwiej o jakieś błędy. I z jednej strony - pracowniczej - ludzie te błędy popełniają, a z drugiej - użytkowników - padają ich ofiarą. Zrobić błąd jest łatwo, czasem wystarczy zapomnieć o jakimś drobnym szczególe, ale jego konsekwencje mogą być bardzo kosztowne. Ot taki przykład zjawiska nieliniowego gdzie infinitezymalnie (nieskończenie) mała przyczyna doprowadza do ogromnych skutków. W czasach gdy informatyka jeszcze raczkowała mieliśmy taki przypadek, że programista uderzył w klawisz [Enter] i wykasował u klienta cały program. Po ułamku sekundy okazało się, że ani on, ani klient nie zrobili wcześniej kopii bezpieczeństwa. W rezultacie trzeba było odtwarzać z papierów dane z poprzednich trzech lat, a to kilka miesięcy żmudnej roboty. Kto ma ją zrobić i kto za to zapłaci?

Własny biznes, polegający na pisaniu programów do zarządzania ludźmi jest naturalnym laboratorium wiedzy na temat ludzkiej natury. egipscy kapłani, odchodzenie ludzi, sztuczki klientów, pożądane cechy, prowadzenie klienta, prowadzenie pracownika, psychologia, socjologia

Zabieram się za Fizykę Życia

Klątwa wiedzy

Klątwa stanowiska

Ignorowany element ekonomii

Wytwarzanie, wartość dodana.

Chocholi taniec wokół dylematów Lavoisier - wzór

Najważniejsze eksperymenty Fizyki Życia

Literatura

  1. [41] "Co widać, czego nie widać.", Frédéric Bastiat.
  2. "Czarna śmierć. Epidemie w Europie od starożytności do czasów współczesnych.", Christopher Duncan, Susan Scott.
  3. "Niespokojna planeta", Ernest Zebrowski.
  4. [70] "O naturze ludzkiej.", Wilson, Edward O., ISBN 83-06-01451-0
  5. "Roadmap to Reality", Thomas Elpel.
  6. "Samolubny Gen", Richarda Dowkins'a