Poniedziałek
Zaczął się 2009. 150 lat od wydania "O powstawaniu gatunków" Darwina i 250 od "Teorii uczuć moralnych" Adama Smitha. Ciekawe czy mi się uda wstrzelić w te okrągłe dziewiątki. Romek Gołędowski w odpowiedzi na moje sms'owe życzenia Szczęśliwego Nowego Roku, życzył mi by ten dla mnie był przełomowy… oby.
No i mała perełka internauty na temat urzędników:
[http://biznes.onet.pl/1,12,11,52134195,140101990,5984166,0,forum2.html]
Największe pasożyty w Polsce to biurokraci państwowi!!!
W Malutkim miasteczku - Urząd Skarbowy - nowy pałac. Straż pożarna - budynek pałac ( na
miarę Nowego Yorku). Prokuratura - pałac, sąd - pałac, Zakład karny - nówka
Do tego ZUS, KRUS, AMiRR i inne + kilka banków i żadnej produkcji!!!!!
~Pasożyt , 05.01.2009 08:03
Piątek
Cholery można dostać z tymi definicjami. Chodziłem po internecie, brodziłem w nim po uszy szukając definicji stanu równowagi. No i dziś, przypadkowo wpadłem poprzez Josiah Willard Gibbs'a -> mechanika statystyczna -> Stan równowagi jest więc stanem, w którym informacja o przeszłości układu nie jest istotna. Zatem orbity nie są stanem równowagi.
A całe poszukiwania zaczęły się od Reguły Gibbsa czyli: "skłonności natury do psucia tego, co zorganizowane, i do niszczenia tego, co posiada jakiś sens."
Sobota
Jeszcze leży śnieg ale temperatura jest powyżej 0oC.
I ponownie cytat z blogu Korwina bo jest dobry:
Bardzo - wbrew pozorom - ważne pytanie
- a zadał je {~Kayin}:
„Nie wiem, jak p.JKM uzasadnia to, że zamożni ludzi wyruszali by na wojnę ryzykując
życie (w dzisiejszych czasach!). Kompletnie nie rozumiem. To nie jest średniowiecze, które
już nie wróci.
Jaki rozsądny człowiek będąc bogaczem będzie targał się na wyprawę, w której może zginąć?!
Żeby sobie postrzelać?…
Niech Pan da spokój”.
To jest wbrew pozorom sedno problemu naszej cywilizacji. Teoria śp.Wilfryda Pareto mówi o krążeniu elit. Elity powstają, dojrzewają – i ob'umierają. Po czym są (ewolucyjnie - lub rewolucyjnie, jeśli się zamkną) zastępowane przez nowe elity.
Obecne elity są prawie już martwe. Tragedia naszych czasów polega na tym, że w normalnym ustroju degeneracji podlega elita – ale z L**u wyłaniają się jednostki, które ją zastępują. W d***kracji gniciu i demoralizacji podlega cały L*d!
Jednak już tworzą się nowe elity. Co poznaje się po tym, że jednostki do nich należące nie
obawiają się ryzykować swoim życiem
{~Kayin} ma rację: wielu ludzi biednych gotowych jest łatwo ryzykować - ale zdecydowana
większość to popychła - dlatego są biedni!. Są
wszakże jednostki nie bojące się ryzyka – i z nich rekrutuje się przyszła elita. W
normalnym ustroju król robi z nich szlachciców – jeśli jednak wstęp do elity jest
zamknięty, tworzą grupy rewolucyjne, które niszczą en bloc zdemoralizowaną elitę.
Jednak są też członkowie elit – gotowi ryzykować. Znam i cenię człowieka, który ma majątek ogromny (acz bliżej nieokreślony, bo Urząd Skarbowy nie zna jego rachunków), który poszedł sobie na Mt.Everest – a potem chciał wydać (bagatela!) $20 mln, by polecieć na stację kosmiczną. A śp.Stefan Fossett? Bardzo zamożny – a ryzykował życiem.
Większość dzieł literackich opowiada o feudaliźmie i arystokracji w okresie ich upadku – mało się pisze o ich powstawaniu i wieku dojrzałym. O ludziach, którzy z zadziwiającą pogardą dla śmierci rzucali się do walki – i często ginęli.
I teraz kluczowe pytanie: czy dziś członkowie elity wychowują swoje dzieci bardziej jak król Atahualpa, każący synom odbywać służbę prostych żołnierzy a ponadto przechodzić inicjacyjne tortury znacznie dotkliwsze, niż u zwykłych żołnierzy i oficerów – czy bardziej jak dzisiejsza klasa próżniacza, rozpieszczająca synów i posyłająca dzieci na uczelnie, gdzie uczą się głównie pić, ćpać, pieprzyć z każdym i olewać naukę?
Wybór jest indywidualny. A zasady mają konsekwencje: jedni będą rządzić – inni zdegenerują się ostatecznie…
A jeśli {~Kayin} ma rację – i tych pierwszych będzie za mało, by przewodzić narodowi? Cóż: przyjdą muzułmanie, którzy nie boją się oddać życia. Zdaje się, że śp.Osama bin Laden trochę forsy miał – nieprawda-ż? Mógł żyć z czterema żonami, mieć jeszcze ze dwadzieścia nałożnic…
A walczył. I zginął dla zasad, które wyznawał.
Czwartek
Ciekawie sformułowana myśl na temat kapitalizmu:
To żaden przypadek!.
Popatrzcie się sami, jak bardzo wykorzystywani są nauczyciele, robotnicy, wierni,
policjanci, robotnicy rolni, itp. To są powszechnie dostępne "uroki" kapitalizmu. Wystarczy
otworzyć oczy!. Żeby ktoś miał to drugiego trzeba zgnoić i wydoić!
No cóż, a jak patrzę na to co wyprawia szkoła Miśka i co wyprawiali w szkole Marty to konstatuję, że nauczyciele to niestety (w swej masie) banda obiboków, którzy tylko szukają dobrego usprawiedliwienia dlaczego nie odbyły się lekcje. W tym tygodniu u Michała nauki nie było bo: inne klasy mają ważny test, bo dwa tygodnie temu pani była na szkoleniu, bo wcześniej były jakieś święta lub przed świetami, bo przeszkadzała zielona szkoła (czegóż oni tam mogą nauczyć).
Myśl wyrażona prosto przez kogoś kto stawia kropki po wykrzykniku.
Poniedziałek
Piękna zimowa pogoda, rano -4oC. Ciągle pracuję nad teorią systemów - niezły ugór, a świetną ilustracją burdelu w definicjach jest bifurkacja. Temat godny rozwinięcia, ale zrobię to może kiedy indziej.
Wprowadzałem następujący cytat "Barros zaczął nawet uważać, że to goździki są największym źródłem zła w tym rejonie. "Chociaż stworzył je Bóg", napisał, "są kością niezgody i przyczyną większej liczby nieszczęść niż złoto."." i dało mi to do myślenia:
Przyczyną zła jest koszt pozyskania resergii. Ludzie, którzy mają dostęp do "taniej resergii" koncentrują się na jej przechwytywaniu, zdobywaniu, siłowym przejęciu itp. generalnie na konkurowaniu o nią i wynikających z tego sprawach związanych z wojskowością. Przeciwstawna jej jest "resergia droga", którą pozyskuje się dużym nakładem co wymaga czasem daleko idącej współpracy.
Boże jak to wszystko jedno do drugiego pasuje! Jak to się układa! - niesamowite.
Niedziela
Spałem źle. Obudziłem się o 4.00 i trochę czytałem. Męczyło mnie sumienie.
Gdy wczoraj wychodziłem od mamy z urodzin, podszedł do mnie Człowiek. Mówił mieszanką rosyjskiego i polskiego. Było ciemno i w zasadzie mało jaki szczegół był widoczny, także postrzegać go mogłem jedynie przez odczucia. A te mówiły mi, że ma łzy w oczach i jest mocno zdesperowany. "…czy mam jakąś rabotionku". Nie mam bo niby skąd wziąść pracę dla kogoś kogo się spotyka późnym wieczorem. "Skąd Pan jest?", "Z Groznego", "Ruskij?", "Jaki ja tam ruskij, ruskie to mi…" - przerwał. Przecież są ośrodki dla uciekinierów - pomyślałem - "Gdzie Pan mieszka?", "Na Dworcu Centralnym", "Nie w ośrodku?", "Był na [tu podał nazwę ulicy], ale zamknęli." W gruncie rzeczy trudno jest oszacować czy facet nie kłamie i nie naciąga sposobem "na Czeczena". Dość intensywnie myślałem co by tu począć. zwykle próbuję wykombinować jakby tu facetowi robotę załatwić… Może ja Panu coś zrobię, samochód umyję?. Ani to miejsce ani sposobność, ani potrzeby takiej nie mam. "Na budowach Pan próbował?", "Próbowałem ale nie dają", rzeczywiście wokół zima i na dodatek załamanie rynku nieruchomości, budownictwo ostro hamuje. "Ja tu nawet dla jakiejś staruszki pracowałem, ale mnie oszukała, teraz to już nawet drzwi nie otwiera.". Tego typu wyznanie, które powinno wzbudzić litość jednak budzi uczucie niedowierzania i akcje tego kto to powiedział spadają w dół. Tym razem przerwa była dłuższa. "A czy nie mógłby mnie Pan wspomóc?" - jednak przekonanie, że mówi prawdę wzięło górę i dałem mu 50 złotych. Zaczął dziękować, "Niech Pan próbuje na małych budowach…", "Dziękuję Panu. Jak się Pan nazywa?", "Nieważne, na małych budowach jest większa szansa." Odszedł.
Ja też łaziłem po ulicach Paryża i też we wrześniu 1981 roku szukałem pracy, ale… Ale nie mieszkałem na dworcu lecz w hotelu, jednym z najtańszych, lecz jednak w hotelu. Szukałem pracy bo w kraju był syf, lecz jednak mogłem do tego syfu wrócić, a on gdzie ma wracać? Facet między 30-40 lat, chce żyć, chce pracować by żyć. Nikt nie jest przygotowany na tego typu spotkanie i rzadko kto wie jak w takiej chwili pomóc. No właśnie jak? Gdzie go wysłać? Pięćdziesiąt złotych to tylko wykupienie się z głupiej sytuacji. A przecież w takich sytuacjach trzeba jakoś pomóc! Trzeba, bo akurat to jest tragedia, tragedia, której on sam nie jest autorem. To jest taka sytuacja, w której nikt z nas nie chciałby się znaleźć, sytuacja przed którą każdy z nas się broni, i której się panicznie boi. Poszedł, nie do odnalezienia…
Niedziela
No i coś z działki ewolucyjnej. Naukowcy odkryli Hipotezę SNastu:
Naukowcy: ewolucja człowieka już się skończyła
[http://wiadomosci.onet.pl/1903717,16,item.html]
Człowiek przyszłości pod względem biologii i anatomii nie będzie się różnił od człowieka współczesnego. Nasz gatunek stanął w miejscu. Nadchodzi kres ewolucji człowieka – uważa prof. Steve Jones z University College London. Podobnego zdania jest wielu innych naukowców - pisze "Wprost".
Dlaczego tak się dzieje? Zgodnie z teorią Darwina, osobnik lepiej dostosowany do środowiska, odnoszący największy sukces, żyje dłużej i ma więcej dzieci. Skoro ma więcej dzieci, jego geny występują częściej w populacji. Z czasem prowadzi to do ewolucyjnych zmian.
Dziś geny większości ludzi przechodzą do następnego pokolenia. Jeszcze 200 lat temu połowa dzieci umierała przed osiągnięciem wieku dojrzałego – najprawdopodobniej z powodu braku odporności na choroby. Obecnie w społeczeństwach zachodnich 98% dzieci dożywa 25. roku. Stagnacja w ewolucji to efekt osłabienia selekcji naturalnej za sprawą postępu medycyny i higieny.
Proces ewolucji wyhamował też z powodu zmian społecznych. Współczesny model rodziny silnie oddziałuje na naszą genetyczną przyszłość.
I kilka komentarzy:
Medycyna doprowadzi do degeneracji ludzkiego gatunku
fak_dak dzisiaj, 12:25
Szczególnie ratowanie wcześniaków i dzieci z ciężkimi wadami metabolicznymi. Nie pozwalamy w imię humanitaryzmu na eliminację przez biologię szkodliwych genów.
Możliwe, iż ewolucja już nie dotyczy naszego gatunku.
http://barttp.blog.onet.pl/2,ID360977516,index.html
Problem polega na tym, że pan profesor myli się w jednej, zasadniczej kwestii: nasz gatunek wcale nie trwa w stagnacji, nasz gatunek się DEGENERUJE! Jeśli zabawiamy się w Pana Boga, leczymy większość schorzeń, które dręczą ludzi i drzewiej zabijały jednostki słabsze, pozwalamy rozmnażać się ludziom bezpłodnym (głównie in vitro), kobiety płodne rujnują swoje macice aborcjami, skazując się często na bezpłodność - to pewnego dnia przyjdzie nam zjeść tę żabę w postaci nawarstwiających się błędów w naszym własnym DNA. Wówczas nagle się okaże, że bez próbówki nie jesteśmy w stanie w ogóle się rozmnażać, bez leków w ogóle funkcjonować (choćby alergie, których jakoś nie znano jeszcze sto lat temu); będą nas coraz częściej dręczyły nowotwory i inne tego typu atrakcje - i obudzimy się z ręką w nocniku. Staniemy się zakładnikami własnej technologii, a przecież z naturą nie wygramy i po prostu wymrzemy - o ile nie wzbogacimy swojej puli genetycznej, np. poprzez związki z, dajmy na to, Murzynami z głębokiej dżungli, gdzie jeszcze nie dotarł "postęp". Smutne, ale prawdziwe.
Sobota
Od kilku dni kołacze mi się w głowie temat jak pisać. PPU - student dziennikarstwa, też zadał mi to pytanie. Widać na jego wydziale nie wisi gdzieś "dziesięć przykazań super dziennikarza".
Jak zwykle należy podejść do tego zagadnienia zgodnie z procedurą, którą proponuje Fizyka Życia:
Pierwsze to wytyczenie celu.
Co chcę przekazać? Co chcę by czytelnik zrozumiał? Jaką wiedzą czytelnik ma dysponować
po przeczytaniu tego co napisałem?
Dobrą pomocą w tym względzie było rozwiązanie stosowane przez Jule'a Verne'a - który
przed każdym rozdziałem króciutko pisał o czym on będzie.
Drugie ustalenie ścieżki. Czyli stworzenie konspektu, który krok po kroku planuje zagadnienia, które będę poruszane. Powinny one układać się w sekwencję tematów ze sobą powiązanych i wynikających jeden z drugiego. Można tu stosować następujące metody:
Trzecie ustalenie sił i środków. po krótce sprowadza się to do ustalenia jak bedziemy wyrażali nasze myśli.
Czwarte to zaburzenia. Czyli rozpięcie mechanizmów kontrolujących wszelkiego rodzaju nieprawidłwości.
Worek
Ciekawą stroną jest orwell.blog.pl, kotoś umieszcza tam drobiazgowe analizy tego jak "różni" robią nam wodę z mózgu. Nie jest ważny kto, czy Żydzi, czy Palestyńczycy, czy Dziennikarze, czy media, czy urzędnicy.
Tym razem zamieszczono informacje z jakiegoś niemieckiego dziennika telewizyjnego o pracy
europarlamentarzystów:
Żaden inny reprezentant polityczny w Europie nie otrzymuje tyle pieniędzy co
parlamentarzyści Unii Europejskiej. Niezależnie od tego czy są obecni, czy też nie. Płaci im
się 7339 Euro miesięcznie. Co więcej, politycy dostają wolne od podatku dodatki do pensji w
wysokości 3980 Euro, plus 284 Euro za każdy dzień w parlamencie, co daje przynajmniej 3408
Euro za średnio 12 dni miesięcznie netto. Reasumując, parlamentarzyści Unii Europejskiej
zarabiają średnio więcej niż Kanclerz Merkel. Jest to niewspółmierne z ich dokonaniami i ich
odpowiedzialnością. Chcą oni ukryć ten fakt przed elektoratem. To dlatego nie podoba im się
gdy ktoś bada sprawę nieco bliżej. Dokładnie to uczyniliśmy. Przez wiele lat było mówione,
że niektórzy Członkowie Parlamentu np. w piątkowy poranek podpisują listę po dzienny dodatek
do pensji i wtedy natychmiastowo znikają. O godzinie 6:45 znajdujemy tego oto członka przed
budynkiem Parlamentu Europejskiego przygotowującego się do ucieczki.
- Czy jest Pan tu tylko po to by wziąść pieniądze? [Pyta dziennikarz szybkoidącego siwego
jegomościa, który ciągnie za sobą walizkę na kółkach]
- To nie pański interes.
Wyżej przed biurem gdzie Członkowie Parlamentu Europejskiego mogą podpisać swoją obecność
tworzy się ich kolejka i mają ze sobą bagaże…
Ci ludzie oszukują i za każdy taki dzień zwiększają swój dochód o 2.5%. To są ludzie, którzy rządzą innymi, którzy tworzą prawo czyli zbiór reguł, które powinny być przestrzegane dla wspólnego dobra. proszę w jakich warunkach sprawdza się "Model Człowieka Uczciwego"
Poniedziałek
I've attached two good quotes from my collection of good quotes. Enjoy.
The average age of the world's greatest civilizations has been two hundred years. These nations have progressed through the following sequence: from bondage to spiritual faith; from spiritual faith to great courage; from courage to liberty; from liberty to abundance; from abundance to selfishness; from selfishness to complacency; from complacency to apathy; from apathy to dependency; from dependency back to bondage. Scottish Philosopher Alexander Tytler.
Średni czas trwania największych cywilizacji światowych wynosił 200 lat. Cywilizacje te przechodziły przez proces złożony z następujących etapów:
👉 The goal of the liberals as it emerges from the record of the past decades was to smuggle this country into welfare statism by means of single, concrete, specific measures, enlarging the power of the government a step at a time, never permitting these steps to be summed up into principles, never permitting their direction to be identified or the basic issue to be named. Thus, statism was to come, not by vote or by violence, but by slow rot by a long process of evasion and epistemological corruption, leading to a fait accompli. Ayn Rand
Ayn Rand (Alissa Zinowiewna Rosenbaum (1905-1982)).
Środa
[Świat nauki]
W 200 rocznicę narodzin Darwina i 150 lat po publikacji „O pochodzeniu gatunków”, ewolucja ciągle jeszcze nie jest powszechnie akceptowanym faktem. Tymczasem rozwój nauki w ciągu ostatniego wieku dostarczył dodatkowych dowodów zwolennikom teorii doboru naturalnego. Coraz lepiej poznajemy prehistorię człowieka. Także w ludzkich ciałach znajdujemy coraz więcej śladów działania ewolucji.
Weźmy na przykład czkawkę. Może trwać kilka minut, powodując jedynie rozdrażnienie, ale i całe lata, rujnując życie dotkniętym ją osobom. Przypadłość tę wywołuje gwałtowne kurczenie się mięśni gardła i klatki piersiowej. Charakterystyczny odgłos czkania powstaje, gdy niezależnie od naszej woli następują szybki wdech i jednoczesne zamknięcie nagłośni, chrzęstno-błoniastej struktury w krtani. Czkawki można się nabawić, jedząc zbyt szybko lub za dużo, jest ona także następstwem pewnych schorzeń, chociażby nowotworów w obrębie klatki piersiowej.
Czkawka ujawnia niezwykle interesujące fakty z naszej historii, na przykład bardzo bliskie związki z rybami i płazami. Najważniejsze nerwy oddechowe odziedziczyliśmy po rybach. Nerwy przeponowe zaczynają się przy podstawie czaszki i zanim dotrą do przepony, przechodzą przez jamę klatki piersiowej. Tak długa droga stwarza problemy: jeśli tylko coś zakłóci ich funkcjonowanie, pojawiają się mniejsze lub większe trudności w oddychaniu, choćby czkawka. Logika nakazywałaby zaprojektować ciało człowieka tak, aby nerwy oddechowe nie biegły od szyi, tylko z miejsca położonego bliżej przepony, choćby z rdzenia kręgowego. Niestety, ryby mają skrzela tuż przy szyi, a układ nerwów oddechowych jest schedą właśnie po naszych rybich przodkach.
Czkawka dowodzi także naszych związków z płazami. Okazuje się, że schemat pracy mięśni i nerwów charakterystyczny dla czkawki występuje u… kijanek. Nie są to organizmy całkiem typowe – oddychają zarówno skrzelami, jak i płucami. Kiedy korzystają z tych pierwszych, muszą tłoczyć wodę do gardła i dalej do skrzeli; jednocześnie nie dopuszczając do tego, aby woda zalewała płuca. Co w takiej sytuacji robią? Zaciągając się wodą i zamykają jej dostęp do oskrzeli i płuc.
Zjawisko to jest niezwykle podobne do czkawki. Warto sobie też uzmysłowić, że w zamierzchłych czasach środowiskiem naszego życia były oceany, małe potoki i sawanny, a nie biura, stoki narciarskie czy boiska piłkarskie. To właśnie ogromna różnica pomiędzy warunkami życia dawniej i dziś sprawia, że nasze ciała rozpadają się i to w sposób, który łatwo przewidzieć. Projekt najważniejszych kości w kolanie, kręgosłupie czy nadgarstku człowieka „powstał z myślą” o morskich stworzeniach. Czy może zatem dziwić, że dziś uszkadzamy sobie łąkotkę w kolanie i cierpimy na bóle kręgosłupa, chodząc na dwóch nogach, albo zapadamy na zespół cieśni nadgarstka, stukając godzinami w komputerową klawiaturę, robiąc na drutach lub ręcznie coś kaligrafując? Wszak nasi dalecy przodkowie – ryby i płazy – tym się nie zajmowali.
Jakkolwiek poszukiwanie śladów bliższych i dalszych przodków naszego gatunku bez wątpienia jest interesujące, nie mniejszym wyzwaniem intelektualnym jest spojrzenie w jego przyszłość. Zgodnie z podstawowymi założeniami ewolucjonizmu, nie jesteśmy przecież idealni i niezmienni.
Człowiek zmiennym jest
Na pytanie o wygląd ludzi w przyszłości, można zazwyczaj usłyszeć dwie odpowiedzi. Jedni ulegają wizji rodem z literatury fantastycznonaukowej, zgodnie z którą przedstawiciele naszego gatunku będą odznaczali się wielkimi mózgami, wydatnymi czołami i dużą inteligencją. Drudzy natomiast twierdzą, że człowiek przestał już zmieniać się pod względem biologicznym, ponieważ rozwój techniczno-naukowy położył kres działaniu brutalnych sił doboru naturalnego, w związku z czym trwa wyłącznie ewolucja kulturowa.
Koncepcja powiększającego się mózgu nie ma żadnych podstaw naukowych. Z badań kopalnych czaszek naszych przodków pochodzących z ostatnich kilku czy kilkunastu tysięcy pokoleń wynika, że czasy szybkiego wzrostu masy mózgu mamy już dawno za sobą. Większość naukowców jeszcze kilka lat temu podpisałaby się pod poglądem, że zakończyła się biologiczna ewolucja człowieka. Tymczasem rozwój metod analizy DNA, umożliwiających badanie zarówno współczesnych, jak i dawnych genomów, wywołał rewolucję – jest zupełnie inaczej, niż się dotąd wydawało. Już nie chodzi o to, że genom Homo sapiens się zmieniał – i to wcale nie marginalnie – od czasów, gdy ukształtował się nasz gatunek, ale że tempo ewolucji człowieka ostatnio wzrosło! Podobnie do innych gatunków, najbardziej radykalne zmiany budowy ciała przeszliśmy na początku, gdy nasz gatunek się wyodrębniał, natomiast nieustannie trwają zmiany w zakresie fizjologii i być może zachowań. [Jakież to robienie wody z mózgu! Tempo ewolucji wzrosło! Jako całości to rzeczywiście prawda, ale projekt genetyczny się degeneruje! Co z tego, że jesteśmy coraz bardziej mądrzy jak stajemy się coraz bardziej chorzy - de facto coraz mniej przystosowani do warunków nas otaczających. Ciekawe co zrobiłby Einstein (używam go jako symbolu najmądrzejszego człowieka na świecie, pomimo, że tak nie sądzę to takie jest powszechne mniemanie), gdyby go całe ciało niewyobrażalnie swędziało] Jeszcze do niedawna rasy ludzkie, zamieszkujące różne rejony świata, kontynuowały różnicowanie się. Nawet obecnie warunki życia mogą prowadzić do takich zmian w genach, które sterują cechami behawioralnymi.
Dzieje dawne i mniej dawne
Śledzeniem ewolucji człowieka zajmowali się niegdyś wyłącznie paleontolodzy, którzy badali skamieniałe kości z pradawnych czasów. Początki rodziny, do której należy człowiek, czyli człowiekowatych (Hominidae), sięgają czasów sprzed 7 mln lat. Pojawił się wtedy mały praczłowiek, którego nazywamy Sahelanthropus tchadensis. Do dziś skład tej rodziny jest przedmiotem dyskusji, obecnie zaliczamy do niej co najmniej dziewięć różnych nowych gatunków, choć na pewno były jeszcze inne, nieodkryte z powodu niedostatku świadectw kopalnych. Szkielety wczesnych hominidów rzadko miały okazję skamienieć, ich doczesne szczątki padały bowiem na ogół łupem padlinożerców. Niemniej jednak co roku publikowane są doniesienia o kolejnych odkryciach lub powstaniu nowych interpretacji starych znalezisk.
Nowy gatunek powstawał, gdy grupa praludzi w ten czy inny sposób oddzielała się na wiele pokoleń od większej populacji. Trafiała ona w nowe warunki środowiskowe, które powodowały rozwój innego zestawu cech przystosowawczych. Odcięta od pobratymców mała wspólnota szła własną drogą genetyczną, aż w końcu jej członkowie tracili zdolność płodnego kojarzenia się z osobnikami z populacji macierzystej.
Z badania skamieniałości wynika, że najstarsi przedstawiciele naszego gatunku żyli 195 tys. lat temu na terenach dzisiejszej Etiopii. Stamtąd rozprzestrzenili się po całym świecie. Można by się spodziewać, że zasiedlenie całej Ziemi spowoduje zatrzymanie dalszej ewolucji. Okazuje się jednak, że wcale tak się nie stało. Około 7% ludzkich genów uległo zmianom ewolucyjnym nie dawniej niż 5 tys. lat temu. Większość z nich polegała na dostosowaniu się do warunków środowiska. I tak na przykład w Chinach i w Afryce tylko niewielki odsetek dorosłych potrafi trawić mleko, natomiast w Szwecji i w Danii – praktycznie wszyscy. Ta zdolność jest wynikiem przystosowywania się do hodowli bydła mlecznego.
Naukowcy oceniają, że w przeciągu ostatnich 10 tys. lat ludzie ewoluowali około 100 razy szybciej niż w innych okresach od czasu oddzielenia się najwcześniejszych człowiekowatych od przodka współczesnych szympansów.
Dobór nienaturalny
W ubiegłym stuleciu warunki, w których żyje nasz gatunek, znów się bardzo zmieniły. Izolacja geograficzna różnych grup ludzi zmniejszyła się dzięki rozwojowi środków transportu oraz zniesieniu barier społecznych. Nigdy przedtem pule genetyczne poszczególnych populacji naszego gatunku nie mieszały się tak łatwo. Prawdopodobnie obecna ruchliwość ludzi doprowadzi do jego ujednolicenia. Jednocześnie dobór naturalny jest tłumiony przez kulturę i medycynę.
Właśnie dlatego Steve Jones z University College London twierdzi, że ewolucja człowieka zatrzymała się. Istnieje też inny pogląd, zgodnie z którym ewolucja genetyczna trwa, ale odbywa się w przeciwnym kierunku. Pewne cechy współczesnego życia mogą sprzyjać zmianom powodującym, że wcale nie stajemy się lepiej przystosowani. Studenci college'ów zwracali uwagę na jedną z możliwości zachodzenia takiej „antyprzystosowawczej” ewolucji: ci, którzy się uczą, odkładają rodzicielstwo na później, a ich niestudiujący koledzy czy koleżanki nie muszą się w tej kwestii ograniczać. Skoro mniej zdolni rodzice mogą mieć więcej dzieci, to uzdolnienia i inteligencja są w dzisiejszym świecie czynnikami niesprzyjającymi w sensie darwinowskim. W rezultacie średnia inteligencja społeczeństwa spada. Tego typu argumenty wysuwano już dawno. Aby je odeprzeć, należy zwrócić uwagę, że na inteligencję człowieka składają się najróżniejsze uzdolnienia, kodowane za pomocą bardzo wielu genów. W związku z tym tego typu cechy są dziedziczone w niewielkim stopniu. [Ciekawe jakie ten co tak twierdzi ma podstawy naukowe?]
Ewolucja sterowana
Sterowaliśmy już ewolucją wielu gatunków roślin i zwierząt. Dlaczego by nie pokierować własną? Dla inżynierii genetycznej podstawową trudnością jest ogromna złożoność ludzkiego genomu. Pojedynczy gen pełni zwykle więcej niż jedną funkcję, a każdą z nich koduje więcej niż jeden gen. Z powodu tego właśnie zjawiska, manipulacje przy jednym genie mogą mieć nieprzewidywalne skutki uboczne.
Po co więc podejmować ryzyko i w ogóle próbować? Nacisk na wprowadzanie zmian w materiale genetycznym będzie najprawdopodobniej wywierany głównie przez rodziców chcących uzyskać gwarancję posiadania dziecka wybranej płci, urodziwego, mądrego, utalentowanego muzycznie czy o miłym usposobieniu. Motywów jest wiele i są one bardzo silne. Trudno będzie zarówno sprzeciwić się rodzicom dążącym do „ulepszania” swoich dzieci, jak i nie ulec presji społecznej związanej z potrzebą zapobiegania starzeniu się.
Jeśli uda się nam przezwyciężyć trudności praktyczne, będziemy prawdopodobnie mieli ogromny wpływ na przyszłą ewolucję ludzkości. Wyobraźmy sobie, że rodzice uzyskają możliwość zmieniania genów swojego jeszcze nienarodzonego potomstwa, aby zapewnić mu inteligencję, urodę i długowieczność. Jeśli będzie ono żyło, powiedzmy, 150 lat i miało iloraz inteligencji 150 – to będzie w stanie posiadać więcej własnych dzieci i zgromadzi większe bogactwa niż inni.
W stronę cyborga
Wyniki genetycznych kombinacji niełatwo przewidzieć, ale jeszcze trudniej odgadnąć skutki ludzkiej manipulacji maszynami albo ich– ludźmi. Czy przyszła ewolucja naszego gatunku będzie polegać na symbiozie z urządzeniami technicznymi – na zespoleniu człowieka z maszyną? Wielu pisarzy prorokowało, że dojdzie do połączenia naszych ciał z robotami lub też nauczymy się „ładować” nasz umysł do komputera. Prawdę mówiąc, już jesteśmy uzależnieni od różnych urządzeń. Wprawdzie budujemy je, aby zaspokajały nasze potrzeby, ale nasze życie i zachowania dostosowujemy do nich. Gdy staną się coraz bardziej złożone i zintegrowane ze sobą, będziemy zmuszeni się do nich przystosowywać.
Quo vadis Homo futuris?
Czwartek
Rok Darwina w Wielkiej Brytanii
Niemal w każdym punkcie Wielkiej Brytanii prędzej czy później odbędą się w jakiejś formie obchody rocznicy urodzin Karola Darwina. 12 lutego, w dniu dwusetnych urodzin wielkiego uczonego, będzie można uczestniczyć w różnego rodzaju wydarzeniach w Londynie, Newcastle, Bristolu, Edynburgu, Hull, Shrewsbury, Cardiff, Elgin, Cambridge, Bath, Bolton, Ipswich i w wielu innych miejscach. Londyńskie Natural History Museum odsłoni poświęcony Darwinowi fresk na suficie. Alma Mater Darwina – Christ's College w Cambridge – planuje zorganizowanie dobroczynnego przyjęcia, na które wstęp będzie kosztował 5 tys. funtów od osoby (ok. 26 tys. zł). Wezmą w nim udział między innymi książę Edynburga i sir David Attenborough. Dochód zostanie przeznaczony m. in. na badania na wyspach Galapagos, na których Darwin gromadził dane naukowe. W londyńskim Institute of Biology odbędzie się dyskusja pomiędzy Richardem Dawkinsem a lordem Herriesem, byłym biskupem Oxfordu – na wzór historycznej debaty nad darwinizmem pomiędzy biskupem Samuelem Wilberforce'cem a Thomasem Huxleyem. Brytyjska Poczta Królewska wyda także serię okolicznościowych znaczków.
Wystawa poświęcona Darwinowi w Natural History Museum otwarta będzie do kwietnia. Później można zwiedzać różnego rodzaju wystawy organizowane przez British Library i National Portrait Gallery w Londynie. Specjalna ekspozycja zostanie także wystawiona w dawnym domu Darwina, w Down House w hrabstwie Kent. W Cambridge odbędzie się tygodniowy festiwal darwinowski, a fundacja Wellcome Trust wspólnie z Królewskimi Ogrodami Botanicznymi przygotowuje serię doświadczeń na temat teorii ewolucji, które mają się znaleźć na wyposażeniu każdej szkoły. Na ekrany kin wejdzie „Creation” – film biograficzny o Darwinie w którym wystąpią m. in. Paul Bettany i Jennifer Connelly. BBC kończy właśnie produkcję dziesięcioodcinkowego serialu „Life” („Życie”), w którym narratorem będzie sir David Attenborough, a BBC2 – trzyczęściowy film pt. „Darwin's Dangerous Idea” („Niebezpieczna idea Darwina”) z udziałem Andrew Marra.
Szczegóły można znaleźć na stronie: www.darwin200.org
2009-03-12 Richard Gray
Z nienawiści do niewolnictwa
Choć teorie Karola Darwina bywają wykorzystywane jako argument przeciwko istnieniu Boga, najnowsze badania jego prac pokazują, że głównym dążeniem uczonego było oczyszczenie świata z niewolnictwa.
Historycy nauki Adrian Desmond i profesor James Moore wzięli pod uwagę nieznane
dotąd dowody, z których wynika, że Darwin był gorącym przeciwnikiem niewolnictwa – i
to właśnie było główną motywacją stojącą za jego pracą naukową.
Prywatne notatki i listy wielkiego uczonego ukazują, że
jego poglądy na kwestię niewolnictwa były znacznie ostrzejsze, niż dotąd
sądzono. W notesach z zapiskami z podróży na statku Beagle – gdy Darwin
zaczął formułować swoją teorię doboru naturalnego – można znaleźć pełne
odrazy komentarze na temat niewolnictwa, którego przykłady widział on
zwłaszcza w Ameryce Południowej.
Historycy odkryli także listy napisane przez siostry Karola Darwina, kuzynów i ciotki – wynika z nich, że cała jego rodzina składała się z aktywnych abolicjonistów. Autorzy nowej książki o wielkim uczonym twierdzą, że podkreślał on fakt pochodzenia człowieka i małp od wspólnego przodka między innymi dlatego, aby ukazać, iż ludzie są równi niezależnie od rasy i koloru skóry. Chciał w ten sposób obalić pseudonaukowe teorie głoszące, że osoby czarnoskóre są „innym gatunkiem”, pozostającym na niższym poziomie rozwoju niż biali.
Zdaniem naukowców dlatego właśnie Darwin zwracał uwagę na to, że ewolucja zachodziła na drodze doboru partnerów seksualnych, dzięki czemu kolejne pokolenia dziedziczyły cechy uważane za pożądane, choć nie zawsze rzeczywiście dające przewagę ewolucyjną, i w ten sposób powstały różnice pomiędzy rasami.
Profesor Moore z wydziału historii nauki Open University – jedynego brytyjskiego uniwersytetu kształcącego na odległość – twierdzi, że Darwin początkowo nie chciał w swojej książce „O pochodzeniu gatunków” pisać o pochodzeniu człowieka, obawiając się kontrowersji, jakie mogłoby to wywołać.
– Nie próbujemy całego dzieła Darwina sprowadzać wyłącznie do jego poglądów na kwestie niewolnictwa i emancypacji – tłumaczy naukowiec. – Twierdzimy natomiast, że to właśnie jego pasja i poglądy skłoniły go do zajęcia się tym kłopotliwym i trudnym tematem. To, że Darwin ostatecznie wypowiedział się także na temat pochodzenia człowieka, wynikało między innymi z rosnącej w drugiej połowie XIX wieku popularności teorii że poszczególne rasy ludzkie są różnymi gatunkami.
Nowa książka, „Darwin's Sacred Cause” („Święta sprawa Darwina”) zawiera między innymi szczegółową analizę notatek uczonego z okresu podróży na Beagle. W jednym z notesów, w których szkicował pierwsze wizje teorii doboru naturalnego, napisał: „Czyż właściciele niewolników nie chcieliby, aby czarni należeli do innego gatunku??? Skoro pochodzimy od wspólnego przodka, wszyscy jesteśmy częścią jednej całości…”
Niedziela
Na onecie fajny Kawałek o dziennikarzach:
[http://biznes.onet.pl/0,1916924,wiadomosci.html]
Tysiące stanowisk dziennikarskich zagrożonych przez kryzys
(PAP, ak/15.02.2009, godz. 08:06)
Ok. pięciu tysięcy dziennikarzy w Hiszpanii może stracić pracę do 2010 roku z powodu obecnego kryzysy gospodarczego - ostrzegło w sobotę Stowarzyszenie Dziennikarzy Madryckich (APM). Liczba ta stanowi ok. 20 proc. całkowitego zatrudnienia w tej branży.
Należy uczynić wszystko, by uniknąć tej "katastrofy" - apelował szef APM Francisco Gonzales Urbaneja podczas manifestacji ok. 150 osób, zorganizowanej w Madrycie w obronie pracy dziennikarzy.
Media hiszpańskie mocno odczuwają kryzys gospodarczy - szacuje się, że od początku br. wpływy z reklam spadły o 30 proc. Niektóre media, jak bezpłatny dziennik "Metro", zostały zamknięte, a inne ogłosiły znaczące redukcje zatrudnienia.
Urbaneja powiedział w sobotę AFP, że od ubiegłego lata ok. 1600 dziennikarzy straciło pracę i że do 2010 liczba ta może wzrosnąć do 5 tys., jeśli nic się nie zrobi w celu zahamowania tej tendencji.
Informacja jak informacja ale większość komentarzy w jednym duchu:
Środa
Nie daje mi spokoju książka "Strzelby, zarazki i maszyny", zacząłem więc szperać w internecie i natknąłem się na wywiad z jej autorem:
Geografia cywilizacji
[https://www.wprost.pl/ar/9024/Geografia-cywilizacji/]
Numer: 3/2001 (947)
Rozmowa z JAREDEM DIAMONDEM, fizjologiem i ekologiem
Marcin Szwed: - W książce "Strzelby, zarazki i maszyny" stawia pan tezę, że losy narodów były determinowane przez środowisko, a nie przez wrodzone cechy biologiczne.
Jared Diamond: - Polacy powinni doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Przecież jeśli chce się zrozumieć historię Polski, wystarczy popatrzeć na mapę. Gdy studiowałem w Europie, przyjaźniłem się z Niemcami, Anglikami i Jugosłowianami, a moja żona jest Polką. Porównując losy moje i moich przyjaciół, doszedłem do wniosku, że największy wpływ na nasze życie wywarła geografia.
Wielu ludzi twierdzi lub przynajmniej milcząco zakłada, że biała rasa zawładnęła światem, gdyż dysponuje genami decydującymi o wyższej inteligencji.
Te teorie są rasistowskie, a przede wszystkim nieprawdziwe! Nie ma przekonujących dowodów na to, że ludzkie społeczności różnią się poziomem inteligencji i że te różnice odpowiadają stopniowi ich rozwoju cywilizacyjnego.
Czy na pana poglądy wpłynęły wielokrotne wyprawy badawcze?
Oczywiście. Na pierwszą wyprawę do Nowej Gwinei wyruszyłem 36 lat temu. Wtedy jej mieszkańcy używali narzędzi z epoki kamienia łupanego, chodzili właściwie nadzy, nie mieli też żadnej formy scentralizowanych rządów. Tak jak typowy biały, jechałem tam, zakładając, że są prymitywni, ponieważ są głupi. Wystarczył mi jednak jeden dzień, żeby pojąć, jak bardzo się myliłem. W rzeczywistości są to niezwykle sprytni ludzie. Zacząłem więc zadawać sobie pytanie, jak to się stało, że oni mają kamienne narzędzia, a ja - stalowe, mimo iż wcale nie jestem od nich mądrzejszy. Po latach spędzonych na Nowej Gwinei skłonny jestem raczej twierdzić, że to biali są mniej inteligentni.
Dlaczego?
Po pierwsze, Europejczycy od tysięcy lat żyją w krajach ze scentralizowanym systemem władzy, z policją i sądownictwem. W takich społecznościach najczęstszą przyczyną śmierci były dawniej choroby związane z przeludnieniem (na przykład ospa). Morderstwa zdarzały się rzadko, a stan wojny nie był regułą. Jeśli ktoś za młodu nie umarł na ospę czy gruźlicę, to najczęściej przekazywał geny potomkom. W przeciwieństwie do białych Nowogwinejczycy żyli w zbyt małych zbiorowościach, aby zdołały się w nich rozpowszechnić choroby zakaźne. Umierali przede wszystkim z powodu morderstw, nie kończących się wojen międzyplemiennych i wypadków. W tradycyjnych społecznościach Nowej Gwinei ludzie obdarzeni dużą inteligencją mieli więc większe szanse na uniknięcie śmierci niż mniej inteligentni. Natomiast przeżycie Europejczyków zależało przede wszystkim od odporności na choroby. Oznacza to, że dobór naturalny faworyzujący geny, które warunkują inteligencję, był prawdopodobnie ostrzejszy na Nowej Gwinei niż w "cywilizowanej" Europie.
Może więc temu, że Nowogwinejczycy - podobnie jak setki innych ludów - zostali podbici, winne jest słońce? Może w ciepłych krajach cywilizacja nie rozwija się, bo ludzie są leniwi, nie muszą się przejmować jutrem?
Ta teoria z pozoru nie jest zła. Można przypuszczać, że przeżycie w niskich temperaturach wymaga większej inwencji. Długie północne zimy, które wymuszają bezczynność, dają też ludziom wiele czasu, by przy palenisku oddawać się wynalazczości. Cywilizacja jednak narodziła się i przez większość czasu rozwijała w ciepłych krajach. Europejczycy tylko przejęli owoce rozwoju trwającego kilka tysięcy lat.
Dlaczego więc biali mimo wszystko zwyciężyli w wyścigu cywilizacyjnym?
Mieszkańcy Eurazji - Europę i Azję traktuję jako jeden kontynent - mieli więcej czasu, żeby wynaleźć broń i maszyny, które pozwoliły im podbić świat. Wiedzę gromadzi się bardzo powoli. Miedziane narzędzia pojawiły się 5 tys. lat p.n.e., te z brązu - 3 tys. lat p.n.e., a żelazo - 1,5 tys. lat później. Inkowie i Majowie żelaznym zbrojom i muszkietom konkwistadorów mogli przeciwstawić tylko kamienne i brązowe maczugi.
Czemu zawdzięczamy "wczesny start" naszej cywilizacji?
Warunkom geograficznym. W Eurazji było więcej dużych ssaków, które można było oswoić, i - co najważniejsze - roślin nadających się do hodowli. Eurazjaci wcześniej zaczęli prowadzić życie osiadłe, wcześniej przeszli z łowiectwa i zbieractwa na rolnictwo. W Eurazji rolnictwo zaczęło się rozwijać 8,5 tys. lat p.n.e., w Afryce - 5 tys. lat p.n.e., w Ameryce - 3,5 tys. lat p.n.e. Australia pozostała krajem łowców-zbieraczy aż do przybycia białych kolonistów. Ponadto - jeśli spojrzeć na kształt kontynentów - Eurazja rozciąga się wzdłuż osi wschód-zachód, podczas gdy Afryka i Ameryki leżą na osi północ-południe.
Jakie to ma znaczenie?
Rośliny i zwierzęta udomowione na jednym krańcu Azji mogły dość łatwo dotrzeć nawet na drugi koniec kontynentu. Gdy Chińczycy oswoili kury, to kurze udka szybko znalazły się w jadłospisie Rzymian. Kiedy Ukraińcy zaczęli hodować konie, to wkrótce konno zaczęli jeździć przodkowie samurajów. Tymczasem w Ameryce rośliny i zwierzęta hodowlane nie rozprzestrzeniały się tak łatwo, bo napotykały strefę klimatyczną, do której nie były przystosowane. Fasola, papryka i dynia musiały być udomawiane dwukrotnie: przez przodków Majów, zamieszkujących obszar dzisiejszego Meksyku, oraz przodków Inków w Ameryce Południowej, bo rośliny te nie były w stanie przemieścić się przez dzielące oba narody pasmo klimatu tropikalnego.
Dlaczego rolnictwo i hodowla były tak ważne?
Ponieważ dzięki nim można było wykarmić znacznie więcej ludzi. Nadwyżki żywności trafiały do królów i urzędników, a ci zatrudniali rzemieślników, którzy zamiast wygrzebywać korzonki i uganiać się za zebrami, uczyli się wytapiać żelazo lub lepić garnki. W ten sposób zaczęła się rozwijać technika.
Najwięcej dużych ssaków jest w Afryce. Dlaczego świata nie podbili czarnoskórzy jeźdźcy dosiadający zebr, pędzący przed sobą stada mlecznych hipopotamów?
Żaden z gatunków dużych ssaków afrykańskich nie nadaje się do udomowienia. Na przykład zebry i hipopotamy to wbrew pozorom bardzo niebezpieczne zwierzęta. Rozmawiałem ze strażnikami w zoo i ku mojemu zdumieniu dowiedziałem się, że liczba pracowników amerykańskich ogrodów zoologicznych, których spotkała śmierć lub kalectwo w wyniku ataku zebry, znacznie przewyższa liczbę ofiar tygrysów. Hipopotamy co roku zabijają więcej osób niż lwy.
Jaką rolę w rozwoju cywilizacji odegrały zarazki?
Większość chorób zakaźnych dostaliśmy w prezencie od czworonogich i skrzydlatych przyjaciół. Ospa, grypa, gruźlica, dżuma, odra i cholera - najwięksi zabójcy ludzkości - przeszły na człowieka od udomowionych zwierząt. Stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Gdyby starszyzna wiedziała, że oswojenie zwierząt ściągnie choroby, na pewno zabroniłaby spoufalania się z nimi.
Dlaczego to rolnicy nie zostali wytrzebieni przez zarazy?
Ponieważ z czasem uodpornili się i od tego momentu zarazki zaczęły działać na ich korzyść. Choroby zakaźne stały się ważnym czynnikiem kształtującym historię. Na przykład ospa, odra, grypa, tyfus i dżuma odegrały decydującą rolę w podbojach Europejczyków, dziesiątkując ludy mieszkające na innych kontynentach. Choroby wielokrotnie wyręczały kolonizatorów. 95 proc. amerykańskich ofiar podbojów umarło właśnie w wyniku różnych infekcji. Przewaga technologiczna, muszkiety, stal, działa i sprawna organizacja dokończyły dzieła. Do drugiej wojny światowej więcej osób ginęło z powodu zarazków roznoszonych w czasie konfliktów niż od ran odniesionych w walce. Prawdziwymi zwycięzcami dawnych wojen były te armie, które roznosiły najzjadliwsze zarazki, a nie te, które miały genialnych generałów i najlepsze uzbrojenie.
Dlaczego to Indianie umierali na choroby kolonizatorów, a nie odwrotnie?
W Ameryce udomowiono tylko parę gatunków zwierząt: świnkę morską i lamę, w dodatku stało się to relatywnie późno. Zarazki nie miały więc wiele czasu, żeby przejść na ludzi. Dlatego arsenał "broni biologicznej" Indian był mizerny w porównaniu z arsenałem konkwistadorów.
Nad jaką książką pracuje pan teraz?
"Strzelby, zarazki i maszyny" były o tym, jak powstają cywilizacje. Ale one nie są wieczne. Moja następna książka będzie opowiadać o ich końcach, często tajemniczych. Na przykład - dlaczego upadł Rzym? Albo Grecja Homera? Albo cywilizacja Angkor Wat w południowo-wschodniej Azji? W ostatnich latach pojawiło się wiele dowodów wskazujących na to, że ważną rolę odgrywała w tych procesach ekologia. Cywilizacje podcinały własne korzenie, wyniszczając swoje zasoby, przede wszystkim glebę. Dlaczego jednak upadły tylko niektóre? Dlaczego Japonia rozwija się nieprzerwanie od setek lat? Mam nadzieję, że jeśli odpowiemy na te pytania, lepiej zrozumiemy zagrożenia stojące przed nami.
Sobota
Dużo pracuję na FŻ. Wczoraj obejrzałem film "Pasja Ayn Rand". I odczucia po nim miałem dokładnie takie jak po obejrzeniu filmu o Edit Piaf - zniechęcenie do głównej bohaterki.
Niby film powinien przybliżyć postać bohaterki (przybliżył) i przekazać widzowi, przynajmniej w zarysie, jej przesłanie (nie przekazał - nawet powiedziałbym, że w żadnym stopniu). Ale ciekawostką jest, że pokazano jak jakiś chłopak, który prosił ją o autograf na "Atlasie zbuntowanym" stwierdził, że książka ta odmieniła jego życie. Dokładnie to samo mówił G.Orwiński gdy starał się o pracę.
Sam film ukazuje dość skomplikowany system Fizyko Życiowy. Oto bohaterowie:
Dwa studenckie kopciuszki Nathan i jego Basia, próbują poznać wielką Ayn. Ayn zgadza się i ich zaprasza do siebie. Nie wierzą we własne szczęście i są oczarowani tym co mówi. A trzeba przyznać, że swe tezy głosi z patosem i zaangażowaniem.
Nathan i Basia niby się kochają, ale tak do końca nie są tego pewni. Tym nie mniej za namową Ayn pobierają się. Cała czwórka (+Frank) spotyka się dość często, dużo dyskutują, a Ayn i Nathan palą jak smoki.
Nathan ze świeżo upieczoną żoną przeprowadza się z Kalifornii, gdzie dotychczas rozgrywała się akcja filmu, do Nowego Jorku. Ayn z mężem zostają… ale po pewnym czasie Ayn postanawia też przeprowadzić się do Nowego Jorku - chyba brakowało jej dykusji z Nathanem.
W Nowym Jorku prowadzą pełne pasji dyskusje i wkrótce okazuje się, że Ayn i młodszy od niej o 25 lat Nathan są w sobie "zakochani" - ale przecież każde z nich ma małżonka, którego też "kocha". Postanawiają coś wymyśleć no i wymyślają. Na zebraniu całej czwórki przedstawiają propozycję: "Nie chcemy zrywać naszych związków, ale ja (Ayn) i on (Nathan) będziemy się spotykali raz w tygodniu. Czy się zgadzacie?". Swą propozycję polewają jak sosem frazesami o odpowiedzialności, miłości, itp. Basia i Frank są zszokowani, lecz zupełnie zgaszeni.
Spotykają się w jakims barze by omówić całą sprawę, no bo w teorii każde z nich powinno kopnąć w dupę swego dotychczasowego partnera, wziąść życie w swoje ręce (zresztą "branie życia w swoje ręce" to jedna z najsilniej głoszonych przez Ayn tez) i wystartować od nowa. Ale,… Frank kalkuluje: "Nie mam pracy (jest mocno po pięćdziesiątce i żyje pewno z pieniędzy Ayn) muszę przystać na ich propozycję. Basia, w której mocno się gotuje, też jakoś nie może się w sobie zebrać i też się zgadza - podkleja się.
Teraz następuje fragment filmu ukazujący proces twórczy: pracę Ayn nad jej książką życia, nad Atlasem Zbuntownym. Pokazane jest to za pomocą cyklicznego przeplatania scen pisania na maszynie, kopulacji w różnych pozycjach, palenia papierosów i krótkiej wymiany zdań na tematy "psycho-filozo". Kopulacji pani w okolicach pięćdziesiatki i młodszego od niej o 25 lat partnera. Czas płynie im w ten cykliczny sposób, aż w końcu książka się ukazuje i okazuje się być absolutnym hitem. Jest forsa, a dodatkowo można zarobić na wykładach i prelekcjach, z czego skwapliwie korzysta Nathan…
…który w pewnym momencie, "zakochuje" się w Dupci - chyba studentce. Basia zaczyna coś podejrzewać, a przy okazji, przez przypadek, poznaje Trębacza. Trębacz proponuje jej swoją "miłość". Tę kwestię Basia (jest lojalna) musi przedyskutować ze swym mężem - ciągle kopulującym z Ayn i dodatkowo współżyjącym z Dupcią. Nathan się nie zgadza! Mówi coś o nieuczciwości, moralnej odpowiedzialności itp. Basia nie decyduje się na propozycję Trębacza i "zostaje" z Nathanem (lub raczej "zostaje przy Nathanie").
Mąż Ayn z hodowania kwiatków przerzucił się na malarstwo, nawet namalował swój portret. W zasadzie spełnia w filmie rolę wycieraczki do butów lub wazonu. Zresztą świetny przykład tego do czego ludzie dążą - próżniactwo na zabój.
Po pewnym czasie zarówno Ayn jak i Basia zaczynają podejrzewać, że Nathan chyba kogoś jeszcze "kocha". Jego odmienne zachowanie sprawia, że "wywąchują" Dupcię. Basia dowiaduje się o tym. Ayn jak do tej pory nie ma na to dowodów ale, zachowanie Nathana też daje jej do myślenia i powoduje, że wyjątkowo (bo jest babą ze spiżu) popada w chwilową depresję. Załamana prosi Basię by ta jej pomogła (niezły tupet co?) w znalezieniu przyczyny ochłodzenia się wielkiej "miłości" Nathana do niej. Basia mówi Ayn o Dupci. Ayn bierze sprawy w swoje ręce i "wypierdziela Nathana na zbity pysk"! Jemu oczywiście jest przykro, bo przecież w swoim mniemaniu jest czysty jak łza. Basia próbuje ogarnąć swoją dobrocią chwilowo załamanego, siedzącegona schodach, Nathana, ale Dupcia w tym względzie jest lepsza. To ona go przechwyca.
Basia wiąże się z Trębaczem, Nathan z Dupcią, a Ayn zostaje z wazonem, o pardon, z Frankiem.
Nathan wykorzystuje kopiowalną resergię (czyli idee) stworzoną przez Ayn i dalej już bez jej
pomocy na tym zarabia, co oczywiście Ayn przyparawa o wściekłość. Facet (to już wiem z
wikipedii) publikuje takie "dzieła" jak:
Psychologia miłości romantycznej
Miłość romantyczna w pytaniach i odpowiedziach
Samoocena dla kobiet
Niezłe co?
W filmie padło kilka fajnych stwierdzeń. Cytuję je z pamięci:
"Skończyłam pisać książkę" - ten kto nie tworzy nie zrozumie o co chodzi. Ayn Rand pisała
ją 12 lat! I pewnego dnia weszła do pokoju i to właśnie powiedziała. Ciekawe, kiedy ja będę mógł
tak powiedzieć?
"Czyż osobowość [(w domyśle niecna)] wykładowcy, może umniejszyć wagę idei, którą
głosi?" Powiedział to Nathan jak wyszło na jaw jaką jest świnią. Oj tak proszę pana!
Niestety mamy w sobie taki wbudowany genetyczny wzorzec zachowań, że utożsamiamy mówiącego z tym
co mówi. Generalnie zdecydowana większość z nas daje się na takie hocki-klocki złapać.
Niedziela
Turniej Warszawski.
Polacy wypadli generalnie rzecz biorąc źle. Jedno trzecie miejsce i dwa piąte. W jednym
z finałów walczył Ariel Zeevi (Izrael) z Zimmermanem (Niemcy), czyli przedstawiciel
narodu który miał być zgładzony z przedstawicielem narodu, który tej eksterminacji
chciał dokonać.
Dało to do myślenia. Gdy podnoszone były flagi i grano hymn kraju, z którego pochodził zwycięzca, tak się zastanawiałem jak wielką wagę przyjązujemy do symboli i błędnych klasyfikacji. Walczył Żyd z Niemcem. Walka odbyła się zgodnie z regułami judo, jak to w finale była ciężka. Zeevi walczył bardzo ładnie, miękko jak kot. Wygrał przez ippon. Wszystko to podobało się publiczności, która go dopingowała. Po walce objęli się i poklepali po plecach doceniając wzajemny wysiłek - dokładnie tym właśnie powinien być sport.
Sobota
Powrót do domu.
Zatrzymaliśmy się w małym barze na śniadaniu i tam w oczekiwaniu na jedzenie przeczytałem w gazecie (chyba był to "Nasz Dziennik"), że "Prezydent Obama chce zreorganizować [a może zrewolucjonizować] system oświatowy w USA. Uważa on bowiem, że amerykańska oświata jest na tragicznie niskim poziomie. Remedium na to ma stanowić promowanie dobrych nauczycieli i zastępowanie [cokolwiek to znaczy] nauczycieli słabych.". No cóż, inaczej się przecież się nie da. dalej w tekście była informacja, że "Propozycje prezydenta spotkały się z niezadowoleniem środowiska… nauczycielskiego."
No i oczywiście koniec kropka nikt dalej nie rozwija tematu. A przecież nie ma innej metody doskonalenia jak przez konkurencję. Ale każdy woli być próżniakiem (optymalizacja czerpania z zasobów) i zdecydowana większość chce by pracowali na nich inni - vide rzeczone środowisko nauczycielskie
Sobota
Poranek słoneczny, temp +1oC
Piękny kwiatek z Korwina:
A dla porządku wyjaśniam, komu trzeba, że słowo „żydzi” oznacza „ludzi wyznania
mojżeszowego”, natomiast „Żydzi” - ludzi narodowości Żydowskiej. Miarą ogłupienia zaś jest
to, że 10 lat temu w Katowicach, pisząc (jako Mistrz Ortografii z poprzedniego roku) tekst
na dyktando ortograficzne użyłem obydwu form – natomiast większość również w przypadku
„chrześcijanie, muzułmanie, żydzi” pisała „Żydzi” dużą literą. Jednak jury uznało, że
„to jest błąd – jednak, ponieważ chodzi o Żydów, należy uznać, że to nie jest błąd”.
Oto jak idea przytłacza logikę i rozum!
Niedziela
Szaro i ponuro, na zewnątrz temperatura +2oC u mnie w gabinecie +15 i lekko się podnosi, bo rozpaliłem w piecu. Taka typowa polska szara ponurość. Aż zrobiłem jej zdjęcie.
Jak zwykle wstaje rano i piszę. Dziś pracuję nad hipotezą S-Nastu. Jest ona w jakiś tam sposób powiązana z II zasadą termodynamiki:
Druga zasada termodynamiki stwierdza, że w układzie termodynamicznie izolowanym, istnieje funkcja stanu, zwana entropią S, której zmiana ΔS w procesie adiabatycznym spełnia nierówność ΔS≥0, przy czym równość zachodzi wtedy i tylko wtedy, gdy proces jest odwracalny.
W uproszczeniu można to wyrazić też tak:
W układzie termodynamicznie izolowanym w dowolnym procesie entropia nigdy nie maleje
I muszę powiedzieć, że cała ta druga zasada mi nie pasuje. Na pierwszy ogień definicja entropii:
Entropia – termodynamiczna funkcja stanu, określająca kierunek przebiegu procesów spontanicznych (samorzutnych) w odosobnionym układzie termodynamicznym. Jest wielkością ekstensywną [ogólnie rzecz biorąc dodawalną] Zgodnie z drugą zasadą termodynamiki, jeżeli układ termodynamiczny przechodzi od jednego stanu równowagi do drugiego, bez udziału czynników zewnętrznych (a więc spontanicznie), to jego entropia zawsze rośnie. Pojęcie entropii wprowadził niemiecki uczony Rudolf Clausius.
Zresztą wielu naukowcom też to śmierdzi. Popatrzmy jak bez zrozumienia Wikipedia powiela oklepane frazesy:
Frazes I: Według II zasady termodynamiki, każdy układ izolowany dąży do równowagi, w którym entropia osiąga maksimum. Zakładając, że Wszechświat jako całość jest układem zamkniętym, powinien on również dążyć do równowagi. Stwierdzenie tego faktu jest jednak stosunkowo trudne do zaobserwowania i dlatego prowadzi się liczne dyskusje czy Wszechświat jest, czy nie jest układem zamkniętym oraz czy rzeczywiście dąży jako całość do równowagi. Przeciwnicy tej koncepcji głoszą, że rozszerzającego się Wszechświata nie można traktować jako układu zamkniętego, gdyż nie można wyznaczyć obszaru, z którego nie wychodziłoby promieniowanie. Wiadomo jedynie, że entropia olbrzymiej większości znanych układów zamkniętych rośnie w kierunku, który nazywamy przyszłością. Tak więc, z tego punktu widzenia, termodynamika określa kierunek upływu czasu (tzw. termodynamiczna strzałka czasu).
Według Boltzmanna aktualna entropia Wszechświata jest jeszcze bardzo niska, w porównaniu z wartością "docelową", na co dowodem miały być wysokie wartości fluktuacji statystycznych zjawisk obserwowanych w skali kosmosu – np. bardzo nierównomierne rozmieszczenie gwiazd w przestrzeni. Współcześnie taka interpretacja entropii jest jednak uważana za całkowicie nieuprawnioną z kosmologicznego punktu widzenia.
Frazes II: W ogólnej teorii względności, aby opisać czarną dziurę wystarczy podać jej masę, moment pędu i ładunek elektryczny. Zgodnie z tą teorią czarna dziura nie zawiera żadnej informacji ponad te parametry. Żargonowo fizycy mówią, że czarna dziura "nie ma włosów". Jednak oznacza to, że entropia czarnej dziury jest równa 0. Do czarnej dziury wpada materia o niezerowej entropii, zatem przy wpadaniu entropia całego układu się zmniejsza. Wynika z tego, że ogólna teoria względności łamie drugą zasadę termodynamiki. Fizycy zaczęli więc poszukiwać uogólnienia teorii czarnych dziur, tak, żeby pozostawała w zgodzie z termodynamiką. Owocne okazało się rozważenie efektów kwantowych.
Środa
No i nareszcie jakiś rozsądny artykuł o tzw. "globalnym ociepleniu" (najciekawszy jest ostatni akapit dotyczący mediów): Rankiem piękna pogoda zimowa. Napadało około 10 cm świeżego śniegu. Temp. -4oC.
Globalne ocieplenie zahamowane - "to zła wiadomość dla Ala
Gore'a"
[http://wiadomosci.onet.pl/1939257,12,item.html]
Część naukowców uważa, że trend globalnego ocieplenia został zahamowany lub nawet uległ odwróceniu. Mają o tym świadczyć ostatnio pozyskane dane - informuje serwis worldnetdaily.com. Według Roya Spencera, klimatologa pracującego wcześniej dla NASA, który przeanalizował dane z ostatnich pięciu lat, globalny poziom temperatur spada. - Globalne ocieplenie miało oznaczać więcej huraganów, tymczasem od roku 2005 Stany Zjednoczone zaatakował tylko jeden większy huragan - mówi. Tymczasem według badań, które przeprowadził Ryan Maue z Uniwersytetu Florydy, światowa aktywność obejmująca zarówno tajfuny, jak i huragany spadła do najniższego poziomu sprzed 30 lat.
Naukowcy Instytutu Nauk Morskich Leibnitza i Instytutu Meteorologii Maxa Plancka z Niemiec oraz Uniwersytetu Wisconsin uważają, że proces globalnego ocieplenia ulegnie spowolnieniu, lub nawet odwróceniu, w okresie najbliższych 10-20 lat.
Jeśli chodzi o wcześniejsze niepokojące dane dotyczące topnienia lodu w Arktyce, to okazało się, że procentowo pokrywa lodowa zwiększyła się znacząco po raz pierwszy od 1979 roku. W ostatniej dekadzie również populacja niedźwiedzi uległa zwiększeniu - był to wzrost o 25 procent. W Arktyce jest ich teraz 15 tysięcy, podczas gdy 10 lat temu było ich 3 tysiące mniej.
- Ostatnia fala globalnego ocieplenia, która rozpoczęła się w 1977 roku jest zakończona, a Ziemia weszła w nową fazę globalnego ochłodzenia - mówi Don Easterbrook, profesor geologii z Uniwersytetu Zachodniego Waszyngtonu. - Nowe dane dotyczące aktywności solarnej wskazują na niezwykły brak plam na Słońcu i zmian w jego polu magnetycznym… Obecna fala procesu globalnego ochłodzenia może być ostrzejsza, aniżeli ta z lat 1945-1977 - dodaje.
Klimatolog Joe D'Aleo z organizacji International Climate and Environmental Change Assessment Project, mówi, że nowe dane wskazują, że od 50-70 lat, globalna temperatura obniżyła się pomimo wzrostu emisji dwutlenku węgla. - Dane sugerują, że w przyszłości Ziemię czeka globalne ochłodzenie, a nie ocieplenie - dodaje.
Jak komentuje serwis worldnetdaily.com, ostatnie doniesienia naukowców to "zła wiadomość dla Ala Gore'a", jako że były wiceprezydent USA utrzymuje, iż Ziemia jest zagrożona przez globalne ocieplenie; za swą działalność Gore otrzymał nawet Nagrodę Nobla.
Magazyn "Whistleblower" ze swej strony przeanalizował doniesienia medialne na temat zmian pogodowych, które pojawiły się w ostatnim wieku. Jak wynika z analizy, media w różnych okresach donosiły na zmianę bądź o ochłodzeniu, bądź o ociepleniu. W 1895 roku wybuchła panika na punkcie globalnego ochłodzenia. W 1920 roku donoszono już o czymś zupełnie przeciwnym - o globalnym ociepleniu, którego medialna passa trwała do 1975 roku, gdy znów nadeszło globalne ochłodzenie. W 1981 roku rozpoczęły się z kolei czasy globalnego ocieplenia na "bezprecedensową skalę".
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.
[Adam Mickiewicz]
Środa
W "Najwyższym Czasie" powstał "kącik kreacjonistyczny" - niejako zaprzeczający całemu Korwinowi, który zapewne sam tego nie wie, ale jest ewolucjonistą pełną gębą. (W sferze polityki jest poniekąd Fizykiem Życia). Kącik ten był dla mnie, i między innymi dla Przemka Sochy, wielkim zaskakującym rozczarowaniem. W dzisiejszym numerze znalazłem coś ciekawego o Dawkinsie:
Początek Roku Darwinowskiego w Wielkiej Brytanii zaznaczył się debatą na temat społecznego odbioru teorii ewolucji. Wyniki okazały się – delikatnie pisząc - zaskakujące. Najpierw jak grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że 29% ankietowanych nauczycieli przedmiotów przyrodniczych ze szkół podstawowych i średnich nie ma nic przeciwko nauczaniu kreacjonizmu na swoich lekcjach jako właściwej naukowej alternatywy dla teorii ewolucji. [W zasadzie czemuż by nie.] Oliwy do ognia dodał inny ogólny sondaż, zgodnie z którym 51% ankietowanych uznało za zdecydowanie prawdziwe lub najpewniej prawdziwe następujące stwierdzenie: „Sama ewolucja nie wystarczy dla wyjaśnienia złożonych struktur niektórych żywych form, a zatem w kluczowych momentach interwencja projektanta jest konieczna”. [Korwin i "Najwyższy Czas" walczą z sondażami i wykazują ich wielką rolę przy manipulowaniu społeczeństwem, a tu proszę bardzo "pecunia non olet" jak sondaż jest po naszej myśli to czemu by go nie przytoczyć. Problem w tym, że zdanie to można sformułować na wiele różnych sposobów, a i rozbieżność 51% do 49% jest jakoś mało przekonująca, że niby co, prawda to czy fałsz? Ciekawe jak rozłożyły by się głosy osób, które brały udział w tym sondażu, gdyby zadać im jeszcze jedno pytanie: "Który odważnik spadnie szybciej 200 gramowy czy 200 kilogramowy?"? A w ogóle jak odpowiedzieliby ludzie gdyby nie podano odpowiedzi do wyboru?]
Po generacjach wyrosłych na karmie darwinistycznej indoktrynacji w publicznym szkolnictwie połowa rodaków Darwina rozpoznaje projekt, a nie ewolucję, jako adekwatną przyczynę różnicowania się życia. [Rzeczywiście karmie, bo "O powstawaniu gatunków" w pełnej wersji trzeba po prostu przestudiować by zrozumieć głębię tego dzieła i ewentualnie dopiero wtedy stawiać zarzuty i poddawać w wątpliwość. Zresztą wątpliwości nie trzeba wcale daleko szukać, bo sam Darwin ich sporo we własnej książce ponawsadzał.]
Rezultaty tych badań wywołały szeroką dyskusję w brytyjskich mediach. Oczywiście na wieść o wynikach sondażu szereg prominentnych darwinistów zaczęło miotać gromy w maluczkich, ośmielających się wątpić w prawdy ewolucji. Dla Steve'a Jonesa wyniki te okazały się „bardzo depresyjne”. [I słusznie, ale wniosków, które mogłyby wpłynąć na ten stan rzeczy nie wyciągnał. Świadczy to bowiem o tym, że naukowcy-etatowcy nie potrafią tego spopularyzować, no ale cóż jeśli do tej pory nie ma jednoznacznej i zrozumiałej definicji ewolucji (by się o tym przekonać wystarczy zerknąć do wikipedii i porównać definicje z różnych wersji językowych) to o czym tu gadać] - to narodowa hańba - pieklił się znany popularyzator ewolucjonizmu, Richard Dawkins, komentując wyniki sondażu wśród nauczycieli. - a większość publiki – dodał - o nauce to wie tyle co świnie. [Sformułowanie raczej deprecjonujące jego autora, ale myśl można zrozumieć - nauczyciele idą na łatwiznę wytłumaczenie zawiłe i skomplikowane wolą zastąpić wytłumaczeniem prostym, zamiast tłumaczyć 1000 stron, z których każda jest ważna i wymaga odpowiedniego IQ wystarczy zamienić je na trzy litery lub ewentualnie posłużyć się hasłem "Inteligentny projektant" i po sprawie!]
Pogardzanie „ignoranckimi masami” nie przeszkadza oczywiście darwinistom korzystać z publicznych funduszy, zasilanych przez owe masy, a marnowanych na poszukiwanie nieistniejącej ewolucji i utrzymywanie ich ciepłych posad. [Zgadza się! O tym marzą nie tylko darwiniści, źródło pieniędzy, z którego można czerpać "popisując się mądrością bez ponoszenia odpowiedzialności" to cel bardzo wielu tak zwanych "inteligentnych ludzi", którzy wpadli na doskonały pomysł, że łatwiej jest zarabiać na tworzeniu kółek wzajemnej adoracji (vide globalne ocieplenie, a od wczoraj jest i nowa frakcja globalnego oziębienia) niż na oraniu, sianiu, obawach by nie przyszła szarańcza, żniwach, drżeniu przed złodziejami, urzędnikami i przemarszem wojsk oraz ciężkiej i nerwowej pracy przy sprzedaży plonów na wolnym rynku, gdy często okazuje się, że wynik tego całego trudu i znoju ktoś obok sprzedaje taniej! Fajnie jest być uważanym za mędrca, nawet gdy jest się idiotą, gdy "tę mądrość" tworzą i podkreślają inni idioci w podzięce za to, że kiedyś dla nich uczyniono dokładnie to samo!]
Równie ciekawe okazały się dokładniejsze analizy profilu ludzi uznających projekt w przyrodzie. Okazuje się, że to najlepiej wykształcona i najmłodsza grupa społeczna. [A od kiedyż to najmłodsi są najlepiej wykształceni? A doświadczenie życiowe to pies? To zdanie to typowe kokietowanie przemądrzałych gówniarzy. Próba ugrania sobie ich ewentualnego poparcia.] Autorzy badań [Piszemy "badań" bo to każdemu kojarzy się z "obiektywnym badaniem naukowym", a więc z prawdą, a od kiedyż to narzędzie manipulacji jakim jest w swej naturze sondaż jest uważane za prawdę?] konkludują: „Pomimo słabnącej praktyki religijnej w Wielkiej Brytanii i ostatniej medialnej debaty na temat nauki i wiary, istnieje wciąż grupa ludzi wierzących w kreacjonizm młodej Ziemi. Co interesujące jednakże, to to, że najmłodsza generacja i najlepiej edukowani ludzie wykazują inklinację w kierunku wiary w teorię inteligentnego projektu. Czy to może być wskaźnik dominującego trendu jutra?
Nie mamy nic przeciwko. Najwyraźniej darwiniści przegrywają bitwę o umysły. [Przegrywają bo temat jest diablo skomplikowany i mocno rozwlekły (wytłumaczcie w dwóch zdaniach coś co trwało 4 miliardy lat i cały czas się zmieniało), a wśród nich nie ma takiego, który by potrafił ewolucję rzeczowo wyjaśnić i spopularyzować (wystarczy poczytać fora internetowe by stwierdzić, że ludzie do tej pory nie wiedzą do końca czym ewolucja jest).] Jest to o tyle dziwne, że z pozoru powinno być odwrotnie. Ewolucjoniści mają wszystkie atuty: prawie całkowity monopol w publicznej edukacji, szeroki strumień pieniędzy podatników do dyspozycji, przychylność mass mediów głównego nurtu. Co się więc dzieje, że ewolucja dla szerokiej publiki wciąż pozostaje tak podejrzaną teorią? [Bo darwiniści "walczą z Bogiem" i zamiast wytłumaczyć czym jest Bóg piszą "Boga nie ma!". Wide Dawkins wypaca sześciusetstronicową książkę "Bóg urojony", a zagadnieniu Chrystusa (celowo nie piszę Chrystusowi) poświęca zaledwie kilka stron. Czy tak może postąpić prawdziwy naukowiec? Bez względu na to kim (osobą, grupą autorów biblii) lub czym (zjawiskiem, czynnikiem) był Chrystus, nie wystarczy powiedzieć o nim, że "niewątpliwie był największym etykiem epoki" - powinnością naukowca (o ile Dawkins uważa się za naukowca, a nie dogmatyka) jest zrozumiałe i logiczne wytłumaczenie. A tego "wściekły bullterier Darwina", jak niektórzy nazywają Dawkinsa, nie potrafi. Ach chciało by się tak wygarnąć: "Panie Dawkins Boga nie ma, Chrystus nie istniał, to jak pan to wytłumaczysz, że jest on o wiele częściej cytowany niż pan? Czy chociażby ten fakt nie powinien łechtać pańskiej naukowej próżności? A czy przypadkiem nie przeszło panu kiedyś przez głowę, że Chrystusową "przypowieść o talentach" da się jak najbardziej wytłumaczyć w kategoriach ewolucyjnych? A może nawet, że Chrystus był "pierwszym" darwinistą, bo przecież przypowieść ta to nic innego jak opis mechanizmu selekcji!"]
Przyczynę tego stanu rzeczy najlepiej chyba wyraził filozof i matematyk, sam zresztą agnostyk, David Berlinski. [Piękny przykład odwołania się do "autorytetu", imię i nazwisko sugeruje pochodzenie żydowskie, które kojarzy się z wielotysiącletnią mądrością tego narodu, berliński z niemiecką solidnością, trzeba było jeszcze dorzucić, że jest lub był profesorem jakiejś prestiżowej uczelni amerykańskiej, które obecnie są w Polsce super trendy i znacznie dodają splendoru (O mocy dodawania splendoru uczelni radzieckich, które były trendy trzydzieści lat temu już zapomniano. Teraz nie są trendy i zamiast dodawać splendoru to go ujmują) i mamy już autorytet jak ta lala! A co do autorytetów, to podejrzewam również, że na uczelniach amerykańskich można by również znaleźć profesora, który nie "wierzy" w prawo Ohma.] Jego zdaniem, podejrzane wobec ewolucjonizmu są dwa źródła. Raz - ta teoria ma niewiele sensu. [Dowód poproszę!] Dwa - nie ma wsparcia solidnego, empirycznego świadectwa. [A Darwina czytał? A próbował zrozumieć coś z tego? A jakie w szkole miał stopnie z chemii i fizyki?] Większość publiki może nie mieć głębszej biologicznej wiedzy, ale właściwie rozpoznaje, kiedy próbuje się jej wepchnąć podejrzany towar. [I to jest bomba! Atomowa! Co ja plotę - Wodorowa! "Najwyższy Czas" zaprzecza sam sobie i Korwinowi! Przecież Korwin co i raz to tryska tezą, że większość publiki nie ma głębszej wiedzy i w związku z tym nie podejmuje racjonalnych decyzji! Korwin brzydzi się demokracją (wyborem dokonanym przez większość), i to aż do tego stopnia, że nie wymawia tego słowa! "Kurwą" być może rzuci - sam mi mówił, że przekleństwo mu przejdzie przez gardło ale "demokracja" nigdy - zastępuję ją zatem zawsze d***kracją.]
Michał Ostrowski
A na koniec dwa pytania
Pierwsze do autorów kącika kreacjonistycznego: "Proszę o wytłumaczenie kto stworzył (ewentualnie
jak powstał) 'Inetligentnego projektanta'"?
Drugie do JKM: "Co Pan sądzi o teorii Darwina?"
A i jeszcze wpadł mi w ręce cytat ze Św. Tomasza z Akwinu: "Jeśli zdrowie
całego ciała wymaga usunięcia jednego z jego członków, ze względu na jego zepsucie lub
zaraźliwy wpływ na inne członki, to będzie zarówno godnym pochwały, jak i korzystnym
jego odciecie. Ale każdą osobę można odnieść do całej społeczności jako część całości.
Dlatego jeśli jakiś człowiek jest niebezpieczny lub zaraźliwy dla społeczności, z uwagi
na swój grzech, godnym pochwały i korzystnym będzie pozbawienie go życia, w celu ochrony
wspólnego dobra, gdyż odrobina kwasu całe ciało zakwasza"
No cóż - myślenie systemowe jak ta lala - plus do tego teoria stabilność ("Efekt motyla" dla
tych co nie wiedzą co to stabilność systemów jest). No i gotowe rozwiązanie w postaci apoptozy (lub też "Teorii wybitych szyb").
Środa
[http://biznes.onet.pl/0,1940727,wiadomosci.html]
"Usterka eksperta" w ludzkim mózgu odpowiedzialna za kryzys finansowy?
(CNN, ak/25.03.2009, godz. 15:11)
Zapomnijcie o niekompetentnych finansistach, kiepskich przepisach i gigantycznych bonusach. Naukowcy twierdzą, że prawdziwą przyczyną obecnego kryzysu finansowego może być… "usterka" w ludzkim mózgu. Według najnowszych neurologicznych badań naukowców z Uniwersytetu w Atlancie profesjonalne porady finansowe sprawiają, że mózg się… wyłącza, wstrzymując normalny proces racjonalnego myślenia i podejmowania decyzji. - Wygląda to trochę tak, jakby mózg przestawał podejmować sam decyzje - tłumaczy CNN profesor Gregory Berns, który kierował badaniami.
Zespół Bernsa przebadał dwudziestu czterech ochotników. Grali oni w grę, w której musieli wybrać między zagwarantowaną wypłatą, a podjęciem ryzyka. Zmiany w aktywności mózgów graczy były monitorowane przez skanery rezonansu magnetycznego. Naukowcy zauważyli, że w momencie gdy graczom przedstawiana była porada finansowego eksperta, w niektórych częściach mózgu dochodziło do znaczącego spadku aktywności.
- Normalnie podczas procesu wyboru między ryzykiem a nagrodą uaktywniają się konkretne regiony mózgu. Jednak w momencie gdy ekspert doradza jaką podjąć decyzję, aktywność w tych regionach znacząco maleje - opisuje profesor Berns. Rezultaty badań są odzwierciedleniem naturalnej tendencji do odwoływania się do zdania ekspertów, która zdaniem Bernsa jest skutkiem ewolucji człowieka jako istoty społecznej. - Mamy zakodowane by przejmować się tym co myślą inni ludzie, i często będziemy tłumić, a nawet zmieniać nasze osobiste zdanie, gdy ktoś, kogo uważamy za eksperta oferuje poradę lub opinię. Nasz mózg po prostu uznaje, że inni wiedzą na ten temat więcej niż my, i lepiej się na tym znają - dodaje Berns.
Rzeczywiście, badania pokazały, że badani gracze byli skłonni ufać "ekspertom", nawet w sytuacjach, gdy udzielane przez nich porady wcale nie gwarantowały najwyższego zysku. Zdaniem profesora Bernsa wyniki eksperymentu pokazują, że powinniśmy zwracać większą uwagę na jakość porad finansowych, a także na to, czym, w udzielaniu tych porad, kierują się rzekomi eksperci. Powinniśmy też bardziej sceptycznie podchodzić do oceny ich wiarygodności, zanim wcielimy ich porady w życie.
Jakby na to nie patrzeć, konkluzje naukowców niewiele różnią się od wniosków, które w dobie obecnego globalnego kryzysu wyciągnęła większość ludzi – że należałoby sprawdzić, co tak naprawdę dzieje się w głowach prezesów banków. - Szczerze mówiąc, każdy kto pracuje w sektorze finansowym powinien zostać poddany skanowi mózgu - uważa Berns.
Czwartek
Niesamowita sprawa. Przypadek, który według niektórych jest "mocnym dowodem" na istnienie Boga:
USA: rodzina właściciela sieci klinik aborcyjnych zginęła obok Grobu
Nienarodzonego Dziecka
22 marca w Montanie, na północy USA, w wypadku lotniczym zginęło 14 osób.
Na jaw wychodzą niecodzienne okoliczności katastrofy, o których informuje serwis Fronda.pl.
Do tragedii doszło bowiem na katolickim cmentarzu Św. Krzyża, niedaleko Grobu Nienarodzonego
Dziecka. A samolot należał do właściciela największej sieci klinik aborcyjnych w Stanach
Zjednoczonych. Zginęły jego dzieci i wnuki.
W katastrofie lotniczej zginęło siedmioro dzieci i drugie tyle dorosłych - rodzina milionera
z USA. Właścicielem maszyny był Irving Moore 'Bud' Feldkamp III, który zbił fortunę na sieci
klinik aborcyjnych w USA.
Irving Moore 'Bud' Feldkamp III kupił firmę Family Planning Associates już cztery lata temu. W należących do niego siedemnastu klinikach w samej Kalifornii zgłaszało się więcej kobiet niż we wszystkich pozostałych klinikach w stanie.
Córki Feldkampa leciały tego dnia na wypoczynek.
Jednosilnikowy Pilatus PC-12 rozbił się i stanął w płomieniach około 150 metrów od pasa startowego, gdy podchodził do lądowania w mieście Butte. Świadkowie widzieli, jak pikował prosto w ziemię. Maszyna wystartowała w Oroville w Kalifornii i miała lecieć do Bozeman w Montanie. Jednak pilot już w powietrzu zmienił plan lotu i skierował się do Butte.
Samolot był nowy - wyprodukowano go w 2001 roku.
Jeżeli szukamy tego typu przyczyn wypadków, to dlaczego zginęła Maja i jej ojciec? Na dodatek jeden z komentarzy, na temat rzetelności dziennikarskiej:
…"który zbił fortunę na sieci klinik aborcyjnych w USA". Gdyby zbił fortunę na wycinaniu wyrostków byłoby wszystko ok, co? Przypominam, że aborcja w USA jest legalna, a jeżeli do "siedemnastu klinikach w samej Kalifornii zgłaszało się więcej kobiet niż we wszystkich pozostałych klinikach w stanie", to znaczy, że pracował solidnie. Informacja jest tendencyjna,celowo zmanipulowana, w celu osiągnięcia określonego celu. Po prostu żenada.
Środa
Korwin podał na swoim blogu taką informację:
Homosie stanowią w różnych krajach od pół do jednego procenta męskiej populacji (wśród kobiet lesbijek jest dziesięć razy mniej!), a „gejów” - czyli tych, co się z homoseksualizmem otwarcie obnoszą - jest znacznie poniżej ułamka promille - w Polsce populacja ta liczy jakieś 70-80 sztuk (było więcej, ale wyjechali tam, gdzie nie ma „dyskryminacji”)
Zastanawiam się jak dotrzeć do wiarygodnego źródła tych danych, które by potwierdziło, że homomężczyżn jest 1-1.5% a homokobiet 0.1-0.15%?
Piątek
Rano skończyłem "23 czerwca dzień 'M'" Sołonina. Książka bardzo rzetelnie napisana. Gość jest absolwentem awiacjonnogo ucziliszcza i historykiem z pasji, a w zasadzie pasjonatem wyjaśniania spraw tak jak ja, przy czym jego główną tajemnicą była zagadka dwóch pierwszych lat tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ten okres dla człowieka myślącego musiał stanowić zagadkę, oficjalna historiografia radziecka i obecnie rosyjska mocno go zaciemniły, nie tłumacząc logicznie całej historii zdarzeń. Mnie też to gryzło, ale nie na tyle, by tego dociekać - w sumie to ruska historia. Ale cieszę się, że się doczekałem. Używając sformułowań FŻ inicjatorem procesu wyjaśnienia o co chodzi z tym atakiem "hitlerowskich" Niemiec (niemiecko-faszistkogo zwieria) na "zawsze pokój miłujący" Związek Radziecki był Wiktor Suworow. Swoim "Lodomałaczem" i "Dniem M" - książek, jak to u niego, napisanych dziarsko, językiem "wciągajacym", doskonale tłumaczących, ale przez to wnoszącym akcenty awanturniczy, który powoduje, że nawet kretyńskie próby podważenia jego tez wydają się prawdziwe - świetnie wyjaśniające porównanie można podważyć za pomocą napoły tajemnego języka nibynauki zarzucjąc porównaniu prymitywizm: "O proszę niby to pogoń lisa za myszą ma tłumaczyć skomplikowane relacje pomiędzy obiektami żywymi. Eto że cziepucha to kakaja." Okazuje się jednak, że uruchomił on (tzn Suworow) wielu następców - już konstruktorów procesu wyjaśniania - w tym i Sołonina.
Jego książki - bo jest ich chyba trzy, na polski przetłumaczono jeszcze "22 czerwca" - to zestawienia cyfr, porównania i wnioski z tego płynące. Książki napisane są językiem, który odebrałem jako monotonny, czasem aż do tego stopnia, że wręcz nie ma się ochoty tego czytać albo palce same przerzucają po kilka stron, by odciążyć mózg od ich analizy. Lecz pomimo to jest to niewątpliwie dzieło! Suworow podsumował to tak: "Pragnę wyrazić Markowi Sołoninowi wdzięczność, zdjąć czapkę i pokłonić mu się do ziemi… Kiedy czytałem jego książkę, rozumiałem uczucia Salieriego. […] myslałem: dlaczego ja sam do tego nie doszedłem? […] Mark Sołonin dokonał wielkiego naukowego osiągnięcia.". A Sołonin'owe krótkie podsumowanie całego tego stanu rzeczy jest po prostu genialne!
Okazuje się, że bardzo niepopularnym w Rosji odbrązawianiem i nazywaniem rzeczy po imieniu zajmują się nie tylko oni, są też i inni - w większości ludzie spoza grupy etatowych naukowców państwowych, którzy z definicji powinni się tym zajmować. Chwała im za to bo idą pod prąd! Od ciepłej posadki, podklejenia i taniego powielania "tego co wiedzą wszyscy" wolą żmudne i nieopłacane pensją dociekanie prawdy! (A w ogóle to bardzo ciekawe spostrzeżenie: naukowcy państwowi physicus etaticus i naukowcy wolni liberum physicus - wiem, że do tej mojej nieporawnej łaciny można się przyczepić, no cóż łatwiej napisać tak niż szperać po słownikach. Nawet w internecie zajęłoby to kilka minut.)
Niedziela
Niedziela) rozmowa skręciła na WF Miśka. Już połowa jego klasy nie chodzi na basen, a ci co chodzą - tak jak Misiek - strasznie narzekają na trenera prowadzącego zajęcia. Kiedyś tam szkoła (raczej jakiś zainteresowany tym człowiek) zawarła następujacą umowę z jakimś inwestorem: szkoła daje teren (boisko szkolne), na którym inwestor buduje basen, z którego za darmo bedą mogli korzystać uczniowie szkoły. No i korzystają właśnie w ten sposób, a przy okazji nie mają gdzie pograć w piłkę, bo boiska nie ma. Główny czynnik spajający męską część klasy - gra w nogę - nie istnieje. A trener na basenie robi wszystko by uprzykrzyć dzieciakom zajęcia - przecież to ci, którzy korzystają z basenu "za darmo". I jak widać robi to dość skutecznie. "Szkoła" nie ma na "basen" żadnego przełożenia. "Miałeś chamie złoty róg, teraz ostał ci się jeno sznur" te słowa Wyspiańskiego idealnie tu pasują. Ciekawe czy temu kto podpisywał umowę z "basenem" (być może miał w tym korzyść większą - osobistą) przeszło na myśl, że do czegoś takiego, jak skuteczne zniechęcanie dzieci przez personel basenu, może dojść? I czy to w jakikolwiek sposób zostało uwzględnione? W umowie powinno być tak, że basen płaci szkole co miesiąc kwotę równą liczba uczniów razy cena "biletu normalnego", a szkoła… ale pewno wtedy, by ktoś w szkole robił skok na tę kasę. Zaiste przepływy resergii dość mocno skomplikowane są. Ale jedno jest pewne szkoła bez boiska to nie szkoła! Szkoda dzieciaków i ich więzi społecznych wykuwanych na boiskach (podczas kopania piłki).
Tak sobie od razu pomyślałem, że sytuacja jak ulał pasuje do naszego wejścia do Unii - już nam wydrenowali młodzież do roboty.
Poniedziałek
Dziś byłem na pierwszym szkoleniu ze sprawozdawczości zarządczej. Typowe szkolenie na zasadzie "lecenia w chuja". Żadne to szkolenie, wiedzę musiałem wyciagać z prelegenta niejako z gardła. Doktorek ekonomii z Katowic, skoncentrowany na sobie i swoim "wielkim wyczynie" jakim było przeplątanie się jako konsultant w Telekomunikacji Polskiej S.A. Generalnie prelekcja żałosna i skandaliczna, ale zauważyłem kilka mechanizmów:
Polacy nie są skorzy do mówienia, że czegoś nie pojmują. Niezrozumienie prelegenta wolą skryć za maską schematycznych i ogólnikowych pytań, nie wnikają w istotę.
Mechanizm drugi to to, że im to odpowiada! Etatowcy przyjeżdżają sobie do Warszawy, do hotelu koło Belwederu, przez dwa dni nie ma ich w pracy (z reguły nudnej, z której chcą się wyrwać) ale pensja leci plus dieta za wyjazd. To co mówi facet ma mniejsze znaczenie, nikt tej wiedzy później nie sprawdzi ani od nich nie będzie wymagał. Zero pytań, zero wątpliwości, a przecież temat diablo skomplikowany, bo nikt do końca go jeszcze dobrze nie opracował. Wszystko co jest związane ze sprawozdawczością zarządczą jest nowe i na poziomie rozważań akademickich. Facet skrócił wykład - zero protestów, przecież nikt z nich nie wyłożył tych 1500 zł za osobę, to i o co się pieklić? O jakość pretekstu zwalniającego z pracy i dającego dwa dni wolne w stolicy? Każdy pretekst jest dobry, a im bardziej napuszony i im krótszy tym lepiej. Doktor - super! Krócej - jeszcze lepiej! I tak działa mechanizm zabawy za cudze! Przemysł wspiera naukę. Rzygać się chce!
Mam po tym wszystkim chyba moralnego kaca jakiegoś.
Wtorek
Tym razem wykładowca był super - BCE. Jakby go zestawić z tym wczorajszym to byłyby to dwie skrajności. Wykład wartki, zrozumiały, z akcentami i najważniejsze coś wnoszący. Wykładowca wie co mówi i to wie na dość głębokim poziomie, nie jest repetytorem (bezmózgim) jak tamten, lecz dobrym znawcą wykładanego tematu.
Rachunkowość zarządcza to jest to, co my mamy u nas w firmie. Jeśli system (firma) ma dobrze funkcjonować (dobre funkcjonowanie - cel), to każdy z elementów musi być dokładnie rozliczany pod kątem tego co dobrego ("dobrego" - składowa celu) dla tego systemu tworzy, w jakim stopniu dokłada się do realizacji celu przez system (w naszym przypadku dobrze funkcjonował). W przypadku firmy ludzie za wnoszony do niej przez siebie pozytywny wkład muszą być proporcjonalnie do niego wynagradzani. Ponieważ jednak nad każdym systemem złożonym z ludzi rozpięty jest "Duch komunizmu" (lub jak kto woli II zasada termodynamiki) oraz w niektórych przypadkach nie da się obliczyć tego jak działanie przekłada się na wynik końcowy, to należy nad elementami takich systemów (ludźmi, działami) rozpościerać cele indywidualne i z nich ich rozliczać. Wówczas ludzie wykorzystując wbudowaną w obiekty żywe pierwotną (bo wirusy też ją mają) skłonność do optymalizowania czerpania z zasobów (a mówiąc prostacko - pazerność) poprzez otymalizowanie tych celów indywidualnych dokładają się do realizacji celu systemu - firmy. Gdyby tych tych podsystemów motywowania nie było, wówczas wszystkie elementy firmy (ludzie) rozgrabiłyby ją w mgnieniu oka, no może trwało by to nieco dłużej.
Wszystkie te controllingi, rachunkowości zarządcze, systemy motywowania, itp służą do jednego - do zaprzęgnięcia ludzkich metod optymalizacji czerpania z zasobów do produkcji. Do ukierunkowania indywidualnej pazerności w wytwórczość na rzecz społeczności! Pojawia się problem elementów destrukcyjnych w systemie, tych które dokładają się do wspólnego celu mniej niż inni lub wręcz przeszkadzają. Wszystkie systemy żywe, które są poddane skrajnie ostrym funkcjom selekcyjnym elementy takie eliminują wide apoptoza lub detronizacja poprez zagryzienie starej, a więc mało wydajnej królowej, u niektórych mrówek. Nad społecznością ludzi takiej funkcji nie ma, toteż pasożyty mnożą się i mają na nią coraz większy wpływ, destrukcyjny niestety. No cóż, to nic innego jak opisany w Fizyce Życia cykl koniunkturalny społeczności. Zresztą również przedstawiony w sposób "humanistyczny" przez Ayn Rand w Atlasie Zbuntowanym.
Czwartek
Super cytat z Mariana Mazura - polskiego cybernetyka, niestety niedocenionego polskiego geniusza:
Różnice między naukowcami a doktrynerami | |
---|---|
Naukowcy |
Doktrynerzy |
Naukowców interesuje rzeczywistość, jaka jest. | Doktrynerów interesuje rzeczywistość, jaka powinna być. |
Naukowcy chcą, żeby ich poglądy pasowały do rzeczywistości. | Doktrynerzy chcą, żeby rzeczywistość pasowała do ich poglądów. |
Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami naukowiec odrzuca poglądy. | Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami doktryner odrzuca dowody. |
Naukowiec uważa naukę za zawód, do której czuję on zamiłowanie. | Doktryner uważa doktrynę za misję, do której czuje on posłannictwo. |
Naukowiec szuka "prawdy" i martwi się trudnościami w jej znajdowaniu. | Doktryner zna "prawdę" i cieszy się jej zupełnością. |
Naukowiec ma mnóstwo wątpliwości, czy jest "prawdą" to, co mówi nauka. | Doktryner nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest "prawdą" to, co mówi doktryna. |
Naukowiec uważa to, co mówi nauka za bardzo nietrwałe. | Doktryner uważa to, co mówi doktryna, za wieczne. |
Naukowcy dążą do uwydatniania różnic między nauką a doktryną. | Doktrynerzy dążą do zacierania różnic między nauką a doktryną. |
Naukowiec nie chce, żeby mu przypisywano doktrynerstwo. | Doktryner chce, żeby mu przypisywano naukowość. |
Naukowiec unika nawet pozorów doktrynerstwa. | Doktryner zabiega choćby o pozory naukowości. |
Naukowiec stara się obalać poglądy istniejące w nauce. | Doktryner stara się przeciwdziałać obalaniu poglądów istniejących w doktrynie. |
Naukowiec uważa twórcę nowych poglądów za nowatora. | Doktryner uważa twórcę odmiennych idei za wroga. |
Naukowiec uważa za postęp, gdy ktoś oderwie się od poglądów obowiązujących w nauce. | Doktryner uważa za zdrajcę, gdy ktoś oderwie się od poglądów obowiązujących w doktrynie. |
Naukowiec uważa, że jeżeli coś nie jest nowe, to nie jest wartościowe dla nauki, a wobec tego nie zasługuje na zainteresowanie. | Doktryner uważa, że jeżeli coś jest nowe, to jest szkodliwe dla doktryny, a wobec tego zasługuje na potępienie. |
Naukowcy są dumni z tego, że w nauce w ciągu tak krótkiego czasu tak wiele się zmieniło. | Doktrynerzy są dumni z tego, że w doktrynie w ciągu tak długiego czasu nic się nie zmieniło. |
Wtorek
Natrafiłem na artykuł który potwierdza moje spostrzezenia zarządcze - dobrym szefem może być tylko ten, kto ma rodzine i dzieci (no i się nimi zajmuje), między innymi dlatego, że jest w przymusie.
A oto urywek artykułu na ten temat:
[http://wiadomosci.onet.pl/1951722,16,item.html]
Zaskakujące badania o pracujących rodzicach
Umiejętności zdobyte podczas wychowywania dzieci i opiekowania się rodziną okazują się bardzo przydatne w miejscu pracy - informują hiszpańscy naukowcy na łamach "Journal of Knowledge and Learning". "Rozwój społeczeństwa opartego na wiedzy nałożył nowe wymagania na pracowników. Muszą oni ciągle przyswajać nowe umiejętności, adaptując swoją wiedzę do zmieniających się potrzeb" - pisze współautorka badań, Eva Rimbau-Gilabert z Otwartego Uniwersytetu Katalonii w Barcelonie.
Dlatego nauka trwająca całe życie staje się podstawową zasadą współczesnej edukacji. Jest to narzędzie, dzięki któremu można sprostać obecnym wyzwaniom społecznym i ekonomicznym - dodaje.
Zdaniem naukowców, umiejętności zdobyte podczas zakładania rodziny i opieki nad nią są łatwe do przeniesienia na grunt zawodowy. Doświadczenia rodzinne i zawodowe nie muszą być w konflikcie - jak się je niekiedy postrzega, ale mogą się wzajemnie wzmacniać.
Naukowcy przeanalizowali najnowszą literaturę badawczą dotyczącą zarządzania zasobami ludzkimi. Ich zdaniem, podstawowe umiejętności z obszaru rodziny, które można przenieść do miejsca pracy, to elastyczność i allocentryczność myślenia. Myślenie allocentryczne jest przeciwieństwem egocentrycznego - koncentruje się na potrzebach i punkcie widzenia innych osób.
W życiu rodzinnym wykształcaniu się tych umiejętności towarzyszy wielozadaniowość działania, nacisk na relacje interpersonalne i zespołowe oraz dobrą organizację. Wszystko to może sprawdzić się w miejscu pracy - podkreślają naukowcy.
Ale jak w robocie myślisz o tym czy ci znowu dzieciaka nie…
…skopią w czasie powrotu ze szkoły bo miał śmieszne sandały,to już w tym momencie robota nie
będzie dla ciebie najważniejsza.
~:OI dzisiaj, 06:37
Piątek
Coś w "Onecie" na temat nadopiekuńczości:
[http://wiadomosci.onet.pl/1953875,11,item.html]
Choroba "troskliwych" matek, która zabija dzieci
Nawet kilkaset dzieci rocznie pada ofiarą tzw. zastępczego zespołu Munchausena. Troskliwe
matki same wywołują u dziecka objawy choroby, by potem się nim dzielnie opiekować.
W Polsce wykrywa się tylko ułamek takich przypadków. "Dziennik" opisuje szczegółowo
przypadek z podwarszawskiej miejscowości. - Gdy Zosi robiło się bolesne i nieprzyjemne
badania, matka była dziwnie podekscytowana. To było przerażające - opowiada pięlęgniarka z
Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Jednak rezultaty nie wskazywały na żadną konkretną
chorobę. - Zauważyliśmy, że gdy nie było żadnych badań, stan dziewczynki nagle się pogarszał
- opowiadają lekarze.
Przeprowadzili eksperyment i zapowiedzieli matce, że po weekendzie dziecko zostanie wypisane ze szpitala. Następnego dnia stan dziewczynki gwałtownie się pogorszył. Z badań wyniknęło, że matka podała jej środki psychotropowe.
W Europie Zachodniej działają przy szpitalach specjalne zespoły, które mają za zadanie wykrywać przypadki przemocy wobec dzieci. Składają się zwykle z pediatry i psychiatry współpracujących z opieką społeczną - czytamy w "Dzienniku".
Opiekowanie się to jedna z właściwości kobiet, u niektórych jej stan jest zbyt duży.
Sobota
Pogoda deszczowa, temp. rano +10oC.
Eugène Delacroix.
Piotr P. podrzucił mi artykuł o osach opublikowany w "FORUM" z (06.04-19.04.2009). Był to wywiad…, ale zacznijmy po kolei:
Pokartkowałem sobie to czasopismo i natrafiłem na inny artykuł z dziedziny życia - wywiad z Simonem Conwayem Morrisem (1951-) brytyjskim paleobiologiem, profesorem na uniwersytecie w Cambridge, członkiem Royal Society. I po raz kolejny odniosłem wrażenie, że gość nie zadał sobie trudu zadawania prostych pytań i klepie to co wszyscy dookoła, a polscy tłumacze-"eksperci" jeszcze to potęgują dokładając swoje [podobna obserwacja w cytacie - J.F.]. Poniżej pytania redaktora, odpowiedzi Simona i mój komentarz:
A więc to jednak przypadek zrządził, że powstał system, który umożliwił powstanie życia?
Tak sądzę, bowiem patrząc na to od strony racjonalnej, w naszym systemie słonecznym było to tak naprawdę wysoce nieprawdopodobne. Trzeba było wiele razy rzucać kostką, żeby w końcu powstała taka planeta jak nasza.
Mądrze powiedziane i w zasadzie absolutna prawda, ale jak odbierze to czytelnik - "No bo skoro tak mało prawdopodobne, to niemożliwe by samo powstało.". Jest to problem, który od dawna nie dawał mi spokoju. Pierwszym, który mi go unaocznił był, ponad 30 lat temu, telewizyjny popularyzator matematyki Bogdan Miś. Opowiedział wówczas o zdarzaniu się zdarzeń, które, zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa (swoją drogą to dlaczego nazywa się to "rachunek", a nie na przykład "teoria" lub "nauka o zdarzaniu się"?), nie powinny się zdarzyć, bo porawdopodobieństwo tego, że mogą się zdarzyć jest zerowe. Miś wytłumaczył to tak: Jakie jest prawdopodobieństwo trafienia kulą w dany punkt tarczy? Prawdopodobieństwo tego typu definiuje się jako iloraz powierzchni punktu do powierzchni tarczy. A jak wiemy powierzchnia punktu ma wartość 0(zero), zatem prawdopodobieństwo trafienia w punkt tarczy jest zerowe. A jednak zawsze w jakiś punkt się trafia!. Paradoks ten nazwałbym "Paradoksem Misia" lub też "Regułą paradoksu zdarzeń", a do jego przedstawienia wcale nie potrzeba uciekać się do tarczy i bezwymiarowego punktu. Co z tego, że wyrzucenie reszki lub orła jest tak samo prawdopodobne, jeśli po rzucie, moneta i tak ustawia się w jednej konkretnej pozycji. A pozycja ta ma "w głębokim poważaniu" wszelkie rozważania na temat prawdopodobieńtwa jej zaistnienia. Pozycja ta jest bo jest i koniec! Paradoks ten sformułowałbym następująco: To, że zdarzenie się czegoś jest jakkolwiek prawdopodobne wcale nie oznacza, że się to zdarzy (lub nie zdarzy), skoro coś i tak musi się zdarzyć. A z reguły tej wynikają dwa "przyziemne" wnioski:
Bez względu na to jak (zadziwiajaco, szokująco) małe jest prawdopodobieństwo zdarzenia się X, wcale nie oznacza to, że X się nie zdarzy.
Bez względu na to jak (zadziwiajaco, szokująco) wielkie jest prawdopodobieństwo zdarzenia się X, wcale nie oznacza to, że X się zdarzy.
To wygląda jak teoria sklecona z dwóch nieprzystajacych części. najpierw o wszystkim miał
zadecydować przypadek, a potem wszystko potoczyło się zgodnie z mechanizmami
konwergentnej ewolucji?
No cóż ewolucja może działać wyłacznie na istoty żywe [Śmiało
powiedziane, widać, że facet - członek towarzystwa królewskiego - nie przemyślał tego
czym jest ewolucja! I ciekawe jakby rozmawiał z innym członkiem - astronomem - gdyby ten
chciał pogadać na temat ewolucji gwiazd?], dlatego na okres przed powstaniem
życia potrzebujemy zupełnie innego wytłumaczenia. Nie jestem tutaj żadnym ekspertem, jednak
odnoszę silne wrażenie, że nikt tak naprawdę nie ma pojęcia, jaka jest geneza życia na
naszej planecie.
A przecież wystarczyłaby chęć do zgłębienia tego zaganienia, bo wszystkie elementy składowe już są wyjaśnione i to od ponad kilkudziesięciu lat! Ale naukowcom-etatowcom się nie chce, pomimo tego, że jest to ich niejako zawodowy obowiązek. Dlaczego fizyk nie poczyta trzech, czterech książek o teorii gier, chemii i biologii, a biolog… no właśnie ten tu cytowany, chyba nawet nie sięgnął po "Biologię" - kanon w jego własnej dziedzinie. Przynajmniej tak można sądzić na podstawie cytowanych tu jego wypowiedzi. No cóż zamiast mozolnie dociekać, lepiej brylować na konferencjach, wykładach i w wywiadach.
Fizykom by się to stwierdzenie nie spodobało.
Nie tylko oni cierpią z tego powodu. My badacze ewolucji [Ciekawe czy ten "badacz ewolucji" ma swoją własną definicję ewolucji?], jesteśmy przecież w analogicznej sytuacji. Nam nie pozostaje nic innego, jak doszukiwanie się we wszystkim funkcjonowania określonego wzoru. [Bardziej ogólnym pojęciem niż wzór jest pojęcie charakterystyki, które wydaje mi się bardziej adekwatne w tym miejscu] Dopiero kiedy to się uda, pojawi się przed nami możliwość zrozumienia, czym tak naprawdę jest ewolucja. Nie miejmy bowiem złudzeń, definicja survival of the fittest [przetrwanie najsilniejszych] nie jest tu specjalnie pomocna.
Sprawy są dwie. Pierwsza to tłumaczenie - fit ma w angielskim wiele znaczeń: wyposażać, zakładać, montować, sprawny fizycznie, zdrowy, pasować (do czegoś), spełniać, zmieścić się (np. w sukienkę), nadający się, odpowiedni, właściwy, pasowanie, dopasowanie (czegoś do czegoś). Darwin miał na myśli przetrwanie najlepiej dostosowanych, a nie najsilniejszych. Kwestia druga to słowa cytowanego naukowca. Albo on je pojmuje tak jak tłumacz (a więc przetrwanie "najlepiej lejących w mordę") i w związku z tym nie ma absolutnie pojęcia o ewolucji (bo dlaczego żyje karaluch skoro człowiek jest od niego silniejszy?) albo tak jak pojmował to Darwin i wówczas mamy dowód, że ewolucjonista (bo tak się ten gość określił), profesor i członek, który z racji zajmowanego satnowiska i dziedziny, w której się specjalizuje powinien podać jednoznaczną definicję ewolucji (lub zrezygnować z piastowanych satnowisk) nie ma pojęcia czym ta ewolucja jest! Trzyma się kur…(aż chciałoby się szpetnie zakląć w tym miejscu)…czowo oklepanych frazesów. Ewolucjonista, a pewno nawet nie wie kto to taki Kropotkin! W zbyt dobrych warunkach ludzie z lenistwa głupieją i to jest dobitny tego przykład!
Przejdźmy teraz do do artykułu o osach. To też wywiad, jednak tym razem nie z "naukowcem" co siedzi na stolcu królewskich towarzystw lecz Hindusem, badaczem os - Raghavendra Gadagkar'em (1954-) (znany w świecie behawiorysta, bada zachowanie owadów w Indian Institute of Science w Bangalore). W odróżnieniu od tamtego, o tym już można mówić, że jest naukowcem. Wywiad prowadził Stefan Klein - biofizyk, autor kilku bestselerów popularyzujących naukę, między innymi "Formuła szczęścia" i "Czas. Przewodnik użytkownika":
Co decyduje o wyborze królowej?
Królową wsród pszczół albo wsród os europejskich trzeba się urodzić. Moje osy natomiast są
znacznie bardziej interesujące. Właściwie każda może stworzyć swoje własne państwo. Jednak
robią to wyjątkowo płodne samiczki. Wszystkie inne bez szemrania służą jej i wychowują jej
potomstwo. [Prawdopodobnie u ludzi będzie podobnie, lub też
dojdzie to "przemysłowego" rodzenia dzieci.] Ponieważ z zasady królowa jest
spokrewniona ze wszystkimi w gnieździe, geny poszczególnych osobników przekazywane są takze
w ten sposób. Jakimś sposobem te owady zdają się mieć tego swiadomość. Tylko skad o tym
wiedzą? To pytanie zaprząta mi głowę od 25 lat.
Żadnej świadomości nie mają jest to odruch - społeczny czynnik
"Wiktoria" - zaprogramowany genetycznie i sprawdzony w kolejnych iteracjach.
Perfekcyjne, socjalistyczne społeczeństwo [Lewactwo jest
głęboko zakorzenione wśród Homo etatikus - popatrzcie jakie super
zestawienie: socjalizm to perfekcja!]
- Nawet rozmnażanie się jest skolektywizowane. Pokolenie 1968 roku uradowałoby się,
obserwują pańskie osy.
- Nie do końca. gdy tylko jakaś osa zyskuje status królowej, rozpryskuje w gnieździe
substancje chemiczne, które obniżają popęd seksualny innych.
No i tu wątek pokolenia 68 nie został dalej pociągnięty. A przecież komuchy (zresztą nie tylko oni) robiły to samo - z tym że całkiem świadomie - jak się dorwali do żłoba to nie dopuszczali do niego już nikogo innego.
A więc królowa narkotykami odurza i przywołuje do porządku swój dwór?
Można tak powiedzieć. Jednak kiedy jej płodność się kończy, zostaje pozbawiona władzy na
korzyść nowej królowej [Piękny kamuflarz, a jak zostaje tej władzy
pozbawiona? Udaje się na zasłużoną emeryturę, a może jest po prostu zagryzana lub ginie
z głodu?].
Owady tylko wtedy poddają się woli królowej i współpracują, gdy mają z tego jakąś korzyść.
I tu bym się nie zgodził według mnie to odruchy - czynniki Wiktoria wykształcone na zasadzie doskonalenia g-gracza. Osy kombinują, to niepodważalne, ale chyba nie na aż tak wysokim poziomie. Człowiek jest społecznością doskonale współpracujących ze sobą komórek, które współpracę mają zakodowaną genetycznie, a wykształconą poprzez udział w grze jakim jest "Ewolucjonista grupowy". Czy nasze komórki mają tego świadomość że odnoszą korzyści? Człowiek jest formą życia trzeciego poziomu, natomiast osy jako społeczność formą życia czwartego poziomu. Są bardziej komórkami społeczności niźli samodzielnymi obiektami żywymi.
Bo wszyscy zainteresowani na tym korzystali.
To właśnie jest sedno sprawy. Znacznie ważniejsze od więzów pokrewieństwa jest to, czy jednostka na współpracy korzysta, czy traci. A to zależy od warunków zewnętrznych. Jeśli warunki życia są na dobrym poziomie, wiele os tworzy własne kolonie. Jeśli jednak jedzenia zaczyna brakować, a społeczności zagrażają wrogowie, wtedy owady są znacznie bardziej skłonne do ofiarności i współpracy.
No proszę, Cykl Tytlera jest uniwersalny. Jeszcze należy zwrócić uwagę na występujące w powyższej kwestii słowo "jednostka". Pojedyncza osa (komórka człowieka) jest elementem obiektu-jednostki nadrzędnej jakim jest społeczność (człowiek). Człowiek (organizm żywy czwartego poziomu) to system złożony z fizycznie zespolonych ze sobą komórek. Rój (organizm żywy piatego poziomu) to sytem złożony z zespolonych ze sobą więzami komunikacyjnymi obiektów żywych czwartego poziomu. A królowa pełni taką samą rolę dla roju jak jajo i plemnik dla człowieka.
Ale jeśli ktoś na przykład wierzy, że życie na naszej planecie powstało po tym, jak spadł na nią deszcz nasion z kosmosu…
… to niech to udowodni! Jeśli się okaże, że miał rację, wszyscy staniemy się mądrzejsi. Również wtedy gdy poniesie porażkę. Nawiasem mówiąc, znacznie łatwiej jest podążać własną ścieżką, jeśli człowiek nie pracuje na Harvardzie, w Oksfordzie czy Berlinie, tylko gdzieś na peryferiach.
Święte słowa.
Teoria ewolucji obchodzi w tym roku 150 lat. Wielu ludzi wciąż jednak nie przyjęło jej do wiadomości, stara się wręcz ją zwalczać. Według nich teoria Darwina jest bluźniercza, pomija boski plan stworzenia.
Tak jest na Zachodzie. U nas w Indiach nikt nie ma problemu z teorią ewolucji. To, że świat podlega ciągłym zmianom, że narodziny i zniszczenie wciaż się o siebie ocierają, że historia naturalna nie ma celu - tego filozofia hinduistyczna uczy od setek lat.
Ręce opadają - poprzedni z cytowanych darwinistów twierdził coś zupełnie przeciwnego: Sądzę jednak, iż od Wielkiego Wybuchu było 'zaprogramowane', że kiedyś pojawi się istota z dużym mózgiem, oczami skierowanymi na wprost, o wyprostowanej postawie.".
Napisanie tego (bez korekty) zajęło mi cztery godziny: od piątej rano do dziewiątej, z lekkimi przerwami. dzięki ci Piotrze! Korekta dnia następnego jeszcze godzinę.
Czasem zastanawiam się po jaki plaster ja to wszystko robię: wstaję rano, wypatruję gały w ekran, a potem Fizykę Życia w swoje łapy dostaną między innymi potencjalne Staliny i Hitlery, które zrobią z niej zły użytek lub Nowickie, które niczego nie pojmą. U mnie to pasja, choć z ewolucyjnego punktu widzenia, skoro zaczęliśmy dociekać, to nie ma możliwości byśmy nie dociekli - prędzej czy później powstanie jednolita i spójna Fizyka Życia. Nie ma od tego odwrotu!
I jeszcze podpis pod zdjęciami szymopansa i ludzkiego dziecka: "Od szympansa różni nas zaledwie 0.6% aktywnej struktury DNA.". Czy na tej podstawie można domniemywać, że zapis projektów za pomocą kodu genetycznego jest "wysoce spakowany"? Inne źródła podają, że różnice te wynoszą ok. 4% - taka drobna pomyłka prawie o rząd wielkości. A na przykład kreacjoniści na swojej stronie [http://creationism.org.pl/nie_calkiem_szympans] jadą z takim tekstem:
98 procent szympansa? Zapomnij o tym
Od 1964 do 2004 r. darwiniści wszem i wobec obwieszczali zaskoczonej reszcie ludzkości, że pod względem genetycznym ludzie i małpy są prawie identyczni. Mit 98,5-procentowego podobieństwa pomiędzy szympanasami a ludźmi robił tak mocne wrażenie, że wielu darwinistów zaczęło twierdzić, że ludzie to po prostu inny gatunek szympansa. A już twierdzenie, że ludzie mają jakikolwiek specjalny status w świecie przyrody, było dla nich ciężką herezją. Było już tak miło z umałpianiem człowieka, a tu taki nieprzyjemny zgrzyt. W 2005 badacze opublikowali pierwszy - szkicowy jeszcze - pełny odczyt szympansiego genomu. Precyzyjne zestawienie ludzkiego genomu z szympansim pokazuje, że 98,5-procentowe podobieństwo skurczyło się do… mniej niż 70 procent.
Od 1964 do 2004 r. darwiniści wszem i wobec obwieszczali zaskoczonej reszcie ludzkości, że pod względem genetycznym ludzie i małpy są prawie identyczni. Mit 98,5-procentowego podobieństwa pomiędzy szympanasami a ludźmi robił tak mocne wrażenie, że wielu darwinistów zaczęło twierdzić, że ludzie to po prostu inny gatunek szympansa. Argumentowali oni, że wyniki te po raz kolejny podważają wizję jakiegokolwiek specjalnego statusu człowieka w świecie przyrody.
Mniejsza grupa naukowców akceptowała inne spojrzenie. Argumentowali oni, że istnieją olbrzymie różnice pomiędzy człowiekiem a szympansem w sposobie zachowania się, kulturze, języku, intelekcie i moralnych zdolnościach. Jeśli więc dzielimy z szympansami prawie identyczny genom, znaczy to po prostu, że sekwencje DNA są kiepskim miejscem ma szukanie odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że ludzie są tak różni od małp. W tym ujęciu 98,5% podobieństwa nie podważa bynajmniej wyjątkowości człowieka, podważa za to dla odmiany znaczenie genetyki w określaniu przyczyn, dlaczego w tak wielu aspektach różnimy się od zwierząt.
Na szczęście (i dla statusu genetyki i dla człowieka) wiemy obecnie, że liczba 98,5% genetycznego podobieństwa pomiędzy człowiekiem a szympansem to pomyłka. W 2005 badacze opublikowali pierwszy - szkicowy jeszcze - pełny odczyt szympansiego genomu. Jego precyzyjne zestawienie z ludzkim pokazało nieporównywalnie większe różnice, niż się spodziewano. [1]
Aby porównać te dwa genomy, najpierw należy zestawić te części każdego genomu, które są podobne. Po tej analizie okazało się, że tylko 2400 z 3164,7 milionów nukleotydów ludzkiego genomu ma swoje odpowiedniki w szympansim, co daje 76% podobieństwa. Niektórzy darwiniści argumentowali wszakże, że pozostałe 24% ludzkiego genomu nie pasuje do szympansiego z tego prostego powodu, że jest to bezużyteczne "śmieciowe DNA". Wiemy jednak teraz, że ta część genomu zawiera ponad 600 genów kodujących oraz kod konieczny dla funkcjonalnych cząstek RNA.
Ale to dopiero początek. Przyglądając się dokładnie częsci ludzkiego genomu podobnego do szympansiego - 76% - szybko się okazuje, że aby zmierzyć dokładny stopień podobieństwa, należy wprowadzać sztuczne luki w ludzkim lub szympansich sekwencjach DNA. Te luki dodają kolejne 3% różnicy, co sprawia, że ogólne podobieństwo pomiędzy dwoma genomami wynosi teraz 73%.
W porządne zestawionych sekwencjach znajdziemy następnie kolejną różnicę, gdzie pojedynczy nukleotyd ("litera" w genomie) różni się pomiędzy ludzką a małpią sekwencją. To daje kolejne 1.23% różnicy, co sprawia, że ogólne podobieństwo wynosi teraz mniej niż 72%.
Okazuje się również, że istnieją fragmenty, gdzie dwie nici ludzkiego genomu wiążą się tylko z jedną szympansiego lub odwrotnie. Ta "zmienność ilości kopii" skutkuje kolejną 2,7% różnicą pomiędzy dwoma gatunkami. A zatem całościowe genetyczne podobieństwo pomiędzy człowiekiem a szympansem spada poniżej 70%.
Zaskoczony? A wszystkie te wyliczenia nie biorą pod uwagi systemu regulacji genomu, który w miarę kolejnych odkryć okazuje się kluczowy, choć jeszcze bardzo słabo poznany, w determinowaniu swoistości gatunków. To właśnie ten regulatorowy system (lub złożone interakcje kilku systemów) sprawiają, że na bazie wspólnej dla wszystkich gatunków genetycznej platformy powstają bardzo zróżnicowane fenotypy.
Skąd w takim razie wzięła się idea 98-procentowego podobieństwa pomiędzy ludźmi a szympansami? W 1984 r. Charles Sibley i Jon Ahlquist przeprowadzili eksperyment hybrydyzacji DNA, gdzie DNA obydwu gatunków było podgrzewane w celu rozerwania podwójnej helisy, po czym indywidualne nici DNA ludzkiego i szympansiego były mieszane, co pozwalało na rekombinację między nimi. [2] Ludzkie DNA łączyło się z szympansim i vice versa. Stopień podobieństwa rekombinowanego małpio-ludzkiego DNA był następnie mierzony poprzez kolejne jego podgrzewanie i sprawdzanie w jakiej temperaturze połączone nici ulegną ponownemu podziałowi. Tak więc, na czysto termodynamicznym gruncie, Sibley i Ahlquist stwierdzili 1,63% różnicy pomiędzy dwoma gatunkami, a zatem 98.4% identyczności.
Ale nawet wtedy sprawa nie była taka prosta. W latach gdy Sibley i Ahlquist przeprowadzali hybrydyzację DNA-DNA, naukowcy wierzyli, że genom szympansa jest około 10% dłuższy od ludzkiego. [3] A zatem gdy zestawia się genom ludzki z szympansim, 10% tego drugiego nie miałoby odpowiednika w ludzkim. Patrząc z tego punktu widzenia, początkowe doniesienia o podobieństwie obydwu genomów powinny dodawać owe 10% różnicy, czego z jakichś tajemniczych powodów nie robiły, a "w świat" poszedł news o "nagiej małpie", czyli nowoczesnej nazwie dla człowieka.
Różnice w długości genomów obydwu gatunków prawie zniknęły. Obecne oszacowania dla długości ludzkiego i szympansiego genomu są znacznie bliższe sobie i podają około 3,1 miliarda nukleotydów dla genomu szympansa i około 3,2 miliarda nukleotydów dla ludzkiego. [4]
Jeśli ludzie i szympansy wyglądają podobnie (choć, jak z powyższego widać, coraz mniej) na gruncie genetyki, to jak sprawa wygląda na gruncie morfologii? Rozważ następujące różnice:
Stopy szympansa są chwytne, tj. mogą łapać i podnosić to, co ich dłonie. Zupełnie inaczej wygląda to u ludzi.
Ludzie mają podbródek i wystający nos, podczas gdy małpy - nie.
Kobiety doświadczają mentruacji; żadne inne naczelne nie (jedynym znanym wyjątkiem wśród ssaków doświadczającym podobnego zjawiska są samice grindwala (Globicephala melaena).
Ludzie są jedynymi naczelnymi, gdzie piersi kobiet są widoczne poza okresem karmienia nimi.
Ludzie posiadają podskórną warstwę tłuszczu, podobnie jak morskie i wodne ssaki, jak walenie i hipopotamy, żadne inne małpy - nie.
Samce u małp posiadają w penisie kość zwaną baculum (dłogości około 10 milimetrów), ludzie nie mają niczego takiego.
Ludzie są w większości praworęczni; małpy nie wykazują ręcznych preferencji.
Ludzie mają zdolnośc pocenia się; małpy - nie.
Ludzie potrafią świadomie wstrzymywać oddech; małpy - nie.
Ludzie są jedynymi wśród naczelnych ze zdolnością do płaczu. [5]
To tylko garść bardziej oczywistych fizjologicznych różnic pomiędzy ludźmi a szympansami. Kluczowe jednak różnice leżą oczywiście w intelektualnych, lingwistycznych i moralnych zdolnościach ludzi.
Wtorek
Idąc rano do pracy zobaczyłem rozlepione w przejściu podziemnym do metra plakaty: "Kapitalizm nie działa".
|
A na nim reklama weekendu antykapitalizmu - zaproszenia na wykłady:
|
I tak od razu pomyślałem sobie o tym jak powinien wyglądać kontrplakat zatytułowany: "Tak sprawdzał się socjalizm":
|
|
|
A przecież w gruncie rzeczy nie chodzi ani o kapitalizm ani o socjalizm lecz o człowieczeństwo władzy. Bo przecież i tu i tu jest klasa rządząca i to ona decyduje o tym co dzieje się w danej społeczności. Tym co jest antyczłowiecze zarówno w kapitaliźmie jak i socjaliźmie, to przyzwolenie na "mechanizm Robin Hooda", przyzwolenie na okradanie innych. Kapitalizm z powodu między innymi działania takich mechanizmów jak "zapadka przednówkowa" prowadzi do powstawania bardzo bogatych, którzy po pewnym czasie się rozleniwiają i przestają pracować i zaczynają stosować przymus. W socjaliźmie - tym idealnym, modelowym - rozleniwiają się wszyscy.
Piątek
Kawałek informacji z portalu InfoPraca:
Obecnie na rynku pracy przechodzimy różne transformacje. Po czasie, kiedy to mieliśmy do czynienia z rynkiem pracownika, dochodzimy do punktu, kiedy do głosu wracają pracodawcy. Jednakże tym razem, problem jest złożony. Nie tylko trudniej jest znaleźć nową pracę, ale niektórzy wręcz mają problem z utrzymaniem obecnej. Jak więc, w tak burzliwych czasach, kształtuje się nasza satysfakcja z obecnego miejsca pracy i pracodawcy. Czy jesteśmy zadowoleni, czy, tak jak i obecne czasy, jesteśmy pełni zwątpienia?
Od razu nasunęło mi sie skojarzenie z "Atlasem Zbuntowanym" Ayn Rand: Ludzie dzielą się na pracobiorców i pracodawców, z kolei pracodawcy dzielę się na resergokreatorów (potrafią wyprodukować resergię) i resergoanihilatorów (pomimo, że pracują, konsumują resergię). A teraz uwaga wszystkie firmy państwowe prędzej czy później stają się resergoanihilatorami, czyli prędzej czy później zaczynają konsumować resergię. W praktyce są nimi od razu lub przechodzą do tego stanu w ciągu kilku lat.
No i mamy sytuację z cytatu.
Pracodawcy skrępowani przepisami, nie są już tak wydajni i nie są w stanie wygenerować
odpowiednio dużej liczby stanowisk pracy - pracownicy tracą pracę, ale pracodawcy wolą pracować
samodzielnie lub w mniejszych zespołach, ewentualnie w ogóle wycofać się z aktywności, bo boją
się obciażeń i destruktorów w postaci roszczeniowych pracowników.
Ayn Rand dobrze to pokazała w okolicach 650 strony "Atlasa Zbuntowanego" - nie można zarządzać ludźmi (pracobiorcami), których nic nie motywuje do pracy. A takich, którzy chcą sami coś z siebie zrobić jest naprawdę mało. Zdecydowana większość działa w oparciu o "model Człowieka Uczciwego" czyli mniej za więcej.
Czwartek
Wczoraj Andrzej P. wypowiedział fajną kwestię: "Każdy chce być bogaty kosztem innych." Dokładnie tak! Każdy woli przejąć zasoby niźli je wypracować! Taki nasz grzech pierworodny.
Na onecie artykuł zatytułowany
[http://wiadomosci.onet.pl/1970168,11,item.html]
Etaty naukowców pod lupą "Metro": minister Barbara Kudrycka zaczęła kontrolować, na ilu etatach pracują naukowcy. Prywatne i państwowe uczelnie do 20 maja muszą przekazać Ministerstwu Nauki informacje o tym, gdzie są zatrudnieni pracownicy naukowi.
Chodzi o to, że tzw pracownicy państwowi, pracują w bardzo wielu firmach na wielu etatach, a przecież etat to obietnica pracy przez określony czas (1 etat = 8 godzin). I mamy do czynienia z sytuacją jak za komuny - są tacy (naukowcy, lekarze, policjanci,… którym teoretycznie doby by nie wystarczył by świadczyć pracę na zadeklarowanych etatach.
W środowisku akademickim krążyły legendy o doktorach i profesorach, którzy brali pieniądze za wykłady w ośmiu albo dziesięciu uczelniach, ale na połowie zajęć się nie pojawiali. Na takich "latających" między uczelniami profesorów studenci skarżyli się nieraz, również na łamach tej gazety.
No i jak zwykle kilka "smaczków":
Czy ministerswo nie może podnieść nakładów na naukę, tylko zajmuje się bzdurami?
Profesorowie
a ile etatów mają lekarze policjańci wszyscy co pracują na państwowym ?
~olo dzisiaj, 06:33
Wszyscy "Pracownicy Państwowi" to Homo etatikus przyssany do zewnętrzengo źródła zaosbów jakim jest budżet Państwa. No i cóż optymalizują dojenie. Ale jak się jest przyssanym do źródła to niestety jest się zależnym od tego kto stoi przy jego kurku.
Niedziela
Wczoraj prawie przez cały dzień padał deszcz. Odwołaliśmy wyprawę do lasu na "fotołowy na owady". Pan Jurek jest w tym mistrzem i dlatego też, wcale go nie znając, wprosiłem się na wspólną z nim wyprawę, po to by czegoś się od niego nauczyć, coś podejrzeć. Niestety jak pada owady się chowają. Szkoda - przełożyliśmy na kiedy indziej.
Czytam sobie "O naturze ludzkiej" Edwarda O. Wilsona. To jeden z tych, którch wrzucam do szufladki z etykietką "geniusze". Ta jego książka, podobnie zresztą jak "Socjobiologia", to czysta nauka i bardzo głębokie przemyślenia. Napisana dobrze i klarownie, tak że czytam ją z dużym zainteresowaniem. Teraz nieco o autorze: o ile Dawkins'a odbieram jako gościa ze wzlotami (odkrycie memów) i upadkami ("Bóg urojony"), to Wilson jest stabilny, przy czym całka (całość tego co wnosi) Wilsona jest o wiele większa niż całka Dawkinsa. Dawkins stanowi dla Fizyki Życia pewien fragment inicjatora, natomiast Wilson - który "dołączył później" - solidny kawał konstruktora. Zero oszołomstwa (jakie na przykład przytrafiło się Dawkins'owi w "Bogu urojonym") - czysta nauka. Autor wszystkie poruszane przez siebie kwestie traktuje z właściwym naukowym dystansem. Czytam go z równym zaciekawieniem (pasją?) jak Mariana Mazura.
Klasę książki oceniam na podstawie kilku czynników:
Oczywiście tego: Czy temat wzbudza moje zaintersowanie?. "O naturze ludzkiej" wzbudza jak najbardziej.
Czy książka oferuje to czego się po niej spodziewam? oferuje więcej.
Wciągliwości - czyli tego na ile nie można się od niej oderwać, a jeżeli jest się zmuszonym by ją odłożyć, to na ile silnie wzywa do ponownego zajęcia się jej lekturą. Wciąga, ale działa tu też czynnik, wymieniony w następnym punkcie, który to wciąganie kompensuje.
Czy daje do myślenia? Oczywiście różnym osobom, różne teksty dają różnie do myślenia, ale akurat dla mnie książka Wilsona jest tak najeżona "perełkami", że czytam spory jej fragment (tak około 30 stron), po czym muszę ja odłożyć by "przetrawić" - by mózg przerobił w podświadomości - przeczytany materiał.
Ocytatowania. Czytając zaznaczam interesujace mnie fragmenty i na jednej z pierwszych stron robię do nich odnośniki ze słowami kluczowymi. Ta książka, pomimo że jestem nieco dalej niż połowa już ocytatowana jest nieźle!
No i wreszczie: Co z tego mam?. Dużo ciekawego materiału, sporo cytatów i wiele przemyśleń.
Wiem, że to może zabrzmieć dość niestosownie, ale Edward O. Wilson uzupełnia Fizykę Życia. Zresztą "uzupełnia" to zbyt mało powiedziane - jego prace stanowią dość dużą jej część.
[str. 150] "Jednakże Mundurucu nie stworzyli tych zasad wskutek zrozumienia ekologicznych prawidłowości ostrego współzawodnictwa, czynników „zależnych od zagęszczenia” oraz demografii zwierząt i człowieka. Wynaleźli prostszy i barwniejszy świat przyjaciół, wrogów, zwierzyny łownej i duchów lasu, który służył temu samemu celowi, co naukowe poznanie zasad ekologii." - zachowania kulturowe to wytwór ewolucji. Głębokie naukowe wnikanie leży poza zasiegiem ludów pierwotnych, ale akurat wymieniony zestaw czynników kulturowych zapewnia wzrost populacji, wzrost grupy. A przecież dla ewolucji to właśnie się liczy: jeśli akurat te zachowania się do tego przyczyniają, to są wzmacniane poprzez przenoszenie ich na kolejne pokolenia.
[str. 150] "Poszczególne formy zorganizowanej przemocy nie podlegają dziedziczeniu. Żadne geny nie wpływają na różnice między torturą łamania kołem a wbijania na pal czy palenia na stosie, między polowaniem na głowy, a kanibalizmem, pojedynkami szermierzy a ludobójstwem. Istnieje natomiast wrodzona predyspozycja do tworzenia kulturowych form agresji w taki sposób, że świadoma część umysłu zostaje odseparowana od surowych, zakodowanych w genach procesów biologicznych. Kultura nadaje agresji określoną formę i uświęca jej uniformistyczne praktykowanie przez wszystkich członków plemienia." - bardzo ważna kwestia na temat zachowań zapisanych w genach. W projekcie nie są zapisane konkretne zachowania lecz pewne profile takie jak męskie "predyspozycja do tworzenia agresywnych form eliminowania konkurentów", żeńskie: "nadopiekuńczość" i "predyspozycja do tworzenia nieagresywnych form eliminacji konkurentek" i grupowe: "predyspozycja do tworzenia kulturowych form agresji mających na celu wzmocnienie dominacji grupy". Przy czym okazuje się, że czynniki wpływające na rozwój grupy mogą zdominować czynniki wpływające na rozwój jednostki:
[str, 149] "Skłonność do gwałtownej agresji jest dobrym przykładem, że na praktyki kulturowe wpływają w jakiejś mierze cechy genetyczne, korzystne dla grup jako całości, a niekorzystne dla osobników będących ich posiadaczami."
W pewnym momencie natrafiłem na fragment, który mnie mocno zasępił [str. 132]: "Czysta wiedza jest największą wyzwolicielką. Zrównuje ludzi i państwa, podkopuje stanowiące zawadę archaiczne przesądy i obiecuje wzniesienie wzwyż trajektorii ewolucji kulturowej. Nie wierzę jednak, że potrafi zmienić podstawowe reguły zachowania się człowieka lub odmienić główny tor dającego się przewidzieć biegu historii. Poznanie samych siebie pozwoli odkryć te biologiczne elementy natury ludzkiej, z których rozwinęło się współczesne życie społeczne z wszystkimi jego dziwacznymi formami. Pozwoli z większą precyzją odróżnić te rodzaje przyszłych działań, które są bezpieczne, od tych, które kryją w sobie zagrożenie. Możemy mieć nadzieję, że będziemy potrafili rozsądniej decydować, które elementy natury ludzkiej należy kultywować, a które tępić, którymi cieszyć się bez ograniczeń, a z którymi obchodzić się ostrożnie. Jednakże dopóki w odległej przyszłości nasi potomkowie nie nauczą się zmieniać samych genów, dopóty nie zlikwidujemy opornej, biologicznej substruktury. Po sformułowaniu tej podstawowej tezy zapraszam do przyjrzenia się z perspektywy teorii socjobiologicznej czterem zasadniczym rodzajom zachowania się: agresji, zachowaniom seksualnym, altruizmowi i religii."
A na koniec dowód na to, że Wilson czuje bilansowanie resergetyczne [str. 38]: "Ernst Mach, fizyk oraz zwiastun pozytywizmu logicznego, wyraził te ideę w następujący sposób: „Można uważać, że nauka to problem minimalizmu – jak najpełniejsza prezentacja faktów, przy możliwie jak najmniejszym wysiłku umysłowym.”."
Ale to jeszcze nie koniec! Nie byłbym sobą gdybym nie zerknął do Wikipedii pod hasło Ernst Mach: "Mach (1838-1916) jako filozof jest zaliczany do empiriokrytycyzmu, zwanego też "drugim pozytywizmem". Domagał się usunięcia z nauki pojęć "metafizycznych", takich jak "atom", "siła" i "przyczyna", a także pojęć religijnych. Jego zdaniem prawa nauki są jedynie ekonomicznym opisem faktów. [Cholera, prościej tego nie mógł ująć! Genialne!] Podstawową regułą nauki powinna być "zasada ekonomii myślenia": najbardziej skrótowy opis zjawisk pozwala zaoszczędzić wysiłek wkładany w przedstawianiu faktów. Opis winien ograniczać się do odpowiadających wrażeniom "elementów" i ich trwalszych zespołów - "ciał". Ten punkt widzenia kwestionował tradycyjne wymaganie stawiane nauce, aby dostarczała absolutnej wiedzy, i wpłynął istotnie na rozwój logicznego pozytywizmu." - niesamowite! Prekursor Fizyki Życia!
No dobrze ale czym jest logiczny pozytywizm? I znów klik do Wikipedii:
Poglądy neopozytywistów
Oparcie całej wiedzy na danych empirycznych i odrzucenie wszystkiego co nie znajduje oparcia w faktach empirycznych.
Opisanie tej wiedzy językiem matematyczno-logicznym.
Sprowadzenie wszystkich nauk do fizyki, lub przynajmniej zastosowanie w nich technik badawczych i opisu matematycznego wziętych z fizyki - dotyczy to nawet takich nauk jak psychologia i ekonomia.
Jakbym sam siebie słyszał, choć nie, przecież do tej pory nie sformułowałem tego w tak prostej postaci! Chapeaux bas, messieurs!
Jakżesz pasjonujące jest takie dociekanie! Z Wilsona do Macha, z Macha do logicznego pozytywizmu, a z niego z powrotem do domu - do Fizyki Życia. Po raz kolejny odnoszę wrażenie (a raczej "utwierdza to moje przekonanie"), że do Fizyki Życia wszystko należycie przystaje! (Fits, kak sliedujet :) )
W czwartek odebrałem od fachowca kij bilardowy - był wymieniany tip. Dzis rano tip odpadł. Kazał pan, zrobi sam. Spróbowałem i przykleiłem go, zobaczymy ile wytrzyma.
Wtorek
Czytam "Strzelby, zarazki, maszyny - losy ludzkich społeczeństw." Jareda Diamonda - książka o oeemtegizmie (użyłem słowa ewolucji ale po krótkiej chwili poprawiłem na określenie po prostu precyzyjne: oeemtegizm) społeczności. Nie można powiedzieć, że jest to książka która wciąga, tym nie mniej ciekawa.
Kupiłem ją na aukcji inetrnetowej za 140 zł - suma spora. Książka na pierwszy rzut oka wydawała mi się "nieczytana", ale zauważyłem, że czytana była i ten kto ją czytał również sporo podkreślał - co zostało starannie wygumowane, jednak pozostałości zostały, szczególnie w dalszych częściach książki. Podkreślenia te sugerowały, że czytał myślący - co dodało mi otuchy.
Jak zwykle ocytatowywałem ją, i w pewnym momencie natrafiłem na dość dobry przykład antropomorfizacji procesów naturalnych. Było to tak nieudaczne użycie języka przez autora, że aż postanowiłem wyrazić tę samą myśl innymi słowy, tak by u czytelnika nie powstało fałszywe wyobrażenie o "osobowej intencyjności" procesów oeemtegizmowych (ewolucyjnych), które de facto są procesami naturalnymi (zachodzą bo zachodzą, są takie jakie są bo takie po prostu są):
Jared Diamond |
John Freeslow |
Rośliny, podobnie jak zwierzęta (w tym ludzie), powinny rozmieszczać swe potomstwo w miejscach, gdzie może się ono dobrze rozwijać, zapewniając przetrwanie genom swoich rodziców. Rozprzestrzenianie się młodych zwierząt następuje dzięki zdolności do chodzenia lub fruwania. Rośliny, nie mając takich możliwości, muszą się stać "autostopowiczami". Niektóre gatunki do rozsiewania swych nasion wykorzystaują wiatr lub wodę, inne zaś zwierzęta. Ci ostatni przedstawiciele flory sprytnie "opakowują" ziarna w smaczny miękkisz, a dojrzałość owoców "obwieszczają" barwą i zapachem. Owoce połykane są przez głodne zwierzęta, które następnie odchodzą lub odlatują i gdzieś daleko od rodzicielskiego drzewa wypluwają nasiona albo je wydalają wraz z kałem. Nasiona przemierzają w ten sposób czasem tysiące kilometrów. | Projekty genetyczne roślin i zwierząt (w tym i ludzi) mają większe szanse na przetrwanie i kolejne powielenie gdy ich "dzieci" trafiają do miejsc, w których mają lepsze warunki do dalszego rozwoju. Rozprzestrzenianie się młodych zwierząt następuje dzięki takim ich właściwościom, wykształconym przez proces oeemtegizmu, jak na przykład zdolność do chodzenia lub fruwania. Rośliny doskonalone były przez inną ścieżkę oeemtegową, która nie rozwijała taktyk zachowań czyli aktywnych form mających na celu poszukiwanie nowych miejsc, lecz skorzystała z taktyk struktury opartych o pasywność. Rozsiewanie nasion różnych gatunków odbywa się zatem albo przy wykorzystaniu ruchów powietrza lub wody albo też poprzez zwierzęta spełniające rolę roznosicieli. Większą szansę na większe rozprzestrzenienie się mają te rośliny, których nasiona są "opakowane" w smaczniejszy miękkisz, a ich gotowość do bycia roznoszonymi jest lepiej sygnalizowana barwą i zapachem (przy czym słowo "lepiej" donosi się do percepcji zwierząt a nie ludzi). Owoce połykane są przez zwabione w ten sposób głodne zwierzęta, które następnie odchodzą lub odlatują i gdzieś daleko od rodzicielskiego drzewa wypluwają nasiona albo je wydalają wraz z kałem. Nasiona "korzystające" z tego sposobu czasem rozrzucane są na przestrzeni tysięcy kilometrów. W naszym ludzkim rozumowaniu niektóre taktyki "wygrywają", ale jest to wygrywanie bezwolne, po prostu do dalszych etapów oeemtegizmu przechodzą te taktyki, które skuteczniej realizują cel życia "przeżyj rozmnóż się". |
Piątek
Informacja z Onetu:
[http://wiadomosci.onet.pl/1980099,441,item.html]
[…] Do zbrodni doszło w 2006 roku w rejonie Mahmoudiya w Iraku, na południe od
Bagdadu. Prokuratorzy ustalili, że wraz z innymi osobami ze swej jednostki były
żołnierz zaplanował atak na jedną z irackich rodzin. Green zagonił rodziców i
młodszą siostrę 14-letniej Abeer al-Janabi do innego pokoju w ich domu, a w tym
czasie dziewczynę gwałciło dwóch kolegów z jego jednostki. Mężczyzna zastrzelił
rodziców i 6-letnią dziewczynkę, a później dołączył do pozostałych. Na koniec
żołnierze zabili zgwałconą nastolatkę i podpalili dom, w którym doszło do
zbrodni.
[…]
Nie komentuję bo brak słów…
Sobota
A na blogu Korwina opisany mechanizm:
Darmowy internet? Oszustwo!
Pisałem już o tym parę tygodni temu – z okazji reklamy telewizyjnej, nie pozostawiającej
wątpliwości, że "młodzież popiera ideę darmowego internetu". Teraz jeszcze raz kilka
słów.
Otóż wiele osób obawia się wolnego rynku – twierdząc, że gdyby Władzuchna „nie pilnowała
przestrzegania reguł wolnej konkurencji” to zaraz jakiś gigant dałby cenę dumpingową,
wyniszczył konkurencję – a gdyby już ją wyniszczył, to podyktowałby ceny ździercze, że
hej!
Co prawda jakoś nigdy i nigdzie coś takiego się na wolnym rynku nie zdarzyło – ale ludzie
się boją Czarnego Luda.
Tymczasem bezpłatny internet to jest właśnie dokładnie to! Spełnienie najgorszych obaw z tej
kategorii! Bezpłatny internet giganta, jakim jest państwo, miasto czy inny Czerwony Ludź,
zlikwiduje konkurencję, i…
…właśnie: i co dalej?
Dalej zacznie się to samo, co z reżymową „służbą zdrowia” czy „bezpłatną oświatą”. Bezpłatna
„służba informatyczna” będzie żądać więcej i więcej pieniędzy, świadcząc ludziom coraz to
gorsze i gorsze usługi. No, bo trzeba będzie oszczędzać.
Po jakimś czasie, gdy poziom usług spadnie poniżej poziomu wszelkiej krytyki, zacznie się
mówić o konieczności wprowadzenia chociaż cząstkowych opłat (co wzbudzi żywiołowy protest
internautów!!!) - co nic nie pomoże. Potem zezwoli się tytułem eksperymentu na działalność
prywatnych providerów… W końcu prawie wszyscy poza emerytami przejdą do sfery prywatnej –
ale…
…ale nadal funkcjonować będzie sieć publiczna, utrzymywana z podatków – bo przecież „nie
można pozbawić ludzi pracy, a biednych emerytów bezpłatnego dostępu do Sieci!”
I co więcej ta sieć bedzie protestować, strajkować - domagać się więcej.
Mechanizm, o podstawach mocno osadzonych w Fizyce Życia. Jest na tyle powszechny (służba zdrowia, oświata, nauka, urzędy, …), że aż zasługuje na swoje własne definiendum. Tylko jakie?
Mechanizm ten jest jednym z elementów, który w etapie "Dążenie do poprawienia indywidualnego bilansu start i korzyści" cyklu Tytlera prowadzi do zubożenia resergetycznego społeczności jako całości. Jest on oczywiście destruktorem społeczności.
Mechanizm ten należy do grupy biznesów, które nigdy nie podlegają pod kryterium konkurencyjne. I z tego względu jest resergochłonny. [20090531] A każdy biznes to nic innego jak forma strategii optymalnego pozyskania (czerpania) zasobu. Akurat w tym przypadku jest to metoda społeczna, która po wyodrębnieniu się grup społecznych bioracych w niej udział, sprowadza się do "spowodowania zgody". Metodę tę nazwałbym: "Pozyskanie zasobów na budżetowe rozwiązanie problemu społecznego". Trzeba ją będzie dokładniej przeanalizować w Fizyce Człowieka. A dlatego tam, a nie w Fizyce Życia bo wydaje się, że jest to metoda właściwa wyłącznie ludziom.
Byliśmy na pikniku naukowym. Przeznaczony nań obszar był o wiele większy niż poprzednio (rok lub dwa lata temu). Na Rynku Nowego Miasta panował ścisk, a Rynek spełniał głównie rolę areny dla mediów do robienia swego PR. Sporo było przedstawicieli z całej Europy - ciekawe komu wydawało się, że właściwszym będzie zaproszenie Hiszpanów by pokazali dokładnie to samo co może pokazać naukowiec z Polski? Z ciekawych obserwacji: prezenterzy dość niechętnie tłumaczyli na czym polegają ich pokazy. Z Hiszpana musiałem "wydusić" jakiego węzła użył do swojej sztuczki ze sznurkami i kurtką, a z dwójki Polaków, że ciało nienewtonowskie, które prezentowali to w gruncie rzeczy mąka kartoflana z wodą. Naprawdę, nie chcieli udostępnić wiedzy.
Na podzamczu był większy obszar i większy luz. Tu już łatwiej można było zobaczyć o co chodzi. Bardzo ciekawe były stanowiska prezentacji etnograficznych. Na jednym z nich natrafiłem na "przedmiot mych odwiecznych mażeń" - koło garncarskie. A prezenter nawet zgodził się pokazać jak się na nim pracuje. Niestety gdy zaczął robić wgłębienie lunął rzęsisty deszcz i musiał przerwać, a wszyscy pochowali się w namiotach.
Wieczorem wpadli do nas Karen i Piotr. Piotr pracuje na Uniwersytecie - prowadzi zajęcia o
tematyce "Wellness" czyli jeden z elementów Fizyki Życia. On akurat specjalizuje się w sporcie i
fizjologii. Piotr opowiedział kilka ciekawostek z Teksasu, w którym mieszkają: W państwowych
szkołach podstawowych nie ma wf, zakazana jest również aktywność dzieci typu "gra w berka" - bo
szkoły boją się pozwów i wysokich odszkodowań przyznawanych przez prawników "gdyby coś się
stało". Innym kuriozum było zniesienie wokół lotniska tablic szczegółowo informujacych jakim
odlot jest z jakiego terminala, bo jakaś starsza Pani zagapiła się na nie i spowodowała wypadek.
Później zaskarżyła lotnisko i dostała wysokie odszkodowanie (ponoć milionowe). Oczywiście po tej
nauczce lotnisko zlikwidowało tablice by w przyszłości nie być narażonym na tego typu procesy.
Tak, tam prawnicy mocno trzymają społeczeństwo "za mordę" - interes jednej babki (i
wspierających jej prawników) jest ważniejszy od inetersu ogółu.
Wywalenie z pracy bumelującej, czarnej, samotnej matki jest również niemożliwe, bo łamie się
przepisy rasowe, chroniące samotnie wychowujace matki i jeszcze parę innych. Piotr powiedział,
że ma wrażenie, że ten kraj dąży do rozpadu. Opowiedziałem mu o cyklu Tytlera - i mam wrażenie, że
zasiałem ziarno.
Środa
Kilka wycinków z pracy o okrucieństwie:
[http://wiadomosci.onet.pl/1558970,1292,1,obrzydzenie_groza_szok,kioskart.html]
W wydanej właśnie książce ("Extreme Formen von Gewalt in Bild und Text des Altertums", praca zbiorowa pod redakcją Martina Zimmermanna) historycy przedstawili wyniki swoich badań na temat stosowanych w starożytności form przemocy, która wywoływać miała "obrzydzenie, grozę, horror i szok". Ich wniosek brzmi: zwłaszcza na Wschodzie, gdzie bardzo wcześnie powstały wielkie państwa o niskiej liczbie zróżnicowanej etnicznie ludności, wykazywano dużą pomysłowość w używaniu tortur jako instrumentu sprawowania władzy. W ten sposób nakłaniano lud do posłuszeństwa.
"Król Assurbanipal był najbardziej śmiercionośną ze wszystkich istot, sam decydował o liczbie ofiar – wyjaśnia asyriolog Andreas Fuchs. – Zdolność zabijania stanowiła prawdziwą, bardzo osobiście traktowaną podstawę monarszej władzy".
Aura grozy przenikała wszystkie dziedziny życia. Oto cytat z listu dotyczącego kontrybucji: "Wiadomość królewska do gubernatora Kaleh. 700 snopów siana. Najpóźniej pierwszego dnia każdego miesiąca. Jeden dzień zwłoki i jesteś martwy".
Władcy prowincji, którzy nie chcieli podporządkować się rozkazom, ginęli w wyniku straszliwych tortur.
"Przemoc fizyczna stanowi uniwersalną cechę każdej kultury" – czytamy w rzeczonej książce. – "W dotychczasowej historii ludzkości nie stwierdzono w tym względzie żadnej poprawy".
I jeszcze cytat z książki Sołonina:
„Zajmiecie do wieczora Dubno, otrzymacie nagrodę. Nie – wykluczymy z
partii i rozstrzelamy” [105].
Ciekawe jakie kary grożą dziś za niepłacenie podatków?
Niedziela
Kawałek o policjantach
[] Makabryczne przeoczenie amerykańskiej policji
Funkcjonariusze nowojorskiej policji znaleźli w jednym z zaparkowanych samochodów
rozkładające się zwłoki mężczyzny. Za szybą jego furgonetki widniało wiele mandatów
wypisanych przez stróżów prawa – informuje serwis BBC.
Według władz 59-letni George Morales zmarł z powodu zawału serca. Jego zwłoki zostały
znalezione na siedzeniu z tyłu po tym jak furgonetka została odholowana z powodu
nieprzyjemnego zapachu unoszącego się w jej pobliżu. Policjanci podkreślają, że nigdy nie
przeszukują samochodów, za szybami których umieszczają mandaty.
Córka Moralesa mówi, ze nie jest w stanie uwierzyć jak policjanci mogli nie zauważyć, że w
samochodzie cały czas znajdowały się zwłoki jej ojca. – Oni po prostu wlepiali mu mandaty –
mówi Jennifer Morales. Jak dodaje, zgłaszała zaginięcie swego ojca. Policja twierdzi jednak,
że nie ma na to żadnego dowodu w oficjalnych dokumentach.
cel policji = wlepić mandat!! makabryczny przykład
wracałem z wyjazdu służbowego, w Gorzowie przyczaiło się za mną landrynkowe mondeo, po 18km
- POWTARZAM 18 KM !!!! - jadąc w nieustającym korku spowodowanym budową drogi S3,
wyprzedziłem ciężarówkę z gruzem, przekraczając nie prędkość , tylko zamazaną tymaczasową
ciągłą linię - na zupełnie prostej i PUSTEJ z przeciwka drodze. Natychmiast mnie zatrzymali.
chcieli mi dać mandat 500 zł ! Gdy powiedzałem że jest to prawie kradzież i napaść
barbarzyńców, i czy mogą spojrzeć w lustro po pracy i dzieciom powiedzieć że są dobrymi
rodzicami, zmniejszyli mi do 200zł… Wyśmiałem ich! to tak jakby napadł na mnie bandzior i w
przypływie dobroci zamast złamać mi rękę i wybić zęby, ograniczył się tylko do
złamania….
~poważny dzisiaj, 08:40
Środa
Czas leci jak szalony, a ja łapię się, że już za chwilę będzie połowa roku. Jeśli chodzi o pisanie to udało mi się wpaść w swoisty rytm - sztampę. Codziennie rano od 6.30 do 8.00 udaje mi się skoncentrować i popracować. Coraz rzadziej znajduję wytłumaczenia, które odrywają mnie od tworzenia FŻ.
Dziś natrafiłem na świetny cytat, potwierdzający, że ludzie (ludzie w sensie popsor - czyli upraszczając - nie wszyscy, lecz zdecydowana większość) mają małe pojęcie o tym czym są i jaką rolę powinny spełniać pieniądze. Szczególnie dotyczy to Homo etatikus:
Za udział w konkursie "Teraz Polska" urząd zapłacił 15 tys. złotych. - To
nie są pieniądze ubezpieczonych. Mamy własny budżet - podkreśla Przemysław Przybylski. (…)
ZUS planuje kolejne wydatki. Od Przemysława Przybylskiego usłyszeliśmy również: - Staramy
sie o "Polską Nagrodę Jakości". Sprawdziliśmy. W przypadku instytucji publicznej - jaka jest
ZUS - wszystkie opłaty związane z pozyskaniem PNJ mogą wynieść od 22.8 do 27, 6 tys złotych
brutto.
[Gazeta Pomorska].
ZUS "żyje" z pieniędzy pozyskanych od tzw. "Państwa" oraz opłat, które ubezpieczeni muszą ponieść. Natomiast według jednego z pracowników tej instytucji - a sądząc po tym, że udziela wywiadów musi piastować stanowisko co najmniej kierownicze - z jakiegoś "tajemniczego" budżetu. "Tajemniczego", no bo cóż go zasila, skoro czerpane z niego pieniądze nie pochodzą ani z dotacji państwowej, ani obowiazkowej składki ubezpieczonych, ani przymusowych opłat? Dla pana Przemysława, zresztą jak dla zdecydowanej wiekszości, jest to zapewne drukarnia pieniędzy albo skarbiec bez dna. Takie źródło samorodne, z którego mi się należy…
Przy okazji prac nad ksiażką trafiłem na ciekawą recenzję III tomu książki Jack'a Cohen'a, Terry'ego Pratchett'a i Ian'a Stewart'a "Nauka Świata Dysku":
Nie tędy droga…
(2009-03-30)
Marcin Machnicki
Książka jest niewątpliwie dość wartościowa pod względem merytorycznym. Można uzyskać bardzo
świeże (jak na pozycję popularnonaukową) informacje z dziedzin takich jak kosmologia, czy
biologia molekularna. Sęk w tym, że nowoczesną naukę przedstawia się tu nienowoczesnymi
metodami - kilka rysunków, wzorów itp. rozjaśniłoby trudne do zrozumienia kwestie. W ramach
3 części autorzy zdecydowali publikować względnie szczegółowe informacje, ale często nad
kluczowymi sprawami przechodzą tak, jakby były zupełnie oczywiste. Jest też inny problem. Na
fali walki z kreacjonistami i oszołomami kwestionującymi teorię ewolucji, autorzy znęcają
się także nad chrześcijanami (i ogólnie wierzącymi), przedstawiając wiarę jako sympatyczną
zabawę dla lekko obłąkanych. Przykre to, nawet dla osoby niezaangażowanej, szczególnie w
czasach lansowania poprawności politycznej jako największej cnoty. Przykre, bo przecież
Terry Pratchett słynie z raczej pokojowego wbijania "szpilek", a nie rąbania siekierą
wszystkiego wokół.
W jednej kwestii się zgadzam: takie podejście do religii świadczy o tym, że ci Panowie nie pojmują do końca na czy polegają procesy ewolucyjne (a mówiąc sciślej oeemtegowe). Kolejny dowód na to, że ludzie nawet światli i zdolni mogą powtarzać bez namysłu cokolwiek. I tu nasuwa mi się na myśl Darwin - Darwinizm powinien być zarezerwowany w nauce jako definiendum do określenia rzetelnego, bezstronnego i wysoce taktownego podejścia do wyjaśniania tajemnic tego świata, takiego podejścia jakie znajdujemy we wszystkich pracach Darwina. Którego niestety wymienionym autorom, i na przykład mister Dawkinsowi i Dennetowi bardzo brakuje. Darwinizm, jak wzorzec metra w Sevres, powinien być wzorcem uczciwości naukowca. Dawkinsowi, który w swoim pięcsetstronicowym "Bogu urojonym" poświęcił Chrystusowi zaledwie kilka stron i podsumował: "Nie ulega też wątpliwości, że Chrystus, jeżeli istniał - lub ten, kto jest autorem Pisma, jeśli nie jest nim on - był jednym z największych etycznych myślicieli wszech czasów." oraz Danielowi Dennetowi, który z kolei niewierzącym przykleja etykietę światłych - (brajtów. W polskim wydaniu tej książki tłumacz by nie wyjść na idiotę całkiem słusznie użył słowa angielskiego, a nie jego polskiego odpowiednika. W naszym kręgu kulturowym, o czym wielu Polaków dobrze pamięta, jeszcze nie tak dawno "jaśnie oświeconymi" byli komuniści), tym samym bardzo sprytnie, bo nie wprost, przeznaczajac dla wierzących etykietę ciemniaków. Innym kwiatkiem z jego ogródka jest wytłuszczone boldem stwierdzenie, że społeczeństwa "prawdziwie nowoczesne" to te, w których religia odgrywa co najwyżej "rolę ceremonialną".
Zresztą zdefinowanego przeze mnie Darwinizmu brakuje również cytowanemu recenzentowi. No bo proszę Pana tych którzy kwestionują teorię ewolucji nazwał Pan oszołomami. Dlaczego? Dlaczego jednego można nazwać oszołomem, a innego nie? Czy kiedykolwiek zastanawiał się Pan nad tym? Watpię. Proponuję również by rozważył Pan jeszcze jedną kwestię: czy ktokolwiek kwestionuje Drugą Zasadę Dynamiki Newtona? Prawda, że nikt! Zatem kolejne pytanie: dlaczego nikt tego nie kwestionuje? By Pana nie dręczyć odpowiem: bo ewolucja nie tłumaczy wystarczajaco dobrze powstania i rozwoju życia na Ziemi! Po prostu! W ewolucji jest sporo niewyjaśnionych luk, o które swą argumentację zaczepiają kreacjoniści. Luką fundamentalną jest, o ironio, sama definicja ewolucji, której… nie ma! A więc jak tak skomplikowane zagadnienie jak życie można tłumaczyć w oparciu pojęcie niejednoznaczne?
Zobaczmy jak teorię ewolucji podważają kreacjoniści: Niestety jest znacznie gorzej niż sądzono jeszcze niedawno. Jak twierdzi J.C. Sanford, genetyk, profesor Uniwersytetu Cornella, raz wprowadzona do genomu szkodliwa mutacja zostaje tam na zawsze. Z każdym kolejnym pokoleniem następuje kumulacja kolejnych uszkodzeń. W wyniku procesów, które rzekomo powodowały ewolucyjny postęp, następuje stała, nieuchronna degeneracja. Czas - ten cichy wspólnik ewolucji - może być odpowiedzialny za ginięcie gatunków, tak dobrze znane z zapisu kopalnego. Gatunki nie giną gwałtownie na naszych oczach dlatego, że utrwalane w genomie są tylko mutacje mało szkodliwe, lub korzystne, jeśli takowe w ogóle istnieją (niektórzy genetycy twierdzą, ze tzw. korzystne mutacje są tylko próbą naprawienia wcześniejszych mutacji szkodliwych). A więc badania założeń podstawowego aksjomatu biologii wykazały, że w przyrodzie zachodzi dewolucja, a nie ewolucja - powstające nowe odmiany organizmów są gorsze od form wyjściowych. [9770867036092, str 50]. Jeśli chodzi o ten cytat, to dostrzegam w nim wiele manipulacji językowych i generalnie uważam go za bardziej szkodliwy niż pożyteczny, ale proszę mi wskazać podręcznik do biologii, który tę kwestię tłumaczy? Problemem ewolucjonistów jest to, że klepią pewne wyświechtane formułki, a przecież nawet sam Darwin miał wiele zatrzeżeń i wątpliwości. Oczywiście z roku na rok coraz bardziej zbliżamy się do jednoznacznego i spójnego logicznie wytłumaczenia zagadki życia ale wpływ na to mają nie tylko i wyłącznie "oświeceni" i nieposiadający absolutnie żadnych wątpliwości ewolucjoniści, ale również "ciemni" i "zacofani", ale zadający pytania, przeciwnicy teorii ewolucji.
Zarówno posród ewolucjonistów jaki pośród ich przeciwników znajdziemy prawdziwych naukowców oraz doktrynerów. Polecam w tym względzie zapoznanie się z tabelą "Różnice między naukowcami a doktrynerami" sporządzoną przez Mariana Mazura.
Wtorek
Tytuł na głównej stronie onetu:
Zaintrygował mnie szyk tego zdania, bowiem pierwszym moim (subiektywnym) odczuciem było, że większość Polaków chce podwyżki podatków (negacja jest bardzo subtelna, a jeżeli ktoś przemknął przez pierwsze trzy słowa to pozostałe 6 oznajmia, że należy podnieść). Po jakiejś mikrosekundzie zorientowałem sie jednak, że chyba jest na odwrót i natychmiast zadałem sobie pytanie dlaczego nie sformułowano tego tytułu na przykład jako: "Osiemdziesiąt procent Polaków, uważa, że nie należy podnosić podatków." albo "Aż 80% procent Polaków zdecydowanie nie chce podwyżek podatków!". Typów manipulacji szykiem, stosowaniem znaków interpunkcyjnych, przymiotnikami jest bardzo wiele. Co więcej po pewnej chwili sam złapałem się, że nie chodzi o 20% (które nie wiadomo dlaczego wyszło mi z "jeden na dwudziestu") lecz o 5%! Zatem zdanie powinno brzmieć: "95% Polaków uważa podwyżkę podatków za zło!".
Można by jeszcze długo dywagować na ten temat, ale jedno jest pewne oryginalny tytuł nie odzwierciedla rzeczywistości! Media rzeczywistość zniekształcają!
No cóż nie od dziś to wiadomo, ale skoro tytuł mnie zaintrygował no to klikam w niego [http://podatki.onet.pl/1999471,1,0,wiadomosci.html] i oczom mym ukazuje się:
Polacy nie chcą wyższych podatków
(PAP, pw/30.06.2009)
Budżet państwa nie powinien być ratowany przez podnoszenie podatków. 89 proc. badanych w sondażu "Rzeczpospolitej" twierdzi, że sytuacja gospodarcza nie uzasadnia większej łapczywości fiskusa. Co dwudziesty z respondentów (6 proc.) odpowiedział, że podatki trzeba podnieść.
"Rzeczpospolita" zbadała nastroje Polaków po zapowiedzi premiera Tuska,
że od przyszłego roku niektóre podatki mają być wyższe. Rząd tłumaczy, że jest to konieczne,
aby znaleźć pieniądze na wydatki państwa, przede wszystkim na świadczenia socjalne.
Na pytanie, które daniny mogłyby wzrosnąć bez szkody dla gospodarki i społeczeństwa, jedna
czwarta badanych w sondażu wskazała na podatki dla firm.
Z kolei przedsiębiorcy przepytywani niedawno przez PricewaterhouseCoopers i Lewiatana
stwierdzili, że dla nich najważniejsze jest, aby podatki były proste. Prawie dwie trzecie
pracodawców opowiedziało się za podatkiem liniowym bez żadnych ulg. Nie oznacza to, że bez
oporu zaakceptowaliby podniesienie CIT.
No i tu tak zwana kopara mi opadła. Albo to pisał nieuk i idiota, albo ktoś komu kazano stworzyć odpowiednie wrażenie: "Wicie towarzyszu, to ma być pierwszy z artykułów, na temat spontanicznego poparcia ludu w sprawie podwyżki podatków. Jak się dobrze sprawicie damy premię, a jak nie…".
Skomentujmy ten dziennikarsko-sterowniczy majstersztyk:
Polacy nie chcą wyższych podatków.
No właśnie nie chcą, czy też uważają, że nie należy ich
podnosić? Bo w tym pierwszym przypadku to odpowiedź instynktowna (nie chcę by to mi
zabierano), a w drugim przemyślana (uważam, to za złe dla całości systemu)
Budżet państwa nie powinien być ratowany przez podnoszenie podatków. 89 proc. badanych w sondażu "Rzeczpospolitej" twierdzi, że sytuacja gospodarcza nie uzasadnia większej łapczywości fiskusa. Nic o samym sondażu, ile było osób, z jakich grup społecznych, ile osób rzuciło słuchawką zanim ankieter zapytał? Kto chętnie odpowiadał? itp. Ale to generalnie zagadnienie ustawienia sondażu.
Co dwudziesty z respondentów (6 proc.) odpowiedział, że podatki trzeba podnieść. Ciekawe co wpłynęło na autora, że z jednej dwudziestej zrobił 6 procent. Do tej pory przecież to zawsze było 5%. No cóż mała subtelna różnica. A jak w oryginale było "jeden na 24" i zostało zaokrąglone do jeden na dwudziestu, to też chyba (według autora) nic się nie stało. Ok czepianie się liczb na poziomie 1% można uważać za obsesję, problem w tym, że nie chodzi o jeden procent lecz o rzetelność!
"Rzeczpospolita" zbadała nastroje Polaków po zapowiedzi premiera Tuska, że od przyszłego roku niektóre podatki mają być wyższe. Rząd tłumaczy, że jest to konieczne, aby znaleźć pieniądze na wydatki państwa, przede wszystkim na świadczenia socjalne. Rząd zawsze będzie tak twierdził, bo łatwiej jest tak twierdzić niż rzetelnie pracować. Zarządzanie, wbrew obiegowej opinii (wyrażanej głównie podczas biesiad rodzinnych, prezentowanych czasem w tv jako "dyskusje ekspertów"), jest jedną z najtrudniejszych form działalności ludzkiej. A ci, którzy nigdy nie zarządzali placówką, której zyskowność musieli zapewnić na wolnym rynku, nic na ten temat nie wiedzą!
Na pytanie, które daniny mogłyby wzrosnąć bez szkody dla gospodarki i społeczeństwa, jedna czwarta badanych w sondażu wskazała na podatki dla firm. To i tak mało, bo zaledwie 25%. Znaczy się, że 75% społeczeństwa jeszcze uważa, że "Komu można zabrać (czytaj ukraść)? Każdemu byle nie mnie, a najlepiej jakiejś mniejszości (ludzie przedsiębiorczy to mniejszość)."
jest złe, nieuczciwe, niesprawiedliwe, itp. Z kolei przedsiębiorcy przepytywani niedawno przez PricewaterhouseCoopers i Lewiatana stwierdzili, że dla nich najważniejsze jest, aby podatki były proste.
A więc, proszę bardzo: przedsiębiorcy nie są przeciwni podwyżkom podatków! Ale chwila, kto to są ci przedsiębiorcy "przepytywani przez" i o co ich przepytywano? Bo gdy ktos zadaje pytanie "czy jesteś za podwyżką podatków?", a odpowiedź brzmi "XXX, najważniejsze jest by podatki były proste!", to jak brzmi XXX? A może są to przedsiębiorcy typu moloch państwowy, którzy mają blade pojęcie o ekonomii, bo zawsze, w każdych warunkach, dzięki monopolowi lub interwencjonizmowi państwa (kumpli z rządu) swoje zarobią?
Prawie dwie trzecie pracodawców opowiedziało się za podatkiem liniowym bez żadnych ulg. Co ma piernik do wiatraka? Opowiedzieli się za metodą naliczeń, a nic nie mówili o tym czy należy podatek podnieść czy też nie. Nie oznacza to, że bez oporu zaakceptowaliby podniesienie CIT. Ciekawe czy przeciętny czytelnik wie co to jest podatek CIT, i jakie mogą być konsekwencje jego podniesienia lub obniżenia? Obawiam się, że mało kto.
Medycy składają przysięgę Hipokratesa "Primo non nocere", to dziennikarze powinni ślubować wierność zasadzie "Primo non mendacium, secundo non manipulate" (Po pierwsze nie kłamać, po drugie nie manipulować). Powinni też deklarować zgodę na dotkliwe konsekwencje gdyby ją złamali. Tylko z czego by wtedy żyli?
Powyższy tekst, wysłałem jako komentarz do cytowanej strony około 9.00. Do 10.00 wisiała na niej informacja, że "oczekuje na publikację". Nie chcieli zamieścić, czy też zwlekali? Do 11.45 nie zamieścili. Wysłałem ponownie. Do 14.15 też nie zamieścili. Wysłałem do nich maila z pytaniem dlaczego, pewno nie odpowiedzą… Nie odpowiedzieli.
Wtorek
Mamy w języku polskim określenie "myśli nieuczesane" co znaczy mniej więcej "myśli nieprzemyślane". Gdy szedłem sobie do pracy przyszła mi do głowy właśnie taka myśl.
"Geniuszem był Heraklit z Efezu, bo kto wie czy Darwin stwierdzeniem 'walka o byt', które szybko
przerobił na 'dobór naturalny' nie narobił wiecej złego niż dobrego?" (dla przypomnienia myśl to
nieprzemyślana).
"Panta rhei" (wszystko płynie) - wszystko jest procesem.
"Ze śmierci… rodzi się…" - śmierć jest konstruktorem ewolucji, bez nie by nas nie było.
"Wojna jest ojcem wszechrzeczy" - konkurencja jest matką wszechrzeczy.
"Konkurencja jest matką wszechrzeczy" - nawet współpracy. Konkurencja (którą Darwin nazwał doborem naturalnym) zaistnia i doskonali (słowo to należy pojmować w naszym ludzkim zakresie, bo kto wie czy doskonałością nie jest nicość, lub stan materii we wnętrzu czarnej dziury, ale akurat tego konkurencja nie doskonali). Na przykład: konkurencja rozwija i bogaci społeczeństwa, jej brak (socjalizm) sprowadza je do nędzy.
Nie wiem czy Heraklit miał pojęcie o ewolucji biologicznej, ale zacytowane przed chwilą jego trzy aforyzmy o wiele lepiej oddają jej istotę niż (oczywiście jak najbardziej poprawne) darwinowskie 'walka o byt' i 'dobór naturalny'. Oba one sugerują bowiem stałość. Stałość walki i stałość doboru, a nic nie mówią (nawet nie sugerują) o tym co dzieje się gdy do walki lub doboru nie dochodzi. Dodajmy jeszcze jeden aforyzm Heraklita: "Wszystko się zmienia z wyjątkiem prawa zmiany." Niesamowite, w gruncie rzeczy, Fizyka Życia jest bliższa Heraklitowi niż Darwinowi. Darwin oczywiście pozostawił po sobie o wiele więcej spisanych i dobrze przemyślanych rozważań, ale wszystkiego do końca nie wytłumaczył (lub ujmujac to inaczej - nie wszystkich przekonał). Po Heraklicie nie zostało prawie nic, poza tymi kilkunastoma perłami (aforyzmami). Ale gdyby tak z Darwina wyciagnąć tyleżsamo (co do liczby) "pereł" co pozostawił po sobie Heraklit, to istotę życia zdecydowanie lepiej tłumaczyłyby perły Heraklita niż te wyciągnięte z kilkunastu tomów Darwina.
Konkurencja zaistnia i doskonali, brak konkurencji degeneruje i anihiluje - czyż nie na tym bazuje ewolucja biologiczna? Czyż nie tą własnie zasadę ilustrują Widły Kossona?
No i jak zwykle powraca moje odwieczne pytanie: "Jak w starożytności można było dojść do sformułowania tak głębokich myśli?". Łukasz jest przekonany, że na zasadzie ewolucyjnej: "Wszyscy coś tam pieprzyli, a my wybieramy to, co najbardziej odpowiada temu co wiemy obecnie". Ja z kolei mam odczucie (nie poparte żadnym rozsądnym argumentem), że albo byli geniuszami na niespotykaną skalę albo ktoś, kto doskonale o tym wiedział, im to powiedział. Ale to tylko takie wrażenie…
"Tego świata, jednego i tego samego świata wszechrzeczy, nie stworzył ni żaden z bogów, ani żaden z ludzi, lecz był on, jest i będzie wiecznie żyjącym ogniem zapalającym się według miary i według miary gasnącym." - przecież to nic innego jak prawo powszechnej koncentracji!
Środa
No i stuknęła połowa roku! Burza w nocy, zachmurzenie i lekki deszcz rano ok. 7.00 w południe 31oC z wysokim wskazaniem na popołudniową burzę.
Mail od Pawła mocno mnie rozbawił:
W jednym z ostatnich maili pytał o ew. zwrócenie się do ambasady francuskiej o pomoc.
Zapomniałem odpowiedzieć na to, a jakoś mi się rano coś przypomniało. Otóż mamy już pomoc od
Francuzów w postaci użyczenia nam bezpłatnie na konferencję sali na 2 dni wyposażonej w
kabiny do tłumaczeń. Gdybyśmy chcieli w jakimś hotelu czy gdziekolwiek indziej to mniej jak
10 tys. zł za samą salę byśmy musieli zapłacić na bank, a dodatkowo wypożyczenie kabin do
symultanicznego tłum. to koszt między 3 a 4 tys. zł.
Oczywiście jak byłem w ambasadzie to ani attache kulturalny ani jego asystent nie mieli
pojęcia kim był Bastiat…
Ale byli b. uprzejmi i mili i powiedzieli, że skoro to był Francuz, a ja wypowiadam się o
nim w samych superlatywach to mogą dać salę.
Sala zresztą jest zaniedbana dość, bo IF się stamtąd z końcem września wyprowadza. Jak
trzeba będzie to najwyżej wezmę odkurzacz, mopa i posprzątam salę.
Przykład manipulacji medialnej - pokazanie rzeczywistości nie takiej jaką jest
[http://wiadomosci.onet.pl/2701,2000297,pomorze_kazanie_proboszcza_oburzylo_wiernych[..].html]
Pomorze: kazanie proboszcza oburzyło wiernych Słowa, jakie usłyszeli parafianie od
Stefana Maliczewskiego, proboszcza parafii w Dretyniu, na pewno na długie lata zapadną w ich
pamięci - podaje "Głos Pomorza".
Proboszcz, który odchodzi z Dretynia do Turowa koło Szczecinka nie przebierał w słowach.
Stwierdził między innymi, że niskimi nominałami podcierano się w toalecie w czasie budowy
plebanii - czytamy w "Głosie Pomorza".
- Nie zapraszajcie mnie na wesela czy pogrzeby, bo i tak nie przyjadę. Może co najwyżej do
dwóch, trzech osób - słuchali parafianie.
- Słuchałam i aż mnie zatkało. Nasz proboszcz znany jest z braku dyplomacji, ale żeby takie
rzeczy opowiadać w czasie kazania. Poczułam się urażona i wyszłam - mówi dla "GP" oburzona
mieszkanka Dretynia.
Jestem księdzem i oczywiście spodziewam się ataków i odsądzania nas - pasterzy
lubie_anioly dzisiaj, 10:49
K-ła od czci i wiary. Nie chcę nikogo usprawiedliwiac i rację mają ci, którzy piszą, że
stawiając wymagania innym - powinniśmy zacząc od siebie. Bez dwóch zdań tego oczekuje od nas
sam Jezus!
Natomiast z drugiej strony Jezus mówi o postawie wobec tych (pasterzy) którzy dokonują
zgorszeń: "słuchajcie tego co mówią, ale uczynków ich nie naśladujcie". Istotą
chrześcijaństwa nie jest wiara w nieskazitelnośc księdza X, ale wiara w BOGA. Za zgorszenia,
dawanie złego przykładu, inne grzechy każdy z nas przed Bogiem odpowie, bo "komu wiele dano,
od tego wiele wymagac się będzie, a komu wiele zlecono - tym więcej od niego rządac
będą".
Na tym swoje lody chce ukręcic zły. Sprytnie podsuwając wnioski oparte o fałszywe
przesłanki. Jakie wnioski? Odrzucic Bożą naukę a w dalszym etapie i Jego samego. Nie łudźmy
się! Człowiek odrzucając Boga i jego prawo wcale przez to bardziej szczęśliwy się nie
stanie. Wręcz przeciwnie - skutki grzechu będą ranic i jego i innych (taka już grzechu
natura).
Sam artykuł wpisuje się w pewien nurt, który w Europie żachodniej dokonywał się 20 lat temu,
a teraz przychodzi do nas (w całej Polsce wygłoszono tysiące kazań; ile z nich było
obraźliwych?). Ja rozumiem, że takie słowa mocno zapadaja w serce, bo mocno ranią, ale
dlaczego pokazywac jedynie marginalne zachowania pomijając wszelkie inne?? Obserwując to co
działo się na zachodzie, myślę że dla wielu osób grzechy księży były jedynie wymówką i
usprawiedliwianiem przed sobą własnych słabości i oddalania się od Boga. Czyż to nie
znamienne, iz z jednej strony atakuje się księży za ich grzechy, a z drugiej prowadzi
naciski na Kościół, aby zmienił (czyt. zliberalizował) głoszoną przez Chrystusa naukę…
Tak naprawdę podstawowym motywem odwracania się ludzi od Kościoła nie są zgorszenia dawane
przez księży, ale materializm. Bóg wypada poza nawias zainteresowań człowieka, który z
konformizmu i pragnienia realizowania się w świecie uczynił swoje życiowe cele. Niejeden z
nas, kapłanów również niestety dał się na ten lep uchwycic.
P.S. O Kościół się nie martwię - jest zbudowany na Chrystusie, bedzie się oczyszczał (tam
gdzie przez naszą małośc nie wypełnialiśmy właściwie powierzonego nam przez Boga zadania),
ale "bramy piekielne go nie przemogą." To zapowiedział sam Pan Jezus. :) Zaś kiedy słyszę od
kogoś opowiadanie co tam jakiś ksiądz nie nawyrabiał, to zazwyczaj odpowiadam, że mogę się
jedynie modlic, abym ja nie był gorszy, bo "kto stoi, niech baczy aby nie upadł".
Jestem ateistka, ale doceniam chrzescijanstwo jako istotny element kultury
~Anna N. dzisiaj, 16:17
Przeraza mnie agresywna postawa wielu ateistow. To, ze nie wierzymy to nasza prywatna
sprawa. Cywilizacja europejska, czy nam to sie podoba, czy nie, jest oparta na
chrzescijanstwie i ten fakt powinnismy uszanowac. Wielu zapomina tez o waznej roli
chrzescijanstwa w historii naszego kraju.
Mieszkajac w Polsce tez nie raz bylam ziritowana Kosciolem katolickim, ale po 10 latach
popbytu na tak zwanym Zachodzie doceniam role Kosciola jako elementu scalajacego
spoleczenstwo. Wielokulturowosc doprowadza tylko do chaosu, konfliktow i niecheci.
Nie kazdy ksiadz, czy proboszcz nadaja sie do swojej pracy, ale to nie powod, by krytykowac
religie lub Kosciol katolicki jako instytucje. Da sie zyc bez problemow jako ateista w kraju
katolickim. Warto pamietac o tym, ze na Zachodzie chrzescijanstwo slabnie, a islam jest
coraz silniejszy. Wraz z rozwojem ekonomicznym dotra do nas imigranci, a my nie bedziemy
miec nic do powiedzienia, bo jestesmy w Unii i musimy sie podporzadkowac… W przyszlej
muzulmanskiej Europie nie bedzie juz miejsca dla ateistow…
Ale gratka
~ali dzisiaj, 08:41
Kiedyś byłem świadkiem szokującego zachowania urzędniczki w urzędzie skarbowym, pani
ekspedientki w sklepie. Kilka lat temu lekarz przy innych pacjentach wyzwał kobietę od
grubych macior. Nie opisali tego w mediach. Wszędzie można znaleźć skandalicznie
zachowujących się ludzi, którzy całkiem przypadkowo wykonują swój zawód. A tu afera na całą
Polskę. Teraz przynajmniej macie temat do dyskusji. Już czujecie się lepiej?
pokazać wyjątek jako regułę (jeden pijany ksiądz wniosek wszyscy księża piją)
regułę pokazać jako wyjątek (Socjalizm jest OK, a to że się dzięki niemu rozsypał ZSRR albo zagładza na śmierć Korea Płn. to jakiś dziwny zbieg okoliczności)
Środa
Rano +18oC i leje rzęsisty deszcz, zachmurzenie pełne - dupówa totalna, jak to sie mawiało w Moku. Tak, ten rok jest po prostu supermokry. Tak samo było chyba i w 2001 (drugi rok budowy naszego domu) a i 1979 - pierwsze moje samodzielne wakacje pod namiotami w Mikaszówce nad jeziorem Płaskim - przez trzy tygodnie był chyba jeden dzień gdy nie padało.
Prasa dziś donosi:
[http://wiadomosci.onet.pl/2004511,11,item.html]
"Rzeczpospolita": Trwa walka o indeksy: prowadzi prawo i psychologia. Za nimi kierunki, po
których łatwiej o państwową pracę - informuje "Rzeczpospolita".
Maturzyści najchętniej studiowaliby prawo i psychologię - wynika ze wstępnych danych o
tegorocznej rekrutacji do szkół wyższych zebranych przez reporterów "Rzeczpospolitej". O 150
indeksów na psychologię na Uniwersytecie Warszawskim walczy aż 3,9 tys. osób. 2,5 tys. marzy
o prawie na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie jest tylko 500 miejsc. Jednak wiele uczelni
odnotowało wzrost zainteresowania kierunkami administracyjnymi i nauczycielskimi.
Czym wytłumaczyć to zjawisko? Zdaniem ekspertów to efekt kryzysu - absolwenci tych kierunków
liczą na państwową posadę po studiach.
Komentarzy jak na razie nie ma dużo:
"Kryzys" nie dał Wam nic do myślenia?
kolejarz1986 dzisiaj, 07:12
Może to i dobrze. Więcej pracy dla ludzi po studiach technicznych. Każdy sam decyduje jak
chce żyć i co będzie robił.
Państwowa
~kyrke dzisiaj, 07:12
A za komuny była tylko państwowa praca i dlaczego wtedy się nie podobało, a teraz się
podoba? Może to ktoś wytłumaczyć?
po znajomosci
~kazik kupa dzisiaj, 07:07
znajac zycie to mnostwo synalkow i coreczek moznowladcow tam sie z pewnoscia dostanie
z góry wiadomo kto sie dostanie
~slawo dzisiaj, 06:46
skoro konczysz szkole, to idz na studia. pomijam ze najczesciej musisz miec zaklepane
miejsce na panstwowym stolku, bo tu liczba zatrudnienia zalezy od przyrostu naturalnego w
zawodach dzieki ktorym dozyjesz do starosci. narzekajac na to wszystko zamiast to olac. taki
sens zabawy.
Z obserwacji moich znajomych wiem, że
~it-dev dzisiaj, 07:22
80% absolwentów kierunków uniwersyteckich i tak skończy jako przedstawiciele handlowi. Czy
do tego naprawdę trzeba kończyć studia?
I znowu przybedzie parę tysiecy
~Wredny Wieśniok dzisiaj, 06:55
durni po studiach,ale bez zawodu.
Cała sfera budżetowa ma podwyżki
~Ryhu dzisiaj, 07:06
Z wyróżnieniem na grupy większe lub mniejsze, po drugiej stronie sektor prywatny obcinanie
pensji i zwolnienia. Młodzi wiedzą co robią
państwowa posada
~xxx dzisiaj, 07:20
nie gwarantuje nawet w tych czasach stabilności, wiem coś o tym, właśnie zamykają kolejną
placówkę w ramach tzw. oszczędności, a ludzie którzy będą chcieli załatwić jakąś sparwę nie
będą już jeździć 50km. tylko 150km. I to są oszczedności kosztem naszych klientów. Żenada…
RENOMOWANE UCZELNIE I TE NIE ZWYKA
~Z dzisiaj, 07:24
TO BEZ ZNACZENIA, BO TE DYPLOMY LIC, MGR CZY INŻ TO SĄ TYLE WARTE ILE PAPIER TOALETOWY
Ciąg na stołki …
falszwy dzisiaj, 07:57
biurokratów, pozostał ogromny!!!
Od razu przypomniało mi się jak to ktoś kto był z 10 lat temu we Francji na jakims szkoleniu opowiadał, że gdy prowadzący zapytał kto chciałby założyć własna działalność gospodarczą, nie zgłosił się nikt.
Parafrazując Freakonomię - Świat od podszewki "tym kiełkującym lordom przyjdzie się zderzyć z odwiecznym prawem rządzącym pracą: jeśli jest dużo ludzi chętnych do jakiejś pracy, zazwyczaj nie będzie się w niej dużo zarabiać. Z kolei jeśli popyt na pracę jest duży to zarabia się dużo, a to czy na daną pracę jest popyt zależy głównie od tego, czy wymaga ona wysokich, specjalistycznych kwalifikacji do jej wykonywania oraz od tego na ile jest… nieprzyjemna."
Ludzie którzy zarabiają na tak zwanych "stanowiskach" dążą do tego by ich dzieci i znajomi również na nich pracowali, a z drugiej strony w sposób naturalny otwierają pole do działania rozszerzonego prawa Robin Hooda - "Można zabierać innym" (Podstawowe prawo Robin Hooda brzmi: "Można zabierać tym co kradną"). Czynią to poprzez stopniowe wprowadzanie, głównie mając na względzie siebie, gwarancji socjalnych, które łamią zasadę "Przedmiot jest własnością twórcy", która to zasada jest naczelną zasadą rozwijajacą społeczeństwo.
Typowym przykładem trzymanych na smyczy urzędników wysokiej klasy specjalistów wykonujących (czasem) nieprzyjemną pracę (np. proctolog) są lekarze. W Stanach po studiach spędzają w szpitalach po 110-140 godzin tygodniowo. U nas jest podobnie.
Jeszcze wracając do praw. Komuniści prztransformowali prawo Robin Hooda na "Grab zagrabione", które natychmiast implikuje cały łańcuch grabieży bo przecież "zagrabione zagrabione uprzednio" można dalej grabić bo zagrabione będąc już zagrabionym podwójnie jest tym samym również zagrabionym po prostu. W gruncie rzeczy powinny istnieć dwa fundamentalne prawa "Przedmiot jest własnością twórcy." i "Zagrabione należy oddać właścicielowi." Powstaje tylko jedno pytanie: "Kto ma być egzekutorem tych praw?". I co go będzie motywowało do rzetelnego wykonywania swego zawodu, skoro każdy z nas działa w zgodzie z Naturą Człowieka Uczciwego - "Więcej zysku za mniej nakładu".
Środa
Rozmowa między trzema osobami, na marginesie śmierci króla popu i szalejących z tego powodu mediów.
Paweł:
Szanowni Panowie,
Panowie są zupełnie antytrendy.
O czym w ogóle Panowie piszą skoro właśnie 2 h temu słyszałem z ust niezawodnej red.
Pochanke, że "król popu zjednoczył" wszystkich i to jest to, co się nie udało nikomu innemu.
W ogóle obejrzenie "pożegnania króla popu" (cytuję jak słyszałem) było bardzo
ciekawym doświadczeniem. Myślę, że w najbliższym czasie będziemy świadkami podobnych
spektakli, które spowodują, że jak "odejdzie" np. papież BXVI, to ludzie machną reką mówiąc:
kolejna gwiazda popu zmarła.
Pana Wojciecha powinno zainteresować jak media tworzą i kreują wizerunek herosa, boga, króla
popu (kto go koronował, w jakim obrządku - czy to ważne…). "źródłem zła są media", tu ma Pan
to jak na widelcu.
Sławek:
Pawel,
Na p. Michaela szkoda klawiatury - jakie czasy, tacy herosi. Ale tez nie przesadzajmy -
kiedys tez ludzie biegli na targowisko ogladac babe z broda albo tanczacego niedzwiedzia.
Mniej sie pewnie przejmowali, co niedzwiedz czy baba maja do powiedzenia "o swiecie" (poza
ich dziedzina), ale coz - kazdy szuka sobie autorytetow, na jakie zasluguje (i tu ciekawa
kwestia "wyboru pana, ktoremu sie sluzy" - doktryna obecna i u samurajow i u krucjatorow:
kazdy komus/czemus sluzy [moga to byc wlasne zachcianki i glupiec przewodnik, i szlachetny
wladca] - o wielkosci czlowieka decyduje "klasa" jego wladcy - tutaj upatruje sily
katolikow, ktorzy suwerena DOBROWOLNIE upatruja w nieskonczonym i wszechmocnym Bogu [ale to
temat na inna dysksuje]).
No i na koniec John:
Oczywiście, że przyczyna zła leży w mediach. "Jeśli czujnik cię okłamuje wyrzuć go!" Ja całe
to towarzystwo wzajemnej adoracji lisów, pochanek i falskich (gwiazda telewizji polskiej z
okresu solidarności, przez moich kolegów uważana za kanon głupoty i zakłamania) wyłupałem.
Pana cytat o suwerenie popchnął moje rozmyślania w pewnym kierunku:
Oczywiście, że zdecydowana większość z nas szuka pod kogo by się tu podkleić (no bo przecież
z tego są same korzyści). Pamięta pan - mówiłem, że ja głoszę "Bądźcie wolni!" - "Nie
podklejajcie się!". "Pojmijcie Fizykę Życia by być wolnymi, by być wolnymi od ewolucyjnych
naleciałości, by być wolnymi od czynienia zła innym i by nie dać sobie wyrządzić
zła!"
Wybranie sobie Boga jako suwerena jest wyborem recepty na życie opartej o prawa ogólne, a
nie o prawa narzucane nam przez obiekt, pod który się podklejamy. Podkleili się pod Stalina
i wiadomo co się działo, pod Kim Ir Sena i mało co cała społeczność nie odeszła z tego
świata, a ci co wybrali prawa boskie (dla ateistów, którzy nie wierzą w Boga: pod pewne
prawa, które wyartykułował Chrystus, który był człowiekiem) odnieśli zdecydowany sukces
ewolucyjny i odnosili go dotąd dopóty się tych praw trzymali.
Przy okazji, swego czasu założyłem "Klub Leśnej Ścieżki" - idąc po Puszczy Kampinoskiej ma się dużo czasu na dyskusje. Klubowe sesje zwoływane są ad hoc (o 6-7 rano w soboty lub niedziele, wycieczka trwa ok 3-4 godzin). Dzięki temu klubowi przedyskutowałem już kilka bardzo ciekawych kwestii typu "ale to temat na inną dysksuję". Jeśli regulamin klubu Panu odpowiada zapraszam.
Sobota
Podjęliśmy z Danusią decyzję o uderzeniu w Tatry i przejściu w jednym ciągu Orlej Perci. Udało się!
Kuźnice (6.00) - Świnica (9.00)- Zawrat (nie zanotowałem) - Kozi Wierch (nz) - Skrajny Granat (nz) - Krzyżne (16.00) - Kuźnice (19.00)
13 godzin na nogach, temperatura w górnych partiach 20oC
Schodząc z Krzyżnego byliśmy mocno odwodnieni. Gdy dotarliśmy do Murowańca wydudliłem chyba 2 litry. Litr coli i litr wody - i to mnie postawiło na nogi.
Trzy lata później w dniu 2012.09.07 powtórzyłem podobny
wyczyn.
I 11 lat później w dniu 2020.09.13 powtórzyłem podobny
wyczyn.
Sobota
Przez przypadek wstąpiłem do Empiku i już z niego wychodząc, zaczepiłem się o stanowisko z prasą specjalistyczną. Otworzyłem "Góry" by zobaczyć o czym tam teraz piszą. A tu - cholera - "Krzysztof Pankiewicz pro memoria". Zginął w górach? Ale kiedyś był przecież mocno poodmrażany, to chyba nie w górach wysokich. Po chwili doczytuję się, że śmierć spowodował wypadek, po którym Krzysiek był przez tydzień w śpiączce.
Czytam wspomnienia innych, i przed oczami zaczyna się przewijać film z naszych spotkań: "Jeden z najszybciej ówcześnie wspinających się", "Żelazna kondycja", "Uśmiech" i "Zamiłowanie do trików słownych" - ogólnie facet, od którego można się było sporo nauczyć a i przyjemnie było przebywać w jego towarzystwie. Wielka szkoda! Ale jak konkretnie to się stało? W prasie nic nie ma, w internecie też nie. Nie pzostaje nic innego jak zasięgnąć języka:
Spadł z drzewa na beton, nawet nie z wysoka, obcinał jakieś gałęzie. Przypadek. - Artur.
Podobno ścinał gałęzie, coś się ułamało, spadł na głowę i przez kilka dni był w śpiączce… Pozdrawiam, Roman
Cześć Krzysiek spadł z drzewa i dostał urazu głowy po tygodniu śpiączki umarł. - Monika
Sucha informacja, tak odszedł. I znów pytanie czemu on, a nie na przykład…
Krzysztof Pankiewicz nie żyje
6 maja 2009 w wyniku wypadku zmarł Krzysztof Pankiewicz, wybitny alpinista, wieloletni prezes i członek władz klubowych Łódzkiego Klubu Wysokogórskiego.
Krzysztof Pankiewicz urodził się 29 września 1951 roku w Łodzi. Z wykształcenia był doktorem nauk farmaceutycznych, ostatnio prowadził działalność gospodarczą. Przygodę ze wspinaniem rozpoczął w 1971 roku i przez dwie dekady był w ścisłej czołówce krajowej, zaliczany do grona najwszechstronniejszych polskich alpinistów.
Wtorek
Dostałem w postaci PDF'a dokument opracowany przez Biuro Bezpieczeństwa Narodowego "Propaganda historyczna Rosji w latach 2004-2009" i w nim natknąłem się na fragment:
Kluczową rolę w propagandzie historycznej – jak w każdego rodzaju propagandzie – odgrywa dezinformacja. Stosowane są tutaj klasyczne techniki, jak: intoksykacja (negowanie, odwracanie faktów), manipulacja (prawdziwe tezy wykorzystywane są w sposób, który prowadzi do wyciągnięcia fałszywych wniosków), modyfikacja motywu lub okoliczności (wskazanie motywu lub przyczyny określonego działania tak, aby były korzystne tylko dla jednej ze stron) oraz interpretacja (odpowiedni dobór słów, które wywołują pozytywne lub negatywne skojarzenia odbiorcy).
Natychmiast wpuściłem w przeglądarkę łańcuch "techniki dezinformacji" i wyskoczyło coś jeszcze
ciekawszego:
[http://www.eioba.pl/a85255/dezinformacja_czyli_manipulowanie_swiadomoscia]
Zdaniem Kara-Murzy i Wołkowa obecne metody dezinformacji polegają na adaptacji technik reklamowych do polityki. Ich podstawą jest zjawisko asocjacji; konsument kupuje samochód, ponieważ podświadomie żywi nadzieję, że dostanie dodatkowo piękną dziewczynę, która go reklamuje. W ten sam sposób dezinformator „sprzedaje” idee, stara się przy tym oddziaływać na niskie instynkty „konsumenta”.
Kandydata lub program rzuca się na rynek jak pachnące mydełko, przesłanie polityczne podaje się na przemian z neutralnym przesłaniem reklamowym, w ten sposób pierwsze nadaje powagi drugiemu.
Wołkow wymienia siedem podstawowych technik manipulowania świadomością.
Słowo
Przeciwnikowi trzeba nakleić etykietkę, określić go np. jako stalinistę, faszystę,
inkwizytora polującego na czarownice. Musi on wtedy starać się pozbyć tej etykietki,
tłumaczyć, że nie jest stalinistą czy inkwizytorem, a jeśli polityk nie ma dostępu do
mediów, już jest załatwiony.
Liczba
Klasycznym przykładem jest podawanie liczebności demonstracji; podczas gdy policja ocenia
jej uczestników na 500, media na 5 tysięcy i wystarczająco często powtarzają, by ta
„informacja” pozostała w głowie słuchacza.
Powtarzanie
Sposobem najskuteczniejszym jest stałe powtarzanie jakiejś tezy. Aącząc często twierdzenia z
ideami nieprawdziwymi tworzymy złudzenie logicznego łańcucha, np. "Polska przeżywa chaos i
pogrąża się w kryzysie nieznanym demokracjom zachodnim". Podstawą jest tu wiara, a nie
analiza, gdyż jak pisał komunistyczny teoretyk Gramsci, masy mogą przyjąć filozofię
tylko w formie wiary.
Hałas
Artykuły, audycje, programy pozbawione jakichkolwiek treści są ważnym instrumentem. Ich rola
polega jednak nie na oddziaływaniu, ale na zajmowaniu miejsca. Im więcej ble, ble, tym mniej
miejsca dla rzeczowych informacji.
Cliche
Chodzi o wykorzystanie schematu znanego społeczeństwu. W państwach postkomunistycznych
ludzie są przyzwyczajeni, że władza podsłuchuje i szpieguje, ponieważ takie było ich
doświadczenie. Wystarczy więc wykorzystać to przekonanie do opisu nowej sytuacji, którą
chcemy skompromitować. Wrzask obecnej opozycji o masowych podsłuchach ma na celu
wykorzystanie tego doświadczenia i spowodowanie asocjacji w umyśle społeczeństwa obecnego
rządu z dawnym, komunistycznym.
Obraz
Najprostszą metodą jest zestawianie negatywnych zdjęć z tekstem na temat osoby lub
instytucji, którą chcemy skompromitować. Bardziej wyrafinowana technika to np. pokazywanie
trików filmowych. Klasycznym przykładem jest tu reportaż przedstawiający wiele trupów,
rzekomych demonstrantów zastrzelonych w Timiszoarze przez ludzi Ceausescu, a w
rzeczywistości ciał osób zmarłych z przyczyn naturalnych w szpitalach i zebranych z
prosektoriów.
Triki
Wołkow przytacza klasyczny już przykład. Dziennikarz pyta przybyłego do USA papieża o jego
stosunek do domów publicznych. To u was one są? – dziwi się papież. Następnego dnia gazety
donoszą, że papież chciał się przede wszystkim dowiedzieć, czy w Ameryce są domy publiczne.
Media przestały być instrumentami informacji, lecz stały się narzędziami ideologii – podsumowuje Wołkow. Przekazują nie wiadomości, lecz idee, które wnikają do naszej świadomości wbrew naszej woli.
Obrona
Jak bronić się przed manipulacją osaczającą nas z mediów? Zdaniem Wołkowa dobrze jest od
czasu do czasu wyłączyć telewizor na dwa tygodnie, a wówczas zdrowy rozsądek powróci. Trzeba
szanować tradycję i przeszłość, nawiązywać do niej i czerpać z literatury klasycznej swego
narodu zamiast pogrążać się w nowomowie wtłaczanych nam bestsellerów. W głowie należy zawsze
mieć interes własny, swoich potomków i interes narodu oraz pytać, jaki jest interes tego,
który do nas mówi, lub interes jego patrona. A najważniejsze to myśleć, odrzucić język,
terminologię, koncepcje manipulatora i unikać wszystkich kategorii ideologicznych. Nie wolno
nam przyjmować narzuconej płaszczyzny konfrontacji.
Trzeba zachować przede wszystkim ostrożność przed powtarzaniem cliche. Gdy dziennikarz zamiast całego problemu przedstawia nam jedynie jego fragment, gdy zaczyna grać na uczuciach, powinna zapalać się nam w głowie czerwona lampka. Szczególnie niebezpieczny jest brak dialogu, ale też sztuczny okrągły stół z wyreżyserowaną spontanicznością. Klasycznym przykładem takiej operacji jest cotygodniowa „Puszka Paradowskiej” w Superstacji, gdzie reprezentanci prawicy mają zadanie ułatwiać propagandę kolegom z lewicy w otoczce sztucznego pluralizmu.
Józef Darski
Poniedziałek
Znalezione w sieci:
Jeszcze nie było takiego bogactwa, co by go socjaliści nie zmarnowali i takiej nędzy, z której kapitaliści nie doszliby do dobrobytu. Szkoda tylko, że niewykształcone społeczeństwo, myślące nagłówkami gazet nie rozumie tych pojęć. (vandaal)
Czwartek
Od Sławka L. dostałem ciekawy fragment książki Vladimir'a Volkoff'a:
- Powiedzial pan, ze trzeba naprzod przygotowac opinie publiczna. W jaki sposob pan to
robi?
- Przez podawanie tendencyjnych informacji. W tym celu opanowuje się ktorys z powaznych
dziennikow. Jezeli postepuje sie rozwaznie i nie dopuszcza do kompromitacji gazety, cala
prasa zaczyna dotrzymywac jej kroku, pomnazajac w nieskonczonosc nasz wklad.
- I na czym polega tendencyjna informacja? - Vademecum podaje dziesiec przepisow na
tendencyjna informacje. Chce pan je poznac?
- Tak to by mnie interesowalo.
- Nieprawda nie dajaca sie zweryfikowac, mieszanka prawdy i falszu, deformacja prawdy,
zmiana kontekstu, zacieranie i jego odmiany: wybrane fakty, komentarz podtrzymywany,
ilustracja, generalizacja, nierowne czesci, rowne czesci.
- Czy moze mi pan podac kilka przykladow?
- Sprobuje odtworzyc dla pana wyklad mojego nauczyciela z okresu stazu. Zalozmy, mowil, nastepujacy fakt historyczny: Iwanow przylapuje swoja zone w lozku z Pietrowem… Pokaze wam, jakim operacjom mozna poddac ten fakt, jesli z powodow politycznych trzeba by go bylo naswietlic tendencyjnie.
Pierwszy przypadek - nie bylo swiadkow,
opinia publiczna nie moze w zaden sposob sprawdzic, jak bylo na prawde. Oznajmia sie wiec po
prostu, ze to Pietrow przylapal zone w lozku z Iwanowem. Oto wlasnie nieprawda nie dajaca
sie zweryfikowac.
Drugi - byli swiadkowie,
Piszecie, ze w malzenstwie Iwanowow nie brakowalo problemow i przyznajecie, ze istotnie w
sobote Iwanow zaskoczyl swa zone z Pietrowem. Prawda jest tez, dodajecie, ze przed tygodniem
Iwanowa przylapala swego meza na goracym uczynku z Pietrowa. To jest mieszanka prawdy i
falszu. Proporcje jednego i drugiego moga sie zmieniac. Chlopcy z intoksykacji, jesli chca
uprawdopodobnic sprawe daja do 80% prawdy na 20% falszu, poniewaz z ich punktu widzenia
wazne jest, by jakas bardzo konkretna falszywa informacje wzieto za dobrą monetę. My
natomiast, zajmujacy sie dezinformacja i wywieraniem wplywu na przeciwnika, gramy raczej na
ilosc i uwazamy inaczej niz oni, ze juz jeden jedyny fakt prawdziwy sluzy jako doskonaly
przewodnik dla wielu klamstw.
Teraz trzeci sposob - deformacja prawdy,
Przyznajecie ze obywatelka Iwanowa znajdowala sie w sobote wieczorem u Pietrowa, ale
ironizujecie na temat lozka. Coz maja wspolnego ze soba ruchomosci? Najprawdopobodbniej
Iwanowa siedziala po prostu na krzesle czy w fotelu. Iwanow, ktory, jak wszyscy wiemy, tyle
razy lezal pod stolem, ma w zwyczju rzucanie oszczerstw na swa nieszczesna zone. A co miala
robic? Czy miala pozwolic, zeby maz pijak pobil ja znowu? Sadzila, ze powinna sie schronic u
Pietrowa, gdzie najprawdopodobniej towarzyszyly jej dzieci, malenkie dzieci. Czyz mamy
podstawy do oskarzenia jej o to, ze nie zostawila dzieci wydanych na pastwe tego brutala?
Ponadto nie ma powodow by watpic, ze takze obywatelka Pietrowa brala udzial w spotkaniu
Iwanowa-Pietrow. Jest to wrecz bardzo prawdopodobne, jako ze wszystko to wydarzylo sie w
sypialni Pietrowow, w mieszkaniu zajmowanym przez nich wspolnie z Iwanowymi. Oto własnie
deformacja prawdy.
Cztery - modyfikacja kontekstu,
Zgadza sie mowicie, Iwanow nakryl zone w lozku Pietrowa, ale przeciez wszyscy wiedza, jaki
jest Pietrow. To prawdizwe monstrum lubieznosci. Nie da sie wykulczyc, ze ma za soba
czternascie wyrokow za gwalt. Tego dnia natknal sie na Iwanowa w korytarzu, rzucil sie na
nia, wciagnal ja do siebie i wlasnie rozpoczal proceder gwalcenia, gdy na szczescie, pelen
godnosci obywatel Iwanow, wracajac z fabryki, gdzie po raz ktorys z rzedu osiagnal rekordowa
liczbe trzech tysiecy nakretek utoczonych w ciągu 2 godzin 25 minut, wyważył drzwi i ocalił
swą skromną małżonkę od losu gorszego niz śmierć. Najlepszy dowod, krzyczycie glosno, ze
pierwotna informacja nie zawiera najmniejszej wzmianki na temat wyrzutow jakie Iwanow mialby
wobec zony.
Piąte - zacieranie,
Zalewacie wasz prawdziwy fakt wielka masa innych informacji. Pietrow mowicie to
stachanowiec, swietnie gra na organkach i w warcaby, urodzil sie w Niznym Nowogrodzie, w
czasie wojny byl artylerzysta, na szesdziesiate urodziny kupil swojej matce kanarka, ma
kilka kochanek miedzy innymi Iwanowa, przepada za kielbasa z czosnkiem, dobrze plywa stylem
grzbietowym, potrafi ugotowac syberyjskie plemnieni, i tak dalej. Istnieje tez wykret bedacy
odwrotnoscia zacierania, mianowicie wybrane fakty. W sprawie, ktora macie zrelacjonowac
przeprowadzacie selekcje szczegolow, prawdziwych lecz niepelnych. Opowiadacie ze Iwanow
wszedl do pokoju Pietrowa bez pukania, Iwanowa az podskoczyla, taka jest nerwowa. Pietrow
zachowywal sie tak, jakby byl zaszokowany zlymi manierami Iwanowa i wymieniwszy uwagi na
temat powszechnego zepsucia obyczajow, bedacego jednym z przezytkow carskiej Rosji,
malzonkowie Iwanowow wrocili do siebie.
Szosta metoda - komentarz podtrzymywany,
W niczym nie modyfikujecie faktu, lecz korzystacie z niego, by przeprowadzic dajmy, na to
krytyke mieszkan dzielonych przez wielu lokatorow. Jest ich juz coraz mniej, lecz to w nich
wlasnie incydenty, w których mężowie zaskakuja kochankow, zdarzaja sie znacznie czesciej niz
to przewiduje plan piecioletni. Nastepnie opisujecie nowoczesne osiedle, gdzie kazda para
turkawek ma swoja garsoniere, w ktorej moze sobie gruchac do woli, i przedstawicie
idylliczny obraz szczescia, jakie stanie sie tam udzialem Iwanowow.
Siodmy chwyt to pewna odmiana szostego, to ilustracja w ktorej przechodzi sie od rzeczy
ogolnych do szczegolowych, a nie od szczegolowych do ogolnych,
Mozna tu rozwinac ten sam motyw. Sielanka par malzenskich w nowoczesnych osiedlach
wzniesionych dzieki dobroczynnej wydajnosci wladz Rad, lecz zakonczenie bedzie inne: o, jaki
to postep w stosunku do mieszkan w wielu lokatorach, gdzie zdarzaly sie pozalowania godne
epizody, na przyklad wlasnie sytuacja Iwanowa, natrafiajacego na swoja zone u sasiada!
Ósmą jest generalizacja,
Z zachowania Iwanowej wyprowadzanie ogolne, pelne kofuzji wnioski na temat niewdziecznosci
kobiet, ich niewiernosci, rozwiazlosci, natomiast pomijacie milczeniem wspoludzial Pietrowa.
Lub tez, przeciwnie, obwiniacie Pietrowa-Casanowe, nikczemnego uwodziciela, uniewinniajac
jednoczesnie nieszczesna przedstawicielke bezwstydnie eksploatowanej plci.
Technike numer dziewiec nazywamy: nierowne czesci,
Zwracacie sie do waszych czytelnikow i proponujecie im by sami ocenili ten incydent.
Publikujecie nastepnie jeden list potepiajacy Iwanowa - nawet jezeli dostaliscie sto takich
listow. Drukujecie tez dziesiec listow w jej obronie, nawet jesli nie przyszlo takich listow
wiecej niz dziesiec.
Wreszcie czesci rowne, dziesiata metoda,
U profesora uniwersytetu, swietnego i lubianego przez czytelnikow polemisty, zamawiacie
tekst pisany w obronie kochankow, majacy piedziesiat linijek, i rownoczesnie u jakiegos
idioty ze wsi zamawiacie ich potepienie, tez na piedziesiat linijek. W ten sposob dowodzicie
waszej bezstronnosci
Oto, Aleksandrze Dmitryczu, krotki wyklad, by mogl pan wyrobic sobie zdanie, czym jest tenencyjna informacja i na czym polegaja cwiczenia, ktorymi zajmie sie pan podczas stazu. Wtedy, rzecz jasna, ich temat bedzie znacznie powazniejszy.
I komentarz do tego znaleziony w internecie:
[http://www.abcnet.com.pl/?q=node/915]
Vladimir Volkoff jest jednym z głównych publicystów piszących o dezinformacji. Badaniu tej
metody propagandy poświęcił Volkoff wiele lat życia, czego owocem były m.in. wydane w Polsce
książki „Montaż” i „Dezinformacja: oręż wojny”. W 1999 roku opublikował dzieło pt. „Traktat
o dezinformacji. Od Konia Trojańskiego do internetu” będące podsumowaniem jego
dotychczasowych obserwacji w tej dziedzinie. Pragnąłbym przedstawić polskiemu czytelnikowi
podstawowe pojęcia używane w dezinformacji oraz główne metody prowadzenia operacji
dezinformacyjnych. W następnych odcinkach zajmę się innymi tematami podjętymi przez Volkoffa
w tej książce.
PODSTAWOWE POJĘCIA W DEZINFORMACJI
Klient
Każda operacja dezinformacyjna ma swojego klienta, to znaczy osobę lub grupę, która na tej
operacji zyskuje, podczas gdy jej przeciwnicy tracą. Najczęściej jest to firma komercyjna,
państwo, partia lub frakcja polityczna, czy nawet pojedynczy polityk albo biznesmen. W
historii ludzkości największym klientem operacji dezinformacyjnych był bez wątpienia Związek
Sowiecki.
Klient często płaci za operacje dezinformacyjne pieniędzmi zdobytymi na tych, których zamierza oszukać – dotyczy to nie tylko polityków, którzy dochodzą do władzy w wyniku dezinformacji, lecz również np. firm komercyjnych, które zwiększają sprzedaż w wyniku utrwalenia wśród konsumentów nieprawdziwych sądów dotyczących ich produktów.
Agent
Kiedy jakieś przedsiębiorstwo pragnie zareklamować swoje produkty, udaje się do
profesjonalnej agencji reklamowej. Nie inaczej jest z dezinformacją. Największą agencją
dezinformacyjną w historii był Wydział A KGB, który podlegał pod dyrekcję wywiadu
zagranicznego.
Agencja dezinformacyjna używa agentów, których nazywa się agentami wpływu.
Badanie rynku
Podobnie jak w kampaniach reklamowych, przed operacją dezinformacyjną należy przeprowadzić
gruntowne badanie rynku. Profesjonalni agenci wpływu muszą świetnie znać realia, w których
działają oraz „towar”, który zamierzają sprzedać. Inaczej przekonuje się zachodnich
intelektualistów, a inaczej np. zdeklasowanych chłoporobotników z byłych PGR-ów.
Po przeprowadzeniu badania rynku należy dokonać doboru odpowiednich wsporników, które ułatwią operację.
Wsporniki
Wsporniki to główne punkty, na których opiera się kampania dezinformacyjna. Najczęściej są
to doniosłe wydarzenia, niekoniecznie prawdziwe, lecz wywołujące jednoznaczne skojarzenia. W
czasie wojny domowej w Hiszpanii rolę wspornika komunistycznej dezinformacji odegrało
zbombardowanie Guerniki.
Obecnie wspornikami coraz częściej są szokujące zdjęcia lub filmy. W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z serią zdjęć ukazujących sceny okrutnego traktowania irackich więźniów przez amerykańskich żołnierzy. Fotografie te zostały użyte do antyamerykańskiej kampanii, która od jakiegoś czasu trwa na całym świecie. Tymczasem każdy, kto przeczytał np. „Kamienie na szaniec”, szybko się zorientuje, że sceny irackiego więzienia miały mało wspólnego z prawdziwymi torturami, natomiast bardzo podobne obrazki z Parady Miłości w Berlinie od dawna przedstawiane są u nas jako przykłady europejskiej wolności i tolerancji.
Przekaźniki
Agenci wpływu starają się w operacji dezinformacyjnej używać jak największej ilości
przekaźników z różnych rodzajów mediów: telewizji, prasy, radia. Im więcej pozornie lub
naprawdę niezależnych przekaźników podchwyci temat przewodni operacji dezinformacyjnej, tym
lepiej dla klienta.
Czasami pierwszym przekaźnikiem danej informacji jest mało popularna gazeta lub lokalna rozgłośnia radiowa. Następnie temat zostaje podchwycony przez główne media, a w wypadku niepowodzenia operacji cała wina spada na „mało doświadczonych dziennikarzy” z lokalnej prasy, którzy „wprowadzili w błąd” poważnych pracowników szanowanego tytułu.
Temat przewodni
Każda operacja dezinformacyjna musi mieć temat przewodni, im prostszy, tym lepiej.
Przykładowo przez cały okres III RP mieliśmy do czynienia z operacją dezinformacyjną, której tematem przewodnim były związki braci Kaczyńskich z aferą FOZZ-u. W jej wyniku przeciętny obywatel naszego kraju natychmiast kojarzy niesławny fundusz z środowiskiem byłego PC.
Prowadzenie tematu
Temat przewodni najlepiej prowadzić nieustannie powtarzając najprostsze slogany i implikując
najprostsze skojarzenia.
Wszyscy pamiętamy słynny film pt. „Dramat w trzech aktach”, gdzie rozmaite typy bez ustanku powtarzały: „Kaczyńscy, FOZZ, Kaczyńscy, FOZZ” nie posługując się żadnymi argumentami. W tym samym czasie Olga Lipińska śpiewała w swoim kabarecie: „Jadą, jadą z forsą wory, a na nich Kaczory”.
Pudła rezonansowe
Pudła rezonansowe to zazwyczaj media nie związane z agentami wpływu, a jedynie bezmyślnie
powtarzające tezy przez owych agentów wyprodukowane. Pudła (najczęściej bezwiednie) mają za
zadanie wytworzyć wrażenie, że „o tym się mówi” i sprawić, by temat był jak najszerzej
dyskutowany. Później jedne pudła kopiują dezinformację od drugich i tak powstaje cała
orkiestra dyrygowana przez agentów wpływu.
Warto tu zauważyć, że często pudłami rezonansowymi mogą być po prostu zwykli obywatele, którzy jeden za drugim powtarzają spreparowane wcześniej dezinformacje.
Grupa docelowa
Operacje dezinformacyjne zazwyczaj mają jasno sprecyzowaną grupę docelową (np.
intelektualiści, robotnicy). W wielu przypadkach grupą docelową jest całe społeczeństwo. Im
mniej członkowie grupy docelowej zorientowani są w sytuacji ogólnej, tym lepiej dla agentów
wpływu. Większość ludzi czerpie wiedzę o świecie głównie z telewizji, dlatego też to medium
najczęściej staje się przekaźnikiem dezinformacji.
Psychoza
Udana operacja dezinformacyjna powoduje:
Jako przykład można podać prowadzoną od bardzo dawna kampanię „pacyfistyczną”, której celem jest ukazanie Stanów Zjednoczonych jako największego zagrożenia dla pokoju na świecie.
METODY DEZINFORMACJI
Volkoff podaje kilka głównych metod dezinformacji używając prostego przykładu: pan Dupont pobił panią Dupont. Zadaniem agenta wpływu jest obrona wizerunku pana Dupont. Może on posłużyć się następującymi metodami:
Negacja faktów
Jeżeli opinia publiczna nie jest w stanie sprawdzić, co się naprawdę stało, najłatwiej
powiedzieć oczywistą nieprawdę: „Pan Dupont nie pobił pani Dupont”. Jeżeli jednak
publiczność zna mniej więcej sytuację w domu państwa Dupont i kłamstwo wprost nie jest
możliwe (zbrodnie reżimu Gierka łatwiej ukryć, niż zbrodnie np. Pol Pota), dezinformator
może uciec się do innego sposobu:
Odwrócenie faktów
Agent wpływu może stwierdzić wprost: „To pani Dupont pobiła pana Dupont”. Powszechne
uwielbienie dla ofiar, które charakteryzuje naszą epokę sprawi, że sympatia opinii
publicznej odwróci się, a pan Dupont, jako „prześladowana ofiara” zostanie kompletnie
oczyszczony z winy. Pani Dupont będzie się natomiast jawić jako „bezwzględny kat”.
Obecnie metoda ta, podobnie jak negacja faktów, nie jest zbyt często stosowana, gdyż dziś o wiele trudniej ukryć niektóre fakty przed opinią publiczną, niż robiono to w systemach totalitarnych. Dlatego też o wiele częściej spotyka się kolejny sposób dezinformacji:
Mieszanina prawdy i kłamstwa
Metoda ta stosowana jest w przypadku, gdy opinia publiczna jest już poinformowana o tym, co
zaszło, lecz nie zna dokładnie wszystkich szczegółów. W danym przypadku agent wpływu może
stwierdzić, iż rzeczywiście pan Dupont pobił panią Dupont, lecz tak naprawdę to ona zaczęła.
Sytuację ułatwia fakt, że w obecnych czasach na agresora zazwyczaj spadają gromy moralnego
oburzenia, natomiast napadnięty, jaki by nie był, najczęściej oczyszczany jest z wszelkiej
winy.
Modyfikacja motywu
Sposób ten polega na zasugerowaniu takiego motywu działania, który nie byłby hańbiący dla
pana Dupont. Jeżeli bowiem podamy suchy fakt, że pobił on swoją żonę, wyszedłby na człowieka
złego i niemoralnego. Jeżeli jednak powiemy, iż scena ta miała podtekst erotyczny i pan
Dupont zgodził się pobić panią Dupont, zdeklarowaną masochistkę, dopiero po długich
błaganiach, wtedy uzyskamy nie tylko moralne „rozgrzeszenie” czynu pana Dupont, lecz również
ukażemy go jako dobrego męża, który spełnia nawet najdziwniejsze zachcianki swojej żony.
Modyfikacja okoliczności
Jeżeli nie jest znany stosunek sił pomiędzy panem Dupont a panią Dupont, możemy łatwo
doprowadzić do rozmycia sytuacji. Wystarczy wówczas powiedzieć, że pan Dupont to chuderlak,
zaś jego żona jest mistrzynią boksu i na nieśmiałe próby uderzenia jej przez męża wybuchła
jedynie śmiechem.
Dezinformacja tego typu często stosowana jest w czasie konfliktów zbrojnych, kiedy, w zależności od potrzeb, pomniejsza się lub powiększa zdolności bojowe jednej ze stron. Wystarczy bowiem wskazać na jeden z wielu czynników decydujących o potencjale armii, np. „społeczeństwo państwa X jest świetnie przygotowane do wojny: służbę wojskową ma za sobą każdy obywatel, w razie potrzeby władze mogą rozdać ludziom broń i przekształcić cywilów w oddziały paramilitarne lub w partyzantkę. Społeczeństwo państwa Y natomiast jest zupełnie do wojny nieprzywykłe, armia jest nieliczna i zawodowa, przeciętny obywatel nie ma żadnego pojęcia o konflikcie zbrojnym, a prawdziwą walkę zna wyłącznie z filmów klasy B”. Wówczas opinia publiczna nabiera przekonania o wyższości państwa X, nawet gdyby w rzeczywistości państwo Y dysponowało najnowszym sprzętem wojskowym, podczas gdy uzbrojenie państwa X opierało się głównie na kałasznikowach domowej roboty.
Rozmycie
Metoda ta polega na „zalaniu” głównej informacji przez masę nieistotnych dla danej sytuacji
faktów. Agent wpływu może więc napisać tak: „Pan Dupont od wielu lat pracuje na osiedlowym
parkingu. Uwielbia grać w brydża z kolegami oraz należy do lokalnego kółka modelarskiego.
Uczestniczył w biciu rekordu Guinessa, kiedy to w naszym mieście upieczono największy tort
świata. Wyjątkowo dobrze wiedzie mu się w życiu rodzinnym, choć ostatnio uderzył swą żonę w
czasie sprzeczki, ma dwoje dorastających dzieci, z których jest bardzo dumny – jego synowie
zdali matury na piątki z plusem. ”~Spokój i opanowanie to moja dewiza na życie podkreśla w
rozmowie z nami pan Dupont”.
Kamuflaż
Jest to wariant rozmycia polegający na wyjątkowo drobiazgowym opisywaniu zaistniałej
sytuacji po to, aby zakryć główną informację. Agent wpływu może opisać zdarzenie w domu
państwa Dupont ze wszystkimi szczegółami, takimi jak pogoda za oknem czy kolor tapety w
pokoju, natomiast sam akt bicia żony przez męża omówić jedynie mało konkretnym stwierdzeniem
typu: „Niewykluczone, że w końcu małżonkowie zaczęli się poszturchiwać” lub „Być może w
pewnym momencie dyskusja stała się dość fizyczna, lecz pani Dupont niezmiennie nie chciała
zgodzić się ze zdaniem męża popartym racjonalnymi argumentami”.
Interpretacja
Kiedy faktów nie da się zaprzeczyć, odwrócić, rozmyć lub zakamuflować, można je omówić
używając odpowiednich słów, które natychmiast wywołują negatywne lub pozytywne skojarzenia u
opinii publicznej.
W danym przypadku agent wpływu, występując w tej sytuacji najczęściej w roli niezależnego eksperta, może stwierdzić, iż „impulsywna, lekko niezrównoważona i często głucha na argumenty” pani Dupont została pobita przez „znanego ze swego opanowania i zwykłej, ludzkiej wrażliwości” pana Dupont. Mąż staje się w tym momencie niemalże zmuszony, wbrew swej woli, do uspokojenia łatwo tracącej rozum żony.
Określenia stosowane wobec konkretnych osób mogą niejako do nich „przylgnąć”. Często mamy do czynienia z sytuacją, gdy raz przyjęte określenie jest później powtarzane, zazwyczaj bezmyślnie, przez innych. Aatwo zauważyć, jakie nazwiska w polskiej polityce kojarzą się z „liberalizmem”, „moralnością”, „oszołomstwem” lub „wrażliwością społeczną”.
Generalizacja
Celem tej metody jest ukazanie, że pewien fakt jednostkowy, w tym przypadku pobicie żony
przez męża, nie jest zjawiskiem unikalnym, że występuje często i nie jest w żadnym wypadku
odstępstwem od normy. Agent wpływu może wskazywać na fakt, że w wielu kulturach bicie żon
jest dozwolone, że w przeszłości zdarzało się to nagminnie, a nawet, że niektóre kobiety
uważają, że takie działanie jest całkowicie usprawiedliwione w myśl przysłowia „Jak bije, to
kocha”.
W Polsce ten rodzaj dezinformacji często pojawia się, gdy ktoś zwraca uwagę na demoralizację młodzieży. Wskazuje się wówczas, że i tak u nas jest lepiej niż w Ameryce, gdzie uczniowie strzelają do siebie z pistoletów, że od zawsze mówiło się „ach, ta dzisiejsza młodzież” i że nawet jeden ze staroegipskich dokumentów zawiera podobne stwierdzenia.
Ilustracja
W tym przypadku fakt jednostkowy używany jest jedynie jako ilustracja pewnego szerszego
zjawiska społecznego. Agent wpływu może napisać długi elaborat dotyczący pozycji mężczyzny w
rodzinie ukazując powolny wzrost znaczenia kobiety i sprowadzanie męża do roli sługi
robiącej karierę zawodową żony. W końcówce agent napomknie o buncie mężczyzn przeciwko
takiej sytuacji wtrącając: „Usuwani w cień mężczyźni często uciekają się do brutalnych
metod, by bronić swej pozycji. Wcale nie najdrastyczniejszym przypadkiem było niedawne
zdarzenie w domu państwa Dupont, kiedy to pan Dupont uderzył w afekcie swą żonę. Pani Dupont
i tak miała dużo szczęścia, gdyż, w przeciwieństwie do większości ofiar tego typu agresji,
nie odniosła większych obrażeń na ciele”. Istotne jest porównanie z innymi podobnymi
sytuacjami, które zawsze wypada na korzyść naszego konkretnego przypadku.
Ten sposób często używany jest dla usprawiedliwienia chuligaństwa i wandalizmu. Wiele razy widzieliśmy w mediach komentarze typu: „Niedzielne zamieszki były jedynie wybuchem społecznego niezadowolenia z rządów premiera X. Desperacja ludzi sięgnęła zenitu, lecz to, co stało się u nas to i tak nic w porównaniu z wydarzeniami w kraju Z, gdzie oprócz rabowania sklepów i demolowania samochodów dochodziło do wyjątkowo krwawych walk z policją, w czasie których ginęło znacznie więcej osób niż w ostatnią niedzielę”.
Nierówna reprezentacja
W tym przypadku agent wpływu poświęci czynowi pana Dupont skromną notkę w mało eksponowanym
miejscu gazety, zaś kilka stron wcześniej umieści duży artykuł sławiący pana Dupont jako
wzorowego obywatela i przykład wszelkich cnót.
Ta metoda często używana jest w przypadku walki politycznej. Przeciwnikom ucina się wypowiedzi, streszcza się szerszy punkt widzenia w jednym zdaniu, przerywa w pół słowa. Przykładem stosowania metody nierównej interpretacji było zachowanie dziennikarza Piotra Gębarowskiego w czasie kampanii prezydenckiej w 2000 roku, kiedy brutalnie i po chamsku atakował Mariana Krzaklewskiego, podczas gdy innym kandydatom zadawał pytania w stylu: „Jak pan to robi, że jest pan mądry i uczciwy zarazem?”.
Metoda nierównej interpretacji jest również często używana w różnych gazetach w rubryce „Listy od czytelników”, kiedy publikuje się jedną mało przekonującą wypowiedź przeciwko jakiejś tezie i dziesięć dobrze napisanych popierających ową tezę. Nie ma przy tym znaczenia, czy są to rzeczywiste wypowiedzi czytelników, czy też są pisane przez samych redaktorów, co jak wiadomo się zdarza.
Równa reprezentacja
Metoda ta stosowana jest w ostatniej fazie kampanii dezinformacyjnej, kiedy zdecydowana
większość publiczności jest już przekonana do tez lansowanych przez agentów wpływu. Wówczas
należy przede wszystkim utrwalić powszechnie już obowiązującą opinię i zamknąć temat.
Dezinformator publikuje wtedy równą ilość argumentacji za i przeciw tezie. Argumenty służące
klientowi są jednak przedstawione w sposób o wiele bardziej przekonujący, poparte zdaniem
„ekspertów” budzących zaufanie. Argumenty przeciwników podane są nieciekawie i często
wygłaszają je osoby mało wiarygodne.
* * *
Przedstawione wyżej metody nie wyczerpują oczywiście całego arsenału środków dostępnych, szczególnie w obecnych czasach, dla profesjonalnej dezinformacji.
Korzystałem z rumuńskiego przekładu książki Volkoffa – „Tratat de dezinformare. De la Calul Troian la Internet”, ed. Antet, Bucuresti 1999
Piątek
Rano jest 15oC, potem w ciagu dnia nawet ponad 25oC. Wrzesień jest bardzo ciepły.
rano pracowałem nad nazwą procesu, który stworzył życie. Kilkanaście tygodni temu wymyśliłem
OEEMTG'izm (optymalizujące ewolucja i endodymbioza w oparciu o matematyczną teorię gier). Jednak
coś mnie nurtowało, nie dawało spokoju - ewolucja i endosymbioza to już efekty. No i wymyśliłem
coś takiego:
Zdaję sobie sprawę, że wprowadzanie coraz to nowych pojęć i definicji może być przez
niektórych Czytelników odbierane jako objaw swoistej obsesji. Jednak według mnie, nie jest
to obsesja, lecz konieczność! Biolodzy zgodzili się na rozróżnienie pojęć ewolucji,
symbiogenezy i endosymbiozy, bo według nich – zresztą całkiem słusznie – są to różne
procesy, bazujące na dwóch przeciwstawnych czynnikach – konflikcie i współpracy – czynnikach
wynikających z reguł gry, które stworzyła nam natura rzeczy. Czy w związku z tym dalej
możemy mówić, że stworzyła nas i ukształtowała wyłącznie ewolucja?
Tak więc to nie obsesja, lecz zdrowy rozsądek każe zaproponować nowe definiendum. I tu pojawia się kolejny problem – „Jak powinno ono brzmieć?”. „Teoria gier” odpada, bo skoro większość z nas nie chce się zgodzić, że pochodzimy od małpy, to tym bardziej uzna za śmieszne, że stworzyła nas jakaś tam teoria, a jeśli dorzucimy do niej jeszcze słowo kojarzące się z pokerem lub piłką nożną to wyjdzie nadzwyczaj śmiesznie. A skoro śmiesznie to znaczy, że nie do zaakceptowania. Stworzyła nas reprodilucja – iteracyjny proces optymalizujący zjawisko RPD wygenerowany przez nie samo. Proces bazujący na matematycznej teorii gier doskonalący kolejne pokolenia struktur RPD w oparciu o konflikt i współpracę, do których dochodzi pomiędzy tymi strukturami w trakcie realizowania przez nie ich podstawowej strategii: „przyswajaj aż do podziału”. Wydaje się również, że będzie większych przeszkód by stopniowo zastąpić1 nim wysłużoną „ewolucję”: „W programie obchodów m. in.: nadanie doktoratu honoris causa prof. T., wybitnemu reprodilucjoniście węgierskiemu; wykłady poświęcone reprodilucji dla uczniów, nauczycieli i studentów;”. Natomiast my, konsekwentnie musimy zmienić postać II zasady Fizyki Życia, która od tej pory powinna brzmieć: „Dynamikę rozwoju obiektów żywych tłumaczy teoria reprodilucji”.
Ciekawe jest jak na to wpadłem. Po długich namysłach stwierdziłem, że życie to nic innego jak ciągłe transformacje obiektów i towrzonych przez nie struktur, typu RPD. Kluczem życia jest Rekonstrukcja Po Podziale (Reconstructo Post Dividere), cała już reszta z tego wynika. Zamiast zatem „ewolucja” mówmy RPDlucja. Ale sekwencja liter jest jakaś głupia zrobiłem zatem eksperyment polegający na utworzeniu akronimu z dwóch liter i wyszło „repodilucja”. Jakoś tak trochę sztucznie no wpadłem, że gdyby dodać „r” to by wyszło „reprodilucja” co może się kojarzyć z reprodukcją (reprod~) lub cudownością (~prodi~) i dotychczasową ewolucją (~lucja)
Sobota
Rano jest 15oC, dzień ładny.
Skończyłem czytać "Dziesięć kawałków o
wojnie" Arkadija Babczenki. Autor jako osiemnastolatek trafił z poboru na pierwszą wojnę
czeczeńską. Nie opisuje walk frontowych lecz drugą linię. Nagminne bicie młodszych stażem (tzw.
fala), złodziejstwo, picie, narkotyki. Ponoć mocny wpierdol (to częste słowo w tej książce)
dostawał codziennie, nawet po kilka razy. Oto cytat z przypadkowo otworzonej strony:
Może to zrobić. Oni wszyscy mogą. Znają juz smak morderstwa, są silniejsi
psychicznie od nas. Nasze życie nie ma dla nich żadnej wartości, widzieli już takich jak my,
martwych, walajacych się w błocie, w poszarpanych spodniach na siniejacych mogach, z
rozchylonymi ustami, i pewni są, ze z nami bedzie tak samo. Co za różnica, gdzie umrzemy, tu
czy tam?
Dostaję pasem między łopatki i z zaskoczenia lecę na podłogę. Na mnie leci Szlufka.
- Wstawać! - wrzeszczy ktoś nad nami.
Podnoszę się i natychmist zarabiam ciężkim buciorem w żoładek. Coś we mnie stęka, ale nie
czuję bólu - cios, choć silny, był powolny, tępy, jakby ktoś mnie podniósł na bucie, jak
kociaka, i odrzucił na parę metrów.
- Zanieść go do lazaretu - mówi Bokser i wskazuje na Osipowa.
W pułku nie ma nikogo, plac jest pusty, w koszarach nie pali się światło. Lazaret jest
zamknięty. Andriucha odzyskuje świadomość, zdaje się, że ma wstrząsnienie mózgu.
Specnazowcy, bo to oni się znęcali, bili dlatego, że udało im się sprzedać trochę broni (która trafiła do ich przeciwników), po czym kupić za to alkohol i narkotyki, po czym… Najśmieszniejszy, według mnie, był przypis na końcu książki autorstwa "The Times" mający zachęcić potencjalnego czytelnika do przeczytania książki: Wszystkie wojny są piekłem, ale niektóre piekła są gorsze niż inne. jeśli wierzyć Babczence, w całej chaotycznej i ciągnącej się w nieskończoność wojnie z Czeczenią rosyjscy żołnierze więcej wycierpieli z rąk swoich rodaków niż wrogów. A kim byli ci rodacy? Czyżby nie ich starszymi kolegami. Ta książka to książka nie o cierpieniu, lecz o rosyjskiej duszy - o głównym mechanizmie, na którym oparta jest Rosja.
"Sprzedana wojna" ten zwrot czesto się tam pojawia. Oczywiście celem strategicznym była chęć panowania Moskwy nad Czeczenią, chęć tym większa, że jest to kawałek globu obfity w ropę (Odbudowano całkowicie jedynie przemysł naftowy, mający znaczenie dla metropolii - Moskwy znaczy się). Ale na poziomie taktycznym rosyjskie wojsko sprzedawało swoim przeciwnikom broń. Z książki wynika, że szeregowi handlowali karabinami, nabojami a nawet granatnikami, natomiast wyższa kadra wozami bojowymi. Handlowali wszyscy, kradli wszyscy, pili i byli bęzwzględnie bezlitośni - taki swoisty żołnierski honor. Bo prawdziwe honor i szlachetność giną tu pierwsze jak napisał autor.
Babczence udało się wyrwać z opisywanego przez niego piekła. Pierwsza część książki niesie uniwersalne przesłanie antywojenne, bo czeczeńskich wrogów w niej nie ma - to po prostu piekło wewnętrzne, w pełni rosyjskie. Czytelnik nawet nie wie kto tu dobry, a kto zły. Wszyscy opisywani, to żołnierze - ludzie, którym warunki zewnetrzne wdrukowują w umysł zezwierzęcenie (choć to słowo jest złe, bo zwierzeta się tak nie zachowują - to raczej antyczłowiecze człowieczeństwo), wdrukowują bardzo skutecznie. Tak samo zresztą jak wychowywano żołnierzy w Niemczech, Japonii,… - przebrutalne traktowanie swoich, na granicy fizycznego wyniszczenia i danie odreagowania na przeciwniku. Jednym z powodów, dla których rekruci nie czuli żadnej skruchy, kiedy zabijali [bagnetem, bezbronnych przywiązanych do drzew przyp. JF] Chińczyków, była z pewnością brutalność ich własnego szkolenia. Ale ważną rolę odgrywał tu również inny czynnik – fakt, iż od najmłodszych lat uczono ich, że Chińczycy są gorsi od nich. „Od szkoły podstawowej mówiono nam – powiedział Kondo – że Chińczycy są nikczemni i że to rasa niższa […]. A naród japoński – boski naród – to najlepsza rasa na świecie. A Chińczycy byli gorsi od świń. Taką mieliśmy mentalność”. Czy coś się w tym temacie zmieniło?
Wojnę wdrukowano autorowi bardzo skutecznie. Po wyrwaniu się z piekła, sam do niego po roku powrócił! Dobrowolnie, sam się zgłosił. Tym razem nie był już młodym żołnierzem, który dostawał codziennie wpierdol od starszych, tym razem to on był starszy. W drugiej części nie spotkamy jednak opisów jak to on katował młodych. Może nie katował, a może po prostu o tym "zapomniał". Napisał natomiast jak przez niego zginęła ośmioletnia dziewczynka i starajacy się ją uchronić dziadek. Ale opis ten jest o wiele mniej emocjonalny niż opisy katowań, których sam doświadczył. Czy z młodego mężczyzny można zrobić żądnego krwi mierzawca? Można! Ta książka jest właśnie o tym, jak dziś robi się to w Rosji. A rosyjska dusza to zasłona dymna dla pożytecznych idiotów. Rosyjska dusza ma ciągle postać Iwana Groźnego.
Po południu byłem na przedpremierowym pokazie filmu Marsz wyzwolicieli Grzegorza Browna. Film bardzo ciekawy wpisujący się w wdrukowywanie ludziom ich zachowań. Wdrukowywanie zachowań jest na tyle silne, że nie dochodzi do jakiegokolwiek myślenia logicznego. Znamiennym tego dowodem było wyznanie jednego z weteranów, który wiedział, że Przemyśl to polskie miasto, wiedział, że Hitler był szatanem, ale na pytanie co on prawy żołnierz radziecki robił w polskim mieście w 1939 roku odpowiedział, że wypełniał warunki umowy. Jakiej? No Stalina z Hitlerem.
Film pokazuje również jak to wdrukowywanie się odbywa: pani nauczycielka pyta dziesięcioletnich uczniów i za poprawne odpowiedzi chwali: "Zuch Igor, tak, bardzo dobrze, my byliśmy do wojny nieprzygotowani, my pracowaliśmy pokojowo (mirno trudilis), a oni na nas zdradziecko napadli. Rosja wojny nie chce, Rosja walczy o pokój."
Jedną z najbardziej skutecznych taktyk prowadzenia gry jest odkryte przez ojca matematycznej teorii gier, Johna Von Neumanna, nadoszustwo: oszukuj tak by przeciwnik był przekonany, że grasz zgodnie z regułami - wilku zawsze ubieraj się w jagnięcą skórę!
Poniedziałek
[http://podatki.onet.pl/2042316,1,0,wiadomosci.html]
(IAR, pw/14.09.2009)
Fiskus chce opodatkować osoby, które pomagają sobie w codziennych sprawach, takich jak opieka nad dzieckiem czy wyprowadzanie psa - czytamy w "Rzeczpospolitej". Katowicka Izba Skarbowa uznała bowiem, że każda darmowa przysługa jest realnym zyskiem dla tego, kto z niej skorzystał. Trzeba ją więc wycenić i zapłacić podatek. Katowicka Izba Skarbowa odpowiedziała na pytanie banku czasu, czyli grupy wzajemnie wspierających się osób.
Z opodatkowania zwolniona jest tylko darmowa pomoc w rodzinie.
Jerzy Bielawny z Instytutu Studiów Podatkowych jest oburzony interpretacją katowickiej Izby Skarbowej. Jego zdaniem, takie postępowanie sprowadzi do podziemia wszystkie cenne społecznie inicjatywy.
Podobnego zdania jest Piotr Bielski, prowadzący grupę wzajemnie wspierających się osób w ździ. Podkreśla, że nie rozumie dlaczego za czyny społeczne trzeba płacić podatek. Dodaje, że to może zniechęcić osoby do pomagania innym.
Nienażarty fiskus chciałby pewno opodatkować również obieranie przeze mnie ziemniaków, przecież samodzielne zrobienie zupy też jest realnym zyskiem!
Niestety mają rację, ponieważ to potencjalne pole do nadużyć na dużą skalę.
Oczywiście można spróbować sprecyzować ustawę, aby ograniczyć możliwości nadużyć, ale jest
to niezmiernie trudne i nie sposób przewidzieć wszelkich pomysłów podatników z inicjatywą
:)
Stąd łatwiej i skuteczniej jest opodatkować wszystko.
Każdy kto krytykuje niech spróbuje napisać ustawę i zawrzeć WSZELKIE MOŻLIWE PRZYPADKI
pomysłowości podatników w zakresie podciągnięcia różnych zdarzeń gospodarczych pod tę
sytuację. Życzę powodzenia!
A gdy już napiszecie taką ustawę, to zaraz znajdzie się wielu którzy ją obejdą, a inni będą
Wam wytykać luki prawne waszego rozwiązania.
Tak, dzieciaczki - do mędrców Wam jeszcze daleko - mnie także.
~~podatnik , 14.09.2009 09:08
Niestety mają rację, ponieważ…
A może zamiast opodatkowywać wszystko i wszystkich kosmicznymi stawkami po to by zaraz
zatrudnić armię urzedasów do pilnowania by nikt nie kombinował, kolejną armię do pilnowania
by ci od pilnowania nie dogadali się z tymi których maja pilnować itd. wprowadzić jasne,
proste zasady podatkowe i niskie podatki? Nikt nie będzie kombinował, jeżeli nie będzie to
opłacalne.
~:) , 14.09.2009 09:25
…a kiedy przyjdą z urzędu skarbowego nocą i do drzwi kolbami załomocą,
Ty podatniku stań z siekierą u drzwi, trzeba krwi !!
~Polska Walcząca , 14.09.2009 09:41
Jaki podatek będę musiała zapłacić, skoro
w każdym tygodniu oszczędzam 8,40 zł na biletach autobusowych, bo sąsiad wozi mojego i
swojego syna na treningi samochodem. Zaznaczam, że ja mam bilet miesięczny. Czy jeżeli ja
kupuję chłopcom napoje "na po meczu" to sąsiad też musi płacić podatek? Mam nadzieję, bo
dlaczego tylko ja mam bulić?
~IWA , 14.09.2009 09:14
Jaki podatek będę musiała zapłacić, skoro
Nic nie płać, a jak US cię wezwie i zapyta skąd masz te 3 dychy miesięcznie więcej, powiedz,
że z prostytucji (nieopodatkowana).
~Wielki Kutwa , 14.09.2009 09:39
Polska to taka wredna macocha z mordą "skarbówki" !!!! I jak taką k ( pip ) ę
szanować i dbać o nią. szkoda życia za nią oddawać!
~szer.Dolot , 14.09.2009 09:38
Chodzi o podatek dochodowy, jak mniemam.
A co z VATem? Jaka stawka VATu jest na pilnowanie psa?
~Księgowy , 14.09.2009 09:26
Wtorek
Dziś dwa kawałki na temat tego, że "państwo" i państwo to zupełnie dwie różne sprawy:
Naprawdę szokujący raport NIK. Ile społeczeństwo ładuje w młodocianego przestępcę i co z tego ma. Po prostu szok! Kto tym zarządza? Tak zwane państwo poprzez zatrudnianych przez siebie ekspertów! Szok!
NIK o zakładach poprawczych
2009-09-14 09:00
[http://nik.gov.pl/news.php?cod=2562]
System resocjalizacji nieletnich jest drogi i nieskuteczny – alarmuje NIK. Utrzymanie jednego nieletniego wynosi nawet 18,3 tys. zł miesięcznie. Mimo to prawie 60 proc. wychowanków wraca na drogę przestępstwa, a przebywający w zakładach są coraz bardziej brutalni. Winny jest brak spójnego systemu resocjalizacji, przepełnienie panujące w placówkach oraz nieprawidłowe wypełnianie zadań.
Najwyższa Izba Kontroli zbadała 23 placówki (11 zakładów poprawczych, 7 schronisk dla nieletnich i 5 placówek łączących te dwie funkcje) w 10 województwach (66 proc. z działających w kraju). Kontrola obejmowała lata 2007 – I kwartał 2009. Przeprowadzono też badanie ankietowe wśród 632 wychowanków, którzy opuścili skontrolowane placówki. W tym czasie w 35 placówkach dla nieletnich w całym kraju przebywało ponad ok. 1.900 osób. Z budżetu państwa wydano na ich funkcjonowanie 90,2 mln zł w 2007 roku oraz 101 mln zł w 2008.
Jedynie Zakład Poprawczy i Schronisko dla Nieletnich w Konstantynowie Aódzkim Izba oceniła pozytywnie. Pięciu ośrodkom (schroniskom dla nieletnich w Stawiszynie i Szczecinie oraz zakładom poprawczym w Poznaniu, Trzemesznie i Witkowie) kontrolerzy wystawili ocenę negatywną. Do pracy pozostałych 17 placówek (74 proc.) kontrolerzy mieli większe lub mniejsze zastrzeżenia.
Wysokie nakłady oraz pobłażliwe traktowanie nieletnich nie przynoszą pożądanych efektów. Od połowy roku 2001 do końca 2008 większość nieletnich – 58 proc. – powróciła na drogę przestępstwa (recydywa wśród dorosłych wynosi w Polsce ok. 40 proc.). Spośród ankietowanych zaledwie połowa byłych wychowanków oświadczyła, że pobyt pomógł im w rozpoczęciu samodzielnego życia, a wśród nich tylko jedna trzecia zrozumiała niewłaściwość swego postępowania. W przypadku 6 proc. można mówić o całkowitej klęsce działań resocjalizacyjnych – pobyt w zakładzie wręcz zdemoralizował te osoby i wzmógł ich nienawiść do innych. Więcej jest brutalnych zachowań - ucieczki, próby samobójcze i pobicia zdarzają się prawie we wszystkich ośrodkach.
Zakłady poprawcze i schroniska stworzyły nieletnim dobre warunki pobytu i nauki. Placówki są dobrze wyposażone w pomoce do nauki i zajęć pozalekcyjnych. W roku 2008 w ośrodkach całego kraju funkcjonowało 115 kół zainteresowań (informatyczne, techniczne, artystyczne, sportowe, turystyczno-krajoznawcze), w których uczestniczyło 928 osób. Biblioteki dysponowały ponad 93 tys. książek, 1 300 materiałami dydaktycznymi na kasetach audio i video, 381 komputerami z dostępem do Internetu. Do utrzymania kondycji fizycznej służyło 16 sal gimnastycznych i trzy baseny pływackie. Wszystko to generowało koszty - w roku 2007 utrzymanie jednego wychowanka wyniosło miesięcznie 6.880 zł, w 2008 roku wzrosło o 16 proc. do sumy 8.013 zł. Najdrożsi byli wychowankowie zakładów poprawczych w Nowem (18,3 tys. zł) i Trzemesznie (15,2 tys. zł) oraz schroniska w Dominowie (15,2 tys. zł). Warto zwrócić uwagę, że sumy te kilkakrotnie przewyższają koszty utrzymania dzieci w rodzinach zastępczych (średnio od 660 do 1.248 zł w roku 2007) czy w młodzieżowych ośrodkach wychowawczych (2.681 zł w roku 2007 i 2.928 zł w roku 2008).
Wychowankowie byli pobłażliwie traktowani przez personel placówek. Dyrektorzy zbyt rzadko stosowali środki przymusu w postaci umieszczania wychowanków naruszających regulamin w izbach izolacyjnych, nawet jeśli ich przewinienia były ewidentne i wymagały takich środków*. W zakładzie poprawczym w Zawierciu nie izolowano nieletniego mimo agresywnego zachowania wobec wychowawcy i kolegów. W zakładzie poprawczym w Poznaniu próby samookaleczenia według dyrekcji nie były powodem do izolacji. W tymże ośrodku natomiast wypłacono wychowankom wyższe kieszonkowe – w latach 2007-2008 o ponad 27 tys. zł; 13 wychowawców kupowało nieletnim wyroby tytoniowe! Nie izolowano też nieletnich w zakładzie i schronisku w Laskowcu, mimo czterech prób pobicia strażnika, trzech samookaleczeń oraz okaleczenia współwychowanka. W ocenie NIK decydująca była chęć ułatwienia sobie pracy przez dyrektorów tych placówek, gdyż izolacja wychowanków wymaga wdrożenia specjalnych procedur.
Przypadki zawyżania wypłat kieszonkowego kontrolerzy stwierdzili także w Witkowie, a kupowania przez wychowawców tytoniu 19 nieletnim w Trzemesznie.
Prawidłową resocjalizację utrudnia występujące w połowie placówek przepełnienie. Np. w 2007 roku o 20 proc. przekroczono limit miejsc w zakładzie poprawczym w Studzieńcu i o 18 proc. w Koszalinie. W 2008 roku sytuacja w tych ośrodkach poprawiła się - limity przekroczono o 11 i 7 proc.
Dyrektorzy wszystkich skontrolowanych placówek nierzetelnie dokumentowali pobyt podopiecznych. Kontrolerzy wykryli przypadki nie odnotowywania nagród i sankcji, urlopów czy terminów opuszczenia placówki. Niektórzy nie informowali rodziców o hospitalizacji wychowanków, a prezesów sądów okręgowych i Ministerstwa Sprawiedliwości o takich wydarzeniach jak próby samobójcze czy ucieczki.
Izba dostrzega konieczność zmian w systemie resocjalizacji, włącznie z prawnymi. Najważniejsze powinny zmierzać w kierunku zwiększenia skuteczności działań resocjalizacyjnych: usprawnienia indywidualnych programów resocjalizacji, pełniejszej współpracy z instytucjami, które mogłyby pomóc w usamodzielnianiu się wychowanków, monitorowania ich losów po opuszczeniu zakładu. Izba postuluje też wzmocnienie nadzoru pedagogicznego i Ministerstwa Sprawiedliwości nad ośrodkami dla nieletnich.
Co mają powiedzieć ci co czekają po półtora roku na operację w państwowym szpitalu? Każda grupa społeczna, w tym i tak zwane państwo działa na swoją korzyść. Jeżeli nie podlega sprzezeniu zwrotnemu to nie utrzyma pożadanego kursu. Państwo czyli struktura, która ma przyczyniać się do harmonijnego rozwoju całego społeczeństwa, które ma pełnić rolę homeostatu tego rozwoju, bez ujemnego sprzężenia zwrotnego przeistacza się w pompę ssącą, a jego przedstawiciele stają się coraz "mądrzejsi", coraz lepiej mówią i jest ich coraz więcej, tyle tylko, że nic z tego nie wynika! Absolutnie nic! A cytowany raport jest tego dobitnym przykładem. Powtórzę raz jeszcze: szok! 18 tysięcy miesięcznie na jednego młodocianego bandziora!
A jak się struktury rozrastają, to z czegoś trzeba żyć no i dlatego tzw. państwo ma takie pomysły jak opodatkowanie wszystkiego, nawet pomocy sąsiedzkiej…
Warto również zwrócić uwagę na to ile państwo płaci za utrzymanie dziecka rodzinie zastępczej, a ile sobie! Dzieci w normalnych rodzinach i ich rodzice są po prostu dyskryminowani. Okazuje się "państwo" staje się coraz większym obiektem pasożytującym na państwie. Problem w tym, że tych dwóch pojęć nikt nie rozróżnia.
Teorie powstania państwa
[Wikipedia pol., stan 2009.09.15]
Kolejny przykład "państwa":
[http://www.eksportuj.pl/artykul/pokaz/id/8195/wydarzenia-dnia/gdzie-szukac-sprawiedliwosci]
14.09.2009
Gdzie szukać sprawiedliwości?
Przychodzi Polak z pozwem przeciwko Niemcowi do krakowskiego sądu gospodarczego. Sąd
okręgowy pozew odrzuca, a rejonowy ściga nierzetelnego obcokrajowca.
Paweł, ceniony krakowski producent stelaży łazienkowych, od miesięcy próbuje odzyskać 70
tysięcy euro od niemieckiego odbiorcy. Liczne wezwania do zapłaty za dostarczony i odebrany
towar nie poskutkowały, pokrzywdzony skierował więc pozew do Sądu Okręgowego w Krakowie. Ten
uznał, że Polak winien walczyć o pieniądze przed sądem w… Niemczech.
W podobnej sytuacji znalazło się dziś wielu polskich przedsiębiorców. Zagraniczni
kontrahenci, tłumacząc się kryzysem, zalegają z płatnościami na miliony euro. Części
krajowych firm grozi to nawet upadłością. Ratują się, kierując pozwy o zapłatę do rodzimych
sądów.
Pozwalają im na to - obowiązujące u nas od chwili wstąpienia Polski do Unii Europejskiej -
wspólnotowe przepisy, zwłaszcza Rozporządzenie Rady UE o jurysdykcji oraz o uznawaniu i
wykonywaniu orzeczeń sądowych w sprawach cywilnych i handlowych - z grudnia 2000 r.
- Wyprodukowałem towar w Polsce i tu przyjąłem zamówienie od niemieckiego odbiorcy.
Logiczne, że pozew skierowałem do miejscowego sądu - uważa Paweł.
Ponieważ chodzi o dużą kwotę, sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Krakowie. Ten odrzucił
jednak pozew, powołując się na wspomniane Rozporządzenie Rady UE. Doszedł bowiem do wniosku,
że miejscem "wykonania umowy" jest "miejsce dostawy towaru". Wniosek: Paweł winien dochodzić
swoich racji przed sądami w Niemczech.
Krakowskie kancelarie prawnicze potwierdzają, że w podobnych sytuacjach miejscowy Sąd
Okręgowy uznaje siebie za "niewłaściwy do rozpoznania sprawy". przedsiębiorcy i ich adwokaci
nie mogą tego zrozumieć.
- Polski sąd, na który płacimy podatki, mówi ogołoconemu z pieniędzy Polakowi, żeby sobie
pojechał za granicę, wynajął tam adwokata i tłumacza, opłacił pozew w obcym sądzie i się
boksował po włosku lub niemiecku. To jakiś dramat, zwłaszcza że wielu pokrzywdzonych
zwyczajnie na to nie stać - mówi przedsiębiorca, któremu nie zapłacił odbiorca z Włoch.
Dodaje, że niemieckie czy włoskie sądy, w oparciu o to samo prawo, bez wahania rozpatrują
pozwy przeciwko Polakom. Co ciekawe - identyczne pozwy, na mniejsze kwoty, przyjmują do
rozpatrzenia wydziały gospodarcze Sądu Rejonowego dla… Krakowa-Śródmieścia.
- Cały problem wynika z nie do końca jasnych przepisów regulujących właściwość sądów
gospodarczych - tłumaczy Robert Jurga, wizytator ds. gospodarczych Sądu Okręgowego w
Krakowie.
- Sąd okręgowy odwołuje się do zapisów Rozporządzenia Rady Unii Europejskiej z grudnia 2000
r., które w Polsce weszły w życie z chwilą przystąpienia naszego kraju do wspólnoty -
wyjaśnia Robert Jurga, wizytator ds. gospodarczych Sądu Okręgowego w Krakowie. Co ciekawe,
na te same przepisy powołują się pokrzywdzeni przedsiębiorcy i ich prawnicy.
Rozporządzenie mówi m.in., że jeżeli przedmiotem postępowania są roszczenia wynikające z
umowy, to osoba mieszkająca na terytorium państwa członkowskiego UE może być pozwana w innym
państwie członkowskim przed sąd - "w miejscu, gdzie zobowiązanie zostało wykonane lub miało
być wykonane".
- Sąd musi ustalić to miejsce - ciągnie Robert Jurga. - W sprawie, której się przyjrzałem,
zdaniem sądu okręgowego, miejscem wykonania umowy było miejsce dostawy towaru, położone w
innym kraju Unii. Mówiąc nieco skrótowo - jeśli polski przedsiębiorca dostarczył towar do
Berlina, to powinien dochodzić swoich racji w tamtejszym sądzie, a nie w Polsce.
Wizytator przyznaje, że krakowskie sądy rejonowe faktycznie przyjmują takie sprawy do
rozpoznania. - Ale nie kierują się przy tym wspomnianym Rozporządzeniem UE, tylko przepisami
szczególnymi regulującymi międzynarodowy transport drogowy. Na tej podstawie uznają, że
polski przedsiębiorca może dochodzić swoich roszczeń wobec obcych w Polsce - mówi sędzia
Jurga.
Jego zdaniem wyraźnie brakuje inicjatywy przedsiębiorców, by w tej kwestii doszło w polskich
sądach do ustalenia spójnej linii orzeczniczej. - Może nawet wystarczyłoby zaskarżenie
decyzji o odrzuceniu pozwu do Sądu Apelacyjnego. Ten mógłby stworzyć wykładnię, którą można
by następnie upowszechnić, choćby na szkoleniach sędziów, co doprowadziłoby do ujednolicenia
orzecznictwa sądów w tej kwestii - mówi wizytator.
Radzi też przedsiębiorcom, by lepiej się zabezpieczali na wypadek sporów w obrocie
międzynarodowym, np. poprzez zapisy w umowach wskazujące polskie sądy jako właściwe.
Przedsiębiorcy odpowiadają, że nie zawsze jest to możliwe. I nie chcą czekać latami na
spójną interpretację unijnych przepisów. - Pewnie podzielimy roszczenia na wiele mniejszych
kwot i będziemy kierować pozwy do sądów rejonowych. Skoro one nie stosują spychologii i mają
podejście bardziej przyjazne Polakom… - mówi rozgoryczony myśleniczanin. Obcokrajowcy są mu
winni przeszło pół miliona złotych.
ZBIGNIEW BARTUŚ
Dziennik Polski
Autor artykułu nie wspomniał, jeszcze o jednym drobnym szczególe wymyślonym przez nasze "państwo":
Ustawa o VAT
Art. 19.
1. Obowiązek podatkowy powstaje z chwilą wydania towaru lub wykonania usługi, z
zastrzeżeniem ust. 2-21, art. 14 ust. 6, art. 20 i art. 21 ust.
Ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych
Art. 14.
1. Za przychód z działalności, o której mowa w art. 10 ust. 1 pkt 3, uważa się kwoty
należne, choćby nie zostały faktycznie otrzymane, po wyłączeniu wartości zwróconych towarów,
udzielonych bonifikat i skont. U podatników dokonujących sprzedaży towarów i usług
opodatkowanych podatkiem od towarów i usług za przychód z tej sprzedaży uważa się przychód
pomniejszony o należny podatek od towarów i usług.
Przedsiębiorca musi uiścić podatek "z chwilą wydania towaru lub wykonania usługi". Czyli pomimo tego, że nie otrzymał pieniędzy od nieuczciwego kontrahenta - musi zapłacić. Jeśli ktoś mu nie zapłacił 1220 zł to jest stratny właśnie o tę kwotę plus 220 zł, które musi odprowadzić z tytułu VAT oraz 190 zł z tytułu PIT. "Do tyłu" jest zatem 1630 zł. to w złotówkach, a przecież utracił również towar - włożoną weń pracę. Pozostańmy przy pieniądzach. Grabieży dokonały dwie strony: nieuczciwy kontrahent w wysokości 74.84% i "państwo" w wysokości 25.15%. Miałeś chamie złoty róg ostawili ci jeno sznur. Tak właśnie "państwo" rozwija przedsiębiorczość, czyli to co przyczynia się do bogactwa państwa.
Czwartek
Rano +11oC, brak wiatru, bez słońca, lekka mgła. Wieczorem i w nocy ten dziwny smród co kiedyś. W nieco mniejszym natężeniu ale odczuwalny. Ciekawe czy to jakaś roślina, czy też ktoś coś pali?
Rano (obudziłem się przed piątą) czytałem sobie trochę Społeczeństwa owadów E.O. Wilsona. Poznałem nowe pojęcia, takie jak:
Antybioza - zjawisko populacyjne, szczególny rodzaj antagonizmu (działania jednej populacji danego gatunku na niekorzyść populacji innego). Powszechne wśród mikroorganizmów, a polegające na niemożności dzielenia przez różne populacje lub gatunki, danej niszy ekologicznej (środowiska życia lub gospodarza, w przypadku pasożytów) wynikające z wydzielania wtórnych metabolitów, które działają hamująco lub wręcz zabójczo na inne organizmy. Do wydzielanych substancji należą między innymi antybiotyki i biocyny (bakteriocyny).
Kleptobioza - stosunki u owadów społecznych, w których jeden gatunek rabuje drugiemu zapasy pokarmu lub szuka pożywienia w jego stosach odpadków, jednakże nie ma swych gniazd w jego bezpośrednim otoczeniu. Współżycie poprzez zabieranie.
Ksenobioza - stosunki u owadów społecznych, w których kolonie jednego gatunku żyją w gniazdach drugiego, swobodnie poruszają się wśród gospodarzy, otrzymują od nich pokarm przez regurgitację lub w inny sposób, jednakże w dalszym ciągu trzymają swe potomstwo osobno.
Lestobioza - jest formą pasożytnictwa u mrówek polegającego na rabunku zapasów pożywienia oraz pożeraniu larw i poczwarek innego gatunku.
Nadpasożytnictwo - rodzaj pasożytnictwa wyższego rzędu, w którym żywicielem pasożyta jest inny pasożyt, co może skutkować pozytywnym wpływem na ograniczenie jego działań na żywiciela podstawowego.
Parabioza - u owadów społecznych, korzystanie z tego samego gniazda, a czasami nawet z tych samych śladów zapachowych, przez kolonie różnych gatunków, które jednakże trzymają osobno swe potomstwo.
Plezjobioza - u owadów społecznych, występowanie z bliskim sąsiedztwie dwóch lub więcej gniazd przy jednoczesnym słabym porozumiewaniu się zamieszkujących je kolonii lub też braku bezpośredniego porozumiewania się.
Trofobioza - forma symbiozy (ektosymbioza), w której jedna strona otrzymuje pokarm (wydzielinę gruczołów allotroficznych, odchody) zapewniając drugiej obronę (np. mrówki i mszyce). W znaczeniu szerszym odnosi się do współżycia owadów z roślinami.
Nadorganizm - każde społeczeństwo, takie jak kolonia właściwie społecznych gatunków owadów, mające cechy organizacji analogiczne do fizjologicznych właściwości pojedynczego organizmu. Tak na przykład kolonia owadów dzieli się na kasty reprodukcyjne (analogiczne do gonad) i kasty robotnic (odpowiadające tkance somatycznej); Może występować wymiana pokarmu przez trofalaksję (analogicznie do zachodzącej w układzie krążenia) itd.
Wtorek
Temperatura rano ok. 6.00 14oC - bardzo ciepło i pogodnie.
W nocy bardzo źle spałem. W zasadzie razem 4 godziny (ponoć była to normalna długość snu Margaret Thatcher). Tak o godzinie 01.00 włączyłem telewizor i obejrzałem film Animal as us. A w nim kilka bardzo ważnych spostrzeżeń:
O kulturze mówimy wtedy gdy dwie grupy zwierząt żyjących w takich samych warunkach zachowują się różnie, a zachowania tego uczą się od siebie nawzajem.
W tym kontekście podano, że delfiny stosują różne techniki polowań.
Orki aktywnie uczą swe dzieci techniki polowania na foki chodzące po plaży i sposobów wracania na głąbszą wodę z mielizny.
Oglądając wypływające na plażę orki i wracające następnie do wody (by się to udało wyginają odpowiednio ciała i ruszają płetwami) pomyślałem sobie, że tak właśnie musiała wychodzić z wody ryba trzonopłetwa, te z nich, które dalej wyskoczyły, dłużej przebywały na powietrzu i sprawniej wracały do środowiska wodnego lepiej się rozmnażały. Kolejne pokolenia ryb wychodziły coraz dalej, zawojowały ziemię, płetwy, na przestrzeni pokoleń, przekształciły się w sprawne, przystosowane do życia na ziemi kończyny, po czym niektóre zwierzęta odkryły, że wielkie zapasy pożywienia są w wodzie i teraz to one zaczęły wycieczki. Z tym tylko, że już nie na plażę lecz w głębiny i teraz ewolucja biologiczna zaczęła napowrót transformować ich kończyny w kierunku wioseł. Nie wiem dlaczego ale odkryłem pełne podobieństwo pomiędzy wypełzającymi na plażę orkami i delfinami (te to zaczynają wyłazić po raz kolejny) oraz nurkującymi fokami i słoniami morskimi. Od razu pomyślełem sobie, że warto by zrobić film ilustrujący wyjście z wody ryb i przekształcenie się ich w małpy.
Orki aktywnie uczą
Kruki chowają zapasy na zimię i je odnajdują!
Wrony są tak inteligentne jak małpy.
Na filmie pokazano jak wrona pomaga sobie patykiem wyciągnąć larwę z kanaliku w drzewie - tak jak małpy wyciagają termity. Sam też widziałem jak wrona, taka nasza warszawska (by obserwować zwierzęta wcale nie trzeba udawać się w lasy tropikalne na odległych wyspach), zrzucała orzech na asfalt by go rozbić. Rano gdy chodzę przy stawkach też widać rezultat ich inteligencji - rozwalone wokół śmieci - opakowania, z których wrony wyjadają resztki.
Poniedziałek
Na onecie typowy artykuł o kolejnej organizacji zasilanej zewnętrznie:
Kuriozalne wydatki NFZ; "to nieodpowiedzialne"
[http://wiadomosci.onet.pl/2050529,11,kuriozalne_wydatki_nfz_to_nieodpowiedzialne,item.html]
Narodowy Fundusz Zdrowia ma coraz większe problemy z terminowym regulowaniem świadczeń, bo setki milionów złotych rocznie urzędnicy NFZ wydają na zapewnienie sobie komfortu pracy. Choć budżet funduszu rośnie z roku na rok, wydatki na opiekę zdrowotną maleją. Tygodnik "Angora" i portal Onet.pl przyjrzały się w jaki sposób ta kontrowersyjna instytucja gopodaruje pieniędzmi pochodzącymi z podatków. Nasze spostrzeżenia nie napawają optymizmem.
45 000 złotych – taką kwotę 9 lipca 2009 roku Narodowy Fundusz Zdrowia zobowiązał się zapłacić spółce PHD sp. z o.o. w Warszawie. Spółka PHD to właściciel luksusowego hotelu SAS Radisson mieszczącego się przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie. Przedmiotem zamówienia było, jak czytamy: "Świadczenie usług hotelarskich i restauracyjnych w związku z organizacją konferencji w terminach 13 – 14 lipca 2009 r. realizowanej w ramach Programu: Program Operacyjny Kapitał Ludzki". Zgodnie z tą umową, NFZ w praktyce zafundował kilkudziesięciu swoim pracownikom z całej Polski imprezę i nocleg w luksusowym hotelu w stolicy.
Komfort pracy ponad wszystko
Konferencja w luksusowym hotelu w Warszawie (nie wiemy jakie były jej efekty praktyczne) to
tylko jeden z przykładów myślenia urzędników NFZ o powierzonych im pieniądzach podatników.
Wynajmowanie powierzchni biurowych w całym kraju kosztuje rocznie niecałe 11 mln zł. Z
reguły NFZ wynajmuje miejsca o najwyższym standardzie, mieszczące się w nowych budynkach
klimatyzowane, chronione, zawierające parking dla pracowników (interesanci NFZ często nie
mają możliwości zostawiania tam swoich samochodów).
Dodatkowe, horrendalne kwoty generuje również urządzanie tych luksusowych siedzib. W 2007 roku wydano na ten cel 915 738,33 zł. Rok później wydano nieco mniej niż 800 tys zł. Jaką kwotę wydadzą pracownicy NFZ na ten cel do końca tego roku? Trudno to przewidzieć.
Aby poprawić standardy pracy swoich urzędników, NFZ regularnie kupuje dla nich nowe telefony
komórkowe. Z początkiem 2007 roku pracownicy NFZ mieli do swojej dyspozycji 577 "komórek" za
których używanie Fundusz zapłacił ponad 1,1 mln zł. Rok później służbowych telefonów było o
11 więcej, a rachunki znów przekroczyły 1 milion złotych. Do końca czerwca 2009 roku, NFZ
dysponował już 692 służbowymi telefonami komórkowymi.
- Te przykłady w oczywisty sposób dowodzą nieodpowiedzialności urzędników państwowych i ich
braku szacunku dla pieniędzy podatników – komentuje Andrzej Sadowski – ekonomista z Centrum
im. Adama Smitha. – Brak precyzyjnych regulacji odnośnie wydawania publicznych pieniędzy
zawsze będzie prowadził do nadużyć. Takie instytucje jak ZUS czy NFZ są tego najlepszym
dowodem.
Drogie oprogramowania
Aby sprawnie obsłużyć wszystkich petentów, urzędnicy NFZ musieli zainwestować w systemy
komputerowe. Większość kupowali jednak bez przetargu. Rodzi to podejrzenia, że mogło
dochodzić do kolejnych nadużyć. W czerwcu 2007 roku za "Konserwację systemu informatycznego
działalności NFZ" zapłacili jednej spółce ponad 15,5 mln zł, a drugiej ponad 18,7 mln zł.
Nieco mniej, bo prawie 4 miliony złotych zapłacili miesiąc później za "przedłużenie asysty
technicznej" dla zakupionych (i działających) systemów informatycznych znanej firmy.
Rok później te same dwie spółki za konserwację i subskrypcję systemu informatycznego otrzymały z NFZ łącznie ponad 40 mln zł. Dlaczego cena wzrosła? Z dokumentów przysłanych nam przez Biuro Prasowe NFZ wynika, że w międzyczasie firmy informatyczne uzyskały "pozytywną opinię MSWiA". I w 2009 roku NFZ zapłacił za tą samą usługę już prawie… 45 mln zł.
Dlaczego jednak na te zakupy na wielomilionowe kwoty nie przeprowadzono przetargu? Biuro Prasowe NFZ odpowiedziało nam w sposób wymijający. - Decyzję podejmowały odpowiedzialne za zakupy jednostki organizacyjne NFZ, kierując się uzasadnionymi przesłankami - stwierdzono.
Leszek Szymowski
NFZ to jedno wielkie oszustwo.
~Ben
dzisiaj, 07:03
Podatki płacić trzeba, więc NFZ kasę ma i nie musi troszczyć się o klienta. Tak zawsze bywa
w urzędniczych przypadkach. Nie ma rozliczeń i więzień za niegospodarność, konotacje i inną
prywatę.
PrzeTARGI
~cicho byyyyc
dzisiaj, 06:49
"Decyzję podejmowały odpowiedzialne za zakupy jednostki organizacyjne NFZ, kierując się
uzasadnionymi przesłankami - stwierdzono." Przeslanka nr 1 - wytyczne ludzi WSI!!!
KTO SPRAWDZI, ILE KOSZTOWAAO "PRZEMALOWANIE" KAS CHORYCH NA NFZ ZA RZADOW MILLERA I
LEWICY?
~szalomski
dzisiaj, 07:26
musiano wtedy wymienić kompletnie wszystko: od pieczątki poprzez tablice informacyjne na
ścianach, aż do zupełnie nowego oprogramowania komputerowego. NFZ miał za Millera jako jeden
z pierwszych w kraju zainstalowane płaskie monitory komputerowe LCD, kiedy kosztował on 2000
DM/szt. Co dało przerobienie kas chorych na NFZ, oprócz wydania naszych składek na cele
nielecznicze? kto rozliczy tych złodziei i marnotrawców naszych składek? ubywa łóżek
szpitalnych, szpitale zadłużone do niewypłacalności, kolejki do specjalistów na pół roku
naprzód… dziękujemy ci państwo "polskie!"
Do kiedy NFZ jak i ZUS nie będą miały konkurencji nie muszą nawet
~kapcior
dzisiaj, 07:20
udawać że oszczędzają pieniądze. Dobrze być monopolistą
JA NA WIZYTĘ U LEKARZA MUSZE TYLE CZEKAĆ
~Baca
dzisiaj, 07:10
Nie wiem ale ci ludzie,jak można ich nazwać ludżmi z NFZ nie mają sumienia ani za grosz
wstydu.Ja jestem cjhory i czekam do specjalisty 6 miesięcy.Jak umrę to o mnie nawet nie
wspomną ani też nikt nie będzie mnie miał na sumienju.
Urzędnik państwowy nie wie skąd się biorą pieniądze w budżecie!
~liczyrzepa dzisiaj, 06:56
Urzędnik państwowy jest jak święta krowa która wie tylko że trawa jest zielona i należy ją
skubać gdzie popadnie bo ktoś taki jak podatnik w zębach haracz przyniesie.Oczywiście
odezwią się tacy co powiedzą że oni też płacą podatki tylko że to jest tak jakby przekładał
pieniadze z jednej kieszeni do drugiej tej samej marynarki!
autorzy nie bardzo sie orientuja w informatycznych tematach
~patol dzisiaj, 07:25
Asysta technicza, czyli pewnie najzywklejsze w swiecie utrzymanie kupuje się zawsze i akurat
4 mln to taka średnia kwota w tym temacie. Dopisek, ze kupiono asyste do dzialajacego
systemu swiadczy albo o calkowitej ignorancji autorow, albo o brzydkim judzeniu i
napuszczaniu ludzi na NFZ. NFZ swiety nie jest, ale jak ktos komus wytyka bledy to sam
powinien się ich wystrzegac.
W sumie to dziwne, ze autorzy nie napisali o kwotach na wykonanie kopii bezpieczenstwa
DZIALAJACYCH systemow. Kwoty nie mniejsze niz wspomniane 4mln, a sens dla autorow pewnie
rownie mglisty.
Niedziela
Pierwszy weekend października to Maraton Pierszy w Puszczy Kampinoskiej. Idę jak zwykle pięćdziesiątkę dzienną. Zaczęło się od tego, że jakiś starszy Pan, gdy brakowało mi na bilet, dał mi w autobusie złotówkę. Potem na starcie był rejestracyjny kocioł - typowa dla nas nieumiejętność organizacyjna. Ale nic to jakoś wystartowaliśmy. Piotr szedł nieco w tyle, szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że w ogóle dojdzie. Wieczorna prognoza mówiła, że dzień będzie bez opadów. Pierwszą ciekawostkę odnotowałem po jakiejś godzinie. Zadzwoniłem do Piotra i okazało się, że od czasu do czasu mnie widzi, tempo zatem miał niezgorsze, pomyślałem jednak, że spuchnie w drugiej połówce.
Ciekawostka druga, przy manipulacjach z kijkami, mapą i plecakiem wypadła mi z kieszeni komórka. W sumie to urządzenie drogie, ale jakoś nie było mi jej żal - główną emocją z tym związaną było to, że dopuściłem do tego, że mi zgninęła. Gubię wyjatkowo rzadko, zawsze panuję nad swym otoczeniem, sprawami i rzeczami. A tu masz babo placek! Po komórkę postanowiłem nie wracać. Rozważyłem dwa warianty: ktoś znajdzie i odda, to będę ją miał oraz ktoś znajdzie i nie odda lub nikt nie znajdzie - to nie będę jej miał. W sumie jakaś tam strata, ale zdrowie ważniejsze i nie ma co rozpaczać. Na półmetku poinformowałem organizatorów, że gdyby ktoś znalazł to,…
Tempo miałem dość dobre około 6 km na godz.
Pod koniec trasy w Sierakowie jadący z przeciwnego kierunku rowerzysta głośno rozmawiał przez komórkę: Nożem,… pchnięcie… - usłyszałem. Za metrów sto lub sto pięćdziesiąt, pod wejściem do baru leżał facet trzymający się za brzuch, obok niego trzy kobiety. Pięć metrów dalej wciśnięty twarzą w ziemię leżał inny facet. "Pomagał" mu w tym gość, który przyciskał go kolanem i wykręcał boleśnie rękę. Dookoła trwała gorąca dyskusja okraszana "kurwami". Karetka przyjechała w dwadzieścia minut. Szczerze powiedziawszy dość niesamowita ciekawostka. Od razu sytuacja ta skojarzyła mi się z tą na Tahiti, tam też w jakimś barze ktoś pchnął drugiego w brzuch z tym tylko, że nie nożem, lecz małym harpunem. Nawet zabudowania wydały mi się podobne. W absolutnie różnych rejonach świata mamy do czynienia z tymi samymi zjawiskami. Faceci tną się nożami, a kobiety ich opatrują. Kobiety raczej się nie tną, a faceci raczej nie opatrują.
Doszedłem w czasie 8 godzin 34 minuty. Średnią trudno policzyć, bo dystans był niedokładny: w komunikacie 50 km, a stary wyga mówił, że to 53 km i 200 metrów. Ale w sumie, czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
Na mecie dowiedziałem się od jednego z uczestników, że jest firma medyczna (Orto-Rech), która skutecznie leczy ścięgno achillesa dość ciekawą metodą: pobierają krew, dają ją na wirówkę i po odwirowaniu, coś co z niej wyekstrachowali wstrzykują w chore miejsce. Gościowi, który to mówił ponoć zupełnie wyleczyli ścięgno achillesa.
Czekałem na Piotra, doszedł po jakiejś godzinie. Naprawdę się ucieszyłem z jego wyniku - przecież wątpiłem czy w ogóle dojdzie! Gdy z budynku, w którym była meta wyszliśmy na powietrze już po przejściu dwóch metrów zaczęło mną telepać, dostałem czegoś więcej niż dreszczy: ręce i tułów poruszały się co prawda w niedużym zakresie lecz stosunkowo gwałtownie, a co najgorsze, że w sposób niekontrolowany. Wsiedliśmy do samochodu, uruchomiłem silnik i puściłem grzanie na cały regulator - zrobiło się ciepło, dreszcze ustały. Jechał z nami starszy pan - Jan Niedzielski, zrobił setkę. To co mnie uderzyło, oprócz oczywiście sukcesu jakim jest przemaszerowanie w takim wieku 100 kilometrów w czasie około 21 godzin, było to jak mówił. Tak dobierał słowa, że jego myśli, nawet te proste, wrażone były pełniej i piękniej od tego jak robią to ludzie współcześni.
Wymoczyłem się w gorącej wannie, piwko, Michał zrobił mi grzanki, i do wyrka - czułem się jak elektrownia, było mi gorąco (gorączka) i przyjemnie, sen…
Aha, na mecie czekała na mnie komórka, nawet nie miałem jak podziękować. Znalazła ją jakaś pani i przyniosła na półmetek, a obsługa półmetka przywiozła na metę… Wieeeelkie dzięki.
Internet pozwala na natychmiastowe sprawdzenie o co chodzi. Na stronie Ortorechu znalazłem
wiecej informacji na ten temat:
[http://www.klinikarehabilitacji.pl/artykul.php?id=art_14]
Czynniki wzrostu
opracował: lek. Piotr Chomicki-Bindas
Od wielu lat medycyna poszukuje sposobów poprawy gojenia, skrócenia czasu potrzebnego do uzyskania zrostu kości czy zagojenia tkanek miękkich. Na początku lat 80-tych XX wieku w centrum zainteresowania badaczy zajmujących się tym zagadnieniem znalazły się płytki krwi – najmniejsze elementy morfotyczne obecne w naszym krwioobiegu. Ich szczególną cechą jest przyleganie do uszkodzonych miejsc w organizmie, gdzie hamują potencjalne krwawienie i zapoczątkowują procesy naprawcze. Wewnątrz płytek znajdują się tzw. ziarnistości alfa, czyli magazyny substancji białkowych zwanych „czynnikami wzrostu”.
Co to są „czynniki wzrostu”?
„Czynniki wzrostu” są białkami biorącymi udział w złożonych mechanizmach naprawy i regeneracji
tkanek. Są zaangażowane w komunikację międzykomórkową, przekazują sygnały do odpowiednich
komórek działając na receptory zawarte w ich błonach komórkowych. W ten sposób „czynniki
wzrostu” są odpowiedzialne za aktywację takich mechanizmów biologicznych jak ukierunkowana
migracja komórek (chemotkasja), jak również namnażanie się komórek i ich różnicowanie. Wszystko
to są procesy odgrywające kluczową rolę w gojeniu tkanek. Mówiąc prostymi słowami, „czynniki
wzrostu” są impulsem wzywającym i stymulującym „ekipy naprawcze” naszego organizmu.
Jak je uzyskujemy?
Pobierana jest niewielka porcja krwi pacjenta (w zależności od potrzeb najczęściej 30-50ml), co
w zasadzie nie różni się od zwykłego pobrania krwi na badania. Krew jest następnie odwirowywana
w specjalnych jałowych jednorazowych pojemnikach, których unikalna budowa pozwala na
odseparowanie poszczególnych elementów krwi z zachowaniem pełnej sterylności. Z pobranej krwi
uzyskujemy porcję kilku mililitrów koncentratu płytek krwi, w którym ich stężenie jest
zwiększone co najmniej 8-9x w stosunku do normalnego stężenia w krwi pełnej. Tą właśnie część
podajemy z powrotem do organizmu pacjenta, uzyskując zwielokrotnienie naturalnego bodźca do
naprawy tkanek.
Jak to działa?
Podwyższone stężenia “czynników wzrostu” uzyskiwane tą metodą aktywują biologiczne procesy
chemotaksji (przywoływania komórek), angiogenezy (tworzenia nowych naczyń), proliferacji
(namnażania komórek), różnicowania, w ten sposób ujawniając swój potencjał terapeutyczny. Główne
substancje zaangażowane w ten proces to PDGF (płytkowopochodny czynnik wzrostu), TGF-b
(transformujący czynnik wzrostu beta), EGF (czynnik wzrostu nabłonków), VEGF
(naczyniowo-śródbłonkowy czynnik wzrostu), IGF (insulinopodobny czynnik wzrostu), bFGF (czynnik
wzrostu fibroblastów) i inne. Substancje te, raz pobudzone, powodują produkcję nowej tkanki
kostnej czy naprawę tkanek miękkich w miejscu, gdzie zostały podane.
Jak wygląda podanie?
Czynniki wzrostu mogą być użyte zarówno w warunkach szpitalnych jak i ambulatoryjnych. W
warunkach ambulatoryjnych są podawane w miejsca chore pod kontrolą obrazu USG, w ten sposób
uzyskiwany jest efekt leczniczy dokładnie w miejscu, które tego potrzebuje. Podanie to po prostu
zastrzyk w chore miejsce.
Jakie są wskazania?
Czy jest to bezpieczne?
Podawane czynniki wzrostu są substancją w pełni naturalną, uzyskiwaną wyłącznie z krwi pacjenta
i podawaną mu niezwłocznie po przygotowaniu. Proces przygotowania odbywa się w hermetycznych
jałowych pojemnikach-separatorach, gdzie nie ma możliwości skażenia produktu. Muszą być
zachowane zasady jałowości jak przy każdym zastrzyku czy pobieraniu krwi. Procedurę można uznać
jako bezpieczną.
Czy jest to skuteczne?
„Czynniki wzrostu” nie są cudownym lekiem na każde schorzenie. Są natomiast bardzo skutecznym
induktorem naturalnych procesów naprawczych organizmu. Warunkiem ich zadziałania jest obecność
lub potencjał do zaistnienia reakcji naprawczej, która po podaniu może zostać zwielokrotniona. W
mojej praktyce przy podawaniu do tkanek miękkich ważnym kryterium jest wstępna ocena USG, która
wykrywa symptomy toczącego się procesu gojenia pod postacią zwiększonej ilości mikronaczyń w
miejscu chorym. W przypadku ich braku, skuteczność leczenia może być gorsza i być może należy
poszukać innych metod leczenia. Decyzja o podaniu powinna być każdorazowo poprzedzona wnikliwą
diagnostyką i oceną szans powodzenia tej metody leczenia.
Co się dzieje po podaniu?
W zależności od leczonej choroby, stopnia uszkodzenia tkanek i miejsca podania może być
konieczne czasowe unieruchomienie w odpowiednim stabilizatorze lub chodzenie o kulach. Pierwsze
godziny lub nawet dni po podaniu mogą wiązać się z bólem, istnieje możliwość otrzymania w
związku z tym zwolnienia z pracy. Należy dokładnie omówić z lekarzem przyjmowanie wszystkich
leków w okresie po podaniu czynników wzrostu. Niektóre popularne środki przeciwzapalne i
przeciwbólowe, w tym dostępne bez recepty mogą znacznie osłabiać efekt biologiczny czynników
wzrostu. Dobór leków przeciwbólowych powinien być dokładnie omówiony z lekarzem.
Czy jest potrzebna rehabilitacja?
Rehabilitacja jest kluczowym elementem leczenia. Czynniki wzrostu zapoczątkowują lub wzmacniają
procesy naprawcze, ale kluczowe dla procesu gojenia jest właściwe obciążanie gojących się
tkanek. Czas rozpoczęcia rehabilitacji (bezpośrednio po podaniu lub z klikutygodniowym
opóźnieniem) i dobór ćwiczeń są ustalane indywidualnie przez lekarza.
Brzmi nieźle i bardzo ciekawie…
I na koniec pewna ciekawostka na temat dziennikarzy: Gdy piłem sobie herbatkę w pomieszczeniach muzealnych Dyrekcji Kampinoskiego Parku Narodowego, moją uwagę przykuła gablotka, z której głośno krzyczał gazetowy tytuł: "Berlin zbombardowany", a pod nim tekst: Dziś rano 30 samolotów polskich ukazało się nad Berlinem i obrzuciło bombami obiekty wojskowe, wyrządzając ogromne szkody. Wszystkie samoloty wróciły bez strat. Teraz po 70 latach każdy wie, że było to wierutne kłamstwo, mające na celu podtrzymanie ducha narodu. Ktoś zlecił napisanie tej bredni, ktoś ją napisał i ktoś wydrukował. W tym temacie nic się nie zmieniło i chyba nie zmieni.
Ktoś coś zleca (lub ktoś sobie coś wymyśla), ktoś to coś pisze i ktoś to coś drukuje - każdy przy tym realizuje swój interes, mając w głębokim poważaniu prawdę i szerokie skutki jakie to coś moze wywołać. Od razu przypomina się prawo Louisa de Funes: Dziennikarz rozmawiając z tobą nie chce promować ciebie, lecz promuje siebie na twoim tle, a gdy nadarzy się stosowny moment od razu podłoży ci skórkę od banana.
Piątek
Rano +4oC, bezchmurne niebo (wczoraj lało)
Dziś podczas weryfikacji czwartego rozdziału natrafiłem na bardzo celne podsumowanie destruktora demokracji autorstwa, a jakże Alexandra Frasera Tytlera (1747-1813):
A democracy is always temporary in nature; it simply cannot exist as a permanent form of government. A democracy will continue to exist up until the time that voters discover that they can vote themselves generous gifts from the public treasury. From that moment on, the majority always votes for the candidates who promise the most benefits from the public treasury, with the result that every democracy will finally collapse due to loose fiscal policy, which is always followed by a dictatorship.
Demokracja jest zawsze zjawiskiem chwilowym; nie może istnieć jako trwały system polityczny. Demokracja może istnieć do momentu aż głosujący odkryją, że w wyniku głosowania mogą czerpać zasoby z dóbr publicznych. Od tego momentu większość będzie zawsze głosowała na kandydatów, którzy obiecają, że rozdadzą najwięcej. Wynikiem tego jest zapaść gospodarcza spowodowana rozwiązłością finansową stosowaną przez rządzacych, i wszystko zawsze kończy się dyktaturą.
Uwaga Marcina J. z 2020.10.20:
Ludzie uważają, że ich prawem człowieka jest dobrobyt i za pomocą demokracji KRADNĄ.
Wykorzeniono z nich religię i uważają, że są bogami i to oni decydują co jest dobre a co
złe. Nie mają zahamowań moralnych, więc uważają, ze mają prawo żyć jak świnie i nikt nie ma
prawa zwracać im uwagi - a jak ktoś zwraca, to głosi "mowę nienawiści" i "wyklucza".
Uniwersalnych norm już nie ma - jest relatywizm i "płynność". Ludzie już nie potrafią się
wzajemnie porozumieć nawet w podstawowych kwestiach. To jest Wieża Babel i multi kulti.
Piątek
Rano, gdy jechałem samochodem słuchałem radia. W wiadomościach podawano, że dziś zostanie ogłoszone kto został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Spiker wymienił parę nazwisk z krótkimi ich charakterystykami, a na koniec powiedział, że na liście jest również Barack Obama - obecny prezydent USA. Odniosłem wrażenie, że to jakiś żart, zresztą w intonacji spikera też wyczuwało się nutę powątpiewania.
O 11.05
Sensacja dnia!
Obama dostał pokojowego Nobla
Prezydent Stanów Zjednoczonych laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Komitet noblowski
nagrodził Baracka Obamę za - jak to wyrażono w uzasadnieniu - "jego wyjątkowe wysiłki, aby
wzmocnić międzynarodową dyplomację i współpracę między narodami"
To nie sensacja, to szok. Sam Obama przyznał, że "Nie czuję, bym zasłużył na Nobla". "Nie mniej zdumiony niż reszta świata!" - ten tytuł świetnie oddaje to co czuję i co można przeczytać na forach internetowych.
Zresztą cały ten Nobel zmierza w złym kierunku. Noblistów zaczyna być bardzo wielu, w tym roku trzech z fizyki, troje z chemii i troje z medycyny.
Z drugiej zaś strony, co chyba jest oczywiste, wygrywają tematy związane z życiem. Jeśli chodzi
o chemię to wyróżniono za badania nad procesami biochemicznymi, kluczowymi dla istnienia życia
(badania nad strukturą i funkcją rybosomu). A w fizjologii lub medycynie za wyjaśnienie w jaki
sposób unikalne sekwencje DNA w telomerach chronią chromosomy przed degradacją i za odkrycie
ważnego w tym procesie enzymu – telomerazy.
Obie więc nagrody za kwestie związane z życiem!
Sobota
Rano poleciałem do Agatu, na 7.00. Poprawiałem rozdział 1-3 i potem o 9.00 jak przyszedł Sebastian pracowaliśmy nad 4-5. Lubię pracować z fachowcami i widzieć jak to nad czym pracujemy posuwa się mocno do przodu.
Wieczorem próbowałem wydrukować na laserówce 1-3, drukowła jedną stronę na minutę, wrzeszcząc, że "black toner low". Zostawiłem ją w diabły i pojechałem do Bobrowca - myślałem, że wydrukuję na atramentówce. Nawet udało mi się ją zainstalować pomimo tego, że padł CD, ale ona sama nie dała rady - przytykała się softwareowo. Zresztą obecny sprzęt komputerowy to triumf marketingu nad zdrowym rozsądkiem: ciągle się coś chce zenstalować, odnowić, zreinstalować, wymusić restart drukarki, poinformować, że się nie udało, połączyć z internetem, sprawdzić legalność - nawet driver drukarki. Firefox jak już się pobrał, zreinstalował i zweryfikował to zaproponował odświeżenie swego kolegi z firmy - jakiegoś playera. Jedna wielka gównianka! Wolny rynek - jednak w tym względzie powinien być już przepis, że programy nie mogą się wpieprzać i przerywać pracy.
Poniedziałek
[http://wiadomosci.onet.pl/2070397,11,najkosztowniejsza_armia_w_polsce,item.html]
18 miliardów złotych płacą rocznie polscy podatnicy na pensje dla armii urzędników - wyliczyły "Angora" i portal Onet.pl. Jak się okazuje, w czerwcu tego roku na posadach w administracji państwowej pracowało ok 499 tysięcy osób. Dziś liczba urzędników przekroczyła 0,5 miliona. Jeśli przyjąć, że średnia pensja w urzędach to 3000 złotych brutto, miesięczne utrzymanie biurokracji kosztuje 1,5 miliarda złotych. Rocznie jest to więc ok. 18 miliardów. A przecież pensje to nie jedyny koszt utrzymania polskiej administracji.
KRUS kosztuje nas najwięcej
Najbardziej kosztownym urzędem jest Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Na jej
utrzymanie w tegorocznym budżecie zaplanowano 16,5 miliarda złotych. Najwięcej osób
zatrudnia ZUSu. Pracuje w nim prawie 48 tysięcy urzędników. Ich pensje kosztują ok 123
milionów złotych miesięcznie. O przeroście administracji w tej instytucji świadczy fakt, że
ZUS zatrudnia ponad 300 kierowców do prowadzenia służbowych samochodów. Samochód służbowy
przysługuje nie tylko członkom kierownictwa ZUS, lecz także dyrektorom oddziałów i
departamentów.
Znacznie mniej, bo ok 4,8 tys. osób zatrudnia Narodowy Fudusz Zdrowia. Tyle tylko, że pensje w NFZ należą do najwyższych. W Centrali pracownicy zarabiają nawet 7-9 tys. złotych miesięcznie. Prezes NFZ - Jacek Paszkiewicz zarabia miesięcznie 19 tys. zł. To jedna z najwyższych pensji w administracji państwowej. Jeszcze bardziej kosztowne jest utrzymanie Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Zatrudnia ona ok 11,5 tysiąca pracowników. Agencja dysponuje największą flotą samochodową wśród wszystkich urzędów. Ma bowiem… ponad 500 samochodów.
Urzędy wciąż zatrudniają
Mimo postępującego kryzysu gospodarczego, zatrudnienie w administracji państwowej wzrasta
lawinowo. Dla przykładu: resort gospodarki na początku stycznia 2007 roku zatrudniał 858
osób. Rok później w ministerstwie pracowało 877 osób, na początku tego roku: 908 osób. W
Ministerstwie Sportu i Turystyki latem tego roku pracowało 198 osób. To o ponad 50 proc
więcej niż dwa i pół roku temu. Nowych ludzi zatrudnia również Ministerstw Finansów. W
resorcie kierowanym przez Jacka Rostowskiego stan zatrudnienia zbliża się do 2400 osób, choć
jeszcze na początku stycznia tego roku wynosił 2175 osób.
Urzędnikom dobrze się wiedzie
Polskim urzędnikom nie wiedzie się źle. Duża część z nich ma do dyspozycji służbowe telefony
komórkowe, za których użytkowanie płacą podatnicy. Niektórzy pracownicy administracji mogą
również korzystać z służbowych mieszkań. Ministerstwo Ochrony Środowiska dysponuje ponad 50
mieszkaniami, większość w atrakcyjnych rejonach Warszawy. Mieszkania zajmują przede
wszystkim emerytowani pracownicy resortu i ich dzieci. Za wynajem płacą symboliczne
pieniądze. Najwięcej, bo ponad 2200 mieszkań służbowych należy do Poczty Polskiej. Część z
nich jest wynajmowana po atrakcyjnych cenach, część użytkują pracownicy spółki. Pracownicy
poczty (łącznie około 100 tysięcy osób) mają również do swojej dyspozycji ośrodki
wypoczynkowe należące do spółki.
Poważnym problemem jest to, że kompetencje urzędów często się dublują. Najlepszym przykładem jest budowa dróg. Odpowiada za nią Ministerstwo Infrastruktury, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Ta instytucja ma swoje jednostki terenowe. Tak samo jak Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, która również ma swoje odpowiedniki w każdym województwie. Zadania związane z budową dróg wykonują również urzędnicy zatrudnieni w starostwach powiatowych, urzędach gminy, urzędach wojewódzkich i urzędach miasta. To około 17 tysięcy ludzi.
- Biurokracja w Polsce jest przerośnięta do monstrualnych rozmiarów - mówi Andrzej Sadowski. - Część urzędów jak np. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej w ogóle nie jest potrzebna i powinna zostać zlikwidowana. Zdaniem Sadowskiego, przerośnięta biurokracja nie dość, że coraz więcej kosztuje to jeszcze swoimi działaniami bardzo często szkodzi zamiast pomagać.
Leszek Szymowski
Więcej o niezwykłych przypadkach polskiej biurokracji czytaj w aktualnym numerze tygodnika "Angora".
Jestem Urzędnikiem i pragnę obalić mit leniwego i pazernego pracownika
Marcin.z.Wroclawia dzisiaj, 07:36
administracji rządowej lub samorządowej. Owszem zarabiam sporo ale jest to okupione ciężka
pracą. Większość z was pracuje swoje 8 godzinek i idzie do domku marudząc jak mało zarabia.
Ja pracuję po 10 godzin dziennie a i często przekraczam tą granicę. Owszem znam również
ludzi, którzy pracują w prywatnych firmach i zasuwają jak mrówki pracując po 10-12 godzin i
nic do nich nie mam a wręcz się z nimi solidaryzuję i doceniam ich ciężką pracę. Pragnę
obalić również mit nie wyuczonego urzędnika bo większość z nas musi posiadać wyjątkowo
specjalistyczne wykształcenie zdobyte przez lata nauki zarówno poprzez studia, studia
podyplomowe, doktoraty itp. Owszem zdarzają się wśród nas osoby ze starej kadry w wieku
przed emerytalnym, którym nie w głowie nauka ale kto zmusi 50-60 latka do nauki i zdobycia
nowego wykształcenia. Są wśród nas również i młode osoby którym wydaje się że praca w
urzędzie to dożywotnie stanowisko i nic nie muszą robić. Niestety bardzo się mylą i szybko
żegnamy się z takimi osobami.
Pragnę również obalić mit urzędnika - nieroba który wyłącznie pije kawkę i je ciasteczka.
Każdy z nas jest rozliczany ze swojej pracy i bezustannie jesteśmy kontrolowani ze swojej
pracy. Tak więc jeżeli zdarzy się taka osoba to może już się pakować. Inaczej mówiąc zanim
zaczniecie komentować ten artykuł i skarżyć się na urzędników to proponuję zatrudnić się na
stażu w jakimkolwiek urzędzie i spróbować tego na własnej skórze. Zobaczycie jak to wygląda
i zmienicie zdanie bo 9 na 10 urzędów działa prawidłowo i nienagannie.
Pozdrawiam wszystkich Urzędników. Tak na marginesie. Jest 2 listopada i jest to dla mnie
pierwszy wolny dzień jaki mam od początku roku. Podoba się wam coś takiego!!!.
Jestem Urzędnikiem i pragnę obalić mit leniwego i pazernego pracownika
~chory urzędnik dzisiaj, 09:07
Panie Marcinie Z.
Stanowisko ds inwestycji gminnych. Pracuję tam od 4 m-cy. Teraz też jestem w pracy. Jest nas
tu ośmiu, tylko ja przyszedlem do pracy po wcześniejszym sporym doświadczeniu w normalnym
biznesie. To co tu się dzieje, jest CHORE!!!. Na osiem osób tylko dwie osoby z papierami
inżyniera tak naprawdę pracują (ja i jedna pani), przy czym jest to praca zabierająca
dziennie około 4 godzin - jak się nie śpieszysz!
Babki, które siędzą tam od nie wiadomo jak dawna, piją kawki, a jak przyjdzie do którejś
interesant, to druga bystro podchodzi do niej i wciska jakiś kit o koniecznej jej
konsultacji. Oczywiście tamta odsyła petenta i każe mu przyjść za dwie godziny. Taki
przypadek zauważyłem kilka razy. Panie mają z czego się później śmiać do wieczora. Ci ludzie
zajmują się tak naprawdę wymyślaniem nowych sposobów ściemniania.
Ja tam już nie wytrzymuje, po prostu mi się nudzi, jak zrobisz coś za szybko to pani
kierownik cię opieprzy, że w ten sposób to im burmistrz etaty wytnie. Wkrótce wrócę do
normalnego biznesu, ale znajomość wewnętrznej strony urzędnictwa nie wpłynie na moją chęć
płacenia wyższych podatków.
Jestem Urzędnikiem i pragnę obalić mit leniwego i pazernego pracownika
~babina dzisiaj, 11:22
Wiem, też przez pewien czas byłam urzędniczką. Ważne, żeby mieć rozłożone na biurku jakieś
dokumenty, bo to świadczy o tym, że właśnie coś robisz, tylko wyszedłeś na chwilę na
konsultację do koleżanki. Chwila sobie trwała, pensja na pierwszego była, a ja się nie
rozwijałam zawodowo, tylko nudziłam jak pies. Zmieniłam profesję i mój los się odmienił, ale
to inna bajka.
Jestem Urzędnikiem i pragnę obalić mit leniwego i pazernego pracownika
~Flo dzisiaj, 08:34
Pierwszy wolny dzień ? Ściemniasz koleś. Wystarczy spojrzeć na twój profil by zobaczyć daty
i godziny, kiedy piszesz na Onecie. Wygląda na to,że robisz to w godzinach pracy,czyli
okradasz polskich podatników. I tak właśnie często wygląda praca urzędników. Godzina ósma
rano, trochę ruchu na necie, później cisza, bo urzędnik coś tam robi. Po dziesiątej znów
ruch na necie, urzędnik obrobił się z pilnym zadaniem i ma wolną chwilkę. Potem znowu cisza,
trochę pracy i koło piętnastej znowu większy ruch w internecie. Urzędnicy kończą pracę.
Najkosztowniejsza "armia" w Polscee-przerośnięta i szkodliwa
~Urzednik1 dzisiaj, 08:11
Gdyby ten "mądrala" od tego artykułu przyszedł do pracy w jakimkolwiek urzedzie to
przestałby takie głupoty pisać. Widziałem już wielu którzy przyszli do pracy w urzędzie z
"ulicy" i od razu im się myślenie zmieniło jak zobaczyli na czym ta praca polega, ile rzeczy
nie wiedzą i że wcale nie jest tak mało, jak niektórzy twierdzą, do zrobienia.
Środa
Przyszło w mailu:
[http://www.rp.pl/artykul/387022.html]
Grzegorz Kwaśniak 03-11-2009, ostatnia aktualizacja 03-11-2009 18:16
Z naszego wojska zostały tylko żałosne resztki, które wegetują, podtrzymując z dnia na dzień podstawowe funkcje życiowe, takie jak kierowanie, zaopatrzenie i ochrona własna - pisze ekspert ds. wojskowych.
Kiedy w lipcu 2009 roku ostatni żołnierze z poboru opuścili koszary, rząd ogłosił wielki sukces na drodze do profesjonalizacji Sił Zbrojnych. Tej optymistycznej atmosfery nie zakłóciły jednak żadne głosy rozsądku płynące od osób i instytucji bezpośrednio związanych z armią. W sferach rządowych zapanował urzędowy optymizm i długo nie można było znaleźć żadnych oficjalnych danych na temat tego "sukcesu".
Pełno dowódców i urzędników
Dopiero w październiku, trochę przez przypadek, na oficjalnej stronie internetowej MON
(www.wp.mil.pl) udało mi się zaleźć informację, że stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach
Zbrojnych RP na 30 września 2009 r. wynosi 95 360, z czego 139 osób to generałowie; 22670 –
oficerowie; 41 850 – podoficerowie, a 28 200 – szeregowi (zawodowi i nadterminowi).
Wynika z tego jasno, że stosunek generałów i oficerów do szeregowych wynosi 1 do 1,23, a więc na jednego generała i oficera przypada 1,23 szeregowego. Stosunek ten jest jeszcze bardziej szokujący, jeżeli weźmiemy pod uwagę generałów i oficerów plus podoficerów zawodowych (czyli ogólnie kadrę kierującą), wtedy wyniesie on 1 do 0,43, czyli na jednego kierującego (generała, oficera lub podoficera) przypada 0,43 bezpośredniego wykonawcy (szeregowego).
Spróbujmy sobie wyobrazić w tej sytuacji funkcjonowanie jakiejkolwiek innej publicznej lub prywatnej organizacji, np. przedsiębiorstwa, gdzie w teorii stosunek ten powinien wynosić około jeden do sześciu (rozpiętość kierowania).
Co to oznacza w praktyce dla naszych Sił Zbrojnych i dla naszego bezpieczeństwa? Otóż, znaczy to, że w Wojsku Polskim istnieje obecnie następująca sytuacja:
Profesjonalizacja gwoździem do trumny
Co z tego wynika? Otóż, od lipca 2009 r. Siły Zbrojne RP nie są w stanie wypełniać swojej
konstytucyjnej misji obrony terytorium kraju (art. 26) – ani pośrednio przy wsparciu sił
sojuszniczych NATO, ani tym bardziej bezpośrednio, czyli samodzielnie, w sytuacji gdyby nasi
sojusznicy mieli inne, ważniejsze zadania. A zatem Siły Zbrojne RP nie istnieją! Ani w
ujęciu funkcjonalnym, ponieważ nie są w stanie właściwie wypełniać swoich podstawowych
funkcji, ani nawet w ujęciu organizacyjnym, ponieważ ich struktury istnieją tylko formalnie,
pozostały z nich tylko żałosne resztki, które wegetują, podtrzymując jedynie z dnia na dzień
swoje podstawowe funkcje życiowe (kierowanie, zaopatrzenie, ochrona własna).
Powodem takiego stanu są oczywiście wieloletnie zaniedbania i błędy popełniane przez kolejne rządy, ale do czasu, gdy w szeregach armii służyli żołnierze z poboru, sytuacja – chociaż trudna – możliwa była jeszcze do opanowania. Jednak likwidacja poboru doprowadziła do kryzysu i prawie całkowitej dysfunkcjonalności naszych Sił Zbrojnych. Sytuację dodatkowo komplikuje jeszcze udział Sił Zbrojnych w misjach poza granicami kraju, co powoduje dalsze ograniczanie i tak już skromnych zasobów, głównie finansowych, na ich funkcjonowanie w kraju.
Gwoździem do trumny naszych Sił Zbrojnych stała się więc nieprzemyślana i pośpieszna, ale za to typowo propagandowa (piarowska), decyzja obecnego rządu, a dokładnie premiera Donalda Tuska, o przeprowadzeniu ich profesjonalizacji do końca 2010 r. oraz jej bezkrytyczna i bezmyślna realizacja przez ministra Bogdana Klicha przy biernej i konformistycznej postawie decydentów wojskowych.
Autor jest pracownikiem naukowym Akademii Obrony Narodowej, specjalistą w zakresie polityki i strategii bezpieczeństwa
Jest to kolejny przykład (po urzędnikach z przedwczoraj) dażności systemu społecznego zasilanego zewnętrzna pępowiną - robią wszytko by uzasadnić swoje wysokie pensje, absolutnie zapominając o celu do jakiego zostali powołani. W ten sposób walka o indywidualne pensje niszczy cel całej organizacji. Nad tym systemem nie są rozpiete żadne mechanizmy sprzężenia zwrotnego, które miałyby go utrzymywać na zadanym kursie, dlatego też zdąża tam gdzie jest mu najlepiej…
Czwartek
Taka bezduszna , ale bardzo fizykożyciowa informacja:
Czarne dane z amerykańskich szpitali
[http://wiadomosci.onet.pl/2072574,11,czarne_dane_z_amerykanskich_szpitali,item.html]
Niemal co trzeci Amerykanin umiera w szpitalu, a ostatnie zabiegi przy odchodzących kosztują
gospodarkę USA 20 mld dolarów rocznie - wynika z opublikowanego w środę raportu.
Najczęstszą przyczyną śmierci w szpitalu jest sepsa (posocznica), która zabija 15 procent
pacjentów - podał zespół amerykańskiej agencji ds. badań jakości opieki zdrowotnej (AHRQ).
Osiem procent pacjentów umiera z powodu niewydolności oddechowej, sześć procent - z powodu
udaru, pięć procent - na atak serca - głosi raport.
Według danych szacunkowych ośrodków sanitarno-epidemiologicznych (CDC), w roku 2007 w USA
zmarło 2 423 995 ludzi, z czego 765 651 w szpitalach. Oznacza to, że 32 proc. zgonów w USA w
roku 2007 zdarzyło się w szpitalach. Obliczono też, że przeciętny koszt pobytu w szpitalu,
który kończy się śmiercią pacjenta, wynosi 26 035 dolarów. Pobyt kończący się wypisaniem
pacjenta kosztuje średnio 9 447 dolarów.
Wtorek
Rano +8oC, mgła wilgotno ale nie pada.
Pisać możnaby o wielu sprawach ale pisanie wymaga czasu. Ciągle kłębią mi się myśli na temat "Fizyki życia". Jak zostanie odebrana? Pewno tak jak zapomniany Mazur, po którym została garstka. Po mnie to i chyba garstka nie zostanie. Trafiłem na archiwalną stronę autonoma i ją tu cytuję:
(Marek A. Jędrecki niespodziewanie zmiarł niedawno, więc, niestety, na żadne maile już nie odpowie…).
Marek A. Jędrecki:
Uruchamiamy pierwszy w kraju i na świecie serwis związany z psycho- i
socjocybernetyką.
Jest to strona poświęcona Marianowi Mazurowi, którego kandydaturę austriaccy naukowcy
zgłosili onegdaj do nagrody Nobla.
Jesteśmy zdania, iż nadszedł właściwy czas, aby teorię tę propagować - szczególnie jej
odniesienia do zarządzania. To istotne, gdy spojrzy się na obszary ignorancji i
kabotyństwa w sferach rządowych i samorządowych.
Chcielibyśmy umożliwić publikowanie tutaj artykułów, których oficjalna nauka nigdy nie
opublikuje (trudno się temu dziwić w kraju przepełnionym po brzegi ciemnotą, z
bizantyjską strukturą nauki).
Po wtóre - tą drogą chcieliśmy poinformować zainteresowanych CTC, iż chcemy w 2005 r.
utworzyć prywatne i poza strukturami oficjalnej nauki - studium dwuletnie z zakresu
sterowania społecznego. Studium pracowałoby w systemie spotkań sobotnio-niedzielnych, a
wykładowcami byliby (poza naszymi naukowcami - m. in. Józef Kossecki) także naukowcy z
Anglii i Kanady. Niestety, uczestnictwo będzie odpłatne, ponieważ istnieją koszty
pobytowe, których nikt nam nie zrefunduje.
Zainteresowanych prosimy o kontakt mailowy: doradca@tqm.home.pl.
Zapraszamy także na strony: www.szkolenia.czest.pl.
Zapraszam - Marek A. Jędrecki (były doktorant Mariana Mazura).
Grudzień 2007 r. - wprawdzie nie udało nam się utworzyć studium z zakresu sterowania społecznego, ale w sierpniu utworzyliśmy Fundację Rozwoju Człowieka "Galileo" im. prof. Mariana Mazura. Zadaniem fundacji jest propagowanie idei Profesora. Fundacja ma swoją stronę internetową - choć jeszcze przygotowujemy treść. Sama fundacja zaś zorganizowała już "Mikołajki" dla 150 biednych dzieci (rodziny egzodynamiczne) z dzielnicy stary Raków w Częstochowie. Fotografie z tej imprezy dobroczynnej publikowała prasa. Chcieliśmy także udowodnić wielu malkontentom, iż nie jest prawdą, że nic nie da się zrobić, gdyż nad nazwiskiem Profesora i CTC "wisi jakieś fatum". (M.A.J.).
Zainteresowanych zapraszamy na stronę Fundacji (http://www.fundacja-galileo.org.pl [w 2020.02.15 już nieaktualna]). Zapraszamy również do wspierania naszych inicjatyw i udziału w pracach. W maju 2008 zamierzamy utworzyć czasopismo popularnonaukowe - Kwartalnik "Galileo". Rozpoczynamy przyjmowanie tekstów do pierwszego numeru. Kontakt e-mail: fundacja-galileo@gmail.com.
Wojciech Domin: W zasięgu naszych rąk znajdują się publikacje naukowe pozwalające zrozumieć świat i podejmować racjonalne działania (te publikacje podają rozwiązania problemów, z którymi wciąż bezskutecznie, tracąc czas i energię, borykają się ludzie - dają odpowiedzi na pytania: z kim się związać, aby być zadowolonym w związku, co w ogóle daje zadowolenie z życia, jak przekształcić szkołę, aby wyeliminować z niej lęk i zoptymalizować nauczenia itd.). Sięgnijmy po nie!
Z chwilą gdy przeczytałem "Cybernetykę i charakter" Mazura straciłem głowę i postanawiłem, że nie spocznę dopóki to i inne Jego działa, a także te materiały, które odnoszą się do Jego teorii, nie ujrzą światła dziennego w Internecie, stąd zrodził się w mojej głowie pomysł serwisu czy też raczej bazy publikacji cybernetycznych, której nadałem, nawiązując do teorii systemów autonomicznych, nazwę "autonom". Gdy tylko kupiłem komputer, siedziałem całymi dniami i przepisywałem ją, by jak najszybciej udostępnić w sieci. Niektóre z książek Mariana Mazura i Józefa Kosseckiego dostępnych jest w rzeszowskich bibliotekach, gdzie zresztą je wypożyczałem, aby potem skopiować.
Z czasem nawiązałem znajomość z psychocybernetykiem Markiem A. Jędreckim, który wyraził zgodę na publikacje na łamach Autonoma swoich prac, a także, co najważniejsze, udostępnił miejsce na stronę na szybkim serwerze oraz wykupił domenę. W tym miejscu pragnę podziękować także pozostałym, którzy mieli wkład w Autonoma, w tym Maciejowi Węgrzynowi.
Ostatnim (mającym jednak bardzo duży wkład; większość artykułów znalazła się na stronie
dzięki niemu!), który dołączył do naszego grona, był mirrusek
(mirrusek(at)poczta.onet.pl).
Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do współpracy.
Założone zostało także forum po to, aby m. in. zgromadzić wszystkich tych, którym zależy na
tym, aby te publikacje rzeczywiście trafiły "pod strzechy", co z pewnością przyczyni się do
zmiany (na lepsze!) rzeczywistości, w której przyszło nam żyć.
Sporo tu wątków. A najważniejszy to znów ten, że prawda jest o tyle potrzebna o ile się przydaje. Ale jak spojrzeć na to od strony samego dociekania, to autonomowcy (apostołowie Mazura) coś tam jeszcze robią (przebicie mają mizerne - co sugeruje, że i "Fizyka Życia" będzie takowe miała), ale niejako ja jestem kontyunuatorem, uzupełniaczem i rozwijaczem jego idei. Fundacja Galileo umrze prawdopodobnie wraz z Jędreckim.
A oficjalny nurt nauki, Mazurem nie jest zainteresowany, no bo jakiż w tym interes? Na saksy do Ameryki się nie wyjedzie, bo wszystko to stworzył Polak. Granta na to też się nie dostanie - bo urzędnik ryzyka nie podejmie, lepiej dać pieniądze na to co już w Ameryce ktoś robi. A u nas nawet w naukach ścisłych nie mogą dojść do tego czy dr Elżbieta J. jest naukowcem czy też plagiatorką (pisałem o tym w dzienniku 2008.06.04)
Środa
Dzień Niepodległości. Rano wywiesiłem polską flagę, wisi tylko ta jedna, nikt inny tego nie zrobił.
Wczoraj byłem na spotkaniu z Michaelem Reaganem najstarszym (adoptowanym) synem Ronalda Reagana. Zapytałem prelegenta czy może powiedzieć jak wychowywał go ojciec. Michael odpowiedział: Wychowywała mnie głównie matka, ojciec nie miał czasu. Gdy miałem dziesieć lat podpisałem kontrakt na pożyczkę od rodziców na rower, jako dziesięciolatek musiałem ja spłacić. …Gdy ojciec został wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych, ja byłem kierowcą ciążarówki. A koledzy dokuczali mi mówiąc, że gdyby to ich ojciec był gubernatorem Kalifornii to oni na pewno nie musieliby pracować.
Na spotkaniu w redakcji "Rzeczpospolitej" okazało się, że Michael Reagan przyjechał prosto z Berlina, z uroczystości upamietniających obalenie muru berlińskiego. To co go zaskoczyło, to to że wymieniano wiele nazwisk osób, które się do tego przyczyniły. Jednak o Margaret Thatcher nie wspomniano, Ronalda Reagana wymieniono raz, a Jana Pawła II być może dwa razy. A przecież była to główna trójka, reszta to statyści. [Matrix]
Przy okazji kilka cytatów z Ronalda:
Sobota
Na zewnątrz 7oC, niebo zasnute chmurami.
Problemy z unijnymi dotacjami dla przedsiębiorców
[http://biznes.onet.pl/problemy-z-unijnymi-dotacjami-dla-przedsiebiorcow,18543,3057858,1,prasa-detal]
"Rzeczpospolita" pisze, że w kilku regionach Polski nasilają się problemy z wypłatą unijnych dotacji dla przedsiębiorców.
Według gazety sytuacja ta spowodowana jest faktem, że w pierwszej połowie roku resort finansów masowo wymieniał pieniądze z UE i dopisywał ogromne kwoty po stronie dochodów państwa, ratując się w ten sposób przed rosnącą dziurą budżetową.
Rzeczniczka resortu Magdalena Kobos tłumaczy na łamach "Rzeczpospolitej", że opóźnienia w przekazywaniu środków do dysponentów nie występują, a długotrwałe procedury wynikają z konieczności weryfikacji wniosków przez wiele instytucji.
Według "Rzeczpospolitej", największy problem z wypłacaniem dotacji jest w Wielkopolsce, w województwie świętokrzyskim, na Podlasiu i na Lubelszczyźnie.
Dwa super ważne zagadnienia - kreatywna księgowość rządu, czyli czyste oszustwo oraz jawna krzywda zafundowana przez tenże rząd, a jak króciutki jest artykuł.
Tylko przekroczenie magicznego wskaźnika = 55% pkb będzie
~zyczenia_na_2010 dzisiaj, 07:00
skutkowało rzeczywistym rozpoczęciem reform. Skończy się wtedy łatanie i zacznie
reformowanie. Dopiero wtedy poznamy, co tak naprawę porafią rządzący Polską politycy.
Złodziejskie państwo, złodziejski rząd
~TOB dzisiaj, 06:55
Widocznie tak się dzieje w całym kraju, bo od 3 miesięcy czekam na dotacje, procedury ciągle
trwają i się przedłużają. Gdańsk. Rząd przepuścił nasze pieniądze, zgłaszam sprawę do
Trybunału Europejskiego.
to państwo w doktrynę
~ptyś dzisiaj, 07:13
ma wpisane okradanie obywateli, jest tak od zawsze
Starczło funduszy na kolesi organizujących bezproduktywne szkolenia.
~zenekj dzisiaj, 07:25
Jak przyszedł czas na wypłacanie pieniędzy ludziom którzy chcieli stworzyć miejsca pracy
źródełko wyschło.
Strategia warszawki.
~rok dzisiaj, 07:43
…przepuścić wszystkie fundusze przez "centralę" - jak za komuny.
Zasada jest prosta - 25 % funduszy zostaje w umownej warszawce pod pozorem wniosków,
weryfikacji wniosków, nadzoru, szkoleń itp.
Piątek
Brr, trzynastego w piątek - to właśnie dziś. Wszyscy się boją, a ja na przekór uważam to zestawienie za fajne (matematycznie to to samo co wtorek siódmego).
Jak bumerang wraca mi spotkanie z Michaelem Reaganem. W pewnym momencie ktoś zadał mu pytanie Jak Pan uważa co by zrobił Pana ojciec teraz, w chwili kryzysu? Odpowiedź była w duchu Fizyki Życia: On by do kryzysu po prostu nie dopuścił!
Niesamowita myśl zawarta jest w tym zdaniu. Tak zwani pomagacze ludziom (żądni władzy, stosujący taktykę von Neumanna polegającą na głoszeniu haseł o powszechnej pomocy wszem i wobec) rządzą przez kryzys.
Najpierw przez głoszenie i wcielanie haseł socjalistycznych do niego doprowadzają, a potem znajdują wroga, wewnętrznego lub zewnętrznego. Ojciec by do kryzysu nie dopuścił. Dokładnie tak, zdawał sobie bowiem sprawę z zasady korekty, która mówi, że im korekty częstsze, tym mniejsze, a im rzadsze, tym większe. Ponieważ korekta wiąże się z kosztem, który system musi ponieść, by ją zrealizować, nietrudno zauważyć, że w przypadku zaburzeń destabilizujących, im później jest ona wprowadzana, tym jej koszt jest wyższy. Oczywiście socjaliści nie mogą sobie pozwolić na jakiekolwiek nawet najmniejsze korekty by nikomu się nie narazić. Całe to socjalistyczne rządzenie polega na wpędzaniu w kryzys - w przymus współpracy. Przyczyna, która tłumaczy dlaczego im się udaje jest prosta - ludzie wolą się podkleić, niż współpracować jak równy z równym pro publico bono dając z siebie choćby 4 godziny miesięcznie. Jakżesz koresponduje to z Niccolo Machiavellim.
Prawdziwy Machiavelli różni się od Machiavellego obecnego w zbiorowej świadomości, autora przede wszystkim Księcia (1513). Z tym dziełem nierozłącznie i jednoznacznie kojarzy się Machiavelli. Choć przez to ocena jego postaci jest raczej negatywna, to na przykład Stendhal powiedział o Machiavellim, że "pozwolił nam poznać człowieka".
Jako autor Księcia i słynnej maksymy, że cel uświęca środki, Machiavelli jest czasami zaliczany do tradycji amoralistycznej (por. Protagoras, Kallikles, Stirner, Nietzsche). Z drugiej strony wielu badaczy podkreśla, że dosłowna interpretacja tej maksymy wskazuje na brak głębszego zrozumienia traktatu. Podkreślają oni, że w wielu miejscach Machiavelli wyraźnie stwierdza w jakich sytuacjach można tę zasadę stosować – wyraźnie ją ograniczając. Należy pamiętać spiżowe słowa Machiavellego, że "okrucieństwo i terror należy stosować ale rozsądnie i tylko w miarę potrzeby".
Machiavelli jest bardzo sceptyczny jeżeli chodzi o naturę człowieka. Jego zdaniem ludźmi kierują niskie pobudki i egoizm. Nawet jeśli ktoś chciałby postępować moralnie, będzie mu bardzo trudno obronić się przed powszechną niegodziwością. "Racja nic nie znaczy, gdy nie jest poparta siłą", pisał, a gdzie indziej: "w polityce bezbronni prorocy nie zwyciężają". Takie słowa są zrozumiałe u kogoś, kto był świadkiem spalenia Savonaroli. [Wikipedia pol., stan 2009.11.13]
Machiavelli - fizyk życia - no i wrzucili go do kociołka, egoistów, niegodziwców. To co napisał! Nie warto tego czytać bo to był amoralny okrutnik. Taka jest powszechna opinia. To, że von Neumann odkrył i opisał taktykę nadoszustwa (by wygrać trzeba blefować tak by przeciwnik był święcie przekonany, że gramy uczciwie) nie znaczy, że sam był oszustem [Patrz Syndrom machiavellego]. To samo z Machiavellim. Podał receptę jak rządzić skutecznie mając na celu (i tu uwaga) rozwój republiki! Właściwszym by było przetłumaczenie "Il Principe" - tytułu jego największego dzieła - nie jako niezrozumiały "Książę", lecz raczej "Pryncypał" lub po prostu "Szef".
Wszystkie obecne rządy się zadłużają i dodrukowują pieniądze, a społeczeństwa stają się coraz głupsze i coraz mniej umiejące z pożytkiem pracować. Kiedyś trzeba będzie dokonać korekty tego stanu rzeczy, ale wtedy będzie ona duża i niestety bolesna. Nie wiem czy uda się tak to załatwić, jak miało to miejsce za czasów naszej Solidarności i łagodnej radzieckiej pieriestrojki. Ale nad tym nie zastanawiają się żyjący chwilą obecną moralni humaniści - co mnie obchodzi jutro i jakaś tam korekta, ja dziś chcę być uważany za wybawcę, i rządzić, i dostawać za to pieniądze.
Czy jesteśmy w stanie zatrzymać młyńskie koło cyklu Tytlera? Oto jest pytanie! I jak to zrobić?
A propos Savonaroli to …wykorzystał tę okazję do zaatakowania bliżej nieokreślonych "tyranów" za to, że są wyniośli, gromadzą bogactwa i sprzyjają ludziom bogatym, utrzymują rzeszę urzędników gnębiących lud i kupują głosy, by jak najdłużej rządzić… [Wikipedia pol., stan 2009.11.13].
Sawonaroli nie spalono, jak głosi wpis przy Machiavellim, lecz powieszono. Spalono dopiero ciało, by nie pozostała po nim żadna relikwia - tak przynajmniej mówi wpis o Savonaroli [Wikipedia stan 2009.11.13].
O 5.00 rano temperatura na zewnątrz wynosiła 9o C.
Wczoraj gdy jechałem do domu podano w radio, że w Anglii czowiek, który zamordował żonę w koszmarze sennym nie zostanie ukarany ani odesłany do szpitala psychiatrycznego…. Oczywiście radio jest źródłem mocno wątpliwym i zacytowana informacja jest mało wiarygodna, niemniej jednak ilustruje to jak daleko może zajść profil społeczny tworzony przez prawników wespół z psychologami.
Przeciwstawienie różnych profili zachowań społecznych ilustruja cytaty: „Młodzieniec mający ponad metr osiemdziesiąt wzrostu położył się z dziewczynką mającą lat dziesięć czy dwanaście publicznie, przed kilkoma naszymi ludźmi i wieloma tubylcami” – zapisał Cook. Odgadł, że ta publiczna kopulacja ma charakter ceremoniału, […] Cook dowiedział się później, że kochankowie […] należeli do Ariori – klasy Tahitańczyków, którzy oddawali się wykonywaniu erotycznych piosenek i tańców oraz rytualnemu seksowi. Ariori należeli do religijnej sekty, czy też wyznawców kultu płodności, który wymagał od swoich członków, by pozostali wolni, dusząc wszelkie dzieci zrodzone z ich licznych związków. Z kolei Anglicy pochodzili ze społeczeństwa, w którym panowały prawa własności tak święte, iż kłusownictwo karano śmiercią. [9788374140850, str. 86]
Od razu chciałoby się powiedzieć, no i kto kogo podbił, jednak historia pokazała, że biali podbijali i wyniszczali bardzo wiele ludów, tymniemniej Tahitańczykom się upiekło. Marynarze zamiast podbijać woleli zachować ten "rajski burdel".
Jeszcze inny cytat z książki o Cook'u: Cook wprowadzał tę dietę z zapałem fanatyka i znakomitą znajomością psychiki marynarzy. „Taki jest bowiem charakter i przyzwyczajenie marynarzy w ogólności, że cokolwiek się im da, co odbiega od zwyczajności, nie zostanie dobrze przyjęte i spotka się jedynie z narzekaniem” – zapisał. Początkowo marynarze nie chcieli nawet tknąć kiszonej kapusty. Wtedy Cook rozpuścił wiadomość, że podaje ją codziennie dżentelmenom i oficerom, a załoga może sama zdecydować, czy chce ją jeść czy nie. Wkrótce nie było na statku człowieka, który by nie jadł kapusty. „Jak tylko zobaczą, że ich przełożeni coś cenią, staje się to czymś najlepszym na świecie” – zapisał Cook.
Tak od razu pomyślałem sobie o promocji "Fizyki życia", po co się przedzierać przez ogólnoludzki ostracyzm (bojkot, nieprzyjęcie, wykluczenie kogoś lub czegoś przez społeczność) w stosunku do nowinek, wystarczyłoby kupić opinie paru "autorytetów". Ale cóż, zrobiłem falstart.
W dniu dzisiejszym rolę przełożonych odgrywa telewizja, chciałoby się strawestować (przerobić, zmienić czyjąś wypowiedź, dostosowując ją do innej sytuacji) Cooka: "Jak tylko zobaczą coś w telewizji, staje się to czymś najlepszym na świecie".
Wtorek
Czasy się zmieniają lub lepiej: czasy zmieniają ludzi. Otrzymałem dziś mailowo kartkę - niby świąteczną. Żadnych elementów świątecznych związanych z Bożym Narodzeniem. Ani tu Boga, ani dzieciątka, ani jego mamy, ani nawet Świętego Mikołaja. Roznegliżowana laleczka (by nie napisać kurwiszonek) i prezenty. Reklama przez podszycie się pod świąteczne atrybuty.
Ponoć połowa Polaków to ateiści, nie wierzą w Boga - to dlaczego świętują? Dlaczego nie przeszkadza im to w korzystaniu z wolnych (wolnych z tytułu Boga, w którego nie wierzą) od pracy dni? Gdy pokazałem pocztówkę Piotrowi powiedział, że takie jest zapotrzebowanie społeczne. Ludzie nie chcą Boga tylko laleczek. Nie chcą czytać książek tylko tylko oglądać spoty (reklamowe, polityczne itd), nie chcą się zagłębiać i doszukiwać istoty problemu lecz konsumować to, na co mają największą ochotę.
Ja chyba w tym względzie jestem odmieńcem (albo to specom od reklamy wydaje się, że takie właśnie jest zapotrzebowanie), bo czytam coś takiego jak "Na uśpionych lotniskach" Marka Sołonina. Tekst trudny i rozwlekły, jednak superciekawy. Mozolnie, kartka za kartką poznałem istotę projektowania samolotów (nie wytłumaczono mi tego podczas studiów na na wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa), istotę walk powietrznych, coś niecoś z wewnętrznych rozgrywek między notablami rządzącymi ZSRR, i coś nowego o Stalinie - ponoć zostawił po sobie 6000 książek z odręcznymi zapiskami, których dokonał w trakcie lektury. Kto nie czyta książek nawet nie wie, co to za rekord! (6000 w ciągu 30 lat daje 200 książek rocznie, a zapiski świadczą, że czytał stosunkowo uważnie)
Na marginesie rozważań Sołonina, postanowiłem dziś zamiast zacząć od pracy nad stroną Fizyki Życia spisać moje przemyślenia co do poziomów inżynierskości.
Poziom | Co potrafi | Zakres wiedzy |
---|---|---|
Inżynier I poziomu | Zdaje sobie sprawę, że obiekt funkcjonuje i potrafi analizować zewnętrzne objawy tego funkcjonowania. | Operuje w zakresie pojęcia funkcji |
Inżynier II poziomu | Zna wewnętrzną strukturę obiektu i pojmuje procesy wewnętrzne | Operuje w zakresie sprzężeń |
Inżynier III poziomu | Potrafi skorygować, ustawić lub naprawić funkcje zewnętrzne i wewnętrzne obiektu | Umiejętność realizacji celów |
Inżynier IV poziomu | Potrafi zmontować z gotowych podzespołów obiekt | Umiejętność stawiania i realizacji celów |
Inżynier V poziomu | Potrafi zaprojektować obiekt | Pełna świadomość istoty procesów nadążnych |
Inżynier VI poziomu | Potrafi zaprojektować i wykonać technologię do tworzenia obiektów | Świadomość gerpedelucji (zjawiska RPD i procesów ewolucyjnych i symbiogenetycznych) |
Inżynier VII poziomu | Potrafi stworzyć zespół | Świadomość, że gerpedelucja działa również na społeczności, w tym ludzkie |
Sklecona naprędce (oczywiście po wielu miesiącach świadomych i nieświadomych przemyśleń) tabelka ma stanowić początek do dalszego rozwijania tego etapu. Pożądanym by było by rozwój inżyniera odbywał się kolejno od poziomu I do VII. W życiu jednak zdarza się tak, że inżynier n-tego poziomu nie ma pojęcia o poziomie lub poziomach poprzednich. Przykładem tego mogą być politycy - inżynierowie z Bożej łaski (czytamy z sarkazmem i drwiną) - operujący w zakresie grup społecznych. W związku z tym powinni mieć wiedzę VII poziomu inżynierskiego. Ale niestety jej nie mają, bo do polityki wchodzą rozpychając się łokciami (w najlepszym przypadku, bo zwykle po trupach), a nie na podstawie owoców, które wytworzyli.
Środa
Jakaś tam informacja i bardzo ciekawe do niej komentarze:
Koniec dotacji unijnych dla firm
[http://biznes.onet.pl/koniec-dotacji-unijnych-dla-firm,18563,3061381,1,prasa-detal]
Przyszły rok będzie ostatnim, w którym małe firmy będą mogły liczyć na większe pieniądze z unijnych dotacji - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Według wyliczeń gazety, do podziału będzie około dwóch miliardów złotych.
Dziennik podkreśla, że od 2007 roku do przedsiębiorców trafiło już 5 miliardów złotych. Szacunki z początku roku wskazywały na mniejszą dynamikę wydawania unijnych pieniędzy, jednak udało się wydać zdecydowaną większość ze środków przeznaczonych w ramach regionalnych programów operacyjnych na wsparcie inwestycji.
na resz cie!
~gacek dzisiaj, 07:16
bo inaczej ciężko o wolny rynek i sprawiedliwe prawo konkurencji…
A kiedy skończą się na kościelne inwestycje?
~R.K. dzisiaj, 07:21
Na remonty watykańskiej firmy?
OK. Teraz czas na zakończenie dotacji dla posiadaczy ziemi
~Racjonalista dzisiaj, 07:31
w tym przede wszystkim dla obszarników kościelnych. I niech wprowadzą wreszcie podatek
katastralny sprawiedliwie dla wszystkich, dla KRK również - żadnych zwolnień z podatku!
Precz z pasożytami!
KPINY !!!
~pabloo dzisiaj, 07:39
a kiedy te dotacje się zaczęły, że już się kończą??? kilka razy próbowałem otrzymać środki
tworząc kilkanaście miejsc pracy i G dostałem. sądząc po doświadczeniach zaprzyjaźnionych
firm, to "G" dostaje większość.
Coście sobie kupili za dotacje?
~TUT dzisiaj, 07:08
Ja znam takich co zapodali sobie sprzet komputerowy najwyzszej klasy, wielkie monitory, itp.
Po roku zamkneli dzialalnosc a teraz siedza w UK graja sobie na tym w gierki i ogladaja
filmy;)
Dotacje
miroslawmroznik dzisiaj, 07:15
Aile z tego POpaprane ukradna
dotacje WYKAŃCZAJĄ normalne firmy
~jamm dzisiaj, 07:45
powodują nieruwnowagę konkurencji
jak to mówią: narzeczonej daje się prezenty, żonie już nie….
~UE dzisiaj, 07:19
:/
Utylizacja eternitu
~malaros dzisiaj, 07:23
Szukałem jakichś dodatkowych funduszy na utylizację eternitu z hali produkcyjnej. Niestety
nic nie udało mi się załatwić. Ma może Ktoś jakiś przetarty szlak… Pozdrawiam
Wątek Utylizacja eternitu
~rozczarowanie dzisiaj, 07:45
A ja chciałem wdrożyć technologię utylizacji odpadów budowlanych. Okazało się, że dostałem
za mało punktów i odrzucili mój projekt.
Dziwnym trafem, projekty znacznie mniej ambitne, po wielomiesięcznych obradach komisji,
dostały tych punktów dwa razy więcej.
Czy to jakiś cud ?
Czy jest na to może jakaś lepsza nazwa?
Wątek Utylizacja eternitu
~krecik_w_onecie dzisiaj, 07:52
Pomocy musisz szukać w gminie, a zwłaszcza w wydziale ochrony środowiska. Gminy mają na to
pieniądze, ale nie wszystkie się tym zajęły i niektóre nie wdrożyły jeszcze programu, bo
jest na to czas (na usunięcie eternitu) do 2032 bodajże. Składasz jakiś tam wniosek, a gmina
wyznacza firmę z uprawnieniami do przeprowadzenia utylizacji. O szczegóły pytaj więc w
gminie. Na pierwszy ogień w większości poszły pokrycia z domów mieszkalnych. Przedsiębiorcom
gminy nie bardzo chcą pomagać i bedzie trudno coś wywalczyć. Myślę, że jak zostaną
pieniądze, to wtedy będą zdejmowali wszystko z każdych budynków.
Czwartek
Znalezione w internecie:
Charakterystyka podziału prawie 90% społeczeństwa jest przerażająca…
xharma dzisiaj, 10:25
np. już w szkole jest podział na "kujonów", którzy się uczą i są "nudni" oraz na grupę "fajnych chłopaków", którzy piją, palą, popisują się totalnymi durnotami, a jeszcze jak takiego rodzice mają kasę to gość już jest na piedestale…a potem taki podział jest lansowany w życiu - jak ktoś ciężko się uczy i pracuje na swoją pozycję to jest "nudny" i "przeciętny", ale jak gość jest wyżelowany, krzykliwy, modnie ubrany, to jest dla kobiet "fajny" i "interesujący" i jest od razu dobrym "materiałem na ojca i męża"… nieważne, że w głowie pusto, ale za to fajnie wygląda itp itd. A potem płacz i lamenty, bo gość pije, bije i zdradza…
Tak samo z tymi dziećmi z artykułu - zakładając, że to prawda to wystarczył pewnie dobry samochód i dobry bajer i dziewczyny już były "gotowe"…
chaseability | umiejętność/możliwość podążania za gonionym obiektem | aja |
followability | co prawda D. mówi, że słowo jest dziwne, ale nadaje się do opisu zjawiska… | |
followness | ||
pursuitability | "Life, liberty and the pursuit of hapiness" - czyli sławne słowa z Deklaracji
Niepodległości: "Prawo do życia, do wolności i do poszukiwania szczęścia" Bodajże w książce o Cooku, przetłumaczono to jako dążenie do szczęścia. |
jpl |
pursuiting | ||
pursuit | gonitwa; pogoń; pogoń za czymś, kimś; pościg; dążność; zajęcie; zawód; |
W końcu udało się: PURSUING
–verb (used with object)
1. to follow in order to overtake, capture, kill, etc.; chase.
3. to strive to gain; seek to attain or accomplish (an end, object, purpose, etc.).
4. to proceed in accordance with (a method, plan, etc.).
5. to carry on or continue (a course of action, a train of thought, an inquiry, studies,
etc.).
–verb (used without object)
11. to follow in pursuit.
Środa
Z samego rana skończyłem "O naturze ludzkiej" Edwarda O. Wilsona. Wspaniała książka, mój biały kruk. Zabrakło mi miejsca na pierwszej stronie by wynosić cytaty! Sam egzemplarz rozsypał się na drobne - puścił słabej jakości klej z 1988 roku.
Jest rzeczą oczywistą, że ludzie ciągle poddają się władzy mitów. Co więcej, większość współczesnych intelektualnych i politycznych bojów bierze się z konfliktu między trzema wielkimi mitologiami: marksizmem, tradycyjną religią i scjentystycznym materializmem. [83-06-01451-0 str. 230]
Jakżesz wielka jest to myśl i jak trafne spostrzeżenie! Jeśli dokładnie się rozdzieli te trzy elementy i być może nieco inaczej nazwie (na przykład: doktyna lewacka, religia rozwoju i Fizyka Życia) powstanie świetny model do analizy zachowań społecznych. Model w miarę prosty, który będzie mógł być przyjęty i zrozumiany przez większość, a co za tym idzie stosowany w dyskursie społecznym do prognozowania i wyciągania wniosków.
Pomyśleć tylko, że Dawkins popełnił swego "Boga urojonego" prawie 30 lat po "O naturze ludzkiej". W porównaniu do Wilsona, jawi się on niestety jako niedouczony i słabo myślacy.
Piątek
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie współcześni wandale. Na 20 tysięcy udostępnionych rowerów 18 tysięcy uszkodzono. Najczęściej przebija się stojącym na ulicy rowerom opony, urywa swiatełka, bagażniki, błotniki. 8 tys. rowerów skradziono. Niektóre wyławiano z Sekwany, inne widziano nawet w dalekiej… Rumunii. Różne uszkodzenia kosztowały miasto w ciągu dwóch lat 8,5 miliona euro. Czuwająca nad systemem firma JCDecaux ostatnio renegocjowała kontrakt z miastem, ponieważ eksploatacja Vélib' przestała się opłacać (merostwo dopłaca 400 euro do każdego roweru). ["Co z facetami", Bogdan Dobosz, NCzas, 1020, 05.12.2009]
Po pierwsze jest to świetny przykład działania reguły odpowiedzialności: zawsze znajdą się tacy, co przetną opony, co wymalują bohomazy w windzie. Taki swoisty akt odwagi - zrobiłem coś bardzo ryzykowengo co podlega karze i mnie nie ukarano, popatrzcie jaki ze mnie ryzykant! Szkopuł w tym, że ryzyko było znikome, bo nikt nie widział. Po drugie dowód na to, że jakiekolwiek systemy społeczne, które opierają się na tym, że w s z y s c y obywatele w sposób stabilny przestrzegają określonych reguł są niemożliwe! Zawsze znajdzie się ktoś, kto przebije oponę.
W 2001 roku liderzy PO, w tym Donald Tusk, zobowiązali się "odzyskać kontrole nad finansami publicznymi". Tusk obiecywał niskie deficyty budżetowe, a tymczasem z roku na rok deficyt się nie zmniejsza, a dług publiczny rośnie. Przyjęty przez rząd na 2010 rok projekt budżetu zakłada, że deficyt budżetowy wzrośnie o 20 mld zł w porównaniu z rokiem obecnym i jak poinformował minister Rostkowski, wyniesie 52 mld zł (najwięcej w historii). W 2009 roku wydatki publiczne stanowią 43.2% PKB, podczas gdy w 2008 roku było to 42.5% PKB, a w 2007 roku - 41,5% PKB. Wg oficjalnych statystyk, w ciagu dwóch lat rząd PO-PSL zadłużył nas o dodatkowe 150 mld zł!…["Obiecanki PO", Tomasz Cukiernik, NCzas, 1020, 05.12.2009]
Rzut oka na wikipedię i też dowiadujemy się, że zadłużenie rośnie. Dane co prawda do roku 2005, ale tendencja wzrostowa wyraźna.
Szperamy dalej i trafiamy na następujący tekst: Międzynarodowy Fundusz Walutowy informował,
że mimo dobrej koniunktury wciąż powiększa się dług publiczny Polski. Według prognoz dług
wyniesie 49,2 proc. PKB, w 2007 r. 50,6 proc. PKB, w 2008 r. 50,9 proc. PKB, a w 2009 r.
osiągnie poziom 51 proc. PKB. Analitycy MFW zalecają Polsce ograniczenie tych wydatków,
poprzez cięcia w projekcie budżetu na 2007 r. tj. ograniczenie deficytu które do 30 mld zł
może być "niewystarczające", by poprawić stan finansów - ocenia MFW.
Koszty obsługi długu Koszty obsługi długu, szacowane są na ok. 27,9 mld zł (2,7 proc. PKB) i
33,7 mld zł (2,7 proc. PKB) w 2009 r.
Prezes BCC Marek Goliszewski uważa, że poziom zadłużenia Polski i Polaków zaczyna być
niebezpieczny dla przyszłości kraju. Wpadamy w pułapkę zadłużeniową, tak jak za Gierka.
Według danych BCC, w 2002 roku dług dewizowy Polski wyniósł 29 mld USD. W 2006 roku sięgnął
42 mld USD. Według BCC w 2007 roku potrzeby pożyczkowe państwa szacowane są na 45 mld 266
mln zł netto. Zdaniem wielu ekonomistów, spiętrzenie płatności w przyszłych latach może być
groźne dla przyszłych
budżetów.[http://www.finanse.egospodarka.pl/25065,Dlug-publiczny-2007-2010-prognozy-i-koszty-obslugi,1,48,1.html]
I co? I absolutnie nic! rządy zadłużają się cały czas! Nic na tym nie tracą - tylko zyskują. To zadłużanie rządów jest dowodem na złożenie się działania reguły optymalizacji przyswajania zasobów i reguły odpowiedzialności.
Z kolei z zasady korekty wynika, że kiedyś trzeba będzie to skorygować, a im później tym korekta będzie bardziej kosztowna i tym samym bardziej bolesna. Ale kogo to tak na prawdę obchodzi?!
Poniedziałek
Dziś w radiu tok.fm rozmowa z założycielem fundacji onkologicznej. Lekarze ze względów administracyjnych i ograniczeń finansowych muszą podejmować decyzję kogo leczyć: czy drogo jednego beznadziejnie chorego czy trzydziestu mniej chorych z większymi szansami na wyleczenie. Lekarze nie chcą być sędziami w tej sprawie… I słusznie bo to nie oni powinni decydować. No tak, ale w takim razie kto i na jakich zasadach?
Wtorek
Wczoraj chyba w telewizji CNN rozogniony prezenter wrzucił na ekran informację "Wkrótce na całym świecie 40 mln ludzi straci pracę jeśli rząd nie zrobi czegoś tam…" Horror. Kto straci? zadaje sobie pytanie. Oczywiście, że producenci - prawdopodobnie głównie chińscy robotnicy, a jak stracą pracę to od razu stracą możliwość pozyskiwania zasobów. A kto tej możliwości nie straci? Ano ci, co drukują pieniądze. Super jest być tym co bezkarnie i tanio wytwarza środki nabywcze, lub ewentualnie jego kumplem, któremu on co nieco odpali.
Ktokolwiek kto drukuje pieniądze jest ścigany prawem i podlega wysokim karom! Ścigany i karany przez rząd, przez "państwo"*, które to "państwo" samo dla siebie bez żenady i jakichkolwiek kar drukuje pieniądze uzasadniając to potrzebami wyższego rzędu. Jakie są konstruktory tego procesu i dlaczego destruktory są tak słabe? Dodruk pieniędzy odbywa się w zgodzie z mechanizmem presji na wyzysk społeczny (duży zysk wąskiej grupy ludzi bilansuje się małymi lub nieuświadamianymi sobie stratami dużej grupy). Przeciwstawić się temu mogliby tylko ci, którzy pojmują istotę zjawiska i mieliby w tym jakiś interes (poza groteskowym dążeniem do prawdy i uczciwości) by się z tym wychylić. A kto ma w tym interes zadzierania z rządzącymi, gdy poprzez etatyzm, czyli bycie "garnuszku" "państwa" jest się pośrednio uwikłanym w zyski z dodruku. Ayn Rand wykrzyczała ten mechanizm w Atlasie Zbuntowanym:
Nie było […] ani jednego człowieka, któremu nie przyszłoby do głowy, że pod przykrywką szlachetnego planu uda mu się położyć łapę na pieniądzach zarobionych przez lepszych od niego. Nikt nie był dość bogaty ani dość zdolny, żeby nie myśleć, że dzięki planowi zawładnie częścią umysłu i majątku kogoś bogatszego i zdolniejszego. Myśląc o niezasłużonych zyskach, które chciał czerpać z ludzi stojących wyżej od niego, zapomniał jednak o stojących niżej. Nie pomyślał, że oni także będą się chcieli obłowić jego kosztem. Robotnik, któremu przyszło do głowy, że jego potrzeba upoważnia go do posiadania limuzyny, skoro może ją mieć szef, zapomniał, że każdy darmozjad i żebrak będzie się domagał lodówki, skoro on ją ma.
Dodruk pieniędzy powiększa grupę osób bezproduktywnych (choć w swoim mniemaniu pracują bardzo ciężko) czerpiących z produktywnych, z kolei liczebność tych drugich się zmniejsza, bo każdy z nich jak tylko się da przenosi się do bezproduktywnych. W pewnym momencie dla obu grup zasobów już nie wystarcza. Wówczas rządzący wymyślają ideologię (a nawet i bez niej) sankcjonującą kradzież na zasadach mafijnych:
Dlaczego zabierali? Taka była dyrektywa pełnomocników, którzy to organizowali. A im pozostawało - tym, którzy brali udział w rekwizycjach - 25% i dlatego starali się zebrać jak najwięcej. Rozumiecie, bo przecież dla nich było 25%. Oni też nie mieli chleba, też byli głodni. [9788361617204]
Na tej zasadzie były organizowane czekistowskie grupy rekwizycyjne działające na Ukrainie w latach 1932-1933 doprowadzając tym samym do sytuacji gdy oszaleli z głodu rodzice jedli własne dzieci.
Zaczyna się od tego, że "państwo" najpierw zjada własnych producentów.
"Państwo" pisane w cudzysłowie, to z definicji grupa ludzi rządząca
państwem, czyli całą społecznością zamieszkującą obszar danego kraju. Więcej nt. "Państwa".
[9788361617204] Kulczycki, Stanisław. Hołodomor. Wielki głód
na Ukrainie w latach 1932-1933 jako ludobójstwo - problem świadomości. Wydawnictwo: Kolegium
Europy Wschodniej.
Czwartek
W Polsce jest praca. Dokładnie obóz pracy
[http://wiadomosci.onet.pl/1588771,2677,1,kioskart.html]
Ostatnio głośno było o wykorzystywanych do niewolniczej pracy Filipinkach. Kobiety przyjechały do Polski zbierać pieczarki dla jednej z firm na Podlasiu. Obietnice mogły skusić. Praca osiem godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu. Do tego pieniądze za nadgodziny, ekwiwalent za wyżywienie, opieka medyczna. Bajka, zwłaszcza, że obiecana pensja, 560 dolarów miesięcznie, to dwa razy więcej niż czteroosobowa rodzina zarabia na Filipinach. Ale w Polsce nie było już mowy o lekarzu, wolnych dniach, dolarach. Był zabójczy akord - sto kilogramów pieczarek dziennie. Praca od świtu do nocy, bez wolnych dni, z pięciominutową przerwą na posiłek. Do tego żałosne pieniądze - 180 złotych za dwa tygodnie pracy.
- Szef powiedział nam, że jak któraś będzie chora, to niech idzie do lekarza, ale zapłaci z własnych pieniędzy. Jeżeli będzie miała zaświadczenie, że jest chora, to może nie przyjść do pracy. W innym przypadku zapłaci karę za nieobecność. Co z tego, że będzie miała wolne za chorobę, jak potem musi potem zrywać dziennie nawet po dwieście kilogramów pieczarek, żeby nadrobić dni choroby. To fizycznie niemożliwe - skarżyły się Filipinki dziennikarzom "Słowa Podlasia", którzy jako pierwsi opisali ich dramat.
Komentarzy bardzo wiele, ale żaden, absolutnie żaden nie porusza pierwotnej przyczyny. Każdy z nas jeśli tylko może robi dokładnie to samo - kupuje najtaniej, chce jaknajwięcej za jaknajmniej.
A od ludzkiej niegodziwości odwieść mogą:
Piątek
Czym jest ekonomia? Odpowiedź na to pytanie ze strony Pafere:
Ekonomia to skomplikowana materia, ale nie dlatego, że jest wynikiem komplikujących ją praw naturalnych. Problemem są konkurujące punkty widzenia okopane w bastionach własnych teorii, czyli ludzie. Bez tego większość debat ekonomistów mogłaby zakończyć się już ze 100 lat temu. Cytując niedocenionego, a w Polsce niemal nieznanego, F. Bastiata: „what is seen and what is not seen” – jest ciągle aktualne. Dwóch ekonomistów z jednej przesłanki może wyciągnąć dwa różne wnioski. I już mamy o czym dyskutować.
I w ekonomii o dyskusję właśnie chodzi, a nie prawdę. Wzbogacić można się na dwa sposoby: przejmując lub produkując, na pierwszy rzut oka przejmowanie jest tańsze i prostsze…
Niedziela
Połączyłem to natychmiast z "syndromem lidera". Od pewnego momentu chodziło mi po głowie opracowanie tego pojęcia. I chyba nastała właściwa ku temu chwila.
Zacznijmy od Reguły Gibbsa czyli skłonności natury do psucia tego, co zorganizowane, i do niszczenia tego, co posiada jakiś sens. [Przy okazji warto zerknąć kim był Josiah Willard Gibbs i że jego dzieło "O Równowadze Heterogenicznych Substancji" uważa się za jedno z największych naukowych osiągnięć XIX wieku. Fizyk życia chciałby od razu to sparafrazować do postaci "O stanach równowagowych wywołanych przez czynniki różnych typów"]. Lider jest tym który organizuje i sprawia, że coś nabiera sensu - jest czynnikiem pilnującym, strażnikiem procesów. Narzuca normy, procedury i rozpina system zachęt i kar, selekcjonuje, a wszystko po to, by grupa ludzka osiągnęła wyznaczony cel, by coś zorganizowała, by czemuś nadała sens. Rolą wodza jest wyznaczenie celu głównego (strategicznego) i dobór liderów, którzy mając świadomość celu głównego wytyczą cele poboczne i będą pilnowali ich realizacji, będą spełniali rolę homeostatów lub, mówiąc inaczej, rolę strażników procesów lub czynników wymuszających. Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z ludźmi podległymi liderowi lub wodzowi, na których się wymusza i którzy muszą coś z siebie dać by te pomniejsze cele realizować. A każdym z nas steruje od wewnątrz natura człowieka uczciwego czyli więcej za mniej, przy czym na dokładkę robimy wszystko by nie dać poznać tego po sobie [vide ponownie taktyka von Neumanna]
Obama jest wodzem, jest wodzem lubianym, jest wodzem miłującym pokój - czego dowodem jest przyznanie mu w tym roku Pokojowej Nagrody Nobla. Dlaczego go lubią? - tzn. dlaczego większość go lubi. By wyjaśnić to zjawisko zacytuję mój wpis z kwietnia: Zadzwonił do mnie L. Roman - dyrektor państwowej placówki medycznej, zarządzanej lepiej niż niejedna prywatna. W trakcie rozmowy przedstawił sytuację, która mocno go bulwersuje: "Wie Pan ludzie ode mnie odchodzą do innych szpitali, do takich, które są z premedytacją zadłużane przez dyrektorów. Ja zadłużać nie chcę! A wie pan, ludzie jak to ludzie idą tam gdzie więcej płacą i mają w nosie czy palcówka jest zadłużona czy nie, chodzi im tylko o wyższą pensję. A dyrektorzy zadłużają, bo zbijają tym samym swój polityczny kapitał - ich potencjalni wyborcy są zadowoleni." Z jednej strony straszny mechanizm okradania społeczeństwa - jeden z etapów cyklu Tytlera, a z drugiej wciągania uczciwych i na prawdę dobrych gospodarzy, takich jakim jest L., w bagno. L. ma dwa wyjścia: albo zrezygnować z prowadzenia szpitala, dlatego że nie chce go zadłużyć albo robić to co tamci! Nie ma możliwości konkurowania z nimi w sposób uczciwy! Taktyka kradzieży wymusza stosowanie jej również przez pozostałych - co zresztą udowodnione jest w Fizyce Życia. Na lokalnym rynku liderów mamy zatem do czynienia z sytuacją, że niektórzy z nich - ci honorni, którzy nie chcą wydawać nieswojego - pracują w trudniejszych warunkach (mniej zasobów w ich dyspozycji powoduje, że muszą stawiać podwładnym ostrzejsze wymagania), a pozostali budują swój wizerunek cudzym kosztem - dają więcej za mniej, spełniając tym samy oczekiwanie ludzi, zadośćuczyniając tym samym naturze człowieka uczciwego tkwiącej w ich podwładnych. Ci pierwsi, natomiast, z tą naturą walczą. Którzy zatem są w mniemaniu tak zwanej "opinii publicznej" lepsi? Ci walczący, czy też ci łechcący? Odpowiedź jest oczywista! No dobrze, ale ci drudzy nie są liderami, bo zamiast bycia strażnikami procesów rozleniwiają ludzi, bo stopniowo niszczą to, co posiada jakiś sens - w tym przypadku zasady wymiany dóbr pomiędzy ludźmi.
Jeśli ten proceder coraz większego zadłużania trwa i nic go nie przerywa musi dojść do niedoboru zasobów. Pieniądze pożyczają banki lub się dodrukowuje. Kiedyś w końcu te banki zwrócą się po zwrot pożyczki, ewentualnie pieniądze nie będą miały żadnej wartości. W tym kontekście można zrozumieć ogromną rolę wodza (zwierzchnika liderów) jako strażnika niepodważalnych zasad. Gdy luzakom przyjdzie zwracać pieniądze wódz stanie przed dylematem, a wyjścia ma dwa:
Kazać dotrzymać umowy i zwracać | Darować (dodrukować pieniędzy) |
---|---|
|
|
|
|
|
|
|
|
Każdy kto wybierze wariant "darować" zbierze poklask tych nieświadomych, a tych zawsze jest dużo, co więcej ich liczba po "darowaniu" jeszcze się zwiększa. Obama dostał Nobla, kolejni papieże "uczłowieczyli" mszę. I co ciekawe, jeśli nawet przyjmiemy, że Boga wytwarzają trudne, na granicy przetrwania, warunki zewnętrzne, to w tym kontekście działania papieży mają swoją logikę - im szybciej wejdziemy w kryzys, tym szybciej wrócimy do Boga, tym większe będzie na niego zapotrzebowanie.
A lider merytoryczny, który nie chciał się zadłużać zwykle kończy tak, jak to opisał James Clavell w "Królu szczurów":
Co prawda nadal zajmował uprzywilejowany kąt pod oknem, ale miał teraz tyle samo miejsca co inni, czyli mniej więcej metr na dwa. Kiedy powrócił wczoraj z ogrodu, zastał łóżko i fotele przesunięte, a przestrzeń do której miał prawo, zajęły teraz cudze prycze. Nic na to nie powiedział, jego współtowarzysze także, ale kiedy na nich spojrzał, pospuszczali oczy. Nikt też nie zadbał o jego kolację. Po prostu ją zjedli. […] … kiedy przechadzał się po obozie, ludzie nie zauważali go. Brandt, Prouty, Samson i cała reszta mijali go, nie odpowiadając na jego saluty. Tak było ze wszystkimi. Tinker Bell, Timsen, żandarmi, donosiciele i ci, których zatrudniał - jednym słowem ludzie, których znał, którym pośredniczył w sprzedaży, pomagał, dawał jedzenie, papierosy albo pieniądze - wszyscy oni patrzyli na niego jak na powietrze, jakby w ogóle nie istniał. Gdzie te oczy nieustannie szpiegujące każdy jego krok, gdzie nienawiść, która otaczała go, kiedy szedł przez obóz? Nic z tego nie zostało. Ani oczu, ani nienawiści, ani śladu zainteresowania. [ISBN 83-05-11345-0, str. 395]
Niedziela
Wybrałem się wczoraj na spotkanie klubu dyskusyjnego Stowarzyszenia Patriotycznego Serenissima. Tematem miał być wpływ zmiany sposobu odprawiania Mszy Świętej, który dokonał się czterdzieści lat temu na funkcjonowanie Kościoła. Pojechałem raczej z sympatii do członków stowarzyszenia niźli z poczucia ciekawości (słabego zresztą), bo nie wyobrażałem sobie jak taki temat mógłby mnie zainteresować.
W radiu nastawiła mi się jakaś stacja młodzieżowa (być może RMAXX lub coś takiego). W pewnym momencie nadali skecz - rozmowa tatusia z nastoletnią córką na tematy kościelne. Głupawka nabijająca się z religii. Głupie, prostackie ale w granicach przyzwoitości. W pewnym jednak momencie dziewcze wypowiedziało kwestię: Wiesz tatusiu, u nas w szkole zaczęła się wielka akcja zdejmowania krzyży. Ale nie z drabiny, Justyna siedziała okrakiem na Członkowskim, a on ją podnosił i ona zdejmowała… [cytat nie jest wierny, bo pisany z pamięci]. Ciekawe dlaczego nabijanie się z Kościoła jest jedną z kluczowych rozrywek ludzi na topie? Piszę "na topie" mając na myśli, że to oni właśnie kształtują przez media opinię publiczną i wychowują młodzież. Ten przecież skecz w radiostacji młodzieżowej jest jasnym i prostym przekazem: tradycja i odpowiedzialność - be, odstaw na bok, ruja i poróbstwo jest natomiast - super i spoko.
Dokopywanie jest aktem zwycięstwa - Popatrzcie jaki ze mnie fighter, jaki ze mnie waleczny wojownik! Podejmuję się trudnej walki i proszę bardzo jak sobie radzę! Niezły jestem co? To taki chyba nasz ludzki atawizm. "Czołowi" żołnierze też wolą palić, mordować kobiety i dzieci, zaś w sytuacji twarzą w twarz z równym sobie przeciwnikiem srają po gaciach. Dokopuje się więc temu komu łatwo dokopać, kto się nie broni. A obecny Kościół bronić się nie ma jak. Mówienie, że trzeba trzymać się pewnych zasad, a nasze chrześcijańskie są dobre, bo sprawdziły się w praktyce jest li tylko mówieniem. A gdy żyjemy w dostatnich warunkach to po co przestrzegać zasad? Po co zasady jeśli możemy żyć na kredyt, zgodnie z doktryną hedonistyczną, zabierając innym pod przykrywką współczucia i pomocy wzajemnej (to Wy powinniście Im pomóc). Fasada współczucia dla innych, wytwarzanie [patrz taktyka von Neumanna] dwóch wrażeń: a/. gotowości poświęcenia się dla innych, szczególnie biednych i pokrzywdzonych i b/. że jest się wojownikiem z ciemnotą i zacofaniem (dokopując oczywiście tym, którym łatwo dokopać. Dziś Kościołowi jutro wybranej grupie zawodowej lub etnicznej), a na zapleczu tego zewnętrznego balonu wrażeń kreowanych u innych, korzystanie z uciech tego świata, korzystanie nieskrępowane, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności i na cudzy koszt, wykorzystując dobrodziejstwo mechanizmu presji na wyzysk społeczny.
Wróćmy jednak do naszej prelekcji. Pierwsze dwie godziny to koszmar (typowy dla Polski zresztą - popatrzcie jaki ja jestem mądry, ile wiem i na ilu rzeczach się znam) - bez postawienia tezy, bez określenia tego o czym tak właściwie się będzie mówiło. W pewnym momencie, tak po półtorej godzinie, ogarnęła mnie taka wesołość, że z wielkim trudem tłumiłem jej zewnętrzne oznaki. Przyszło mi bowiem na myśl, że to pokuta nałożona na starego zbereźnika Jurka B., który po raz pierwszy, za moją zresztą namową, pojawił się na spotkaniu SPS. Ale cholera dlaczego ja mam pokutować za jego grzechy? Po przerwie zaczęła się dyskusja i tu wiele spraw się wyjaśniło.
Teza główna: zmiana scenariusza mszy na "nowoczesny" przyczyniła się do pogorszenia się funkcjonowania Kościoła. Na moje pytanie jak należy rozumieć pojęcie "dobrze funkcjonujący Kościół" prelegent odpowiedział, zresztą zgodnie i z moim odczuciem, że mierzyć to można liczbą pozyskiwanych dla sprawy "dusz". W istocie dane statystyczne pokazują, że Kościół w Europie funkcjonuje źle, ale czy rzeczywiście jest to spowodowane zmianą liturgii? Według prelegenta są tego dwie przyczyny: zmiana liturgii właśnie oraz polepszenie się warunków życia. Co do drugiego czynnika zgadzam się z nim absolutnie i uważam, że jest to główna (na 95%) przyczyna, pozostałe (5%) to inne czynniki, w tym być może i zmiana liturgii. Zresztą o wiele więcej szkody od przebiegu liturgii robią pozostawiające wiele do życzenia (mówiąc po prostu głupie) kazania, a tych jest pełno, jak Polska długa i szeroka. I jeszcze uwaga na marginesie: jak krótki rozbłysk flesza, padła konkluzja, że wszystkie języki sakralne (używane do praktyk religijnych) są językami tajemniczymi i niezrozumiałymi. Chyba takimi muszą być, bo jak zwięźle określił to Fiodor Dostojewski w "Idiocie": im coś prostsze, tym niedorzeczniejsze. Logika przegrywa ze stereotypem podszytym tajemniczością [Patrz taktyka von Celebrry].
Co jednak takiego ważnego jest w tych zmianach. Otóż obaj prelegenci twierdzą, że są to zmiany w kierunku "uczłowieczenia" mszy, mające na celu sprawienie, by msza bardziej się ludziom podobała. Jako przykład podali, że odsunięto straszenie piekłem, a wywyższono miłosierdzie i przebaczenie. Tym samym otworzono furtkę dla postaw: grzeszyć można, wystarczy tylko w odpowiednim momencie się wyspowiadać i już się jest zbawionym. Zwiększono tym samym rolę nagrody (zbawienia, życia wiecznego) i równocześnie przez wyeliminowanie kary (piekła i wiecznego potępienia) zmiejszając koszt potrzebny do jej osiągnięcia. Działania te spowodowały, że Kościół chwilowo zyskał, lecz na dłuższą metę stracił. Zresztą według prelegentów było pyrrusowe zwycięstwo, zyskał bowiem "materiał" mniej wartościowy.
Na pytanie kto był inicjatorem tych zmian, znów obaj zgodnie odrzekli, że kolejni papieże?! Że szło to od góry! I że nasz, bardzo medialny papież Jan Paweł II też, i to w znacznym stopniu, się do tego przyczynił.
Poniedziałek
Jestem pod wrażeniem filmu Davida Attenborough. Nie wiem jaki był tytuł, ale jeden z fragmentów przedstawiał samca kosarza - pajęczaka - dbającego w swym gnieździe o jajeczka.
Piątek
W styczniowym numerze "Świata nauki" ciekawy artykuł: czyżby Newton miał rację, a Einstein się mylił? Wygląda na to, że rozplatanie tkanki czasoprzestrzeni i powrót do XIX-wiecznego pojęcia czasu znakomicie ułatwi prace zmierzające do stworzenia teorii grawitacji kwantowej. Petr Hořava, zaproponował nową teorię grawitacji. … jeśli grawitacja Hořavy jest poprawna, to Wszechświat nie eksplodował, lecz uległ odbiciu. Jak mówi: "wszechświat wypełniony materią zapada się do stanu o wielkiej, ale skończonej gęstości, po czym ulega odbiciu, które przechodzi w ekspansję." No i od razu kojarzy się to z Prawem Koncentracji sformułowanym przez Gudzowatego: cokolwiek występuje w świecie (także we wszechświecie), podlega obiektywnemu i obiektywnie działającemu „prawu koncentracji” – zapewne jednemu z „praw natury”. To model rozwoju, a raczej model podążania do eksplozji będącej nieruchomym rezultatem każdej koncentracji.
Rano -15oC. Szedłem do pracy o 6.30, kioskarka już pracowała, kończy zwykle po 19.00. Gdy podchodziłem do al. Niepodległości spojrzałem na blok, który znajduje się tuż obok firmy i przestraszyłem się. Był cały ciemny, wniosek: nie ma prądu. Jednak jakieś światła były - blade, równo w trzech oknach. Prąd na szczęście jest, wszyscy jeszcze śpią.
Nasza kadra wróciła z Japonii. Polska drużyna, poza zawodami i treningami, odwiedziła ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych i nasi nadsprawni zostali przez nich obdarowani prezentami. Początkowo zarówno żona, jak i ja mieliśmy wrażenie, że tu coś nie gra. Wstyd to przecież, gdy pokrzywdzony przez los daje prezent przez los uszczęśliwionemu. Jednak jest w tym coś bardzo ważnego - informacja dla niepełnosprawnych, że ty też jesteś członkiem społeczeństwa, ty też musisz się przyczyniać do jego rozwoju, musisz coś zrobić (przy okazji rehabilitacja) i dać to innemu. Bardzo to mądre. Prezent był prosty: znak japoński formatu 20x20 cm oprawiony w papierową ramkę, a z tyłu angielskie wytłumaczenie, że chodzi o "człowieczeństwo".
Sobota
Rano -15o i piękna słoneczna pogoda, a wieczorem -19o. Według prognoz za trzy dni ma być odwilż.
Wciągnąłem dziś "451o Fahrenheita" Raya Bradbury'ego. Książka warta polecenia.
Skopali 82-latkę, bo zwróciła im uwagę
[http://wiadomosci.onet.pl/2699,2098712,wydarzenie_lokalne.html]
Policjanci z Komisariatu IV w Częstochowie zatrzymali trzech młodych mężczyzn, którzy
obrzucili wyzwiskami, a następnie przewrócili i skopali 82-letnią kobietę. Trzej młodzi
ludzie na ulicy Targowej w Częstochowie w wieku od 16 do 17 lat zaatakowali 82-letnią
staruszkę tylko za to, że przechodząc obok nich, zwróciła im uwagę na wulgarne
zachowanie.
Gdy przewróconej na chodnik i kopanej kobiecie próbowali pomóc inni przechodnie, sprawcy
swoją agresję skierowali także przeciwko nim. Młodzi częstochowianie zostali zatrzymani.
Dwóch z nich odpowie za pobicie, za które grozi im kara do 3 lat więzienia. Trzeci -
16-letni uczeń jednej z częstochowskich szkół - odpowie przed sądem dla nieletnich.
Ciekawy wpis Roberta Gwiazdowskiego na temat Globalnego Ocieplenia:
GRA W/O ZIELONE
2009-12-17 16:32:32
[http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=703]
Nie jestem klimatologiem, ani geologiem, ani innym badaczem środowiska i nie mam wiedzy, która pozwoliłaby mi stanąć po którejś stronie sporu w debacie o tym jaka jest ewentualna przyczyna „globalnego ocieplenia”, o ile w ogóle mamy z nim do czynienia.
Ciekawi mnie tylko jedno: zdecydowana większość naukowców i działaczy ekologicznych walczących z globalnym ociepleniem, to zwolennicy ewolucji. Ale ewolucję przeżywały nie tylko gatunki zamieszkujące Ziemię, lecz i sama Ziemia. W jej historii bywało już cieplej i bywało zimniej. Dlaczego ma się to nie powtórzyć? Cała nasza historia to dostosowywanie się gatunków do zmieniających się warunków życia. Jeżeli dzisiejsza cywilizacja ma być końcem ewolucji – to jest to sprzeczne z podstawowym założeniem teorii ewolucji!
Mam pewne wytłumaczenie dla takiego braku elementarnej logiki w twierdzeniach wyznawców Kościoła Klimatologów. Karol Marks twierdził, że historia ludzkości, to historia rozwoju sił wytwórczych, które determinują zmiany w stosunkach produkcji, co prowadzi do zmian bazy społeczno-ekonomicznej a potem nadbudowy politycznej. Ale tylko do czasu, gdy nastanie komunizm, który miał być ostatnią formą cywilizacji. To ciekawa zbieżność metodologiczna marksizmu i „klimatologizmu”.
W sceptycyzmie utwierdziłem się, gdy przeczytałem, co jest „kluczową sprawą” konferencji klimatycznej w Kopenhadze! Otóż jest nią: „stworzenie funduszu, który pomoże krajom rozwijającym się w zmaganiach ze skutkami zmian klimatu. Greenpeace liczy, że w czasie konferencji w Kopenhadze delegaci ustanowią taki fundusz w wysokości 110 mld euro rocznie”!!!
Skąd „delegaci” wezmą pieniążki na ten fundusz? Tego nie wyjaśniono, ale to jest „oczywista oczywistość” więc nie ma o czym pisać – zapłacą podatnicy. Pewnie ci „najbogatsi”, żeby było „sprawiedliwie”. Czy zakład energetyczny będzie wystawiła wyższe rachunki za prąd podatnikom z drugiego progu skali podatkowej???
Ale jeszcze ciekawsze jest to, kto takim funduszem nim będzie zarządzał? Pomysł podsunęli mi polscy twórcy, z których część także włączyła się w walkę z globalnym ociepleniem – choć podobnie jak ja o geologii nie mają pojęcia. Chcą oni dostać od podatników 5 miliardów złotych rocznie na krzewienie misji w mediach publicznych. (Może część tych środków przeznaczą na finansowanie programów o globalnym ociepleniu i jego skutkach dla niedźwiedzi polarnych) Ma tymi środkami zarządzać Rada Mediów, powołana przez… Komitet Obywatelski!!! Działacze Greenpeace też mogą utworzyć jakiś Komitet Obywatelski, który powoła jakąś Radę, które będzie wydawała owe 110 mld euro rocznie. W „zielonych” to będzie gdzieś 170 mld. Ciekawe dlaczego „Zieloni” nie posługują się w rozliczeniach dolarami? „Idź zielone do zielonego”!
Ale jeśli rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z globalnym ociepleniem to byłaby to bardzo dobra wiadomość dla władz Warszawy (a pewnie i innych miast). Zniknąłby problem z odśnieżaniem i wreszcie wściekli kierowcy, którzy dziś półtorej godziny jechali z jednego brzegu Wisły na drugi bo spadł śnieg, co, jak co roku w grudniu, zaskoczyło drogowców, nie wieszaliby na nich „psów”.
A skoro misie polarne przetrwały czasy o wiele większego ocieplenia w średniowieczu, to pewnie dadzą sobie radę i dziś. A jak nie dadzą sobie rady? To będzie to bardzo dobra wiadomość dla fok. A zwłaszcza takich malutkich, milutkich, z wielkimi oczkami, których misie zjadają o wiele więcej, jak jest gruba pokrywa lodowa w Arktyce. A może niektóre misie, których praprzodkowie wypełzły z oceanu na ląd, nauczą się z głodu nurkować i będą polowały na foki pod wodą? I to one przetrwają w darwinowskiej walce o byt? Głód jest motorem postępu. Amen.
I jeden z ciekawszych komentarzy:
NAUKA CZY TERROR?
glos wolajacego na puszczy 2009-12-17 18:34:07
Tak sobie myślę, że Ci wszyscy "ekolodzy" (lógos=nauka) to żadni naukowcy. Łatwo zauważyć że ich działania mają natępującde cechy:
Czy punkty te opisują "ekologów"? Czy może terrorystów? Ten opis chyba pasuje do obu tych organizacji.
Podsumowanie iście w duchu Fizyki Życia, plus super zwięzła definicja ideologi. W Wikipedi jest dłuższa:
Ideologia jest to powstała na bazie danej kultury wspólnota światopoglądów, u podstaw której tkwi świadome dążenie do realizacji określonego interesu klasowego lub grupowego albo narodowego.
Poniedziałek
Wysłałem list polecony, po dwóch tygodniach wrócił. Okazało się, że przez pomyłkę zaadresowałem na ul. Jakąśtam 4 m. 90 zamiast ul. Jakąśtam 4 m. 40. W Szwajcarii na poczcie by sprawdzili i dostarczyli do adresata, u nas z najmniejszej przyczyny odsyłają. Takie dwa różne podejścia. Bez względu na to, co nasi urzędnicy by nie mówili o wyższości ich procedur, w Szwajcarii żyje się po prostu łatwiej.
Pamiętam jak wysłałem tam list, naklejając znaczek w cenie 1 franka zamiast 2. Po kilku dniach otrzymałem kartkę informującą o tym, że wysłałem na taki to, a taki adres list ale zapłaciłem za mało. Poczta Szwajcarska wie, że to był ważny list i go dostarczyła tak szybko jak tylko mogła, teraz proszą mnie bym dokupił znaczek za tego brakującego franka i nakleił go na tej kartce po czym wrzucił ją do najbliższej skrzynki pocztowej. Tak po prostu, bez gwarancji, że to zrobię i bez żadnych dodatkowych opłat z mojej strony, chociażby za to, że musieli wysłać tę upominajacą kartkę. Zachowanie to wzbudziło we mnie uczucie głębokiego zaufania do tej instytucji - oni działają na moją korzyść, oni wykonują to, do czego się zobowiązali i to z najwyższą starannością. U nas poczta odsyła i handluje kodami pocztowymi, w Szwajcarii kody w postaci elektronicznej dostaje się za darmo, proszą tylko, by nośnik (wtedy, w 1990 roku były to dyskietki - razem chyba 10 sztuk) po ich skopiowaniu wrzucić do najbliższej skrzynki pocztowej. U nas żyje się zgodnie z procedurami, a tam po prostu lepiej. A fotka od Alka pokazuje jak w naturalny sposób rozmywa się odpowiedzialność, gdy odpowiedzialną za coś jest nie jedna osoba, lecz na przykład dwie.
- Kochanie, wpuściłeś wczoraj kota?
- Nie, bo myślałem, że ty to zrobiłaś.
- Sukinkoty!
Środa
Króciutka informacja z czasopisma branżowego [CRN 23.12.2009 nr 26]:
30 listopada o godzinie 13.00 otwarto postępowanie upadłościowe dotyczące likwidacji majątku spółki. Wierzyciele w terminie czterech miesięcy od daty obwieszczenia w Monitorze Sądowym i Gospodarczym mają zgłosić swoje wierzytelności sędziemu komisarzowi, którym została Teresa Płonka. Syndykiem masy upadłościowej jest Danuta Wieczorek.
Padła firma między innymi handlująca markowymi komputerami. Wskoczyłem sobie na publiczne strony władz tej firmy. Oto skład władz spółki do dnia 30.11.2009:
Jacek Studencki
Prezes Zarządu, Dyrektor Generalny
Związany zawodowo z sektorem informatycznym od 1987 roku. Absolwent Wydziału Chemii
Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W roku 1976 podjął pracę w Zakładach Azotowych w Puławach
jako Specjalista d/s Planowania i Rozwoju, a następnie w latach 1985-1987 był zatrudniony w
Urzędzie Wojewódzkim w Bielsku-Białej w Instytucie Monitoringu i Badań Środowiska. Od roku
1987, jako współzałożyciel i większościowy akcjonariusz, pełni funkcję Prezesa Zarządu
Przedsiębiorstwa Techniczno-Handlowego Techmex sp. z o.o. Po przekształceniu firmy w spółkę
akcyjną od roku 1996 sprawuje funkcję Prezesa Zarządu Techmex S.A. z siedzibą w
Bielsku-Białej. Od roku 1998 rozwija działalność spółki w strukturze grupy kapitałowej
Techmex pozyskując inwestorów dla rozwoju przedsięwzięć w zakresie zaawansowanych
technologii informatycznych. W roku 2004 pozyskuje z publicznej emisji akcji środki w
wysokości 80 mln PLN, które inwestuje w budowę Regionalnego Centrum Operacji Satelitarnych.
Powołuje w Polsce SCOR S.A. jako podmiot celowy w ramach grupy kapitałowej Techmex. Zarządza
spółką, która obecnie jest liderem polskiego rynku w zakresie rozwiązań i produktów
geoinformatycznych wytworzonych w oparciu o technologię satelitarną.
Zbigniew Wawrzeń
Członek Zarządu, Dyrektor Działu Finansowo-Księgowego
Absolwent Akademii Ekonomicznej w Krakowie, ukończył także studia podyplomowe w Wyższej
Szkole Bankowości i Finansów w Katowicach. Związany zawodowo z sektorem finansowym od 15
lat. Pracował na stanowiskach kierowniczych m.in. w Banku Spółdzielczym w Krakowie, British
Petroleum Poland Sp. z o.o., PZU Życie SA, Deutsche Bank PBC SA, Unimil SA i Laguna Sp. z
o.o. W Techmex S.A. odpowiedzialny jest za nadzorowanie i koordynację pracy Działu
Finansowo-Księgowego, współtworzenie strategii rozwoju spółki oraz aktywne relacje z
podmiotami rynku kapitałowego.
Oraz skład rady nadzorczej:
Maciej Bednarkiewicz - Przewodniczący Rady Nadzorczej
Pan Maciej Bednarkiewicz posiada wyższe wykształcenie i jest absolwentem Wydziału Prawa
Uniwersytetu Warszawskiego. Począwszy od 1969 roku do chwili obecnej wykonuje zawód
adwokata. Od roku 1989 Prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. Począwszy od 1991 roku Sędzia
Trybunału Stanu RP. W roku 1992 ponownie wybrany Prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej. W roku
1993 Doradca Szefa Kancelarii Sejmu RP i Członek Rady Legislacyjnej. Od roku 1995 Członek
Prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej. W 1997 roku ponownie powołany na stanowisko Sędziego
Trybunału Stanu RP. Obecnie prowadzi indywidualną kancelarię adwokacką. W 2000 roku Pan
Maciej Bednarkiewicz został przyjęty do Zakonu Kawalerów Maltańskich. W latach 2003-2008 był
Członkiem Rady Nadzorczej Techmex.
Pan Maciej Bednarkiewicz nie prowadzi działalności, która byłaby konkurencyjna w stosunku do
działalności Emitenta. Nie jest wspólnikiem konkurencyjnej spółki cywilnej lub spółki
osobowej ani członkiem organu spółki kapitałowej lub członkiem organu jakiejkolwiek innej
konkurencyjnej osoby prawnej. Nie został wpisany do rejestru dłużników niewypłacalnych
prowadzonego na podstawie ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym.
Teresa Studencka - Członek Rady Nadzorczej
Pani Teresa Studencka posiada wyższe wykształcenie i jest absolwentem Wydziału Budownictwa i
Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W latach 1979-1984 zatrudniona była w Biurze
Projektów ZA Puławy jako Projektant, a następnie do roku 1987 w WPEC Bielsko-Biała jako
Specjalista ds. Inwestycji. Od roku 1987 związana ze spółką Techmex. Od 1991 zajmuje
stanowisko Dyrektora Marketingu. W latach 1995-2006 pełniła funkcję Członka Zarządu Techmex
SA. W latach 2006-2008 pełniła obowiązki Członka Rady Nadzorczej w Karen Notebook SA, a od
listopada 2006 pełni obowiązki Członka Rady Nadzorczej SCOR SA.
Pani Teresa Studencka nie prowadzi działalności, która byłaby konkurencyjna w stosunku do
działalności Emitenta. Nie jest wspólnikiem konkurencyjnej spółki cywilnej lub spółki
osobowej ani członkiem organu spółki kapitałowej lub członkiem organu jakiejkolwiek innej
konkurencyjnej osoby prawnej. Nie została wpisana do rejestru dłużników niewypłacalnych
prowadzonego na podstawie ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym.
Franck Bergonzo - Członek Rady Nadzorczej
Franck Bergonzo posiada wyższe wykształcenie i jest absolwentem Wyższej Szkoły Zarządzania
HEC (Hautes Etudes Commerciales) we Francji. Aktualnie związany jest zawodowo z francuską
spółką giełdową Exane, prowadzącą działalność w sektorze finansowym. Firma zajmuje się
inwestycjami, zarządzaniem aktywami oraz zobowiązaniami kapitałowymi. W ciągu ostatnich 15
lat zajmował w spółce różne stanowiska kierownicze, pełniąc obowiązki m.in. Zastępcy
Dyrektora Finansowego oraz Dyrektora Działu Raportowania. Obecnie jest kierownikiem oddziału
firmy Exane zajmującego się badaniem rynku (Equity Research Division) - gdzie zdobywa wiedzę
i doświadczenie w zarządzaniu międzynarodowymi projektami. Pan Franck Bergonzo posiada dużą
wiedzę z zakresu informatyki.
Pan Franck Bergozno nie prowadzi działalności, która byłaby konkurencyjna w stosunku do
działalności Emitenta. Nie jest wspólnikiem konkurencyjnej spółki cywilnej lub spółki
osobowej ani członkiem organu spółki kapitałowej lub członkiem organu jakiejkolwiek innej
konkurencyjnej osoby prawnej. Nie został wpisany do rejestru dłużników niewypłacalnych
prowadzonego na podstawie ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym.
Marek Dietl - Członek Rady Nadzorczej
Marek Dietl posiada wieloletnie doświadczenie biznesowe oraz szeroką wiedzę teoretyczną
popartą bogatym dorobkiem naukowym. Jest absolwentem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie,
odbył staż naukowy w University of Glasgow, posiada doktorat Instytutu Nauk Ekonomicznych
PAN. Obecnie jest wykładowcą w Katedrze Ekonomii warszawskiej SGH, a także ekspertem
Instytutu Sobieskiego. Autor licznych artykułów publikowanych m.in. w Harvard Business
Review Polska, Businessman Magazine, Gazecie Wyborczej, Rzeczpospolitej. Bardzo dobry
finansista związany zawodowo z sektorem kapitałowym od 10 lat. W latach 2000 - 2008
współpracował z międzynarodową firmą doradczą Simon-Kucher & Partners, początkowo jako
konsultant, a następnie menadżer warszawskiego biura (2004 - 2008). Członek Rad Nadzorczych
spółek Libella Sp. z o.o., Port Lotniczy Lublin S.A., BA Seedfund (do 2008), Bank
Gospodarstwa Krajowego (do 2008). Obecnie pełni funkcję menadżera inwestycyjnego w Krajowym
Funduszu Kapitałowym S.A. Jest również doradcą Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Pan
Marek Dietl ma 32 lata.
Krzysztof Woryna - Członek Rady Nadzorczej
Krzysztof Woryna ukończył studia doktoranckie na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu
Śląskiego, a także studium z prawa angielskiego i prawa Unii Europejskiej organizowane przez
University of Cambridge. Autor kilku artykułów naukowych opublikowanych w "Monitorze
Prawniczym" oraz "Samorządzie Terytorialnym". W latach 2000-2004 pełnił funkcję kierownika
działu prawnego w spółce Energoaparatura S.A., od roku 2004 współpracuje z katowicką
kancelarią Strażeccy i Wspólnicy Spółka Komandytowa Adwokatów, Radców Prawnych i Doradców.
Od roku 2005 doradca ds. prawnych Towarzystwa Ubezpieczeń InterRisk S.A. Vienna Insurance
Group. W latach 2000-2001 był członkiem Rady Nadzorczej Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej
Sp. z o.o. w Rudzie Śląskiej. Od roku 2008 pełni funkcję Sekretarza Rady Nadzorczej spółki
Satelitarne Centrum Operacji Regionalnych S.A. Pan Krzysztof Woryna ma 34 lata.
Niesamowite! Jak grono tak znamienitych ludzi doprowadziło do upadku TECHMEX - firmę robiącą swego czasu niezłe wrażenie na rynku informatycznym. Nie mam absolutnie żadnych sentymentów ani do samej firmy ani do ludzi w niej pracujących, analizuję ten upadek (jak każdy inny zresztą) wyłącznie z punktu widzenia bezstronnego obserwatora. Nie znam nawet jego przyczyn.
Zastosujmy prostą metodę cui bono. TECHMEX jako obiekt upadł - przestał być dochodowy: wartość jego długu prawdopodobnie przekroczyła wartość tego co potrafił wypracować plus wartość jaką sam w sobie stanowił (budynki i tp.). Na placu boju pozostali: pracownicy, dla których jest to chwilowy dyskomfort - prędzej czy później znajdą sobie inną pracę, władze (z przepięknymi CV), które zgodnie z obowiązującymi przepisami nie ponoszą odpowiedzialności za upadłość i prawdopodobnie nie muszą oddać ani złotówki z zarobionych przez siebie pieniędzy, prawnicy zarządzający upadłością (przedstawiciele Państwa) - zobowiązania w stosunku do Państwa oraz ich zarobki zostaną pokryte w pierwszej kolejności z masy upadłościowej. Tymi zaś, którzy ponieśli realne straty są zatem wyłącznie wierzyciele.
W systemie, który zezwala na takie przedsięwzięcia
złamana jest zasada odpowiedzialności - tracą nie te obiekty, które do strat doprowadziły
gwarant sprawiedliwości - Państwo - na tym nie traci, wręcz jego przedstawiciele (sędzia i syndyk) zarabiają
w bardzo zawoalowany sposób dokonuje się przejęcie zasobów wierzycieli, o którym stosując terminologię prawniczą możemy powiedzieć, że jest to zarówno kradzież (bo wierzyciele nie byli świadomi tego, że stracą zasoby) jak i grabież (bo jeszcze przed oficjalnym upadkiem, nawet najmniejszych wierzytelności nie mieli jak dochodzić - dochodzenie wierzytelności jest tak nieopłacalne, że nie warte zachodu, opłaca się nawet zapłacić podatki, które trzeba zapłacić nawet jak się nie otrzymało pieniędzy. Państwo każe płacić podatek nie od dochodu wyrażonego w realnych pieniądzach, lecz od dochodu wykazanego w papierach. Dowodem na osiągnięcie dochodu jest wystawiona faktura, która nie została zapłacona!
Powiemy, że cóż nas taki upadek obchodzi, pewno wierzycielami były jakieś tam inne tego typu spółki. Być może, jednak gdy spojrzymy na przepływ zasobów, to stwierdzimy, że ostatnim ogniwem tego łańcucha są tak zwani "prości obywatele". W końcu, jak zawsze, tracą tylko oni.
Życiorysy wspaniałe, ciekawe czy zostanie do nich dopisana informacja, że przyczynili się do upadku Techmexu? Choć prawdopodobnie to nie oni się przyczynili, lecz jak zwykle ktoś inny…
Czwartek
Polska gospodarka pokonała holenderską
[http://biznes.onet.pl/polska-gospodarka-pokonala-holenderska,18543,3103332,1,prasa-detal]
Polska po raz pierwszy znalazła się w gronie sześciu największych gospodarek Unii Europejskiej - wynika z najnowszych danych Eurostatu. Nasz dochód narodowy liczony przy uwzględnieniu realnej siły nabywczej złotego był w 2009 roku większy niż dochód Holandii - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
"Wracamy na należne nam miejsce. Polska jest szóstym pod względem ludności krajem Unii i to całkiem naturalne, że zajmuje także szóstą pozycję, gdy idzie o dochód narodowy. To miejsce zajęliśmy na trwałe" - mówi gazecie prof. Witold Orłowski, były doradca ekonomiczny prezydenta Kwaśniewskiego.
Więcej danych makroekonomicznych
W kończącym się właśnie roku, jak podaje Eurostat, dochód narodowy Polski przy uwzględnieniu
tego, co rzeczywiście możemy kupić w naszym kraju za euro, wyniesie 535 mld euro. To
wyraźnie więcej, niż w tym czasie wypracowała 17-milionowa Holandia (515 mld euro). Przed
nami znalazły już tylko kraje tzw. wielkiej piątki, czyli państwa, których ludność jest
wyraźnie większa, niż Polski: Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i Hiszpania.
Dla mnie to raczej informacja wysoce tragiczna: wydajność statystycznego Polaka wynosi 14 078 euro na rok (jest nas 38 mln), a statystycznego Holendra 30 294. Czyli przeciętny Holender jest ponad dwukrotnie (2.15) bardziej wydajny od przeciętnego Polaka.
Wczoraj podano w radio, że jakiś anglikański pastor zezwolił na kradzież w supermarketach. Kraść może biedny, w sytuacji ostatecznej, gdy nie ma innych możliwości, by przeżyć.
Oczywiście są tacy nieszczęśnicy, którzy nawet nie wiedzą co robić, by przeżyć i tacy nie wiedzą też, że można wejść do supermarketu i ukraść. Poza tą nieliczną garstką będą rzesze innych, sprytnych i inteligentnych, którzy zawsze udowodnią, że dla nich kradzież była wyjściem ostatecznym.
Załatwiałem wczoraj jakieś sprawy w urzędzie komunikacji. Był komplet urzędników i prócz mnie żadnego interesanta. Urzędnicy głośno narzekali na pracowników ZUS, że niby mają takie pałace i opływają w dostatki, lecz zwrotnie nie świadczą żadnej opieki zdrowotnej. Po pewnej chwili usłyszałem jeszcze, że głupi robotnicy wywalczyli kapitalizmi, no i teraz mamy to co mamy. Niestety nie zdają sobie sprawy, że ZUS i oni sami to właśnie atrybut socjalizmu, a nie kapitalizmu.
Osoby niezagłębiające się w istotę życia - „ubogie duchem”, przez współczesnego rosyjskiego pisarza Wiktora Pielewina utożsamiane są z ultra skomercjalizowanym, nowym rodzajem człowieka o nazwie Homo oranus (oral + anus). Tym „oranusjanom”, czyli czcicielom Mamony-Pieniądza, myślącym wyłącznie w jednym wymiarze - własnego ja, Marek Głogoczowski dedykuje Słowo biblijnego proroka Izajasza, które przytoczył św. Paweł przed zgromadzeniem ówczesnych „proto-oranusjan” w Rzymie. Jego zacytowanie ponoć „otworzyło im oczy” i nagle zrozumieli, jaki interes reprezentuje Objawienie głoszone przez tego odstępcę od ortodoksyjnego judaizmu (Dz. 28, 26-27):
Będziecie ustawicznie patrzeć, a nie ujrzycie.
Albowiem otępiało serce tego ludu, Uszy ich dotknęła głuchota,
Oczy swe przymrużyli, Żeby oczami nie widzieli i uszami nie słyszeli,
I sercem nie rozumieli, i nie nawrócili się, A ja żebym ich nie uleczył.
Czwartek
Najlepszą taktyką gry jest blefowanie w taki sposób, by przeciwnik był przekonany, że nie
blefujemy (Interes przemawia wszystkimi językami i odgrywa wszystkie role, nawet rolę
bezinteresowności);
W blefowaniu wyspecjalizowaliśmy się do tego stopnia, że jesteśmy przekonani, że blef to prawda
(Jesteśmy tak przyzwyczajeni grać komedię wobec drugich, iż w końcu gramy komedię wobec
samych siebie).
Cytaty w nawiasach to maksymy François de La Rochefoucauld (1613–1680)
Prawdę zawsze zastępuje coś na czym można lepiej zarobić. - to chyba najkrótsza definicja naszych profili zachowań
Sobota
Rano superpochmurnie i +5oC. Wczoraj o tej porze padał rzęsisty deszcz. Sporo tematów wartych opisania kłębi się w głowie, lecz pisać się nie chce. Taka to już widać reguła, jak jest czas i możliwości to nici z pisania.
Poznałem i, od razu z uznania dla jego dzieła, polubiłem François de La Rochefoucauld (1613-1680). Już wtedy u niego pojawiły się myśli jakżesz wciąż aktualne:
Chwali się zazwyczaj tylko po to, aby być chwalonym.
[Ahamkara]
Interes przemawia wszystkimi językami i odgrywa wszystkie role, nawet rolę
bezinteresowności.
[Natura Człowieka]
Jesteśmy tak przyzwyczajeni grać komedię wobec drugich, iż w końcu gramy komedię
wobec samych siebie.
[Matrix]
Jeśli oddasz swoje prawo w ręce sędziów, a swoją religię w ręce biskupów, rychło
znajdziesz się bez prawa i bez religii.
[Fizyka Człowieka]
Kto mniema, że znajdzie w sobie tyle, by obejść się bez całego świata, myli się
bardzo; lecz kto sądzi, że świat nie może się obejść bez niego, myli się jeszcze
bardziej.
[Ahamkara] [Bilans Resergetyczny]
Kto żyje bez szaleństwa, mniej jest rozsądny niż mniema.
Powaga jest obrządkiem ciała, wymyślonym dla pokrycia braków ducha.
[Obrządki służą do pokrycia braków.] [Taktyka von Celebrry]
Przebaczamy często tym, co nas nudzą, lecz nie możemy przebaczyć tym, których my
nudzimy.
[Ahamkara]
Serce wystrychnie zawsze rozum na dudka.
[Emocje dominują nad rozumem.] [Para ortogonalna
Rozum-Emocje]
Tracimy tyle czasu na rzeczy pilne, że nie starcza nam go na rzeczy ważne.
Nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, za to każdy – ze swego rozumu.
[Ahamkara]
Interes zaślepia jednych, a oświeca drugich.
Ci, którzy zbytnio zaprzatają się małymi rzeczami, stają się zwyczajnie niezdolni do wielkich.
Wmawiamy często w siebie, że kochamy ludzi możniejszych od nas, a przecież to tylko
interes rodzi naszą przyjaźń. Oddajemy się im nie dla dobra, które im chcemy
wyświadczyć, ale dla tego, którego chcemy od nich doznać.
[Ahamkara]
Mało kto jest tak rozsądny, aby przedkładać użyteczną naganę nad zwodną
pochwałę.
[Syndrom Krytyki]
Gdy lenistwo i obawa utrzymują nas na drodze obowiązku, chwała tego przypada często naszej cnocie.
Są rozmaite rodzaje ciekawości: jedna z interesu, aby się dowiedzieć tego, co nam
może być użyteczne; dryga z ambicji, płynącej znów z chęci wiedzenia tego, czego
inni nie znają.
[Ahamkara]
Fałszywi to ci, którzy ukrywają swoje wady przed sobą i innymi; naprawdę uczciwi to ci, którzy je doskonale znają i wyznają.
Miłość sławy, obawa wstydu, dażenie do wybicia się na wierzch, pragnienie stworzenia
sobie wygodnego i miłego życia, wreszcze chęć poniżenia innych - oto częste
przyczyny owej tak sławionej wśród ludzi odwagi.
[Ahamkara]
We wszystkich grupach zawodowych każdy przybiera maskę i postać, aby wyglądać na to,
za co chce uchodzić: tak więc mozna powiedzieć, że świat składa się z samych
masek.
[Matrix]
Łatwość, z jaką wierzymy w złe bez dostatecznego zbadania, jest wynikiem pychy i
lenistwa: chcemy znależć winnych, a nie chcemy zadać sobie trudu
rozpatrzenia…
[Ahamkara] [Postrzeganie]
Bronimy się przed odsłonięciem prawdziwych mechanizmów rządzących ludźmi, boimy się bowiem, by ich u nas nie odkryto. [zmiana - JF] [Ahamkara]
Praca cielesna wyzwala od utrapień ducha, dlatego biedacy bywają szczęśliwi.
To co świat nazywa cnotą, jest to zazwyczaj majak storzony przez interes własny, któremu daje się zacne miano, aby robić bezkarnie, co się chce.
Nie może ręczyć za swoją odwagę, kto nigdy nie był w niebezpieczeństwie.
Znaczną część życia spędził na dworze francuskim; po wycofaniu się z polityki zajął się pisarstwem. Swoje refleksje na temat natury ludzkiej zawarł w aforystycznych Maksymach (Maximes, 1665). Zerwał z optymistycznym poglądem na naturę ludzkość, wskazywał na hipokryzję, egoizm, słabość oraz próżność, rządzące ludźmi. Uczciwość i dobroć jest grą pozorów, losem ludzkim rządzi natomiast irracjonalny przypadek.
Boy Żeleński we wstępie do "Maksym i rozważań moralnych" w bardzo trafnie podsumował proces
tworzenia: Godnym uwagi jest fakt, że ten wielki pan, przybierający
tak wzgardliwą obojętność w stosunku do swojej sławy literackiej „piłował” swoje dziełko jak
mało który zawodowy literat. Pięć lat tworzył te maksymy, a piętnaście lat je szlifował. W
"Maksymach" i w "La Bruyer" dojrzewa świadomość, że proza, traktowana wprzód gawędziarsko,
jest wielką sztuką, trudniejszą od rymotwórstwa. Tak samo Pascal osiemnaście razy przerabia
jeden list ze swoich „Prowincjałek”;
oraz naturę człowieka
uczciwego: motyw przewodni La Rochefocauld'a - "Egoizm,
miłość własna, lęk o lub pragnienie korzyści, oto składniki, które znajduje, ilekroć
rozbierze z osłonek jakakolwiek czynność ludzką: oto, co zostaje, gdy ją rozdziać z mniej
lub więcej świetnych pozorów".
Niedziela
Rano leciuki mrozek: -2oC, niebo bezchmurne. Wybrałem się z Piotrem do Puszczy. Uderzyliśmy z Truskawia żółtym szlakiem, niestety już po paru metrach pojawiły się rozlewiska. Początkowo na drodze i dawało się je obejść trawą przydrożną, później nieco większe i szersze pokonywaliśmy po konarach przez kogoś tam ułożonych, posługując się kruchymi kijami jako laskami, by nie zlecieć ze śliskich drągów do pokrytej tafelką lodu wody. W końcu daliśmy spokój i poszliśmy nieznaną drogą. Kilka razy jeszcze cofaliśmy się z rozlewisk, by w końcu trafić na zielony szlak i nim już bez przeszkód wrócić do samochodu - wycieczka wspaniała i jak zwykle cały czas rzeczowo gadaliśmy.
Zacząłem czytać "Pomoc wzajemną" Piotra Kropotkina i już na samym wstępie natknąłem się na dowód tego jak pokręcone są ścieżki nauki i na to, że często sławimy nie tych co wymyślili lub odkryli (pionierów), lecz tych co po prostu opisali to w książce.
Amerykanka Lynn Margulis (1938-), która opubliowała teorię powstawania nowych gatunków na zasadzie endosymbiozy i w świecie zachodnim uważana jest za jej twórczynię [tak twierdzi polska wikipedia], sama mówi, że została zainspirowana teorią symbiogenezy Rosjanina Konstantina Mierieżkowskiego (1855-1921).
Założenia tej teorii pojawiły się w 1905 roku, a jej pełny opis ujrzał światło dzienne w 1909 roku. A tu od Kropotkina, na którego w "Fizyce życia" i ja się powołuję, jako na odkrywcę roli współpracy, dowiaduję się, że: W styczniu roku 1880 niejaki prof. Kessler, dziekan uniwersytetu petersburskiego, ogłosił pracę pt. "Prawo pomocy wzajemnej", […] w której doszedł do następującego wniosku: „Oczywiście nie zaprzeczam istnienia walki o byt; twierdzę tylko, że rozwój świata zwierzęcego, a szczególnie ludzkości więcej zawdzięcza współdziałaniu niż walce. Wszystkie istoty organiczne posiadają dwie cechy zasadnicze: odżywianie i rozmnażanie. Pierwsza z nich zmusza je do walki i do wzajemnego wyniszczania się, jednocześnie jednak dążenie do utrzymania gatunku zbliża jednostki wzajemnie i doprowadza je do współdziałania . Skłonny jednak jestem do mniemania, że rozwój świata organicznego – zmiany postępowe istot organicznych [dążność – przyp. JF] – więcej zawdzięczają pomocy wzajemnej pomiędzy jednostkami niż walce”. Słuszność tego poglądu uderzyła większość rosyjskich zoologów współczesnych, a Siewiercow, którego dzieło dobrze jest znane ornitologom i geografom, podtrzymał go i oświetlił jeszcze kilkoma przykładami. Opowiedział on o kilku gatunkach sokołów, które mimo, że przystosowane są do grabieży, chylą się do upadku, podczas gdy inne gatunki sokołów, uprawiające pomoc wzajemną, mnożą się.
No i kto tu jest twórcą i czego?
Wszystkie towary dostępne są bez żadnych problemów w sklepach. Poniżej tabelka produktów kupionych w podpiaseczyńskim "Groszku" w dniu 2009.11.21:
Nazwa | Jedn | Cena | Cena jedn |
---|---|---|---|
Chleb razowy | 400 g | 2,80 zł | 7,00 zł |
Masło 82% | 300 g | 8,50 zł | 28,33 zł |
Ser Gouda paczkowany | 250 g | 7,25 zł | 29,00 zł |
Mleko 2% | 1 l | 3,17 zł | 3,17 zł |
Jogurt owocowy | 500 g | 3,35 zł | 6,70 zł |
Cukier | 1 kg | 3,99 zł | 3,99 zł |
Kasza jęczmięnna perłowa - woreczki | 400 g | 1,75 zł | 4,38 zł |
Kasza gryczana prażona | 400 g | 3,00 zł | 7,50 zł |
Majonez kielecki | 0.31 l | 4,99 zł | 16,10 zł |
Kiełbasa jałowcowa | 1 kg | 25,00 zł | 25,00 zł |
Miód akacjowy | 400 g | 13,90 zł | 34,75 zł |
Dżem jagodowy niskosłodzony | 280 g | 5,25 zł | 18,75 zł |
Nutella | 230 g | 6,95 zł | 30,22 zł |
Jajka klasa L (63-73gr) | 10 szt | 5,20 zł | 0,52 zł |
Ptasie mleczko | 420 g | 14,10 zł | 33,57 zł |
Ciastka owsiane - delux | 250 g | 4,65 zł | 18,60 zł |
Czekolada z orzechami | 100 g | 4,50 zł | 45,00 zł |
Sezamki | 27 g | 0,85 zł | 31,48 zł |
Piwo - Żywiec | 0.5 l | 3,80 zł | 7,60 zł |
Gałka muszkatołowa mielona | 15 g | 1,96 zł | 130,67 zł |
Przyprawa kuchni greckiej | 20 g | 1,96 zł | 98,00 zł |
Pieczarki marynowane | 280 g | 4,40 zł | 15,71 zł |