Opisałem Hipotezę S-nastu. Czytam "Nonzero. Logika ludzkiego przeznaczenia." Roberta Wrighta i trochę piszę. Dziś (jest sobota) mam sporo luzu - Danusia lata koło Marty i nie ma jej w domu.
Założenie dziennika nie było głupim pomysłem. A wynika z niego, że piszę już drugi rok. Pierwszy wpis to czerwiec 2006 a zacząłem go prowadzić kilka miesięcy po rozpoczęciu pisania.
Piszę sobie w OpenOffice (ołpenofisie), program przetwarza dokument i jak zwykle dużą rolę odgrywają parametry. Autorzy zapisują je zarówno w dokumencie jaki i programie, i jak zwykle qui pro quo. Ostatnią pozycję kursora pamięta program, który jest umiejscowiony na komputerze, a skalę, w której oglądany jest dokument zapisano w dokumencie. A powinno być dokładnie na odwrót.
Wpadłem dziś na chwilę do administracji naszego osiedla. W pierwszym pokoju siedział ten sam stary pryk co zawsze. Teraz, dokładnie tak, jak i w poprzednich trzech, zupełnie losowych przypadkach, nic nie robił. Siedział nad jakąś tabelką z gazety. Nawet nie chciało mu się napisać mi numeru telefonu - odesłał mnie do "pań" w innym pokoju. Te panie też nic nie robiły! Jedna rozwieszona nad gazetą druga nad kaszanką. Też im się nie chciało: "Przecież telefon ma pan napisany na książeczce wpłat!", ale się zreflektowała i napisała numer na karteczce. Nie robią dokładnie nic! Cała trójka!
Tak samo było kiedyś w administarcji w Otwocku. Byłem tam dokładnie dwa razy, a wpadałem w momentach losowych. Po raz pierwszy grube babsko wisiało nad miską z sałatką i czytało "kolorowany tabloid dla Pań", a po raz drugi tylko czytało. Wszyscy oni bez krempacji i bez wstydu, po prostu nie robić nic, nic, nic…
Pracuje nad rozdziałem "Czym jest życie" i w zasadzie zbliżam się już do jego zakończenia.
Misiek miał zawody w Białołęce, walczył dobrze ale wygrał tylko jedną walkę. Prym wiedli zawodnicy z klubów przyszkolnych. Stanowią dla siebie odpowiednich partnerów do walki, i jest ich bardzo wielu w tej samej grupie. Michał, który walczy albo z zupełnymi ciamajdami, albo lepszą i o wiele cięższą od siebie Agnieszką nie wykazywał się prędkością, a przecież jak był mały (ok 1 roku) był jak błyskawica. Był na tyle szybki, że mi "kopara opadała".
Same zawody bardzo fajnie zorganizowane, głównie za sprawą ojca Sz., który skutecznie załatwił sponsora oraz trenera Jacka B. - bardzo sympatycznego gościa.
Piszę o nierozróżnialności. Czuję wewnętrznie, że powinienem jakiś temat poruszyć i często nie wiem dlaczego. Szperam i wyłuskuję materiały na ten temat, informacje w nich zawarte przekonują mnie, że nie tylko powinienem, lecz wręcz muszę o tym napisać. Piszę, idzie gładko, po czym hops i brak słów, adekwatnych pojęć i sformułowań.
Czytam "Michnikowszczyznę" Ziemkiewicza - wspaniała analiza środowiska dziennikarskiego i czytelników. Pokazany mechanizm dlaczego ci drudzy przyzwalają tym pierwszym na takie dyrdymały.
Wrzask jaki podjęły media na Radio Maryja i jego twórcę ojca Rydzyka świadczy jednoznacznie o tym, że zdają sobie sprawę, że to oni rządzą światem. Nie mogą dopuścić do tego, by im jakiś klecha robił konkurencję.
Napisałem o nierozróżnialności, w sumie materiału na jedną stronę, a zajęło mi to kilka dni. A tu bęc starożytni znali to pojęcie. Siunjata - pustka, pustość, pozbawioność, niesubstancjalność. Pojęcie występujące we wszystkich odłamach buddyzmu. Zdefiniowane jest w takich językach jak: sanskryt, chiński, koreański, japoński, wietnamski, tybetański)
Siunjata, "Wojna jest matką wszystkich rzeczy" Heraklita. Skąd starożytni o tym wiedzieli?
Pogoda dziwna pada ciągle kapuśniak i jest około 7 stopni Celsjusza. Za ciepło i za mokro.
Wczoraj w dwóch miejscach natrafiłem na informację o powrocie do religii. Raz, że Putin w Rosji to zdecydowanie popiera, szczególnie w wojsku i dwa, że rządzący Chińczycy. Na społeczny darwinizm [znowu facet rozumie to jako lanie w mordę], duchową pustkę, upadek etyki spowodowany wilczym, amoralnym komunistycznym kapitalizmem - lekiem ma być zwrot w stronę religii i odbudowanie chińskiej tradycji, zniszczonej przez rewolucję kulturalną…. Tak, religia - potężne narzędzie scalające i podporządkowujące. Doskonałe do budowania grupy.
Szósta rano, i już luty. Dziś Marta ma zawody młodzieżowców, jutro juniorów i jutro zawody ma również Misiek. Rozpisałem już sobie jak to obskoczyć. Teraz trzy godziny czasu na pisanie.
Pracuję na grami w społeczność. Kołacze mi się, że taktyka podkradania jest taktyką dominującą. Rozmawiałem już z Łukaszem na temat ewentualnego programu, który by to sprawdzał. Czy to nie jest tak? Podkradanie jako najkorzystniejsza taktyka jest dominujące, wszyscy to stosują i doskonalą, aż do momentu gdy resergia społeczności spada poniżej zera, wówczas taktyka ta nie może być dominująca (bo doporowadza to do zaniku społeczności) i wtedy wszyscy przestawiają się na taktykę współpracy (bo nie mają innego wyjścia), aż do momentu… Dokładnie tak jak to miało miejsce w Polsce w ostatnim trzydziestoleciu XX wieku.
Zagadnienie przymiotników: Na przykład niesamowity żeglarz portugalski,… w porównaniu z Na przykład żeglarz portugalski,…. To gówniane słówko "niesamowity" przykuwa uwagę. Przymiotniki uplastyczniają przekaz, czynią go bardziej zrozumiałym. W gruncie rzeczy umiejętność wciągnięcia czytelnika w tok rozumowania jest wielką sztuką i taki Dawkins ją ma. I ludziom wcale nie przeszkadza to, że od czasu do czasu pisze piramidalne bzdury. Akceptują je bo są zahipnotyzowani/urzeczeni/wciągnięci/omamieni jego wspaniałymi sformułowaniami.
Marta wczoraj wszystko wygrała w bardzo ładnym stylu. Szkoda, że ludzie ochodzą ze sportu po maturze. Były tylko cztery zawodniczki (kategoria młodzieżowców).
Zatkałem się przy vivergii i resergii. No i jak zwykle wyłapałem kwiatki definicyjne. Według wikipedii Energia jest skalarną wielkością fizyczną opisującą zdolność materii do wykonania pracy lub spowodowania przepływu ciepła. Jest wielkością addytywną i zachowawczą. A Praca to skalarna wielkość fizyczna - miara ilości energii przekazywanej między układami fizycznymi w procesach mechanicznych, elektrycznych, termodynamicznych i innych. Przytoczone definicje są mniej więcej podobne w wikipediach polskiej, rosyjskiej, angielskiej i francuskiej.
Podstawienie definicji pracy do definicji energii skutkuje piramidalnym bełkotem. Ciekawe, że nikt - żaden z naukowców - nie wziął się za ten problem?
Czy przypadkiem Energia to nie potencjał, a Praca to przekształcenie tego potencjału w inny?
Dziś zawody Miśka i Marty (juniorki) w różnych miejscach, może wieczorem uda się skoczyć na ściankę.
Utknąłem na całego w pojęciach! Jeżeli energia to miara potencjału (możliwości), a praca to
przykład funkcji przekształcającej jeden typ zasobu w inny typ to…
Lista pojęć błędnych:
Niedziela skończyła się kiepsko: Misiek wygrał tylko jedną walkę, Marta przegrała w finale (co prawda o pietruszkę, bo to były eliminacje) i ponownie zza maty atakował ją G. - trener przeciwniczki.
A ja, wieczorem na ściance (dobrze mi się wspinało, nawet bardzo) skasowałem sobie kolano. U-kształtny gips, noga wyprostowana i boli, albo łękotka albo troczki. Kilka dni temu kołatała mi myśl "Jest za dobrze!"
W zasadzie przez nogę nie robiłem nic w temacie FŻ. Generalnie utknąłem na energii i resergii. Wczoraj zdjęto mi gips, doktor pokręcił kolanem stwierdził, że jest stabilne i mam sobie stopniowo je rozruszać. Na razie mam nie chodzić bez kuli. Jadę do Ciechanowa, wiozę Martę, bo właśnie tam chce zdawać egzamin na prawo jazdy. W Warszawie terminy są na za trzy miesiące.
Niby skończyłem resergię i vivergię, ale nie jestem z tego zadowolony. Przy czym jako usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że to jak opisane są energia i praca w tak zwanych poważnych pracach to po prostu wstyd… chyba dla całego środowiska naukowego.
Korwin na swoim blogu zamieścił jasny, z życia wzięty, przykład na dwie sprawy:
Przypomina mi się historia sprzed 22 lat. Na Uniwersytecie Stanforda (Kalifornia) minąłem się ze znanym walijskim historykiem, p.prof. Normanem Daviesem. Minąłem - bo facet miał zostać regularnym profesorem w Stanford (to b. intratna posada!!) i zatwierdziła Go już Rada Wydziału. Niestety: nie wiedział, że musi Go jeszcze zatwierdzić Kolegium Wydziału - w poniedziałek. A w niedzielę była dyskusja nt. Żydów za okupacji hitlerowskiej - i ktoś zadał pytanie: "Co Polacy zrobili dla Żydów?". Tu p.Davies nieopatrznie - scholarsko, a nie politycznie - powiedział: "Można by się też pytać, co Żydzi zrobili dla Polaków…"
Wystarczyło. Nazajutrz przepadł. Dziwnym trafem wszyscy głosujący "przeciwko" byli pochodzenia żydowskiego.
Przerobić brytyjskiego naukowca na anty-semitę nie jest łatwo - ale faktem jest, że dokonano tej próby!
Wracając do Polski: Konstytucja mówi, że narodowości w Polsce są równouprawnione - ale na każdym kroku widzimy, że pochodzenie żydowskie jest w rozmaity sposób wyróżnione. Przez III RP: nieodmiennie pozytywnie.
No, to proszę się nie dziwić, że w społeczeństwie narasta anty-semityzm. Każda bowiem grupa, którą władza szczególnie kocha, ochrania i wyróżnia, z czasem staje się przedmiotem powszechnej nienawiści.
Taka dialektyka - jak kiedyś nazywano prawa socjo-cybernetyki.
Więc ci, którzy Żydów (urzędowo!) szczególnie kochają, ochraniają i wyróżniają - powinni stanąć przed sądem za sianie ziaren anty-semityzmu!
Słoneczny, suchy, zimny (-50) dzień
Pisać, posuwać do przodu, jeżeli nie ma weny to porządkować i poprawiać. Takie bezustanne dążenie do coraz większego uporządkowania. To takie przemyślenia, bo weny nie mam.
Spotkanie z dr P. Dyskusja, rozmowa i tłumaczenie mu, dopingują mnie. Poza tym w trakcie dyskusji jestem zmuszony do dobrego i czytelnego formułowania myśli, co potem w jakiś sposób wykorzystuję. W "Mozaice" (restauracja, w której się spotykamy) podnieśli ceny, głównie na dodatki: piwo, desery i herbatę, a w mniejszym stopniu na dania główne. Inflacja.
dr P. zaproponował byśmy razem wystąpili z jakimś wykładem na jachcie Pogoria. Jest to konferencja naukowa poświęcona zagadnieniom związanym z żeglarstwem, która odbywa się na jachcie pływającym po Morzu Śródziemnym. Wykład musi nawiązywać do żeglarstwa, niestety ja sam o niczym innym nie mogę mówić jak tylko o Fizyce Życia.
Przyprószyło lekko śniegiem - w zasadzie można powiedzieć, że to pierwszy śnieg tej zimy :).
Temperatura
Zróbmy bilans resergetyczny tej pseudokonferencji na jachcie Pogoria, o której pisałem 2008.02.15:
|
|
|
|
Nawiązałem kontakt z … no właśnie z Markiem Jędreckim ostatnim doktorantem prof. Mariana Mazura. Przejął (kupił) cały dorobek profesora i ma do niego prawa autorskie. Już zaczęliśmy się umawiać na spotkanie.
Śmieszne to wszystko, właśnie z onetu przerzuciło mnie na "Strategię ewolucyjnie stabilną" na Wiki.
Po pierwsze nie strategia tylko taktyka, po drugie lepsza jest nazwa dominująca ale niech tam:
Strategia stabilna ewolucyjnie to w teorii gier taka strategia, że jeśli (prawie) wszyscy gracze
ją stosują, to żadnemu z nich nie opłaca się zmiana strategii na inną.
Strategia ta wcale nie musi być globalnie optymalna.
Np. strategia bezinteresownej pomocy innym nie jest ewolucyjnie stabilna, ponieważ jeśli któryś gracz zmieni strategię na wykorzystywanie pomagających, uzyska nad nimi przewagę. Gracz po graczu, w końcu prawie wszyscy odeszliby od tej strategii. Pogląd na czerwono jest strasznie mocno zakorzeniony wśród naukowców i k..wa (nie można nie użyć tego słowa) żaden z nich nie zada sobie trudu by postawić pytanie "To dlaczego tak wiele zwierząt sobie pomaga?" nie mówiąc o supertrudzie odpowiedzi na nie. Śmieszne.
Mail od J.P.:
Witam! Ja tez a propos dyskusji, ale o rejsie. Przesylam Panu ulotke w tej sprawie zwracając uwagę na akapit pod Tematyką konferencji - tutaj mogłaby się zmieścić Fizyka Życia. Dla ułatwienia podaje tytuly referatow, ktore znalazly się w tym bloku na poprzedniej konferencji:
Ma Pan wiec pole do popisu. Myślę, że takie hasła jak "Prawo optymalizacji czerpania z zasobow" czy "Strategia przetrwania i mechanizm nadążania w relacjach" sa atrakcyjne. Ważne, żeby znalazly się one w kontekscie żeglarskim! No to czekam na propozycje tematu oraz zawartość. Streszczenie (najlepiej na dwie strony) możemy zmontować już razem. Życzę powodzenia i do zobaczenia. JAP |
Komitet honorowy:
|
I jeszcze dobry opis podklejenia + myślenie bilansowe internauty:
jestem mlodym 22 letnim studentem
i tak się zastanawiam jakim cudem Polacy wybrali Kwasiewskiego na Prezydenta???Przeciez to czerwony postkomunista ktorego ojczyzna lezy w Rosji.Walesa po to uczestniczyl przy "Okralym Stole"zeby przez takich jak Kwasniewski nie wybuchla wojna domowa w Polsce po odzyskaniu wolności w 1989r. Jakim cudem Polacy wybrali czerwonego PZPR-owca na Prezydenta???
Odpowiedzi sa dwie. Albo w 1995 sfalszowano wynik wyborow,albo owczesnie zyli(dzisiaj takze) w tym
kraju idioci ktorzy nie potrafili samodzielnie myslec i dali się nabrać na populistyczne chaselka
postkomuny przefarbowanej na postepowcow.Gdyby Walese wybrano,to postkomuniści już by zostali
rozliczeni z agentury,a PIS nie mialby dzisiaj racji bytu.
Pamietajcie ze ci ktorzy dzisiaj tak
glosno krzycza o wolnosci,katolickim "ciemnogrodzie" itp,swego czasu byli glownym prekursorem
zasciankowości i biedoty.Byli grzecznie poddani Stalinowi. Jak widać sluzalczosc,totalitaryzm i
zasciankowosc nie ma nikt inny we krwi jak oni z Kwasniewskim na czele.Urban msze odprawiane przez
Ksiedza Popieluszke w intencji oddzyskania wolności nazywal "czarnymi mszami"i zacofaniem.
Widzicie jak realia egzystencji zmieniaja poglad czlowieka na pojecie wolności i
nowoczesnosci.Dzisiaj ci dla ktorych wolnosc oznaczala pokorne sluchanie się swojego cara,a
nowoczesnosc to stanie w kolejkach po chleb,sa jedynymi obroncami homosexualistow, aborcji i
dewiacji.To ci ktorzy pod plaszczem wolności zabieraja Ci Twoje prawa.Wolnosc slowa zostala
ograniczona tylko do przytakiwania "postepowcom"a kazde inne zdanie jest okreslane jako ciemnogrud
zacofanie i faszyzm czyli tym co charakteryzuje wlasnie owych tych postepowscow.Granice hipokryzji
zostaly przez nich dawno przekroczone lecz nie sa zauwazalne z powodu dzialania mediow ktore staly
się dzisiaj glownym oglupiaczem XXI wieku
Radze Ci obywatelu zacząć myslec i nie nabierać się
na pelne szyderstw i klamstw informacje zawarte w mediach i u tych ktorzy dzisiaj dzialaja w partii
LID.
CDN
~ADAM, 21.02.2008 02:38
Kawałek Korwinowego bloga:
Na szczęście chodzi o „cenzurę prywatną”. Otóż p.Mateusz Russell Lee, dziennikarz-demaskator, założyciel „Inner City Press” and „Fair Finance Watch” popadł w konflikt nie tylko z ONZ, której machlojki finansowe demaskuje od lat, ale z kimś nieporównanie ważniejszym: z samą „GOOGLE”. Otóż, jak ujawnił żurnalista prawicującej (jedynej takiej w USA) centralnej TV „Fox News”, p.Lee niemal codziennie publikujący krytyczne artykuły dotyczące korupcji w ONZ zainteresował się (i słusznie!) „Programem Narodów Zjednoczonych d/s Rozwoju. Kiedy wpisywało się w wyszukiwarce Googla angielską nazwę United Nations Development Programme, artykuły amerykańskiego dziennikarza pojawiały się w pierwszej piątce. Do czasu. Od 13 lutego teksty z Inner City Press nie występują więcej w Googlu, kiedy chcesz poszerzyć swoją wiedzę o ONZ”.
„Lee nie był specjalnie zaskoczony. Kilka dni wcześniej otrzymał od Googla wiadomość: "W związku ze skargami co pewien czas przeprowadzamy kontrolę źródeł wiadomości naszych użytkowników. Celem tych działań jest zapewnienie wysokiej jakości obsługi serwisu. Po przeglądnięciu pańskiej strony doszliśmy do wniosku, że nie możemy dłużej zamieszczać jej w wyszukiwarce Google News". Lee nie miał wątpliwości, że list ten ma związek z jego działalnością jako akredytowanego przy ONZ komentatora.
Co się stało? „W listopadzie 2007 roku Google informuje o podjęciu współpracy z ONZ w celu zaangażowania się w program mający zmniejszyć obszary biedy”. I każdy Czytelnik mego bloga doskonale wie, w co zaangażowała się „GOOGLE”. „Na konferencji prasowej Lee wywołuje konsternację, kiedy pyta dlaczego w takim razie internetowa firma nie podpisała - propagowanych przez ONZ - porozumień związanych z prawami człowieka i ograniczeniem cenzury. Zapadła grobowa cisza”.
Co prawda: „Zniknięcie Inner City Press odbiło się szerokim echem w świecie dziennikarskim. Ostrej krytyce poddaje Googla Government Accountability Project nazywając działania Matthew Lee najważniejszymi i najbardziej efektywnymi na polu dziennikarskiego monitorowania ONZ. Tuyet Nguyen prezydent UN Correspondent Association stoi murem za Matthew Lee, który został wybrany jego zastępcą w 2006 r. - Smutne jest to, że Google dba tylko o swoje interesy, zamiast służyć społeczeństwu - komentuje Nguyen”.
Teksty p. Lee można nadal czytać na: Innercitypress.com. Jednak o tym wiedzą dziennikarze – a nie rzesze surferów. Zauważyli Państwo, jak ze mną obchodzi się ONET.pl (choć znoszę mu złote jajka)?
Zdarzyła mi się podobna historia na innym polu. W miesięczniku motoryzacyjnym pisywałem stałe felietony. Raz napisałem coś o masonerii – i mówiłem, że to pewno ostatni mój felieton. I rzeczywiście…
Jednak po paru miesiącach rozmawiałem z redaktorem tego miesięcznika. I wyszło, że to nie żadna masoneria… Tylko, ponieważ krytykuję ideę ubezieczeń, firma ubezpieczeniowa ogłaszająca się w tym miesięczniku, postawiła ultimatum: „Albo Mikke – albo nasze ogłoszenia”…
Korwin na swym blogu udowodnił, że media manipulują niby oczywistość, ale:
Na Galę ONET-u zajechałem o 18.59 - po to, by dowiedzieć się, że obsunęła się o pół godziny.
Doskonale.
[…] Wyszedłem szybko ogłuszony [muzyką - usadzili go w pierwszym rzędzie]- i wściekły.
A wściekły dlatego, że zostałem dość dokładnie zlekceważony, p.Katarzyna Kolenda-Zaleska, która
musiałaby mi wręczyć tę nagrodę, nie pojawiła się - a TVN zapowiedziało wywiad z p.Joanną
Senyszynową, "najpopularniejszą blogerką"…
Wyniki blogów w kategorii Polityka:
Spotkałem się z Markiem Jędreckim - ostatnim doktorantem Mazura. Spotkaliśmy się w zajeździe "Emilia" nad (bo na północ) Łodzią. Miło nam się rozmawiało przez około cztery godziny. Odniosłem wrażenie, że Mazur to facet z tej samej bajki co ja. Podobno umarł w nędzy, pewno nie skrajnej ale w socjalistycznej.
Uzgodniliśmy, że wydamy wspólnie "Cybernetykę i charakter" i spróbujemy ją rozpropagować. Pan Marek ma przygotować treść, a ja zajmę się składem i drukiem, potem razem zajmiemy się promocją i sprzedażą.
W sumie kogo to obchodzi, ale strasznie źle śpię. Dwie przedostatnie noce po pięć godzin, a ta ostatnia: dwie i pół potem od 01.30 przerwa do 04.00 i ponownie dwie i pół. Ponoć M.Tatcher spała zaledwie cztery i było jej z tym dobrze.
"Prawdziwy naukowiec" obłudnie wywyższa się tym, że niby doskonale pojmuje pojęcie entropii (ewentualnie energii), bo kto tego nie rozumie, to z automatu ma niższe IQ. Prawda jest taka, że nie zastanawiają się nad tym tylko klepią, to co klepać należy. Dyskusja na tym forum dobitnie to potwierdza.
Zacząłem czytać Mazura. Myśl, czysta, klarowna, precyzyjna. Po kilku rozdziałach - dla mnie - krzyształ. Tak trzeba tworzyć teksty naukowe! Prowadzenie dziennika w HTML'u pozwoli mi na uchwycenie wątku. Będę mógł wszystkie podawane w dzienniku myśli wrzucać na kopię dziennika poświęconą temu właśnie wątkowi.
Koniecznie trzeba będzie wydać tę książkę!
Ciekawe jest, że Mazur w ogóle nie jest znany! Zarówno Józef P. jak i Piotr K. wiedzą, że coś takiego było i tyle. Nic więcej. Korwin powołujący się na cybernetykę też z niego nie korzysta, a przecież powinien cytować garściami. Chyba chodzi o Toń: z obiegowego pojęcia energii wszyscy korzystają pomimo tego, że mało kto uświadamia sobie co ono tak dokładnie znaczy, natomiast z arcyprecyzyjnego pojęcia sprzężenia zwrotnego nie korzysta prawie nikt (pomijam inżynierów), bo nie jest ono popularne (podane w szkole powszechnej). Czuje się przez skórę, że Mazur chciałby, by cybernetyka była wykładana w szkole - w gruncie rzeczy, to z kolei moja myśl, łatwiej jest podać dzieciom podstawy cybernetyki niż wytłumaczyć czym w swej istocie jest energia.
Utknąłem na niejednoznaczności definiendum układ - system. "Układ Słoneczny" to po angielsku "Solar system" natomiast "System theory" to po polsku "Teoria systemów". Generalnie w języku polskim układ i system dotyczą tego samego definiens'a. Ponieważ stosowałem do tej pory "układ" będę jednak musiał wszystko przerobić na "system".
Swoją drogą to mamy do czynienia ze swoistym kuriozum: w naszym języku możemy używać słów o źródłosłowie słowiańskim lub obcych o źródłosłowie greckim, łacińskim, angielskim lub terminologi naukowej. Przykładem jest właśnie układ-system lub stateczny-stabilny. Oczywiście mając dwa słowa w zanadrzu pisanie jest prostsze i piękniejsze (jest mniej powtórzeń), bo zamiast "system… system… go… system" można napisać "system… układ… go… system". Piękniej, ale mętniej. W tym kontekście można zrozumieć dlaczego język niemiecki jest taki brzydki (choć sam niestety nie mogę tego sprawdzić, bo ponoć niemiecki jest brzydki ale również ponoć wyjątkowo precyzyjny). Z drugiej strony jeżeli zdecyduję się na "system", to absolutnie muszę wyeliminować słowo "układ". Zmienić polszczyznę?
Dziś rano czytałem u Mazura fragmenty traktujące o "magii słów". Ta sama nazwa-etykietka opisuje różne systemy. W zasadzie powinno się tego uczyć w szkole podstawowej.
Swoją drogą czytając "Cybernetykę i charakter" mam wrażenie, że Mazur i ja mamy (mieliśmy? ja mam on miał?) identyczne podejście do nauki. Piszemy w zasadzie to samo ale nieco innymi słowami. On "kryształowo", natomiast ja językiem chyba bardziej potocznym. Z jednej strony chciałbym pisać tak jak on, a z drugiej, sądząc po tym jak mizerne skutki pozostawiły jego prace w społeczeństwie - nawet w tej cześci uważającej się za myślącą, chyba trzeba zrezygnować z kryształu na rzecz przyziemności.
Mazura czytam rozdziałami. Wczoraj rozdział system, dziś sterowanie. Książka jest na prawdę super - wszystko precyzyjnie poukładane. Od dawna chodziło mi po głowie, że dwie najwartościowsze grupy społeczne to inżynierowie i lekarze, a on to udowodnił! Znajduję u niego bardzo wiele potrzebnych mi rzeczy. Rozdział poświęcony teorii systemów (to moja nazwa) i zagadnieniom bilansowania, zdążania i odporności na zaburzenia miał być rozdziałem 07 i szczerze powiedziawszy nawet go nie tknąłem, nie mam nawet spisu treści ani nawet jego zalążka. A tu proszę bardzo prof. Mazur daje mi jak na talerzu gotowy rozdział na ten temat w swojej książce. Co więcej, widzę, że z logicznego punktu widzenia trzeba go umieścić po 04 "Czym jest życie" i przed 05 "Motywanta". Ciekawe ile czasu zajmie jego zredagowanie?
Z jednej strony musi byc wszystko ze szczegółami, a z drugiej czuję dużą presję czasu i presję immersyjności (słowo to oznacza stopień w jakim np. książka potrafi "wciągnąć" czytelnika. "Tak się zaczytał, że zapomniał o całym Bożym świecie" to immersja 100%). Bo Fizyka Życia musi być immersyjna!
Jutro Marta startuje w Turnieju Warszawskim - To zawody z cyklu Pucharu Świata. Na jej start zezwolił trener kadry olimpijskiej! Znów będzie mniej czasu.
W zasadzie kończę (męczę się strasznie) rozdział "Czym jest życie?". Rozmawiałem z J.B. na temat redaktora i korektora, niby kogoś ma (nawet trójkę), ale ci kogosie do dziś się jeszcze nie zgłosili. Zdaje się, że wydanie może być tak samo trudne jak napisanie.
Marta przegrała pierwszą walkę na yuko i nie poszła dalej. W sumie to chyba dobrze. Kuzjutina, zajęła trzecie miejsce, reprezentuje na pewno wyższy poziom i żeby się na niego wspiąć trzeba by jeszcze bardzo dużo pracy i w gruncie rzeczy chyba się to nie opłaca.
W Lasku Kabackim zwaliło się "moje pierwsze drzewo ewolucji", nie wytrzymało już ostatniej wichury, pień był absolutnie zbutwiały. Jak zwykle nie miałem aparatu (choć ciągle mówię sobie, że powinienem go nosić) no i nie zrobiłem zdjęcia. Szkoda bo byłoby fajne ujęcie. Choć drzewo ewolucji nie jest strukturą opartą wyłącznie o specjację, tak jak to moje, tymniemniej mocno mnie ono inspirowało. W końcu jak każdy obiekt żywy dokonało żywota - skończył się jego Czas Trwania Obiektu.
Poczytuję Wilsona - bardzo dużo bardzo ciekawych informacji, ale książka chyba dlatego mało znana w szerszych kręgach, bo zbyt dużo w niej niezrozumiałych słów. To samo u Mazura - tempo wprowadzania definicji (zresztą całkiem poprawnych) jest jak w karabinie maszynowym. Utrudnia to odbiór całości. Sam też mam ten problem. Jak tego uniknąć?
Mail od Marka J.:
Sprawa jest zbyt poważna, żeby tekst "przelecieć" wzrokiem. Ma nazbyt fundamentalny
charakter. Pierwsze odczucie - tekst jest przepakowany nowymi informacjami, co wymaga
szczególnego sposobu czytania (szczególnie, jeśli nakłada się to na CTC, jakościową teorię
informacji i teksty moich znajomych, którzy pisali - raczej przyczynkowo - na podobne
tematy; w razie potrzeby udostępnię Panu teksty w maszynopisach).
Pierwsze odczucie -
zbyt mentorskie podejście, reszceniowe w podtekście. Czytelnik nie musi czytać, może chcieć.
Poza tym - trochę poprawej z ortografii. Tekst za bardzo "ubity", powinien być bardziej
"porowaty", tzn. trzeba go trochę rozrzucić w pionie. Za duże jednolite bloki tekstu
uniemożliwiają odpowiednie wyakcentowanie treści, zniechęcają do czytania.
To tak "na
gorąco". Niestety, muszę czytać dalej. To nie da się tak przerwać i odejść.
Pozdr. MJ
PS. Układ nadążny spełnia warunki układu samodzielnego. U Mazura celem (założonym) układu jest
trwanie, u Pana - działanie (cel).
Mazur daje wzorzec "jak jest", Pan - dlaczego tak jest (w powiązaniu z ewolucją). Oba jesteście na
gruncie fizyki, bo inaczej być nie może.
Przyczepiłbym się jeszcze do braku odnośników - jeśli cytat (kursywa), to z kogo. Ale to
kosmetyka.
Przeczytałem wszystkiego jeszcze za mało, że próbować uogólniać. To potrwa.
Moja odpowiedź:
Dzięki, że Pan się podjął.
Tak, nowych rzeczy jest i będzie tu co niemiara.
Wiem, że Pan jest "zboczony" (excusez le mot - przepraszam za wyrażenie) cybernetyką i Mazurem, i patrzy Pan na świat mazuronetycznie, natomiast ja nieco inaczej. Pierwsza warstwa jest warstwą bilansową, druga cybernetyczną, tymniemniej wszelkie uwagi przyjmę i chętnie przedyskutuję. Jeżeli współpraca będzie owocna (spełni moje i Pana oczekiwania) to są możliwe spotkania np. raz na 2 tyg.
Co do moich oczekiwań: to można je wyrazić następująco: twórcza współpraca tak by dzieło, pomimo tego przeładowania nowościami wciągało czytelnika.
Co do składu to na razie nie jest to temat, bo będą to robili zawodowcy. Na razie zatem układ i jakość rysunków nas nie interesują, aczkolwiek uwagi należy spisywać, bo to się zaraz przyda. To na czym należy się skupić to merytoryczność, płynność czytania i sprawy takie jak Pan już zauważył - moje wywyższanie się. (Ale, :) pan też w swoich kawałkach z niejaką wyższością traktuje np. psychologów). Tymniemniej muszę to poprawić.
Co do puszczenia w kawałkach to też o tym myślałem i wymyśliłem Tom I (pierwsze 5 rozdziałów www.physicsoflife.pl) i tom II (pozostałe rozdziały).
Wysłałem Panu rozdział 3 bo on będzie próbnikiem naszej współpracy. Pierwszy to wstęp i poprawić go może byle redaktor, drugi jest bardzo krótki ale za to fundamentalny i mało co w nim można spieprzyć lub poprawić. Czwarty natomiast (Czym jest życie) to już jest absolutnie coś nowego i sądząc po tym za co ludzie dostawali Nobla, to jest wart co najmniej ze dwa. Właśnie nad nim kończę teraz pracę.
Pozdrawiam
Wczoraj postanowiłem dopisać rozdział o białkach, jako o cząstkach aktywnie łańcuchy tworzących. Wynikało to z tego, że w czwartym rozdziale miałem dziurę - było o replikatorach i potem był od razu skok do komórki (zresztą Dawkins też tak zrobił). Dziś trochę poczytałem tu i tam, no i wyszło, że trzeba by i o cukrach i o tłuszczach, a potem i o tym, jak zapisany jest projekt i jak na jego podstawie odbywa się budowanie. Jest o tym w cegle "Biologia" (Solomon,…) i w zasadzie trzeba by to dokładnie przestudiować i napisać po fizycznemu! Czas! Czas!
Dziś Misiek ma zawody i trzeba go obsłużyć, Marta na zawody do Gdańska pojechała sama.
Robię polimery. Czytam wspaniałą ksiażkę Biologia (Solomon,…) ale mam wrażenie, że autorom bardziej chodziło o pochwalenie się, że wiedzą, a nie o to by dobrze wytłumaczyć zasadę działania. Ale nic to, to takie typowe dla naukowców.
Misiek wczoraj przegrał pierwszą walkę i koniec. Zawody były zbyt trudne dla niego i pewno mocno go zniechęciły. Czekaliśmy od 10.00 (waga) do 17.00 (pierwsza i ostatnia walka). Gadałem ponad godzinę z prezesem PZJ i spotkałem dwóch fortografów robiących (gratis) reportaż o emocjach w judo. Marta wygrała, drugą była Zuzia chyba ze dwa lata młodsza od Marty, a zawody były młodzieżowców czyli zawodników do 22 lat czy jakoś tak. Pierwsza Juniorka (to zrozumiałe), a druga to Juniorka najmłodsza wiekiem.
Wysłałem do Marka Jędreckiego pytanie o definicje (bo ich dokładnie nie rozumiałem) i otrzymałem maila następującej treści (zielone to moje, czarne i niebieskie jego):
Proszę poprawić jeżeli źle rozumiem:
Komunikat to stan
"Stan fizyczny, różniący się w określony sposób od innego stanu fizycznego w torze sterowniczym",
Asocjacja komunikatów to uporządkowany zbiór komunikatów czyli ciąg komunikatów
"nieuporządkowana para komunikatów wyodrębionych ze wzdłużnego lub poprzecznego zbioru komunikatów w procesie sterowniczym",
Informacja - transformowana asocjacja komunikatów
"Transformacja jednego komunikatu asocjacji informacyjnej w drugi komunikat tej asocjacji"
A więc cytat bez jakiejkolwiek próby wytłumaczenia mi o co chodzi. Powołanie się na świętość -
książkę Mazura. Kilka dni temu MJ, który robi korektę rozdziału o podstawach matematyczno-fizycznych
zapytał czy może go pokazać celem konsultacji komuś trzeciemu. Chce się skonsultować. Z JP jest
podobnie, najpierw próbował mnie wkręcić na konferencję (mi jakoś udało się z tego wykręcić) teraz
też chce zorganizować seminarium w Zakładzie Mechaniki PW. Odnoszę wrażenie, że obaj potrzebują
kogoś, kto wyrazi im swoje zdanie na temat FŻ. Zdaje się, że ludziom trudno jest przeczytać coś,
zastanowić się i powiedzieć: "Według mnie to jest tak i tak". Wariantów jest oczywiście sporo, ale
zdaje się, że jednego wszyscy boją się jak ognia "W tym temacie nie mogę się wypowiedzieć bo…
a/. nic nie wiem na ten temat;
b/. mam za mało informacji by wnioskować;
c/…".
Każdy chce być ekspertem w każdej sprawie.
Artykuł Roger'a Highfield'a
Koniec uporczywego złudzenia
Wszyscy mamy poczucie upływu czasu. Kojarzymy go ze zmianami, psuciem się i śmiercią, a przypominają nam o tym kolejne urodziny i rocznice. Ale teraz być może czas już się kończy…
Do tej pory fizycy lekceważyli ludzi, którzy za dużo zastanawiają się nad czasem. Albert Einstein, zniecierpliwiony filozoficznymi rozważaniami, miał stwierdzić, że czas jest „tym, co mierzymy za pomocą zegarka”.
Wielu naukowców sądzi jednak, że rewizja naszego pojmowania czasu mogłaby doprowadzić do ogromnego kroku naprzód w fizyce. W ostatnich kilku miesiącach pojawiły się kuszące, zadziwiające pomysły: powinny istnieć dwa wymiary czasu, zamiast jednego; za parę miliardów lat czas może zupełnie się zatrzymać; wreszcie najbardziej radykalny ze wszystkich – że czas w ogóle nie istnieje.
Mimo tej nawałnicy idei kłopoty zaczęły się znacznie wcześniej, w 1905 roku, kiedy Albert Einstein był jeszcze nieznanym pracownikiem urzędu patentowego. Zanim opublikował swoje wiekopomne dzieło, naukowcy tacy jak Izaak Newton uznawali czas za „absolutny”, co oznaczało, że zegary w całym wszechświecie tykają w tym samym tempie. Wszystko zmieniło się, gdy zaledwie 26-letni wówczas Einstein zaczął dociekać, skąd wiemy, która jest godzina, i rozwinął jedną subtelną myśl: informacja na tarczy zegara nie może być przekazana naszemu umysłowi szybciej niż z prędkością światła.
By nie wprowadzać zamieszania we wszechświecie, uczony chciał uznać prawa natury za stałe, bez względu na to, gdzie znajduje się obserwator lub jak szybko porusza się w odniesieniu do zegara. Jednak rozważając tę możliwość, zauważył dziwny efekt: poruszające się zegary tykają wolniej niż te nieruchome. Kiedy odkrył tę zależność między czasem i ruchem, był w stanie połączyć ten pierwszy z trójwymiarową przestrzenią i stworzyć wyobrażenie czterowymiarowej „czasoprzestrzeni” – koncepcji wykorzystywanej dziś rutynowo przez fizyków. Rozwijając swoje spostrzeżenia w ogólnej teorii względności, Einstein udowodnił, że im większa siła przyciągania ziemskiego, tym wolniej działać będzie zegar.
To otworzyło drzwi do bardzo dziwnych obszarów nauki. Podróże w czasie stały się teoretycznie możliwe, gdy Kurt Godel, kolega Einsteina, pokazał, że zgodnie z ogólną teorią względności, jeżeli odpowiednio wygnie się czasoprzestrzeń, można stworzyć pętlę kończącą się we wcześniejszym momencie niż się zaczęła. Odkąd Godel w 1949 roku zaprezentował tę koncepcję, fizycy podnosili argumenty przeciwko możliwości podróży w czasie, ponieważ podważa ona ideę ciągu przyczynowo-skutkowego: taki podróżnik mógłby przenieść się w przeszłość i zabić swojego dziadka, co oznaczałoby, że nigdy nie byłby w stanie się urodzić.
Ale przez sześćdziesiąt lat nie znaleziono żadnego niezbitego dowodu wykluczającego podróże w czasie, mimo że profesor Stephen Hawking próbował zapewnić historii bezpieczeństwo, formułując „przypuszczenie ochrony chronologii”, głoszące, że w świetle teorii kwantowej pętle Godela są niestabilne.
Mimo to z naszym pojmowaniem czasu wiąże się głębszy problem. Wszyscy odczuwamy, że czas płynie z przeszłości do przyszłości, co możemy wyraźnie zaobserwować w termodynamice – teorii ciepła i pracy – głoszącej, że nieporządek i chaos („entropia”) wzmagają się wraz z upływem czasu. Kawa w naszej filiżance zawsze ostygnie, można też do niej dodać mleko, ale nigdy wyciągnąć je z powrotem. A jednak dwie główne teorie dotyczące zjawisk najmniejszych (mechanika kwantowa) oraz największych (względność) wydają się obojętne wobec kierunku czasu. Wydaje się, że dopuszczają sytuację, w której kawałki rozbitego wazonu na powrót się scalają, a ludzie młodnieją i wbijają się do łon swych matek. Jak rzekł Einstein na wieść o śmierci swojego wielkiego przyjaciela Michele Besso: „Ludzie tacy jak my, którzy wierzą w fizykę, wiedzą, że rozróżnienie między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością to tylko uporczywe złudzenie”.
Lee Smolin z kanadyjskiego Perimeter Institute for Theoretical Physics podkreśla, że „czas jest realny”, ale dodaje, że przeformułowanie jego idei może być kluczowe dla odkrycia poszukiwanej od dawna „teorii wszystkiego”, która opisałaby wszystkie siły i cząsteczki we wszechświecie, głównie poprzez połączenie teorii względności oraz kwantowej. Zainspirowani tym pomysłem naukowcy sformułowali kilka naprawdę osobliwych teorii.
Czas jest kwantem
Teoria kwantowa mówi, że energia składa się z maleńkich, niepodzielnych kawałków zwanych kwantami.
Istnieje także „kwant czasu”, najmniejsza znacząca jednostka, równa sekundzie podzielonej przez
ogromną liczbę z 43 zerami (reprezentuje ona długość czasu, w której przemieszczający się z
prędkością światła foton pokonuje najmniejszy znaczący dystans). To może być najmniejsza możliwa
jednostka czasu, a tym samym mieszanki czasu i przestrzeni, czyli czasoprzestrzeni. Rozumując tym
torem, stwierdzamy, że nie ma ciągłego upływu czasu, są tylko momenty w czasoprzestrzeni
przesypujące się jak ziarenka piasku w klepsydrze.
Nie wszystkich jednak to przekonuje. – Niektórzy teoretycy wierzą w istnienie „atomów czasoprzestrzeni”, ale ja stanowczo twierdzę, że są w błędzie – mówi doktor Nima Arkani-Hamed z Instytutu Zaawansowanych Badań w Princeton. – Myślę, że wszyscy się zgodzą, iż sama czasoprzestrzeń jest niedającym się obronić pomysłem, ale moim zdaniem powinna zostać zastąpiona czymś o wiele bardziej interesującym niż „atomami czasoprzestrzeni”.
Czas się skończy
Równania Einsteina opisujące czasoprzestrzeń przestają działać, gdy odniesiemy je do ekstremalnych
warunków narodzin kosmosu w czasie Wielkiego Wybuchu, zauważa profesor Eva Silverstein z
Uniwersytetu Stanforda. – Jednym z celów badań nad przyciąganiem jest nauczenie się opisywania
zjawisk fizycznych zachodzących w tak skrajnych warunkach, włącznie z problemem pojawienia się
przestrzeni i czasu. Ostatnio poczyniliśmy w tym kierunku pewne kroki, ale przed nami stoi wciąż
wiele trudnych pytań – podkreśla.
Jednak sam fakt, że czas się narodził, ma fascynujące następstwa: tak samo może bowiem kiedyś zniknąć. Za miliardy lat czas może przestać istnieć, jak twierdzi profesor Jose Senovilla z Uniwersytetu Kraju Basków w Bilbao, który wraz z kolegami opublikował swoje odkrycie w magazynie „Physical Review D”. Próbując wyjaśnić kosmologiczną tajemnicę (siłę antygrawitacyjną zwaną ciemną energią), wskazują, że wymiar czasu powoli przekształca się w nowy wymiar przestrzeni. Ta radykalna teoria sugeruje, że czas mógłby kiedyś ostatecznie się skończyć, a wtedy wszystko nagle by się zatrzymało.
Jest więcej niż jeden rodzaj czasu
Jeżeli wykorzystamy jedną z koncepcji symetrii do stworzenia naszej „teorii wszystkiego”, pojawi się
dziwny rodzaj „hiperczasu”. Profesor Itzhak Bars z University of Southern California w Los Angeles
wymyślił sposób na wprowadzenie dwóch wymiarów czasu, co umożliwiłoby stworzenie teorii grawitacji
kwantowej (znanej pod sugestywną nazwą teorii M). Zgodnie z tą koncepcją czas nie jest prostą linią
od przeszłości do przyszłości w czterowymiarowym świecie składającym się z trzech wymiarów
przestrzeni i jednego wymiaru czasu. Zamiast tego – w dużym uproszczeniu – przedstawia on upływ
historii jako krzywe osadzone w sześciu wymiarach, czterech przestrzennych i dwóch czasowych. Dobra
wiadomość zdaniem profesora Barsa jest taka, że jego podejście eliminuje poprzednie kłopoty z
hiperczasem i pozwala na formułowanie sprawdzalnych przewidywań. Złe wieści – przynajmniej dla
doktora Who – są takie, że ta propozycja wyklucza podróże w czasie. – Magia tej symetrii zakazuje
podróży w czasie, podobnie jak innych niefizycznych efektów hiperczasu – wyjaśnia Bars.
Czas nie istnieje
To równie ekstrawagancki sposób rozwiązania naszych problemów z czasem, aczkolwiek najbliższy
założeniom teorii kwantowej. Profesor Carlo Rovelli z Uniwersytetu w Marsylii donosi na łamach
„Physical Review D”, że sformułował teorię przypominającą stary dowcip, iż „czas jest tym, co nie
pozwala wszystkim rzeczom stać się naraz”.
Byłby to więc dystans między wydarzeniami, tak samo jak przestrzeń jest odległością między miejscami. Podejście profesora Rovelliego w praktyce eliminuje czas, sprowadzając go do współzależności między przedmiotami w przestrzeni. A zatem, zamiast mówić, że przespacerowaliśmy się z Oxford Circus do Victorii, mijając najpierw Bond Street, a potem Hyde Park Corner, po prostu pokazujemy całą drogę bez odniesienia do czasu. Na szczęście, kiedy czas zostanie w ten sposób wymazany, teoria kwantowa nadal dostarczy tych samych odpowiedzi co wcześniej.
Dlaczego więc możemy spoglądać w przeszłość, ale nie w przyszłość? Profesor Rovelli wraz z Alainem Connes z paryskiego College de France twierdzą, że upływ czasu jest iluzją. Porównują go do wyczuwania temperatury.
Poprzez temperaturę rozumiemy ruch molekuł. Filiżanka gorącej herbaty zawiera w sobie więcej energetycznych cząsteczek wody niż zimny napój, ale odczuwana przez nas temperatura w jakimś sensie oddaje średnią całej tej mieszaniny. Podobnie nasz mózg uśrednia to, co rejestrują nasze zmysły, stwarzając poczucie mijających sekund, minut i godzin. Upływ czasu jest miarą naszej niewiedzy.
To współgra z wcześniejszymi obserwacjami Juliana Barboura, niezależnego myśliciela, który ostrzegał, że po połączeniu ogólnej teorii względności i mechaniki kwantowej czas będzie uznawany wyłącznie za złudzenie umysłu.
Innymi słowy, czas się skończył.
Kto mi odpowie na pytanie 13.03.2008 06:54~Edward
w jaki sposób Einstein stwierdził, że zegar, który się przemieszcza wolniej tyka? Aby to
stwierdzić, trzeba przemieszczać się razem z tym zegarem, ale aby to wolniejsze tykanie
zmierzyć, należy mieć przy sobie… inny zegar, dzięki któremu zmierzymy spowolniony interwał.
Jeśli jednak poruszamy się razem z badanym zegarem, to ten dugi zegar też wolniej tyka,
zatem… wolniej chodzi?
Wszystko jest bardziej proste 13.03.2008 09:16~mojrzeszowianin
niż teorie wymyślane przez ludzi mieniących się naukowcami!!!
Życie na ziemi objęte jest jednym programem sterowanym przez serwer zaprogramowany przez
Stwórcę. W jednym programie pracują "komputery" ludzi, zwierząt i cala przyroda łącznie z
atmosferą.Największy wpływ na "założony program" posiada człowiek, ktora ma możliwość wpływać a
może nawet zmieniać go. W programie stwórca założył także czas, który obejmuje jedynie naszą
czasoprzestrzeń. Człowiek po spełnieniu "pewnych warunków" może wpływać na program w którym
żyjemy( przykładem może być oddziaływanie Mojrzesza na wody morskie czy uciszenie burzy przez
Jezusa lub inne bardziej prozaiczne spełnianie marzeń przez różnych ludzi). Tymi "pewnymi
warunkami" jest przede wszystkim stan ludzkiego umysłu kiedy człowiek potrafi odrzucić
egoistyczne pułapki zaprogramowane przez Stwórcę ikierować się wiarą, wówczas może mieć wpływ na
kształtowany przez wszystkich program( kształtowanie własnego losu) Pytanie można by zadać czy w
całym tym programie czas jest wartością zmienną i czy Stwórca umożliwił ludzkiemu umysłowi
wpływania na tą wartość. "Naukowcy swoimi metodami badawczymi tego nie osiągną gdyż ich umysły
znajdują się w pułapce egoistycznego myslenia(np. jaki ja jestem mądry, tyle mam tytułów,
dyplomów, wszędzie mnie zapraszają…pycha). droga do prawdziwej wiedzy prowadzi przez pokorę i
zadawaniu pytań na które oczekujemy odpowiedzi…odpowiedż wowczas przyjdzie do naszej głowy (np.
olśnienie)W podobny sposób można zweryfikować dotychczasowe "pojęcia naukowe" o czasie który
Stwórca załozył dla naszego obszaru czy o ewolucji która jest programem z róznymi wariantami w
zależności od tego w jakim kierunku ludzkość podąży. Oczywiste jest, że Stwórca nie umieścił w
programie z którego możemy czerpać wiedzę, wszystkich informacji choćby z dziedziny
funkcjonowania całego wszechświata stąd często człowiek swoje wnioski o niektórych prawach
obowiązujących na ziemi, że tak samo jest w całym wszechświecie.Dodatkowo należy w tych
rozważaniach uwzględnić i to, że Bog to kto inny niż Stwórca. Być może w założeniu Stwórcy było
to, żeby tak myśleć?
ludzie, żeby wyjaśnić jakieś zjawisko 13.03.2008 11:21~homo net®
muszą być niejako poza tym zjawiskiem i poza skutkami tegoż. Bo inaczej zjawisko oddziałuje na
badającego co powoduje zmianę percepcji zjawiska i jego przyczyn, skutków itp. Rozmawianie o
czasie bądź o tym co chcemy za czas uważać nie spełnia tego podstawowego warunku.
Einstein to był jednak niezły cwaniak. Wymyślił teorię której nikt nie rozumie 13.03.2008
08:02~jessica llort
ale nikt się do tego nie przyzna żeby na głupka nie wyjść więc teoria obowiązuje choć dziś
odrzutowce latają z prędkością znacznie przekraczającą prędkość światła.
Marta wygrała wczoraj w Zawodach Pucharu Polski Juniorów, ippony, ale w finale z zielonym pasem, zaledwie koka. Obserwacja tej rywalizacji potwierdza moje spostrzeżenia, że judo to sport wysoce nadążny. W zawodach brała udział siedemnastolatka Zuzia (juniorem się jest jak się ma mniej niż 20 lat), która tydzień temu zajęła drugie miejsce w zawodach młodzieżowców (mniej niż 23 lata). Tu przegrała w pierwszej walce i wróciła do domu. Można być superwytrenowanym i nadziać się na kogoś (np. młodego i mniej doświadczonego) bez obciażeń psychicznych i przegrać z powodu jednej małej drobnostki.
Ewa K. wygrała wszystko na ippon, na takie "solidne" ippony.
Narodziny religii:
(http://wiadomosci.onet.pl/1475511,240,1,kioskart.html)
Nierządnica
Księga Rodzaju, 38
Juda był czwartym synem – i wybranym dziedzicem – Jakuba i Lei. Ale poślubił Kanaanitkę, dlatego jego trzej synowie nie byli czystej krwi Hebrajczykami, a on nie miał wnuków. Kiedy jego pierwszy syn zmarł bezdzietnie, wdowa po nim, Tamar, poślubiła drugiego syna Judy, Onana. Ten także zmarł. Obyczaj nakazywał, by pojęła wówczas za męża trzeciego syna, ale Juda postanowił wydalić ją z rodziny. Niezrażona Tamar przebrała się za nierządnicę i skusiła Judę wracającego z pola. Po kilku miesiącach mężczyzna dowiedział się, że jego niechciana synowa jest w ciąży i kazał ukarać ją śmiercią. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że nosi ona w łonie jego potomka. "Jest sprawiedliwsza ode mnie" – brzmiał jego werdykt.
Onan
Księga Rodzaju, 38
Inna część opowieści o Judzie i Tamar. Starszy brat Onana popełnił grzech, więc Bóg go zabił. Ojciec Onana powiedział: "Idź do żony twego brata i dopełnij z nią obowiązku szwagra, a tak sprawisz, że twój brat będzie miał potomstwo". Inaczej mówiąc, ich dzieci byłyby prawnie dziećmi zmarłego brata. Onan nie zgodził się i "ilekroć zbliżał się do żony swego brata, unikał zapłodnienia… Złe było w oczach Pana to, co czynił, i dlatego także zesłał na niego śmierć". Opowieść ta wykorzystywana jest, by przestrzegać dzieci przed masturbacją, choć z tekstu wynika raczej, że Onan odbywał stosunki przerywane.
Zgwałcenie Tamar
Druga Księga Samuela, 3
Król Dawid był wspaniałym władcą, ale z jego rodziną były kłopoty. Syn Amnon chciał uwieść Tamar, córkę Dawida i swoją przyrodnią siostrę. Kiedy ta mu odmówiła, zgwałcił ją i " poczuł do niej bardzo wielką nienawiść". Zrazu wydawało się, że czyn ten ujdzie mu płazem, ale dwa lata później Absalom, brat Tamar, zaprosił Amnona na przyjęcie, upił go, a następnie zabił. Krótko mówiąc, bardzo przygnębiająca opowieść starotestamentowa o seksie i przemocy.
Rut i Booz
Księga Rut
Wreszcie krzepiąca historia miłosna, choć niewiele brakowało, by skończyło się inaczej. Wdowa Rut kocha Booza, krewnego jej męża, ale jest jego bliższy krewny, któremu zwyczaj nakazuje poślubić Rut i przedłużyć ród zmarłego męża. Na szczęście nie chciał on brać na siebie tego kłopotu i Rut z Boozem mogli odtąd żyć szczęśliwie razem.
Samson i Dalila
Księga Sędziów, 16
Samson nigdy nie powinien był zaufać tej kobiecie. Powinien był zorientować się, że szpieguje ona Filistyńczykom, kiedy dopytywała go uporczywie o sekret jego siły. Trzykrotnie udało mu się zwieść ją fałszywymi wyjaśnieniami, ale w końcu uległ jej urokowi i wyjawił, że straci swą moc, gdy obetnie mu się włosy. To był błąd. Biblia nie mówi, co stało się ze zdradziecką Dalilą, ale sprawa ta stała się archetypem podstępnej zdrady.
Lot i jego córki
Księga Rodzaju, 19
Rodzina Lota żyła w grzesznym mieście Sodoma do czasu, gdy Bóg spuścił na nie ogień i siarkę, a żonę Lota zamienił w słup soli za to, że obejrzała się za siebie w trakcie ucieczki. Ojciec wraz z córkami skryli się w jaskini. Dziewczęta zaczęły się bać, że nigdy nie będą mieć dzieci, postanowiły więc spić swego prawego ojca. W rezultacie Lot miał dwóch synów, Moaba i Ben-Ammiego.
Nałożnice króla Salomona
Księga Królewska, 11
Solomon był podobno bardzo mądry, ale seksualnie nienasycony. "Pokochał też wiele kobiet obcej narodowości, a mianowicie: córkę faraona, Moabitki, Ammonitki, Edomitki, Sydonitki i Chetytki… tak że miał siedemset żon-księżniczek i trzysta żon drugorzędnych" oraz królową Sabę. Niektóre z tych kobiet nakłaniały go do czczenia obcych bogów i Pan zesłał na Izrael karę w postaci wrogich armii.
Dawid i Batszeba
Druga księga Samuela, 11
Kiedy ludzie Dawida rozprawiali się z Ammonitami, król przebywał w Jerozolimie i mocno się nudził. Pewnego razu dostrzegł z tarasu swego pałacu piękną kobietę w kąpieli i nakazał, by przysłano mu ją do sypialni. Była to Batszeba, żona Uriasza. Kiedy zaszła w ciążę, David usiłował ukryć swój grzech i odwołać Uriasza z frontu, ale dzielny wojownik odparł, że nie chce sypiać z żoną, podczas gdy jego towarzysze będą narażać życie. Wtedy Dawid postarał się, by Uriasz zginął w walce, a sam poślubił Batszebę. Później miał wyrzuty sumienia i bardzo żałował swego czynu.
Zgwałcenie Diny
Księga Rodzaju, 34
Kiedy Żydzi przebywali w Kanaanie, Dina, córka Jakuba i Lei, złożyła wizytę ludowi Chiwwitów. Została wówczas zgwałcona przez pewnego młodego człowieka o imieniu Sychem – choć słowo "gwałt" nie pojawia się w angielskich przekładach i uczeni spierają się w tej kwestii. Sychem chciał później poślubić Dinę i wraz ze swym ojcem Chamorem złożył wizytę w namiocie Jakuba, by omówić ten zamiar. Wtrącili się jednak synowie Jakuba, twierdząc, że ich siostra nie może pojąć za męża kogoś z ludu, w którym mężczyźni nie są obrzezani. Sychem powrócił do swoich i przekonał wszystkich mężczyzn, by poddali się tej operacji. Do małżeństwa jednak nie doszło. Kiedy świeżo obrzezani jeszcze cierpieli z bólu, bracia Diny, Symeon i Lewi zabili wszystkich, a ją zabrali do domu.
Nałożnica Lewity
Księga Sędziów, 19
Dlaczego pewien Lewita, jego nałożnica i sługa podróżowali z Betlejem w swe rodzinne strony na wzgórzach Efraim, nie jest jasne. Nas interesuje to, że po drodze zatrzymali się w Gibei u pewnego starca, Efraimity. W nocy pod domem zebrał się tłum i zażądał wydania Lewity, chcąc dokonać na nim homoseksualnego gwałtu. Gospodarz zaoferował im w zamian swą córkę, dziewicę i nałożnicę. W końcu tłum porwał nałożnicę. O świcie Lewita znalazł ją na progu martwą czy też w stanie śpiączki. Zawiózł ją na ośle do domu i pociął na dwanaście kawałków. Wyjątkowo drastyczna opowieść.
Wpadłem dziś na taką perełkę:
Kilka dni temu Michał Heller otrzymał nagrodę Templetona:
http://wiadomosci.onet.pl/1715698,11,item.html
"Nauka stara się odcyfrować zamysł Boży"
Nauka i religia uzupełniają się wzajemnie, a nie kłócą - uważa fizyk i teolog ks. prof. Michał Heller, który niedawno został uhonorowany prestiżową nagrodą Templetona, przyznawaną za łączenie myśli naukowej z religijną.
Badania ks. prof. Hellera dotyczą, jak on sam mówi, najważniejszych spraw z jakimi ludzkość ma do czynienia. - Co może być bardziej ważnego niż nauka i religia. Nauka daje nam wiedzę o wszechświecie, o człowieku, o społeczeństwie. A religia daje nam poczucie sensu. Nawet nauka bez poczucia sensu byłaby bezsensowna - powiedział.
Dodał, że zawsze się dziwi, kiedy ktoś zadaje mu pytanie jak pogodzić naukę z religią. - Przecież nauka nie robi nic innego, od samego początku swojego istnienia, jak tylko stara się odcyfrować zamysł boży, który był zawarty w dziele stworzenia - tłumaczył.
Według niego, fakt, że jakaś osoba obdarzona jest łaską wiary nie oznacza, że rezygnuje ona z prób poszukiwania naukowego opisu świata. - Do pełni łaski należy to, żeby ona była racjonalna, pełna zrozumienia i właśnie to staram się realizować - wyjaśnił.
Jego starania związane są z dociekaniem jak wyglądał początek świata. - Kosmologia, nauka o wszechświecie, jest bardzo bujnie i dynamicznie rozwijającą się dziedziną. Napływ danych empirycznych jest kolosalny. Sięgamy naszymi obserwacjami wstecz o prawie 13,5 mld lat. Brakuje nam jeszcze tych kilkunastu pierwszych sekund istnienia wszechświata - powiedział Heller.
Zaznaczył, że dane te napływają ciągle. Także w tym roku pojawią się nowe, znaczące informacje. Mają ich dostarczyć eksperymenty, które będą wykonywane za pomocą nowego akceleratora cząstek elementarnych w Ośrodku Badań Jądrowych CERN pod Genewą oraz pomiary kosmicznego mikrofalowego promieniowania tła (pozostałości po Wielkim Wybuchu) dokonywane przez satelitę PLANCK, który na jesieni ma być umieszczony na orbicie okołoziemskiej przez Europejską Agencję Kosmiczną.
- Świat naukowy trzyma kciuki za wyniki eksperymentów w CERN-ie. Głównym pytaniem jest czy istnieje cząstka Higgsa czy nie istnieje. Wydaje się to bardzo drobnym szczegółem. Rzeczywiście ta cząstka Higgsa, jeśli istnieje, to jest bardzo, bardzo maleńka, ale od niej strasznie dużo zależy. Od tego, czy stwierdzimy jej obecność czy nie, zależy prawdziwość tzw. modelu standardowego cząstek elementarnych. Nic więc dziwnego, że wszyscy na to czekają. Jeżeli tej cząstki się nie odkryje, ten model się nie zawali, ale trzeba go będzie dość radykalnie przebudować. Natomiast sztuczny satelita PLANCK, który jest w przygotowaniu, ma nas zbliżyć jeszcze do tych najwcześniejszych momentów istnienia wszechświata. W tej chwili na orbicie jest satelita, który nazywa się WMAP, PLANCK ma być jego następcą. Każdy następny instrument tego typu daje nam dokładniejszą wiedzę. Nic dziwnego, że kosmologowie i fizycy z zapartym tchem czekają na to. Jeszcze bardziej z zapartym tchem niż na wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych - powiedział kosmolog.
Jak poinformował prof. Heller, swoją nagrodę Templetona, która wynosi 1,6 mln dolarów (więcej niż nagroda Nobla), chce przeznaczyć na założenie Centrum Kopernika. - Jest to inicjatywa wspólna Uniwersytetu Jagiellońskiego i Papieskie Akademii Teologicznej w Krakowie - wyjaśnił. - Celem tego centrum będzie badanie relacji między nauką, filozofią, teologią w sensie dyscypliny akademickiej.
- Na świecie dużo się w tej dziedzinie robi. W Polsce też nieco, ale przydałoby się więcej. Po ogłoszeniu tej nagrody prasa zagraniczna niezwykle się tym Centrum Kopernika zainteresowała. Największe dzienniki i media światowe. To świadczy też o zapotrzebowaniu i być może trochę o egzotyce tego. Ale wszystkie rzeczy, które są bardzo potrzebne a zaniedbane, wydają się egzotyczne - powiedział.
To centrum, jak wyjaśnił, w pewnym sensie już istnieje. - W Krakowie mamy grupę ludzi, która się nazywa Ośrodkiem Badań Interdyscyplinarnych. Mówi się na to OBI, a członkowie tej grupy to oczywiście OBI-boki. Pracujemy już od dawna. Stworzenie Centrum Kopernika będzie sformalizowaniem działalności tej grupy. Ona będzie też niewątpliwie stanowiła jądro Centrum Kopernika - mówił Heller.
Mail od Jerzego B.:
Witam Panie Wojtku, piszę do Pana dość osobisty list, który musiałem napisać po zapoznaniu się z literaturą, którą Pan stworzył. Przed paroma miesiącami wpadł Pan do mnie i powiedział Pan, że wszystko już Pan wie co, skąd i dlaczego. Podszedłem do tego dość sceptycznie, prawdopodobnie dlatego, że ja takiego olśnienia na razie nie doznałem i nie byłem w stanie wejść w Pana jaźń. Zresztą od olśnienia do oszołoma dystans niewielki, ale też i wielki. To co przeczytałem spowodowało zmianę mojego podejścia do tego co Pan oświadczył. Tekst jest super!!! Opinia pani redaktor Eli K. jest dla mnie niezrozumiała. Marek Z. - drugi redaktor, powiedział mi, że też mu się to bardzo podoba i niewiele będzie miał z nim roboty. Mimo, że nie przeczytałem całości gratuluję Panu wspaniałego dzieła i również tego, że w bezpośrednich kontaktach ma Pan umiejętność "bycia chłopakiem", co moim zdaniem jest wielką sztuką życia. Z tym się trzeba chyba urodzić, zresztą Pan to chyba potrafi lepiej zdiagnozować. Pracuję nad koncepcją graficzną i zastanawiam się, czy format B - 5 (17 x 24 cm) nie jest za mały. Czy jest Pan w stanie określić ilość stron A - 4, które Pan sam łamie w Wordzie? Technologia wydania tej księgi jest bardzo wymagająca, bo jest to literatura popularno - naukowa, ale nie podręcznik, nie jest to też beletrystyka. Czy myślał Pan już o nakładzie? Ja muszę jak najwięcej wiedzieć, bo konstrukcja książki jaka w tej chwili jest tworzona, musi spełniać wszystkie wymogi takie jak spełnienie wszystkich przekazów autora, możliwości drukarsko - introligatorskich i komfortu czytania przez czytelnika. Jak optymalnie wystarujemy, to odniesiemy wspólny sukces edytorski. Tak jak Pan aplikuje czytelnikowi kolosa swej wiedzy, ja bym chciał tak tego kolosa uformować, żeby czytelnik nie powalił się pod jego ciężarem gatunkowym.
Pozdrawiam Jerzy B.
Kilka dni temu oglądałem film "Bunt. Sprawa Litwinienki". Historia o tym jak to cały wydział FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa {Rosji}) zbuntował się i odmówił pracy. Historia nie do pomyślenia. A jednak po pewnej chwili refleksji wszystko stało się jasne.
W listopadzie 1998 na konferencji prasowej ujawnił fakt wydawania mu do wykonania rozkazów sprzecznych z prawem (nakaz zamordowania Borysa Bieriezowskiego). W marcu 1999 został aresztowany i umieszczony w areszcie śledczym moskiewskiego więzienia Lefortowo. Sprawa sądowa zakończyła się uniewinnieniem, ale natychmiast po tym, w budynku sądu został aresztowany przez FSB z innego oskarżenia, które ostatecznie zostało zamknięte bez rozpoczęcia postępowania sądowego. Po zwolnieniu go w związku z tym z aresztu i pobraniem pisemnego zobowiązania do nieopuszczania kraju rozpoczęto przeciwko niemu kolejne śledztwo. Wkrótce, wbrew zobowiązaniu, przy pomocy prezesa Fundacji Swobód Obywatelskich Aleksandra Goldfarba wyjechał z Rosji i w maju 2001 uzyskał azyl polityczny w Wielkiej Brytanii.])
Ludzie podejmując pracę w wywiadzie lub policji myślą sobie: będę nie wiadomo kim, będę bardzo ważny, a organizacja mnie przykryje. A tu nagle się okazuje, że organizacja nie tylko, że nie przykryje ale nawet może zabić. U Suworowa tak było, że gdyby zameldował, to by było bardzo źle, a gdyby nie zameldował to też bardzo źle - z dwojga złego wybrał ucieczkę. U Litwinienki zbuntował się cały oddział, bo prawdopodobnie dostali zlecenie z góry na kogoś ze swoich.
Tak to jest jak się podlega ludziom, a nie zasadom.
List od Marka Jędreckiego, który przyszedł wraz z korektą rozdziału nr. 3
Częstochowa 26.03.2008r.
Cóż, tekst trudny do czytania i wymagający ustawicznego skupienia i śledzenia toku myślowego autora. Nadto, wymaga znajomości matematyki i fizyki ponad poziom szkoły średniej. A więc, z natury, przynajmniej dla studentów i to dla tych z kierunków ścisłych. Trudno wymagać dyscypliny myślowej np. od studentów kierunków artystycznych.
Narracja prowadzona dwuwarstwowo- w warstwie formalnej (dowodowej-matematycznej) i ezymplifikacyjnej (przykłady, obszerne omówienia, cytaty). Rzecz, w tym, że naukowcom nie jest potrzebna egzemplifikacja i wprowadzenia w różne teorie, zaś tzw. “Przeciętnemu czytelnikowi”- nadmiar matematyki, bo będą to opuszczać i czytać tylko te “lżejsze kawałki”. Czy, w takim razie, nie byłoby lepiej zdecydować się na dwie książki. Jedna z postawieniem teorii i stroną dowodową, a druga – beletrystyczna z odwoływaniem się- dowodowo - do tej pierwszej.
Piszę to z pewnymi obawami, bo nie znam reszty. Proszę przemyśleć również następujące zagadnienia.
Napisanie tego wszystkiego ma na pewno jakiś cel. Czy celem ma być pokazanie ludziom, ile też autor
zgromadził wiedzy i jest wybitnym erudytą? Czy chce pokazać (udowodnić):
Jak powstało życie?
A wcześniej – czym jest (lub co to jest) życie?
W którą stronę zmierza i dlaczego tak musi być?
Oczywiście, można się znęcać, zadając jeszcze wiele innych - mniej lub bardziej mądrych pytań. A pytania będą, “profesura” Pana rozstrzela, “dla zasady” więc strona dowodowa musi być mocna.
Na tych 112 stronach idzie Pan szeroko, co pewnie jest uzasadnione dla dalszych informacji. I oby tak było, bo złożył Pan tutaj wiele zapowiedzi, obietnic. W dalszej części będzie Pan musiał je spełnić, raczej zawężyć front, bo inaczej powstanie “ogólna teoria wszystkiego”, nie tyle wyjaśniająca (udowadniająca), ile opisująca tylko “świat i okolice”.
Mam nadzieję, że nie gniewa się Pan za te sformułowania, ale wolałbym, aby spod pańskiego pióra wyszło coś bardzo dobrego, niż coś słabego. Poza tym jeśli zależy Panu na takim poklasku, to chyba nie jestem do tego potrzebny.
No i jeszcze - większy reżim w interpunkcji, krótsze zdania (bez stosowania w jednym zdaniu dwóch podmiotów, bo potem nie wiadomo, który z nich określa orzeczenie i bywa śmiesznie).
Na koniec pytanie: co dalej?
Zmarł:
Dith Pran (ur. 27 września 1942 w Kambodży), fotoreporter.
Od 1972 współpracował z Sydneyem Schanbergiem, korespondentem wojennym "New York Times". Był współautorem wielu artykułów na temat wojny domowej w Kambodży. Wraz z kilkoma europejskimi i amerykańskimi dziennikarzami zdecydował się pozostać w Phnom Penh, by relacjonować zajęcie miasta przez wojska Czerwonych Khmerów. Zagraniczni dziennikarze zostali wkrótce deportowani do Tajlandii. Dith'a zesłano do obozu pracy. W 1979 udało mu się uciec do obozu Czerwonego Krzyża w Tajlandii. W obozach pracy w ciągu czterech lat zginęło pięćdziesięciu członków rodziny Dith'a.
Sydney Schanberg napisał książkę "The death and life of Dith Pran", na podstawie której w 1984 powstał głośny film "Pola Śmierci". Odtwórca postaci Dith'a Haing S. Ngor został nagrodzony Oscarem.
Dith Pran od 1980 pracuje jako fotoreporter w "New York Times". Został uhonorowany doktoratami honoris causa czterech uczelni. Zeznawał przed komisjami Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych na temat dyktatury Czerwonych Khmerów. Jest członkiem i przewodniczącym wielu organizacji pozarządowych. Od 1985 jest Ambasadorem Dobrej Woli Narodów Zjednoczonych.
Linki zewnętrzne: www.dithpran.org - The Dith Pran Holocaust Awareness Project, Inc.
Niestety w dniu 2020.05.02 adres www.dithpran.org nie podawał już informacji ani Kambodży ani o terrorze Czerwonych Khmerów - został wystawiony na sprzedaż: "Kup tę domenę właściciel dithpran.org oferuje ją na sprzedaż za cenę wywoławczą 499 USD!". Jakież to smutne.
Mama Powiedziała mi, że Wacka Zaj. dosięgła kolejna tragedia. Kilka lat temu zmarła jego nieco ponad czterdziestoletnia żona. Został z dwiema córkami. Jedna z nich (lat ok. 20) właśnie kilka dni temu zmarła również. Była na dyskotece ze swoim chłopakiem. Zemdlała i po kilku godzinach koniec…
Taki wpis w internecie (bardzo bilansowy):
Ale dziecko jest, bo wymaga 1% podatku, ale jak wy będzie pracować?
Jeśli dzieciorób by wam dzieci nie wychował to wasze składki psu na budę by się zdały. Emerytura może być, gdy będzie zastępowalność pokoleń a nie jakieś urojone składki? Kto wam będzie chleb wypiekał wasz pradziadek?
To dopiero byłaby niesprawiedliwość gdyby z okradanego dziecka nie mógł złodziej wyrastać? Jeśli ja w dzieciństwie dostanę od was zasiłek rodzinny i becikowe i coś tam jeszcze a pracując zapłacę większe od was podatki to zgodnie z matematyką mnie okradniecie? Nie możecie mi fundować zasiłek rodzinny jak mniej ode mnie pracujecie. To raczej ja wam emeryturę będę fundować? Nikt nie udowodnił, że wcześniej urodzeni pracują lepiej, dlatego wy nie możecie pomagać dzieciom wystarczy tylko zwrócić im to, co sami w dzieciństwie dostaliście. To wasza fikcja, że dzieciom pomagacie, bo one jak wy pracują. Może Bóg was do nieba weźmie, bo tacy dobrzy z was ludzie traktujecie dzieci jak darmozjadów?
Rodzice nie finansują dzieciństwo gejów, każdy sam musi na dzieciństwo zarobić! Rodzice nie mogą dać dzieciństwo gejom, bo muszą im oddać, co w domach dziecka otrzymali. Nie może fundować, kto też otrzymał sam, więc dlatego geje powinni to zwracać rodzinom wielodzietnym, bo inaczej te rodziny okradają. Domaganie się równouprawnienia jest nie na miejscu jak się rodziny wielodzietne okrada?
ZUS to dobra rzecz tylko nikt nie wie jak on działa.
Na ZUS płacimy składki za swoje szkoły, przedszkola i studia w dzieciństwie a na emerytury każdy z nas i tak musi wychować swojego następcę. To tak jak para na bezludnej wyspie lub planecie może mieć dzieci jak chce a może jednak cztery domy wybudować, lecz jak dzieci nie wychowa nici z emerytury. Kto nie pokrył składek na dzieci nie może mieć emerytur?
Podobnie jest z pomaganiem dzieciom. Jeśli znajdziecie noworodka na śmietniku i mu pomożecie łożąc na szkoły przedszkola wyżywienie w czasie dzieciństwa. A dziecko to idąc do pracy pracuje jako przeciętny pracownik, co znaczy, że przeciętnie zapłaci podatki, że przeciętne ma zarobki to tym udowadnia wam, że wy przeciętni nie mogliście jemu przeciętnemu pomóc, ale wy i tak wiecie swoje, że wy przeciętni najlepszemu z was możecie pomagać, bo taka jest wasza fikcyjna ekonomia!
~wasz odmieniec, 02.04.2008 06:59
Skończyłem właśnie rozdział "Życie od 'niczego' do stanu obecnego". Niesamowitym jest ile nowych rzeczy dowiedziałem się podczas jego pisania! Ile spraw znalazło swe miejsce w Fizyce Życia! I jak dobrze się w nią wpasowały!
A cały ten rozdział pierwotnie miał się ograniczyć do czterostronicowego cytatu z Dawkinsa. Inicjatorem był Dziadek, który tłumaczył Marcie chemię i ja przy okazji usłyszałem o grupach funkcyjnych aminokwasów. To mnie zainspirowało i przestudiowałem biologię. W ten sposób moją wiedzę wiedzę powierzchowną zamieniłem na zrozumienie mechanizmów. A jak się je zna to już nie trzeba zagłębiać się w szczegóły choć wiadomo, że są na pewno równie pasjonujące.
Marta zdobyła Mistrzostwo Polski Juniorów. Strasznie się denerwowała, szczególnie przed walką z Zuzią (młodszą od niej o trzy lata. W rezultacie Zuzia była trzecia). Marta na treningach lała ją "Jak leci", ale przegrać z "młodą" na mistrzostwach to wielki dyshonor. A przegrać w judo (sporcie nadążnym) jest super łatwo. Wystarczy chwila dekoncentracji. Z drugiej strony zawodnikom wyluzowanym i nie mającym nic do stracenia (tak jak Zuzi) walczy się lepiej.
W finale Marta wygrała z Kasią Wilczyńską. Fajnie było popatrzeć na ich zachowanie już po walce - zupełnie inna atmosfera finału niż w zeszłym roku!
A teraz z innej beczki. Występowało dwóch braci o nazwisku Wituś. Danusia od razu zaczęła ich darzyć niczym, poza nazwiskiem, nie uzasadnioną sympatią.
Takie dwa fakty z obrzeży rozkładu Gaussa:
1:
Film na Discovery o Progerii (z gr. przedwczesna starość) - genetycznie uwarunkowany zespół
charakteryzujący się przyspieszonym procesem starzenia. Generalnie przechlapane. Osobnik umiera w
wieku ok. 13-15 lat, głównie z powodu zaburzeń krążenia. Widok tych dzieci (niestety) może budzić
odrazę.
Ale niesamowity jest ich stosunek do życia - radzą sobie i próbują walczyć (oczywiście środowisko
zewnetrzne (USA) im w miarę możliwości pomaga). Jedna z matek, nota bene stała się nią poprez wpadkę
- ojciec dał dyla, prezentowała niesamowitą matczyną miłość do swego dotkniętego tą "niesympatyczną"
chorobą dziecka. Na prawdę niesamowitą! Gdy komuś jest źle na świecie powinien ten bardzo ludzki
film obejżeć po raz kolejny. Bo zobaczyć go trzeba - koniecznie!
2:
W lutym 2008 w muzeum biologicznym w Moskwie grupa młodych ludzi rozebrała się i
zaczęła spółkować. Wywiesili transparent z napisem "jebmy się ile wlezie" lub coś w tym stylu,
zrobili kupę zdjęć i zamieścili to w internecie. Widać goliznę i zbliżenia, organów nie - generalnie
po prostu niesmaczne. Jedna z kobit w zaawansowanej ciąży.
W gruncie rzeczy zachowanie przypominające zachowanie stada szympansów. Dobra ilustracja toni i przy okazji gdyby to zachowanie potraktować
jako zaburzenie i gdyby to zachowanie rozeszło
się na całe społeczeństwo? Ciekawe jak tacy ludzie będą wychowywali swoje dzieci? Co im przekażą? A
jak nic nie przekażą to jaki numer wywiną te ich dzieci?
W jednym z popularnych kanałów telewizyjnych jeden z redatorów prowadzących tok szoł namówił innego do wetknięcia flagi państwowej w kupę (gówno było na talerzu). Drugi mówił "zrobię to chętnie" i zrobił, podstawiona publiczność klaskała, po chwili również zrobił to trzeci uczestnik programu - publiczność klaskała.
Program chyba nie był na żywo, myślę, że zrobili go wcześniej.
Ponieważ jest to niezgodne z konstytucją to retorsje powinny być natychmiastowe:
Jeżeli program był na żywo to pracodawcy wywalają "bohaterów" programu. Prokuratura rozpoczyna procesy tej trójki plus wszystkich, którzy byli jako publika i klaskali, a jakby były trudności z usytaleniem czy ktoś klaskał czy nie to wystarczy tym, którzy byli obecni i nie złożyli zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Jeżeli nie był na żywo, stacja wywala wszystkich, którzy brali udział w produkcji programu
Na stację jest nałożona wysoka kara za propagowanie wystąpień antykonstytucyjnych.
Jeżeli stacja nie wywala to powinna być zlikwidowana przez KRRiTV jako niebezpieczna i niepoczytalna. Za chwilę przecież jakiś chory psychicznie może w jej studiu włożyć w gówno flagę innego państwa i tym samym wywołać konflikt międzynarodowy.
Niestety nic z powyższego nie miało miejsca. Informacja z dnia: 2011.09.12
Krakowski biznesmen Krzysztof Budziakowski poinformował , że wystąpił z wnioskiem do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów o podjęcie na nowo umorzonego 11 września 2008 roku postępowania w sprawie znieważenia polskiej flagi przez Jakuba Wojewódzkiego, Marka Raczkowskiego i Krzysztofa Stelmaszczyka w programie Telewizji TVN pt. "Kuba Wojewódzki show".
Budziakowski zawnioskował także do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o objęcie tego postępowania
zwierzchnim nadzorem służbowym. Postępowanie zostało umorzone, ponieważ prokurator Dawid
Hieropolitański stwierdził, że nie wie (!), czy przedmiot umieszczany w atrapie psich
odchodów w trakcie programu Wojewódzkiego jest polską flagą.
[Źródło]
Byłem na wywiadówce w szkole Marty. Nie prowadziła jej wychowawczyni (zwolnienie lekarskie do końca roku), lecz polonistka. Kompletna żenada. Baba skoncentrowana na sobie i totalnie nie przygotowana do tej wywiadówki. W zasadzie można powiedzieć, że plotła trzy po trzy. Rodzice zwrócili uwagę, że nauczycielka od matematyki to jedno wielkie nieporozumienie, głównie jej nie ma bo jest na zwolnieniach, a jak jest to źle uczy. Zastępstw generalnie nie ma, a jak są, to przychodzi ktoś z innej branży i nie popycha matematyki tylko robi zupełnie coś innego.
Niektórzy rodzice byli oburzeni (nie mają pojęcia, że taki mamy system, który skutkuje tym, że szkoła źle uczy) próbowali wywierać presje na polonistkę. A ta broniła się: "Przecież my postepujemy zgodnie z prawem pracy! Przecież człowiek może być chory… To nie nasza wina. O tym trzeba rozmawiać z dyrekcją. Jak my mamy uczyć skoro dzieci same nie chcą się uczyć?". Taki absolutny brak utożsamiania się z firmą i dumy zawodowej. Pieniądze biorą, a robotę świadczą na coraz gorszym poziomie. Tak przeszło mi przez myśl: "Bronisz się przepisami i rzeczywiście te przepisy Cię chronią, ale czy kiedykolwiek zastanawiałaś się czy takie przepisy ochronią Ciebie przed takimi jak Ty sama? Będziesz babo leżała w szpitalu na kardiologii, opreator nie przyjdzie, bo zachoruje, przyślą ci zastepstwo w postaci urologa, a on powie, że zgodnie z prawem pracy to on ma to wszystko w dupie. I co więcej zgodnie z przepisami będzie mógł tak powiedzieć. A Ty będziesz się zżymać na ludzką niegodziwość!"
Korwin odkrył w swoim felietonie, że konflikt pomiędzy socjalistami (komunistami), a klerem (generalnie religią) wynika z konkurencji. Stosują te same obiecanki cacanki.
Pracuję nad rozdziałem o powstaniu życia. Doskonalenie czerpania z zasobów skutkuje albo doskonaleniem zdobywania indywidualnego albo współpracą. Teoria Endosymbiozy trzeba zrobić skok w bok i przeczytać książkę Margulis'owej.
Najwyższy Czas (Nr. 15 z 12.04.2008):
Pięć minut sławy
Paweł Łepkowski
Siedzę od rana (7.00) w firmie i piszę. Odwiozłem Gusię na dworzec, a potem Martę na zawody dlatego wystartowałem tak rano. Na blogu Korwina dwie perełki:
W kontekście:
Natomiast {infprog@poczta.onet.pl} pisze wnikliwie: "Ma Pan wrodzoną zdolność do znajdowania i
hiperbolizowania problemów tam, gdzie, owszem są, lecz ledwo zauważalne i dostrzegalne. Z jednej
strony mamy wolność z drugiej, dla dobra zwierząt, przepisy. Jeśli jest Pan taki mądry, proszę -
wyznaczyć tą granicę, a nie tylko krytykować innych".
Odpowiadam: NIE MA żadnej granicy! Własność to, powtarzam: ius utendi & abutendi. Jeśli chcemy, by ludzie właściwie opiekowali się zwierzętami (i dziećmi!) muszą mieć nad nimi pełnię władzy. Co, oczywiście, oznacza, że władza ta będzie czasem nad'używana - ale czy zauważyli Państwo, że nigdy w historii nie było tylu przypadków znęcania się nad dziećmi, jak obecnie… gdy przepisy praktycznie odebrały rodzicom nad dziećmi wszelką władzę!!
TAK - czy NIE?!?
W Rzymie pater familia miał nawet prawo skazać dziecko na śmierć; czy ktoś słyszał o nad'używaniu tego prawa? Nie wiem nawet, czy którykolwiek ojciec kiedykolwiek z niego skorzystał - może ktoś ma dane? Dziś natomiast ojcowie (a czasem i matki!) zabijają kilkuletnie urocze dzieci - bo nie czują się ich właścicielami!
Własność uczy odpowiedzialności!
Jeszcze raz powtarzam: ustawy o opiece nad dziećmi być może polepszyły los setki dzieci - ale zaburzyły życie 10 milionów dzieci! Jednak tę setkę bitych (być może bitych z powodów, o których wyżej…) widzicie Państwo w telewizorach (ze szczególnym uwzględnieniem TVN) - natomiast tych 10 milionów (a także 20 milionów, które się nie urodziły - bo ludzie w tych warunkach nie chcą mieć dzieci) - w telewizorze nie da się zobaczyć…
Wracając do zwierząt: nie powinno być żadnych "zakazów znęcania się". Wiara, że zakaz pomoże, jest mocno dziś przesadna - i rozpowszechniona. Być może zakazane powinno być publiczne znęcanie się - ale nie z powodu znęcania się, tylko z powodu powszechnego zgorszenia, wyzwalania sadyzmu itd.
I jeszcze super pointa na temat dążności systemów!:
A teraz ogólnie: tak, proszę ja {infprog@poczta.onet.pl} - ja istotnie należę do ludzi, którzy na podstawie kształtu napiętka lub ogona dedukują wygląd zwierzęcia - i na podstawie drobnych, ledwo zauważalnych lub niedostrzegalnych dostrzegalnych dla większości ludzi, objawów dedukują charakter zjawiska. W latach 30.tych ub. wieku byli ludzie, którzy na podstawie drobnych objawów przewidywali, czym się skończy narodowy socjalizm; w 1910 byli ludzie, którzy hiperbolizując ledwo zauważalne i dostrzegalne problemy przewidywali, czym skończą się rządy Piłsudskiego, czyli "sanacja".
I - tak samo, jak mnie - mało kto ich słuchał. D***kracja.
Bardzo fajny, wręcz wspaniały, kawałek Lynn Margulis:
Każda nowa idea wyzwala krytykę, szczególnie w nauce, gdzie krytycyzm, pod postacią obowiązkowych recenzji artykułów i konieczności przezentowania powtarzalnych eksperymentów, został poniekąd zinstytucjonalizowany. Hipoteza Gai wymaga od przedstawicieli różnych gałęzi wiedzy: geologów, geochemików, badaczy atmosfery, a nawet meteorologów, by wykraczali poza granice swoich specjalności. Zmusza ich do studiowania biologii, a zwłaszcza mikrobiologii. To rodzi w środowisku akademickim opór. Zaakceptowanie Gai zmusiłoby do działań, na które nikt nie ma ochoty.
[ISBN 83-85458-72-7, str. 177]
A to moja parafraza:
Każda nowa idea wyzwala krytykę, szczególnie w nauce, gdzie krytycyzm, pod postacią
obowiązkowych recenzji artykułów i konieczności prezentowania powtarzalnych eksperymentów,
został poniekąd zinstytucjonalizowany. Fizyka Życia wymaga od przedstawicieli różnych gałęzi
wiedzy, by wykraczali poza granice swoich specjalności. Zmusza ich do studiowania z pozoru
zupełnie nie powiązanych dyscyplin, jak np.: biologii, teorii gier, mikrobiologii i teorii
systemów. A to rodzi w środowisku akademickim opór, bo zmusza do działań, na które mało kto ma
ochotę.
Tak przyszło mi na myśl, że współcześni naukowcy przypominają stado mądral zasilanych z zewnętrznego źródła zasobów. Stado to ma jeden cel: udowodnić kontrolerom tego źródła, że na te zasoby zasługują. W związku z tym każdy z nich musi udowodnić jaki to "ón jest mundry", no i w tym celu spotykają się na tych swoich konferencjach i dyskutują. Jeden z nich mówi: "Do analizy naszego Układu Słonecznego można podejść umieszczając obserwatora na Jowiszu." Współuczestnicy wiedzą co sądzić na ten temat, ale biją brawo, bo przecież na następnej konferencji będzie można podywagować na inny temat: "Co się stanie gdy obserwatora umieścimy na Io?". Mało tematów praktycznych, a sporo prób udowodnienia jaki to ja jestem mądry, i jak to mnie nikt nie docenia.
Jule Henri Poincaré [La Science et l'Hypothese (Of Science and Hypotheses) (1901)]
Kilku facetów próbowało gasić gaśnicami z samochodów osobowych, udawało się zaledwie nieco stłumić ogień, który wybuchał ponownie. Ktoś z pobliskiego salonu samochodowego przyleciał z większą gaśnicą, znalazła się też i druga. W końcu (około 30 małych + te dwie duże) udało się ogień na tyle stłumić, że przez dłuższą chwilę płomienie się nie pojawiały. Gdy prosiłem wolno przejeżdżających kierowców o gaśnice to odpowiadali: "nie mam". Taka doskonała ilustracja działań prospołecznych: niektórzy zaangażowali się w gaszenie i to dosyć mocno, a inni "to nie moja sprawa". Kierowca to był taki "kmiot" - brak czterech czy pięciu przednich zębów, zarówno u góry jak i u dołu - "sierota" taka. Filtr zapalił mu się samoistnie. Straż przyjechała w zasadzie już po wszystkim, ale dobrze, że byli, bo to zwolniło przynajmniej nas. Kierowcy dałem stówę - na pewno mu się przyda i butelkę wody - akurat mieliśmy bo Misiek wziął do lasu. Dzień słoneczny i dość upalny, jak na tę porę roku, temperatura 20 stopni.
Kilka ciekawostek spisanych przez Arkadiusza Jadczyka (fizyk teoretyk) o przypadkach Mandelbrota:
Dlaczego lubię Mandelbrota?
Mandelbrot urodził się w Warszawie w r. 1924. Jego rodzina była raczej nietypową spośród rodzin żydowskich, bowiem przeczuwając co się święci w r. 1936 wyjechała do Francji. Być może właśnie dlatego uszli z życiem. Historia wspomina też o tym, że kiedy Żydzi po uwolnieniu z obozu internowania (rozumiem, że przez aliantów) stali w oczekiwaniu na drodze, ojciec Mandelbrota schronił się w lesie. Chwilę potem nadleciały Sztukasy i zdziesiątkowały tych na drodze.
Benoit Mandelbrot był w dużej mierze samoukiem i dysydentem. To znaczy nie szedł za tym co modne i uznane przez naukę oficjalną. Nic dziwnego, że we Francji, szczególnie jako imigrant, nie miał lekkiego życia. (W Polsce byłoby mu jeszcze trudniej, ta bowiem jest jeszcze mniej tolerancyjna dla „heretyków”) Nie na wiele zdała się także pomoc jego wujka, Szolema Mandelbrojta, profesora matematyki w Clermont-Ferrand, wraz z jego koneksjami w żydowskiej społeczności.
Przeskakiwał z jednej dziedziny do innej dziedziny Jako matematyk zaczął od publikacji na temat teorii informacji, szumu w liniach przesyłowych, Demona Maxwella, struktury języka i lingwistyki. W r. 1954 otrzymał pracę w USA w centrum badawczym Watsona w IBM, gdzie znalazł tak bardzo poszukiwaną przez niego „wolność” badania tego co interesujące, bez względu na to czy „modne” i czy „użyteczne”. Mógł zając się wreszcie tym co mu od dawna chodziło po głowie a co doprowadziło do tak popularnej i ważnej dziś teorii chaosu i fraktali. Wszak zaczął swą działalność w IBM od badań stosowanych: badania szumu w sygnałach. Przez przypadek zauważył, patrząc na grafik zmian cen bawełny, że szum w sygnałach telefonicznych jest podobny do „szumu w zjawiskach ekonomicznych” . Stamtąd do chaosu i do fraktali było już niedaleko.
Uwaga: Od tego czasu klimat w USA się zmienił, zmieniło się finansowanie nauki, i Mandelbrot, ze swymi dysydenckimi i pacyfistycznymi poglądami, dziś nie znalazłby takiego wsparcia jak znalazł był kiedyś.
W ostatnim akapicie swej książki „Fraktalna geometria Przyrody” Mandelbrot tak pisze:
„Przypadki, kiedy nowe pojęcia i nowe techniki pojawiają się w nauce poprzez dziedziny, w których ma miejsce niski stopień współzawodnictwa są dzisiaj rzadkie, a zatem są anomaliami. Geometria fraktalna jest nowym przykładem takiej historycznej anomalii.”
Swoją drogę do odkrycia chaosu i fraktali opisuje tak:
"W poszukiwaniu takich zjawisk zacząłem grzebać w koszach na odpadki nauki. Podejrzewałem bowiem, że to co obserwowałem nie było wyjątkiem. Słuchałem wykładów i szperałem w niemodnych periodykach, zwykle bez powodzenia, jednak od czasu do czasu znajdowałem coś interesującego. W samej rzeczy było to bardziej podejście przyrodnika niż teoretyka. A jednak, jak się w końcu okazało, ta gra warta była świeczki.”
Mandelbrota interesowały anomalie (niektórzy nazywają to "mrzonkami"). Interesują go zresztą do dziś – a szczególnie w ekonomice. Jego poglądy na ekonomikę są wielce kontrowersyjne (czy można się temu dziwić gdy autor poglądów jest z natury dysydentem?). Streścić je można tak:
Ludzie nie wierzą, że w każdej chwili może nastąpić wielki krach ekonomiczny, sądzą, że się potrafią przed skutkami takiego krachu zabezpieczyć. Maklerzy giełdowi chwalą się tym, że ich metody są w 90% skuteczne. Tak, tylko, że te 90% skuteczności nie daje nic, kiedy w tych 10% traci się wszystko.
Taki jest też i mój pogląd. Co z tego, że o pewnych zjawiskach mówimy, że są w 99.99 procentach zjawiskami pozornymi, kiedy w tym 0.01 procencie, jeśli okażą się zjawiskami realnymi, przewracają cała naszą dotychczasową wiedzę do góry nogami? Czarne łabędzie są rzadkością, ale, gdy komuś towarzyszy łaska Opatrzności, warto może postawić na czarnego łabędzia? Mandelbrot chce uświadomić ludziom to, że nie rozumieją oni pojęcia „ryzyka”. O nauce Mandelbrot pisał tak:
Byłoby źle, gdyby w nauce (podobnie jak w sporcie) współzawodnictwo liczyło się bardziej niż wszystko inne i gdyby została poklasyfikowana na wąsko zdefiniowanie specjalności. Rzadcy naukowcy, którzy są wędrowcami z wyboru są istotni dla dobra usadowionych dziedzin nauki.
Ponieważ i ja tak myślę, więc Mandelbrota lubię. Ponadto, tak jak i jest to w moim przypadku, jego rodzina pochodziła z Litwy i tak jak i ja otrzymał kiedyś Nagrodę Humboldta!
Uwaga: Benoit Mandelbrot zaliczany jest czasem do „sławnych polskich Żydów”, kiedy indziej do „sławnych francuskich Żydów” a jeszcze kiedy indziej do „sławnych amerykańskich Żydów”.
Chropowatość zawsze była częścią naszego życia. Pisywano o niej już w starożytności. Nie dawało się nad nią zapanować. W pewnym sensie wyglądała na ekstremalnie złożoną, na bałagan, chaos, nieporządek. Jest wiele rodzajów bałaganu. W zasadzie zupełnie przypadkiem wiele lat temu zaangażowałem się w badania nad tą formą złożoności. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem ślady - bardzo silne ślady - porządku w tej chropowatości. Chcę Państwu pokazać kilka przykładów takiego porządku.
Popatrzmy. To prawdziwe płuco. Płuca są bardzo dziwne. Wiemy doskonale, że waży bardzo
niewiele. Objętość płuca jest bardzo mała. Ale co z powierzchnią? Anatomowie mieli rozbieżne
zdania na ten temat. Niektórzy twierdzą, że wewnętrzna powierzchnia płuca dorosłego
mężczyzny jest równa boisku do koszykówki. Inni mówią, że jest 5 razy od niego większa.
Ogromne rozbieżności. Dlaczego?
Wolę słowo "chropowatość" niż "nieregularność", ponieważ nieregularność -- dla kogoś kto studiował łacinę jak ja w młodości -- to przeciwieństwo regularności. Ale tak nie jest. Regularność to przeciwieństwo chropowatość, ponieważ nasz świat jest bardzo chropowaty. Pokażę Państwu kilka rzeczy. Niektóre z nich są sztuczne. Inne, w pewnym sensie, bardzo rzeczywiste.
Co tłumaczy ta wiedza? Zdumiewające, że do niedawna anatomowie nie mieli pojęcia o strukturze płuca.
Sądzę, że moja matematyka, co jest zaskakujące, bardzo pomogła chirurgom, bardzo pomogła chirurgom
badającym choroby płuc oraz choroby nerek, wszystkie te gałęziaste systemy dla których nie było
geometrii. Zacząłem tworzyć nową geometrię dla rzeczy, których nie mogliśmy opisać.
Co ciekawe, bardzo często reguły tej geometrii są niezwykle krótkie. Mamy bardzo krótkie wzory.
Zwielokrotniamy je. Czasem wiele razy. To samo powtórzenie. W końcu otrzymujemy coś bardzo
skomplikowanego. Ta chmura jest zupełnie w 100% sztuczna. No, w 99.9%. Jedyna naturalna część
to liczba - nierówność chmury wzięta z natury. Coś tak skomplikowanego jak chmura, tak niestabilnego,
tak zmiennego opisuje prosta reguła.
Zdumiewające rzeczy powstają z prostych reguł.
I co w tych fraktalach mnie zaintrygowało?
Jak mówi ich odkrywca: Zdumiewające rzeczy powstają z wielokrotnego powielenia prostych reguł. I nie powstaje chaos, lecz jak on to, z braku adekwatnego definiendum, nazywa chropowatość. We fraktalach zatem mamy do czynienia z "wielokrotnym powieleniem" prostej reguły, z kolei podczas definiownania Poziomów organizacyjnych obiektów żywych użyłem sformułowania "hierarchiczna równoległość kaskad zagnieżdżonych". Na pewnym poziomie ogólności to bardzo podobne. Co więcej, fraktale są uważane za atraktory, według mnie obiekt żywy też jest atraktorem. Może nieco bardziej skomplikowanym, bo chwilowym (od poczęcia aż do śmierci) ale atraktorem.
Szczególnie ta niebieska grafika kojarzy mi się z przestrzenią obiektów żywych.
Zwykłe zaniechanie działań
Pewne zawody praktycznie nie mają nad sobą kontroli. Zaliczam do tych zawodów między innymi lekarzy
i policjantów, z tym że ci pierwsi są bardziej bezkarni a i ci drudzy o ile sami nie popełnia
przestępstwa to nie są ścigani prawem za zaniechanie. I w Polsce tak już jest ze zaniechanie działań
uchodzi bezkarnie. Lekarz może nie leczyć a policjant prowadzić dochodzenia. I nic. Żadnych
konsekwencji. Tu polityka niema nic do tego. To rak który toczy wiele zawodów. To że znikaja
dokumenty lub są fałszowane to normalna praktyka obrony zarówno lekarzy jak też i policjantów. Izby
lekarskie i wewnętrzna policja to fikcja. Zarówno i ci i ci nie mają żadnych wyników. Nieróbstwo i
ukrywanie działań niezgodnych z prawem to ich prawdopodobnie spacjalność. A dziennikarze nie
dotykają tych tematów bo trzęsą d…pami przed lekarzami i policją. Wielokrotnie namawiałem
Sekielskiego i Morozwskiego na zajęcie się tematyka nieetycznego zachowania lekarzy i organizacji
ich zrzeszających. Ale oni zwyczajnie maja pietra lub interes w tym by tego nie dotykać. Ot to
wszystko Nic tu nie ma polityki tylko zwykłe ludzkie prymitywne zachowanie nad którym nie ma
kontroli państwo.
ONET ~Śledź, 17.04.2008 08:18
Wczoraj miałem pierwsze publiczne wystąpienie - na seminarium jednego z wydziałów Politechniki Warszawskiej. Osób trochę było w tym ze trzech lub czterech profesorów.
Przedstawienie Fizyki Życia w godzinę jest strasznie trudne. Trzeba powiedzieć o rzeczach kluczowych, ale nie ma jak ich szczegółowo wytłumaczyć. Dyskusja z definicji jest płytka bo, w temacie zaledwie się brodzi. By go zgłębić trzeba przeczytać i poszperać np. w internecie. Generalnie nie było źle, i, co więcej, utwierdziłem się w przekonaniu, że moja koncepcja z rozdziałem o podstawach mat-fiz była prawidłowa.
prof. R.M. - jak zwykle sympatyczny i miły, aczkolwiek nic z tego nie wynika. Zadał, w gruncie rzeczy bardzo konkretne i rzeczowe pytanie "Czy odkryłwm coś nowego?". Powiedziałem o zapadce ewolucyjnej - ale żeby ją wytłumaczyć trzeba by co najmniej godziny i musiałbym się do tego przygotować.
prof. K.A. - myślę, że ma umysł zawładnięty zupełnie innymi sprawami, a wystąpienie potraktował jako ciekawostkę. Zapytał czy wprowadziłem jednostki nowowprowadzonych wielkości. Oczywiście wprowadziłem, ale jego pytanie zasiało we mnie wątpliwość czy wielkości nieaddytywne moga mieć jednostki. Bo jak dodać sto złotych do ampułki penicyliny. A oba te czynniki tylko w pewnych warunkach podnoszą resergię obiektu żywego, w innych mogą być neutralne, a jeszcze w innych mogą obniżać. Zwrócił też uwagę, że "mało jest ludzi, którzy tak jak Pan dociekają tak fundamentalnych praw.".
prof. W.P. - chyba był błąd z mojej strony, że go zacytowałem, a cytat miałem z "głuchego telefonu" czyli od J. Pietruchy. Ale gość chyba niegłupi bo podsumował, że moje wystąpienie nie zmieściło się w jego profilu oczekiwań, z którym przyszedł na seminarium. Poza tym wyczuł, że resergia jest nieaddytywna i w związku z tym zapytał w jakim sensie można ją optymalizować. Z drugiej strony wątpi, by teoria gier mogła coś tłumaczyć. W gruncie rzeczy stanowisko bardzo zachowawcze.
Nie chciał przyjąć, że obiekt żywy to obiekt, który można badać metodami fizycznymi. Dla niego obiekt żywy to duch + materia. Ciekawe z czego, według niego, składa się komputer: z materii + systemu operacyjnego. Ale jeżeli duch to "ruch", czyli procesy zachodzące w materii, to w gruncie rzeczy obiekt żywy to materia + procesy. No i lądujemy w podrozdziale narzędziowym Fizyki Życia - w cybernetyce. Czy cykl Crebsa jest duchem czy materią.
?.? - profesor, chyba go to zaciekawiło - próbował od razu dopasowywać (konfrontować) to co mówię do swych obserwacji.
F.D. - zabrał głos na końcu. Znawigowaliśmy do definiowania. Pytam czy zna definicję inteligencji. "Jest ich ze trzydzieści." Pytam czy naukowiec może zaakceptować taki stan rzeczy. "Ja je akceptuję, skoro są." - rzekł. Jednak dla mnie jest to nie do zaakceptowania!
Na stronie onetu http://wiadomosci.onet.pl/1746957,11,item.html
czytamy
Irena Sendlerowa - kobieta, której podczas II wojny światowej uratowała tysiące Żydów - nie żyje
- podał portal gazeta.pl. Miała 98 lat.
Irena Sendlerowa urodziła się 15 lutego 1910 r. w Warszawie. Jej ojciec był lekarzem, którego pacjentami było wielu ubogich Żydów. W czasie wojny pracowała dla miejskiego ośrodka pomocy społecznej. W grudniu 1942 r. została szefową wydziału dziecięcego w Radzie Pomocy Żydom "Żegota"1. Jako pracownik ośrodka pomocy społecznej miała przepustkę do getta.
Nosiła w nim Gwiazdę Dawida na znak solidarności z Żydami; był to także sposób na ukrycie się pośród społeczności getta. Współpracowała z polską organizacją pomocową działającą pod niemieckim nadzorem. Dzięki temu możliwe stało się przemycanie dzieci żydowskich z getta - były one następnie umieszczane w przybranych rodzinach, domach dziecka i u sióstr katolickich w Warszawie, Turkowicach i Chotomowie.
W 1943 r. Sendlerowa została aresztowana przez Gestapo; była torturowana i skazana na śmierć. "Żegota"1 zdołała ją jednak uratować, przekupując niemieckich strażników. Sendlerowa powróciła do pracy w ukryciu kontynuowała pracę nad ocaleniem żydowskich dzieci - uratowała ok. 2,5 tys. z nich. Przez całe życie związana była z ruchem socjalistycznym i PPS.
Irena Sendlerowa została uhonorowana tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata oraz Orderem Orła Białego, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski i Nagrodą imienia Jana Karskiego "Za Odwagę i Serce". Jej kandydaturę do tej nagrody zgłosiła Światowa Federacja Dzieci Żydowskich Ocalonych z Holocaustu.
"Irena Sendlerowa jest symbolem najlepszych polskich cech - humanizmu, tolerancji i ogromnego zaangażowania na rzecz narodu. Jej dokonania mają jednak też charakter uniwersalny - Irena Sendlerowa heroicznie broniła podstawowych wartości człowieczeństwa w skrajnie nieludzkich czasach" - pisał o Sendlerowej w 2007 r. Władysław Bartoszewski.
To była informacja z ONETU. Ciekawostką jest, że początek wiadomości o niej autor ściągnął z Wikipedi wycinając (tzn nie podał) pewne informacje. Poniżej cytuję wikipedię i podkreślam fragmenty, które autor informacji w Onecie usunął: Irena Sendlerowa, z domu Krzyżanowska (ur. 15 lutego 1910 w Warszawie, zm. 12 maja 2008 w Warszawie), polska działaczka społeczna, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. ["Sprawiedliwa wśród Narodów Świata" - autor usunął ale rozwinął później, natomiast o "polskiej działaczce społecznej" się już nawet nie zająknął.]
Jej ojciec, Stanisław Krzyżanowski, był lekarzem, którego pacjentami było wielu ubogich Żydów. Swoje dzieciństwo, ze względu na stan zdrowia spędziła w Otwocku, który miał status uzdrowiska. W czasie wojny pracowała dla miejskiego ośrodka pomocy społecznej. Zaczęła pomagać Żydom długo przed powstaniem getta warszawskiego. W grudniu 1942 r. świeżo utworzona Rada Pomocy Żydom "Żegota" mianowała ją szefową wydziału dziecięcego. Jako pracownik ośrodka pomocy społecznej miała przepustkę do getta, gdzie nosiła Gwiazdę Dawida jako znak solidarności z Żydami oraz jako sposób na ukrycie się pośród społeczności getta. Współpracowała z polską organizacją pomocową działającą pod niemieckim nadzorem i zorganizowała przemycanie dzieci żydowskich z getta, umieszczając je w przybranych rodzinach, domach dziecka i u sióstr katolickich w Warszawie, Turkowicach i Chotomowie. Aresztowana w 1943 r. przez Gestapo, była torturowana i skazana na śmierć. "Żegota" zdołała ją uratować, przekupując niemieckich strażników. W ukryciu kontynuowała dalej pracę nad ocaleniem żydowskich dzieci – uratowała ok. 2500 dzieci. Przez całe życie podobnie jak jej ojciec związana była z ruchem socjalistycznym i PPS.
Ewidentnie widać, że autorowi tej informacji bardzo przeszkadzało to, że była Polką? Tak przeszkadzało, że postanowił to usunąć. Ciekawe dlaczego? Sam jak czytałem zastanawiałem się - Sendler - być może żydówka. Autor pobrał tekst z Wikipedi, lekko i nieudolnie go zretuszował oraz wyciął polskość, która w świetle wmawianego przez media Polakom antysemityzmu jest informacją bardzo istotną. Gdyby autor chciał to wycięcie tłumaczyć chęcią skrócenia tekstu to nie należy mu wierzyć, bo w zasadzie wywalił tylko to. Pozostawił wszystko nawet mało znaczącą z punktu ratowania dzieci informację o jej przekonaniach politycznych.
W "Gazecie Wyborczej" ani słowa o polskości, podkreślenie socjalistycznych przekonań i zero informacji o rodowodzie "Żegoty"1. Natomiast z fragmentu: "Przed wojną studiowała polonistykę i działała w Polskiej Partii Socjalistycznej. Podczas okupacji pracowała w opiece społecznej. Od jesieni 1943 roku Sendlerowa kierowała referatem dziecięcym Rady Pomocy Żydom "Żegota".", można odnieść wrażenie (aczkolwiek nie twierdzę, że fragment to sugeruje), że Żegota była albo prowiniencji socjalistycznej albo społecznej.
Piękny film o dekowniku Spielmanie nakręcił Spielberg, biografia Sendlerowej okazała się dla twórców kina, zarówno polskich jak i żydowskich kiepskim tematem.
Począwszy od 1941 Referat Żydowski w Wydziale Informacji Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej rozpoczął systematyczne zbieranie informacji o losach polskich Żydów. Zajmowali się tym m. in. Stanisław Herbst, Ludwik Widerszal i Henryk Woliński (kierownik Referatu), a pracami kierował szef Wydziału Informacji, Jerzy Makowiecki.
Żegota została założona w dniu 4 grudnia 1942 roku, jako kontynuacja założonego we wrześniu tego samego roku przez Zofię Kossak-Szczucką i Wandę Krahelską-Filipowicz Tymczasowego Komitetu Pomocy Żydom. Pierwszym jej przewodniczącym został polityk Polskiej Partii Socjalistycznej Julian Grobelny, jego zastępcami Tadeusz Rek, reprezentujący Polskie Stronnictwo Ludowe i Leon Feiner z ramienia Bundu. Członkami prezydium Rady został Ferdynand Arczyński reprezentant Stronnictwa Demokratycznego, Władysław Bartoszewski z Frontu Odrodzenia Polski, Adolf Berman z ramienia Żydowskiego Komitetu Narodowego (sekretarz), Emilia Hiżowa, Witold Bieńkowski oraz Ignacy Barski.
W marcu 1943 Witold Bieńkowski ps. Wencki powołał Referat Żydowski Delagatury Rządu na Kraj. Jego zastępcą w tym referacie został Władysław Bartoszewski. Do zadań tej komórki należało m. in. przekazywanie Radzie funduszy na akcje pomocy i przesyłanie raportów dla rządu w Londynie.
Komitet przyciągnął ok. 180 osób, głównie działaczy katolickich. Okupacyjne prawo niemieckie w Polsce przewidywało karę śmierci dla osób ukrywających Żydów, dlatego znalezienie schronienia dla nich nie było łatwe. Dzieci były niejednokrotnie ukrywane u przybranych rodzin, w publicznych domach sierot i innych tego typu instytucjach. Rodziny ukrywające dzieci otrzymywały środki na ich utrzymanie. W samej Warszawie dziecięcy oddział Żegoty, prowadzony przez Irenę Sendlerową opiekował się 2 500 dziećmi żydowskimi przemyconymi z warszawskiego getta. Uciekinierom zapewniano również opiekę medyczną.
Żegota we współpracy ze wspólnotami zakonnymi miedzy innymi zakonem marianów i zakonem urszulanek zaopatrywała Żydów w katolickie metryki chrztu, które pomagały im ocaleć. Wydano Żydom około 60. tysięcy fałszywych dokumentów.
W czasie wojny Żegota była jedyną podziemną organizacją, która była prowadzona zarówno przez Żydów, jak i nie-Żydów, z wielu środowisk politycznych. Jako jedyna zdołała też, pomimo aresztowania niektórych jej członków, utrzymać działalność przez długi czas i pomagać Żydom na wiele innych sposobów.
Członkowie Żegoty zostali upamiętnieni w Izraelu zasadzeniem drzewka w Alei Sprawiedliwych w instytucie Yad Vashem.
Nazwa Żegota wymyślona przez Zofię Kossak-Szczucką, pochodzi od imienia jednego z konspiratorów w III części Dziadów.
Na naszym seminarium firmowym ŁKO (student ostatniego roku MIM UW) miał wystąpienie zatytułowane:
Cechy charakterystyczne pracowników dużych firm, które do tej pory obsługiwałem:
Siostra zakatowanego 3,5-latka zaginęła podczas libacji
Fakt,WP.PL -
dodane 1 godzinę i 53 minuty temu
Na jaw wychodzą nowe, szokujące fakty w sprawie Iwony K., matki zakatowanego, trzyletniego Bartka. Okazuje się, że miała w sumie szóstkę dzieci. Oprócz Bartka prawdopodobnie nie żyje jej dwumiesięczna córka. 11 lat temu zaginęła bez śladu w trakcie libacji. A ojciec dziecka wkrótce zapił się za śmierć - informuje "Fakt".
O dziecku Iwony K., którego teraz nie ma, mówiła prokuratura. Nie wiadomo, co się stało z tym dzieckiem. Dziewczynka urodziła się 11 lat temu. Miała dwa miesiąca, gdy przepadła bez wieści w trakcie libacji alkoholowej. Kobiety nie było wtedy w domu. Maleństwem miał się zajmować jego ojciec.
Następnego dnia okazało się, że dziecka nigdzie nie ma. Policja zaczęła szukać dziecka. Bez skutku. Pies po kilkudziesięciu metrach od kamienicy zgubił trop. Kiedy policjanci zatrzymali Krzysztofa C., Iwona K. powiedziała policji, żeby przestali szukać dziecka. Może bała się, że Krzysiek ma coś wspólnego ze zniknięciem dziecka? Jak ona mogła tak łatwo zapomnieć o swojej córce i nie walczyć o jej odnalezienie - pyta Irena Żytyńska, babcia dzieci.
Krzysztof C. niecałe pół roku po zaginięciu dziewczynki zapił się na śmierć.
Iwona K. pracowała w Wałbrzychu jako prostytutka. Nie interesowała się losem dzieci, które rodziła. Trzy córki w wieku 7, 8 i 10 lat trafiły do rodzin zastępczych, a 13-letnim synem opiekuje się jego babcia, teściowa Iwony K.
Okazuje się, że już w 2006 roku sąd rodzinny w Wałbrzychu odebrał Iwonie K. małego Bartka. Po tym, jak chłopiec trafił do szpitala z zapaleniem płuc i wysoką gorączką, sąd zadecydował, że kobieta zaniedbuje malca. Bartek trafił do domu dziecka.
Jednak Iwona K. co roku występowała o przywrócenie jej opieki nad Bartkiem. Twierdziła, że ma stałą pracę i ładne mieszkanie. Sąd rodzinny uwierzył jej i przywrócił prawo do opiekowania się nad chłopcem. Dwa lata później chłopczyk został zakatowany na śmierć przez swojego ojczyma, przy biernym udziale Iwony K.
Policjanci, którzy po zatrzymaniu Iwony K. i jej konkubenta Mariusza V. przeszukiwali ich mieszkanie, odkryli, że nie było tam żadnych zabawek ani przedmiotów, które mogły należeć do trzylatka.
moni 2008.05.21 07:34
przeciez to nie ludzie, glubie bydle jak krowa czy swinia dba o swoje mlode, nawet hieny, a to to ?
koles dobrze
prawi, pod sciane i kula w leb, a pieklo i tak juz na nich czeka gotowe
matka 2008.05.21 07:37
Popieram! W takich przypadkach sama bym pociągnęła za spust. Brak słów! Po co izolować takie
zwierzęta?
Świadomie odebrali życie niewinnemu dziecku to teraz im zrobić to samo!
tomek 2008.05.21 07:52
Prosze nie obrażać zierząt. To coś nie powinno mieć prawa bytu i statusu człowieka a ni
zwierzęcia.
Bl 2008.05.21 07:39
Jestem i czuje się chrześcijaninem ale… w tym wypadku jestem tylko człowiekiem. Nawet nie drgnął
by mi palec
na spuście. Sam ma 4 latka i oddałbym za niego ostatnią kroplę krwi a oni co ? Niestety w
oczywistych i
bezspornych przypadkach jestem za kara śmierci.
kastracja
kobieta 2008.05.21 07:15
Taki margines już dawno powinien być poddawany kastracji. Przecież tą kobietę trudno nazwać
człowiekiem.
Dla degeneratów otworzyć obozy pracy w kamieniołomach !!!!!!
nat 2008.05.21 08:00
Jeżeli ta kobieta miała kilkoro dzieci, ktore utrzymywało państwo powinna w obozie pracy np. w
kamieniołomach
pracować, aby zwrócic dług państwu. Tymczasem rodziła sobie kolejne dzieci nie mając pojęcia ile
kosztuje
wychowanie chociażby 1 z nich. Taki spoosób traktowania patologi powoduje, że dzieje się coraz
gorzej.
…
Matematyka nie tylko dla twardzieli
Andrzej Kisielewicz, Jerzy Surma 21-05-2008, ostatnia aktualizacja 21-05-2008 07:51
źródło: Rzeczpospolita
Są dziedziny, w których Polska jest światową potęgą. Jedną z nich jest edukacja informatyczna. Tylko czy potrafimy z tego fenomenu korzystać? – zastanawiają się naukowcy
Podczas ostatniej międzynarodowej olimpiady informatycznej, która odbyła się w Chorwacji w 2007 roku, pierwsze miejsce zajął Tomasz Kulczyński z VI LO w Bydgoszczy. W poprzedniej – w Meksyku w 2006 r. – pierwszy był Filip Wolski z III LO w Gdyni. To tylko najbardziej spektakularne przykłady sukcesów polskich uczniów w międzynarodowych zawodach informatycznych.
A są przecież jeszcze studenci informatyki z polskich uniwersytetów, którzy od lat zdobywają laury w najważniejszych i najbardziej prestiżowych światowych konkursach. Dzięki nim Polska w rankingach zawodów informatycznych zajmuje drugie miejsce – za Rosją, ale przed Chinami, Ukrainą, Kanadą, USA i Japonią, która zamyka pierwszą siódemkę. Czy jest inna dziedzina, w której bylibyśmy w towarzystwie takich potęg? Jakie wnioski powinni zatem wyciągnąć polscy politycy, rząd i polskie państwo? Zanim pokusimy się o odpowiedź, zastanówmy się, skąd się bierze szczególna skłonność Polaków do tej tak ważnej dla współczesnego świata dziedziny wiedzy i praktyki biznesowej.
|
Chopin komputerów
Gdy chce się wskazać człowieka najbardziej zasłużonego dla powstania informatyki i technologii komputerowej, zwykle pada nazwisko angielskiego logika i matematyka Alana Turinga. Niewielu zdaje sobie jednak sprawę z tego, że jednym z fundamentów informatyki jest logika formalna; że to z niezwykłego rozwoju logiki matematycznej w ubiegłym stuleciu zrodziły się idee mechanicznego obliczania, maszyn Turinga i cyfrowej architektury komputera opartej na systemie binarnym.
Jeszcze mniej ludzi wie, jak wielki wkład w rozwój logiki formalnej wnieśli Polacy. W dwudziestoleciu międzywojennym lwowsko-warszawska szkoła logiki była powszechnie znana i respektowana. Podstawowy dla komputerów beznawiasowy zapis wyrażeń formalnych, którego uczą się studenci informatyki na całym świecie, nosi nazwę Polish notation. Wynalazł go profesor Uniwersytetu Lwowskiego Jan Łukasiewicz. Jego nazwisko japońscy specjaliści od komputerów znają na równi z nazwiskiem Fryderyka Chopina. „Polish L”, czyli litera „Ł”, jest jedynym znakiem polskiego alfabetu należącym do kanonu znaków obcych języków rozpoznawanych przez matematyków i informatyków na całym świecie.
Ostatni wielki logik złotego okresu logiki, W. V. O. Quine, który sprowadził do USA Alfreda Tarskiego, chciał się nawet uczyć języka polskiego, żeby móc czytać w oryginale dzieła Leśniewskiego czy Chwistka. Alfred Tarski w amerykańskiej „philosophy of science” znany jest jako autor naukowej definicji prawdy. W Polsce pamiętamy wkład polskich kryptologów: Mariana Rejewskiego, Henryka Zygalskiego i Jerzego Różyckiego, w złamanie szyfru Enigmy.
„Nie ma prawdopodobnie kraju, który, uwzględniając liczbę ludności, wniósłby tak wielki wkład do logiki matematycznej i teorii zbiorów jak Polska” – napisali Abraham Fraenkel, Yehoshua Bar-Hillel oraz Azriel Levy, profesorowie Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie. To w takim klimacie wyrosło wielu polskich matematyków, logików i informatyków.
Józef P. dopinguje mnie. Co pewnien czas trafia do szpitala i wtedy się kontaktujemy komórkowo. "Zarzuty, że nadużywa Pan słowa Fizyka są nieuzasadnione. Nie wiem czy Pan wie, że w ostatniej "Polityce" jest artykuł zatytułowany "Fizyka Życia i umierania"?". W istocie jest taki artykuł, o ojcu chłopaka który umiera na dystrofię miesniową typu Duchenne'a. Ojciec z wykształcenia fizyk i konstruktor, robi wszystko by syn żył jak najdłużej. Postępujący zanik mięśni powoduje, że chłopak nie może samodzielnie oddychać. Ojciec skontruował z mechanizmu do wycieraczek samochodowych mechanizm miarowo uciskający klatkę piersiową syna - tak by za każdym razem wypchnąć z jego płuc powietrze. Pięć podtytułów tego artykułu nosi nazwy: "Fizyka umierania", "Fizyka przeżycia", "Fizyka świata", "Fizyka potrzeby", "Fizyka moralności".
Podejrzewam, że wymyślił je ojciec. Zrozumiał zjawisko umierania swego syna i skonstruował odpowiednie urządzenie przeciwdziałające.
Znamienne jest ostatnie zdanie tego artykułu: "Świat idzie inną drogą niż tato - idzie na łatwiznę."
Jan Łojewski to ojciec Grzegorza.
Dwa bardzo ciekawe stwierdzenia Wojciecha Cejrowskiego w wywiadzie dla dodatku do "Polska. The Times" nr. 18 (12.V.)- "Męska rzecz":
… nie tracę energii na konkurowanie - zamiast ścigać się z innymi, skupiać uwagę na wyprzedzeniu konkurencji, ja staram się robić dobrze to, co robię. Najlepiej jak potrafię, bez oglądania się na to, jak to samo wychodzi innym. Takie oglądanie się na innych bardzo często OBNIŻA jakość naszej pracy, bo kiedy tylko wyprzedzimy konkurencję, to przestajemy się starać. Ja staram się być lepszy od samego siebie, nawet w tych momentach, gdy konkurencja została daleeeko w tyle.
Sporo w tym racji, ale takich pasjonatów doskonałości jest niestety jak na lekarstwo. A szkoda.
Daję mu (zatrudnianemu myśliwemu) skrzynkę naboi i strzelbę i mówię: to wszystko będzie twoje PO wyprawie pod warunkiem, że codziennie zapewnisz mi i moim ludziom żarcie. Wówczas ten myśliwy dba o strzelbę (bo ona ostatecznie będzie jego) i oszczędza naboje (bo te, co zostaną po wyprawie, też będą jego).
Po prostu praktyczne zastosowanie Fizyki Życia.
Puls Biznesu 23.05.2008 09:22:
Polski Bill Gates żyje w biedzie
Jacek Konikowski (j.konikowski@pb.pl)
Jacek Karpiński, twórca pierwszego naszego minikomputera, protoplasty peceta, żyje w biedzie i w zapomnieniu.
Pałac Kultury i Nauki. Muzeum Techniki. Cmentarzysko dawnych zaskoczeń. Na drugim piętrze, wśród przedmiotów dziwnych i z wyglądu nudnych, stoją trzy niepozorne maszyny. Na nich tajemnicze symbole: AAH, KAR-65. Jest też pudełko z pokrętłem i mnóstwem białych przełączników. Pod nimi tabliczka: K-202. Szkolne wycieczki przemykają obok, bo też mało kto zna zaskakującą historię tych niepozornych przedmiotów. Zwłaszcza ostatniego. I człowieka, który je stworzył. Historię przewrotną i tragiczną, która mogła się wydarzyć tylko w Polsce. Wiele lat temu.
Mały Jacek
Wojna. Batalion Zośka. Ten sam, w którym walczył Kamil Baczyński. Mały Jacek wspomina, jak to na
dyżurze, z nudów, wspólnie układali głupie wierszyki o byle czym, jedną zwrotkę Kamil, jedną on. Dla
zabicia czasu. Powstanie. Pierwszy dzień. Mały Jacek jedzie z bronią z Dolnego Mokotowa na plac Zawiszy.
Pech. Strzelanina. Na rogu Chałubińskiego i Koszykowej niemieckie kaemy wytłukły prawie cały oddział. On
dostał kulę w kręgosłup. Ot, i cała powstańcza historia. Trzy dni później zginął Kamil. A Mały Jacek
zaczynał naukę chodzenia. Dzisiaj porusza się bez laski, chociaż niemiecka kula wciąż tkwi w kościach.
Przeszłość nieraz jeszcze da o sobie znać.
Skończyła się wojna, zaczął komunizm.
— W czerwcu 1945 r. zdałem maturę. Potem Politechnika Warszawska. I fascynacje maszynami. Wtedy cudem techniki był amerykański komputer ENIAC. Jeden z pierwszych. Tak wielki, że zbudowano dla niego specjalną halę, a obok elektrownię, która go zasilała — wspomina Jacek Karpiński, ps. Mały Jacek.
Do niedawna uważano, że był to pierwszy komputer na świecie. Ważył prawie 30 ton, zajmował 140 mkw. i składał się z ponad 18 tys. lamp elektronowych. Po wojnie, gdy odtajniono niektóre dokumenty brytyjskiego wywiadu, okazało się, że Brytyjczycy z ośrodka kryptograficznego w Bletchley Park ubiegli Amerykanów o dwa lata. W 1941 r. zbudowali pierwszy sprawnie działający komputer na świecie o nazwie Colossus.
— Po studiach z nakazu pracy robiłem nadajniki radiowe dla ambasad, które dzięki nim komunikowały się z Polską. Spore, dwukilowatowe — mówi Karpiński.
Kiedy odpracował studia, przeniósł się do PAN, gdzie wreszcie rozwinął skrzydła. I stworzył swoją pierwszą „mądrą” maszynę. Do przepowiadania pogody.
— AAH była pierwszą na świecie maszyną, która pomagała tworzyć długoterminowe prognozy pogody. Po wprowadzeniu danych z obserwacji Słońca na ekranie pojawiał się wynik. W sumie to był taki wielki procesor o wymiarach dwa metry na półtora. Maszyna pracowała dwa lata. Ale pewnego dnia spadła ze schodów — wspomina Karpiński.
Po prostu podczas przenoszenia tragarze nie utrzymali komputera wielkości szafy i przyrząd runął z wysokości dwóch pięter. Na oczach jego twórcy. Przykre. Karpiński wykonał jeszcze kilka innych maszyn, jak na owe czasy rewolucyjnych. Chociażby pierwszy na świecie analogowy komputer do działań różniczkowych AKAT-1. Albo perceptron. Maszyna, która sama potrafiła rozpoznawać otoczenie i uczyć się. Miała kamerę i system do analizy obrazu pokazywanego jej np. trójkąta. Bez problemu wskazywała jego cechy charakterystyczne i identyfikowała jego kształt.
— Perceptron nie miał jakiegoś konkretnego zastosowania. To była raczej sztuka dla sztuki, zabawa. Podstawą działania była sieć neuronowa, składająca się z 2 tys. tranzystorów. Poza podobnym urządzeniem w Stanach Zjednoczonych nikt na świecie czegoś takiego nie zbudował — twierdzi Karpiński.
Bo na sztuczną inteligencję było jeszcze za wcześnie. W 1964 r. FSO produkowała syrenki. Po ulicach jeździły wołgi i warszawy. Niewielu obywateli i towarzyszy wiedziało, co znaczy słowo komputer. Co też nieraz im Karpiński wytykał.
Maszyna KAR-65
Co musi czuć człowiek, który w szarej rzeczywistości siermiężnego komunizmu wybiega myślami lata do
przodu i konstruuje urządzenia wyprzedzające swoją epokę? Dumę? Jakież frukty musiał dostawać od
władzy za taką robotę? Jakże musiał być hołubiony? Wiodło mu się niezgorzej?
- Nie te czasy. Bycie inteligentnym bardziej szkodziło, niż pomagało. Owszem, pozwalano tworzyć maszyny, ale gdy powstawały, zaczynały się kłopoty. Wpierw był szum, potem maszyna zamiast do ludzi trafiała do piwnicy pod klucz, i cisza. A już nie daj Boże, żeby gazety napisały. Cenzura zabraniała. Bo jak naukowcy, to tylko radzieccy. I jak naukowe osiągnięcia, to tylko radzieckich naukowców. Polacy to kopanie węgla i ziemniaków. Prasa, owszem, pisała, że mamy pierwsze miejsce na świecie, ale w uprawie ziemniaka. O technicznych osiągnięciach cisza — mówi Karpiński.
A nasz bohater, ku utrapieniu komunistów, co skończył jakąś maszynę, zaraz zaczynał następną, równie zmyślną. Po wynalezieniu perceptronu ówczesny kierownik Pracowni Sztucznej Inteligencji w Instytucie Automatyki PAN odmówił mu pieniędzy na dalsze konstrukcje. Miarka się przebrała.
— Ubek i kawał durnia. Podstawiał mi nogę, kiedy tylko mógł, więc z opanowanej przez komunistów PAN przeniosłem się na Uniwersytet Warszawski, do Instytutu Fizyki Doświadczalnej, pod skrzydła profesora Pniewskiego, wspaniałego człowieka. Mogłem dalej robić swoje — mówi Karpiński.
Pniewski miał problem. Z ośrodka CERN w Szwajcarii (Europejski Ośrodek Badań Jądrowych, ten sam, w którym w 1989r. Tim Berners-Lee wymyślił i stworzył sieć WWW) otrzymywał tony danych, których nie potrafił analizować. Bo nie miał na czym. Karpiński zbudował mu kilka urządzeń, w tym komputer do analizy danych KAR-65.
— Był znacznie szybszy i tańszy od ówczesnej Odry. Wykonywał 100 tys. operacji na sekundę i kosztował jakieś 6 mln złotych. Odra była wolniejsza, za to kosztowała 200 mln złotych — wspomina Karpiński.
Zbudował jeden taki komputer, który pracował jeszcze w latach osiemdziesiątych. Mógł więcej, ale: — Wokół mnie zagęszczała się atmosfera. Byłem wrogiem ludu. Co chwila Pniewski dostawał anonimy, że jestem hochsztaplerem, że nigdy nic nie zbudowałem. On mi je czytał i pytał: Jacek, ale ty mi zrobisz ten komputer, prawda? — opowiada Karpiński.
Wrogiem ludu? Jakim sposobem? Przecież robił rzeczy wyjątkowe za pieniądze i ku chwale PRL-u. — Ktoś się dokopał w moim życiorysie, że walczyłem w AK. Do tego doszła zwykła ludzka zawiść, że ja potrafię, że mnie się udaje, a innym nie. To wystarczyło. Poza tym komuniści hołubili robotników i chłopów, a nie intelektualistów — mówi Karpiński.
Dlatego następne KAR-65 nie powstały. Karpiński zaczął jednak pracować nad czymś zupełnie innym, rewolucyjnym. Czymś, co wyprzedzało swoje czasy o wiele lat i mogło zapewnić mu życie w luksusach, ale stało się największym jego utrapieniem. To coś nazywało się K-202.
Miłe złego początki
Był rok 1969. Karpińskiemu marzyło się, żeby cały komputer dało się wsadzić do pudełka po butach.
Marzenie jak na owe czasy księżycowe. K-65 był wielki jak dwie szafy. Odra potrzebowała osobnego
pokoju. Kto wtedy słyszał o miniaturyzacji? I to nie tylko w Polsce. Ale Karpiński się uparł.
— Poszedłem z pomysłem minikomputera do znajomego pułkownika z Zegrza. Mało nie spadł z krzesła, gdy mu go przedstawiłem. Powiedział: rób, wojsko kupi każdą ilość. Zamówienie z armii otwierało wszystkie drzwi. Jedyną firmą w PRL-u, która mogła wyprodukować taki komputer, były zakłady Zjednoczenia Mera. Dyrektor Huk zainteresował się pomysłem. Zwołał komisję do jego oceny — mówi Karpiński.
Po kilku tygodniach komisja uradziła: tego nie da się zrobić, bo nie ma i nie będzie takiej technologii, która pozwoliłaby dwie szafy wcisnąć do pudełka po butach. Bo jakby była, to Amerykanie dawno by już coś takiego zbudowali. A nie zbudowali.
— W Merze poradzili mi, żebym poszukał naiwnych gdzie indziej. Projekt minikomputera pokazałem znajomemu Anglikowi. To był handlowiec, więc miał znajomości. Pokazał go specom z branży komputerowej. Olśniło ich. Uznali to za najlepszą konstrukcję logiczną, jaką widzieli, i od razu padła propozycja produkcji w Anglii pod angielską nazwą — mówi konstruktor.
No, właśnie, byłoby jak niegdyś z Enigmą. Karpiński, na swoje nieszczęście, chciał tego uniknąć i postawił warunek: produkcja w Polsce za pieniądze angielskie. Przeszło.
— Wróciłem do Mery z opinią Anglików. A tu wciąż mur. Nie da się — wspomina Karpiński.
Pomógł przyjaciel, Stefan Bratkowski. Zapukał do kilku drzwi. Otworzył ówczesny minister nauki Jerzy Łukasiewicz, późniejszy spec od propagandy w KC, który zmusił Zjednoczenie Mera do produkcji komputera. Powstała polsko-angielska spółka. My — miejsce i ludzi, Anglicy — pieniądze i zachodnie komponenty.
— Partia się zgodziła, więc produkcja ruszyła. Mera podpisała umowę z firmami Data-Loob i MB Metals i tak powstał Zakład Mikrokomputerów. Zostałem jego kierownikiem. Zaraz też zaczęły się pielgrzymki różnych partyjnych aparatczyków i wsadzanie do mojego zespołu znajomych, a to dyrektora, a to księgowej. Zapach dewiz kusił. Połowa z nich to ubecy. Na szczęście, zespół techniczny miałem swój — mówi Karpiński.
Z Karpińskim pracowali, m.in.: Ewa Jezierska, Andrzej Ziemkiewicz, Zbysław Szwaj, Teresa Pajkowska, Krzysztof Jarosławski. Młodzi entuzjaści. Ruszyło z kopyta. W małym domku, nieopodal zakładów Mery w podwarszawskich Włochach. Zakłady stoją do dzisiaj (na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Hynka). Domek też.
Gierek pomoże
K-202 był małym modularnym komputerem o uniwersalnym zastosowaniu. Jego sercem były 16-bitowe układy
scalone. Komputer wzorem współczesnych miał pamięć stałą i operacyjną, które można było rozszerzać,
oraz własny system operacyjny — SOK (System Operacyjny Karpińskiego). Dzięki zastosowaniu przez
Karpińskiego adresowania stronicowego, komputer dysponował zawrotną jak na owe czasy pamięcią 8 MB
(pierwsze amerykańskie minikomputery miały zaledwie 64 kB pamięci), wykonując milion operacji na
sekundę, szybciej niż pierwsze komputery osobiste IBM PC, które pokazały się 10 lat później.
— K-202 był ewenementem w Europie, a może i na świecie. Bodajże pierwszy mikrokomputer na świecie. Początek ery minimalizacji w komputerach, w wyniku której powstały pecety — mówi Zbysław Szwaj. W zespole Karpińskiego zajmował się mechaniczną stroną K-202, wszystkimi układami mechanicznymi, był również projektantem stylistycznym komputera.
Protoplasta peceta?
— Absolutnie. K-202 zaprojektowałem w 1969 r., a pierwszy pecet IBM powstał w 1982 r., a i tak mu do pięt nie dorastał — dodaje Karpiński.
Pracowali po 10-15 godzin na dobę.
— Byliśmy zgranym zespołem młodych studentów, zapaleńców. Karpiński był dyktatorem w kwestii rozwiązań konstrukcyjnych, często pytał nas o opinie, ale i tak robił po swojemu. Pasjonowała nas ta robota. Często spaliśmy w zakładzie. Razem spędzaliśmy wolny czas. Zarabialiśmy tyle, co wszyscy, grosze. Karpiński miał wiele patentów, z których dostawał pieniądze, więc często nam dawał na jedzenie albo ubranie. Ale i tak żaden z nas nigdy nie powtarzał, że: „za pięć trzecia bierz kapotę, s… na szefa i robotę, tak dożyjesz starczej renty nawet w d…ę niekopnięty” — wspomina Zbysław Szwaj, który dzisiaj, wraz z synem, prowadzi w Mielcu własną firmę Leopard.
W rok powstał gotowy model, rok później prototyp. W 1971 r. minikomputer po raz pierwszy wyszedł poza mury pracowni. Na Targach Poznańskich, do stoiska, na którym stał niepozorny K-202, podszedł Edward Gierek z Piotrem Jaroszewiczem. Za nimi świta wszystkich ministrów. Krawaty. Zachwyty.
— W pewnej chwili Gierek pyta mnie, czy będziemy w stanie go produkować na masową skalę? Ja mu na to, że tak. A dacie radę? Ja mu na to: a pomożecie? Wyczuł żart, ale odparł: pomożemy. Pamiętam, że obok było stoisko Elwro, które produkowało Odrę, ale tam I sekretarz nawet nie zajrzał. To był dla nich straszliwy policzek — wspomina Karpiński.
Gierek pomógł. O K-202 zaczęła pisać polska prasa. I zagraniczna. Do pracowni Karpińskiego zaczęli zjeżdżać naukowcy zza żelaznej kurtyny. I dziwili się, jakim cudem w kraju, gdzie pralki są na talony, a po banany ustawiają się kolejki, powstał tak szybki minikomputer. Radzieccy naukowcy, którzy dopiero co skopiowali IBM 360, też przyjeżdżali. I dziwili się.
— Ławronow (główny konstruktor komputera RIAD, wiernej kopii IBM) nie mógł się nadziwić, że to, co u niego zajmuje całą ścianę, u mnie mieści się w walizce. Gdy wylałem na K-202 herbatę, po czym zrzuciłem go ze stołu, oczy zrobiły mu się jak denka od butelki. Komputer wciąż działał — wspomina Karpiński.
Tajemnica trwałości drzemała w stykach. Wszystkie złocone.
Z pierwszej produkcji 15 egzemplarzy poszło do Anglii, reszta rozeszła się w Polsce. Kilka kupił Franciszek Szlachcic do MSW, kilka trafiło do MSZ, Marynarki Wojennej („służył” na ścigaczu, jako komputer sterujący ogniem). Jeden pracował w Hucie im. Lenina, drugi w FSO, inny pojechał nawet do Szwajcarii, do CERN-u.
— Przygotowywaliśmy właśnie kolejną partię, tym razem 200 sztuk, gdy pojawiły się schody. A to problem z tym, a to z tamtym — mówi Karpiński.
Nie wiedział wtedy, że w KC zapadł wyrok. Na niego i na K-202.
Wyrok
— Karpiński to człowiek na wskroś uczciwy, patriota, wielki naukowiec. I zupełne beztalencie
ekonomiczne. No i ta jego arogancja wobec ówczesnej władzy. Często powtarzał, że przeżył okupację,
więc komunę też przeżyje. I wcale się z tym nie krył — twierdzi Szwaj.
Arogancja? Wobec ręki, która go karmiła?
— Kiedyś wizytowała nas partyjna wierchuszka. Jednemu z partyjniaków wypalił wprost, że jego wiedza wystarczyłaby co najwyżej do budowy nocników — wspomina Szwaj.
Ekonomicznie nieporadny naukowiec, do tego arogant wobec władzy. Musiało się skończyć tragicznie. Ale było coś jeszcze. Zawiść. Elwro, gdzie produkowano Odrę, nie zapomniało incydentu z Targów Poznańskich. Dyrekcja poskarżyła się ówczesnemu premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi, że Karpiński chce ich zniszczyć.
— W Elwro 6 tysięcy ludzi robiło wolniejszą, droższą i wielką Odrę, podczas gdy ja z 200 ludźmi o wiele lepszy minikomputer. Nasz wkład dewizowy wynosił 1800 dolarów, ich — 30 tys. dolarów. Oni nie mieli zamówień, my po targach mieliśmy na prawie 3 tysiące sztuk. Wiadomo było, że nasz sukces ich zje, więc zamiast współpracować, walczyli o swoje tyłki — mówi Karpiński.
Skutecznie. Po kilku miesiącach Karpiński dostał wymówienie. Strażnicy wyprowadzili go z zakładu, którym kierował. 200 niedokończonych minikomputerów zostało zniszczonych. To był koniec K-202. I koniec inżyniera Karpińskiego. Wilczy bilet w nauce i odebrany paszport. W urzędzie paszportowym widniała adnotacja premiera Jaroszewicza — „Nie wydawać do odwołania. Powód: sabotażysta i dywersant gospodarczy”. Nagle, niemal z dnia na dzień, został wrogiem ludu.
— Kiedyś spotkałem na Marszałkowskiej znajomego. Powiedział, że pierwszy raz w życiu widzi dywersanta i sabotażystę, który w PRL-u chodzi sobie wolno po stolicy — wspomina Karpiński.
Wesoły epizodzik. Ale losy konstruktora wesołe nie były. Mógł robić wszystko, pod warunkiem że nie będą to komputery. Czyli nic. Minister przemysłu maszynowego Tadeusz Wrzaszczyk chciał go zagonić na „front” konteneryzacji kraju. Wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami ze złości. Machnął ręką na przeszłość. Skończył kurs rolniczy. Wydzierżawił starą chałupę na Mazurach. We wsi zapadłej. I 30 ha nieużytków. Wstawił okna, podciągnął kabel z prądem, zbudował kominek. Dało się mieszkać. On, konstruktor maszyn matematycznych, i ona, żona Ewa, magister matematyki i informatyki. On karmił świnie i kury, ona doiła jedyną krowę. Taki był układ. Raz w tygodniu jeździł jeszcze na Politechnikę Warszawską dać wykład studentom budownictwa, dla pieniędzy. Przy okazji sprzedać jajka. I tak do 1980 r., gdy do pobliskiego PGR-u przyjechali dziennikarze. Dyrektor wspomniał im coś o oryginale z pobliskiej wioski, co przychodzi po paszę dla kur i bajdurzy o komputerach. Pojechali z ciekawości. Wrócili z Kroniką Filmową. Bo wśród świń znaleźli „słynnego budowniczego komputerów”. Do kamery Karpiński wypalił, że woli prawdziwe świnie od ludzi. Poszło w Polskę. Później Aleksander Bocheński napisał artykuł: „Konstruktorzy do świń!”.
Doradca Balcerowicza
Dalsze losy inżyniera Karpińskiego są mniej sensacyjne, choć niejeden palnąłby sobie w łeb.
Karpiński wyjechał do Szwajcarii, do swojego przyjaciela Stefana Kudelskiego (tego od magnetofonów).
Trzy dni później wybuchł w Polsce stan wojenny. Otworzył firmę Karpiński Computer Systems. Zrobił
robota sterowanego głosem. Już miał rozpocząć produkcję. Nie zdążył. Zbankrutował. Potem wymyślił
Pen-Readera, skaner do wczytywania tekstu. W 1990 r. wrócił do Polski z zamiarem jego produkcji. Nie
starczyło pieniędzy. Wyprodukował 500 sztuk, zanim BRE Bank położył rękę na produkcji i jego domu w
Aninie. Kredyt okazał się zabójczy. 120 procent odsetek. Karnych. Kolejny pomysł — kasa dla
handlarzy targowych i małych sklepów. Jak twierdzi, tak małej (20/16 cm) nie zbudowano wtedy nigdzie
na świecie. Miał już umowę z Libellą. Nie wypaliła. Podpisał drugą, z Apatorem. Produkcja miała
ruszyć lada dzień. Brakowało jedynie zamówionych w Warszawie płyt głównych. Przyszły, ale:
— Wszystkie spieprzone, co do jednej. Całe 3 tysiące. Potem wyszło, dlaczego. Ten sam kooperant robił płyty dla konkurencji, która miała siedzibę w tym samym budynku, co on — mówi Karpiński.
Dwa lata był doradcą ds. informatyki ministra Leszka Balcerowicza i Andrzeja Olechowskiego.
— Na trzy czwarte etatu, żeby móc robić swoje komputery, a nie tylko papierki — wspomina Karpiński
Dzisiaj ma 81 lat. Mieszka w wynajętej, skromnej kawalerce we Wrocławiu. Nie żyje w luksusie, jak sądził pewien Szwajcar, któremu Karpiński opowiedział o swoich wynalazkach. Część emerytury zabiera bank za niespłacony kredyt. Karpiński ledwo się porusza. Niemiecka kula. Ale na pytanie, kim jest, odpowiada dziarsko: programistą. I z wysiłkiem sięga na półkę po najnowszy wynalazek, niewielki przedmiot mieszczący się w dłoni — skaner dla księgowych, który rzędy cyfr z ksiąg handlowych zamienia na kolumny w Excelu, automatycznie wychwytując i korygując ewentualne błędy w obliczeniach.
— To dzieło moje i syna Daniela, który niedawno założył firmę informatyczną. Na razie sprzedajemy skaner w Szwajcarii. W Polsce wciąż szukamy kogoś, kto by go sprzedawał — mówi Karpiński.
Czyżby historia się powtarzała? Karpiński już się nie przejmuje.
— Mam własny sposób na kłopoty: gdy nic nie mogę zrobić, po prostu je olewam — mówi konstruktor.
Jego dawny współpracownik Zbysław Szwaj też ma na swoim koncie wiele konstrukcji i wynalazków, począwszy od spektrometru, aparatu do diagnozowania tarczycy, a skończywszy na radiometrycznym znaczniku planktonu. Ale skończył z tym. Dzisiaj produkuje sportowego Leoparda z 405-konnym silnikiem Corvetty. Ręczna robota. Za 150 tys. dolarów od sztuki.
Było też kilkadziesiąt ciekawych komentarzy, ale nie miejsce by je tu zamieszczać.
Świetne zestawienie ewolucji i Boga z bloga Janusza Korwin-Mikkego (z dnia 2008.05.24):
Przechodząc do polityki: jestem wyznawcą Teorii Ewolucji - i zdecydowanym przeciwnikiem (zwłaszcza: przymusowego) wykładania jej w szkole. Podobnie z Teorią Względności (której nie rozumie 99,9% uczniów - a która służy do nauczania, że "wszystko jest względne"). Jeśli tylko 2% ludzi jest w stanie zrozumieć jakąś teorię, nie ma sensu męczyć nią pozostałych 98%. Tym 98%.om wbija się do łebków Teorię Ewolucji z powodów politycznych: za jej pomocą podważa się np. dogmaty religijne. Tymczasem choćby z uwagi na oszczędność w wydatkach na policję jest niesłychanie korzystne, by te 98% wierzyło, że jak będą kradli i mordowali, to pójdą do Piekła. Istnienie (lub ew. nie istnienie) Piekła jest przy tym całkowicie obojętne.
Niech rozmaici lewicowi liberałowie chwytający się za głowy na widok kamer policyjnych na każdym rogu ulicy zrozumieją wreszcie, że stały się one potrzebne, bo przy pomocy Teorii Ewolucji zniszczono w młodym pokoleniu wiarę w Boga, w Niebo i w Piekło. To Wasze dzieło, pół-inteligenci z okolic "Gazety Wyborczej" i Brukseli.
Tym króciutkim tekstem ubiegł mój rozdział o Bogu.
Przy okazji zwrócmy uwagę na to, że napisał, iż jest "wyznawcą Teorii Ewolucji". Czy można być wyznawcą dugiej zasady dynamiki Newtona?
Wyjazd służbowy do Wadowic - firma odzieżowa i potem do Buska - informatyzacja szpitala. Dostałem na tak zwanej "trasie szybkiego ruchu" mandat, za przekroczenie prędkości. Dzień słoneczny temperatura około 20oC. Jadę osiemdziesiątką zjeżdżam na prawy pas wyprzedza mnie samochód osobowy z dwiema antenkami i dwoma facetami w koszulach policjantów. Każą się zatrzymać. Pokazują film. Ok jest przekroczenie bo "Powinien Pan jechać 50." Ponieważ są sympatyczni pytam czy mogą mi wytłumaczyć dlaczego właśnie tu jest ograniczenie do 50 km/h. "Bo było do 80 km/h ale jest tu przejście dla pieszych, na którym podczas gęstej mgły zginęła młoda dziewczyna (jedynaczka) gdy szła do szkoły" - mówią. No i obniżono do 50 km/h. Teraz policjanci mają doskonałe miejsce na zasadzanie się, no to i się zasadzają. Taki państwowy reket [potocznie: wymuszanie okupu wobec osób handlujących czymś, zwłaszcza od cudzoziemców podróżujących przez jakiś kraj; rekiet - SJP].
Wyjazd z Wadowic - pociąg opóźniony o 30 minut decydujemy się na jazdę samochodem do Krakowa. Korki na naszych wąskich drogach - wychodzi średnia predkość 40 km/godz.
Mail do Gusi:
Sekretarka łączy rozmowę do mnie: "Szefie ktoś ze szkoły Michała"
"Dzień dobry, mówi dyrektorka szkoły ale proszę się nie denerwować…"
Parę chwil później byłem w szkole - podjeżdżała również i karetka…
Michał (nie wiadomo jak to zrobił) miał rozcietą na długości ok. 10 cm skórę na wewnętrznej stronie uda (hip). Rana wyglądała paskudnie - jej brzegi były rozwarte na szerokość ok 3 cm.
Po kwadransie byliśmy a ostrym dyżurze w szpitalu dla dzieci na Litewskiej. Mieliśmy farta bo lekarz właśnie kogoś skończył i od razu zabrał się za Miśka. Jak go kładł na stół to przywieziono jakąś dziewczynkę z urazem kregosłupa…
W kierunku tętnicy udowej pomiędzy mięśniem, a skórą była kieszeń na 7 cm głęboka. Kardiochirurg, bo lekarz tej specjalności był na dyżurze, włożył w nią gumowy sączek (zrobił go z gumowej rekawiczki) zaszył wewnętrznie i potem brzegi. Michał był dzielny od początku do końca. Bardzo rezolutny i w ogóle tip top. Trochę go bolało, ale wtedy ściskał moją rękę z całych sił.
Godzinę po wyjściu ze szpitala już pomykał na kulach.
"Rana może ropieć" powiedział lekarz "dlatego jutro muszę go zobaczyć".
Uff…
A wokół upał jak u Gusi w Indiach całe 26 stopni co dla nas Polaków jest wysoką temperaturą
Wpis na forum Onetowym:
Mam pytanie do wierzących: dlaczego o Bogu mówi się, że jest bogiem miłości?
Czytam Biblię i mogę stwierdzić, że jest zupełnie odwrotnie. Bóg opisany w Starym Testamencie jest bogiem okrutnym, mściwym, nie znającym litości, mordercą niewinnych ludzi. Na pewno nie jest to Bóg, którego postępowanie może służyć za wzór uczciwego człowieka. W Piśmie Świętym możemy znaleźć setki opisów jak Izraelici pod boskim kierownictwem mordują tysiące ludzi. Ja jednak chciałbym wam przytoczyć tylko kilka przykładów:
Wycięcie w pień Madianitów razem z kobietami i dziećmi.
Pewnego razu Bóg polecił Mojżeszowi, aby wywarł pomstę na Madianitach. Ten więc posłał 12 tys. żołnierzy na wojnę, którzy pozabijali wszystkich mężczyzn, a kobiety i dzieci wzięli w niewolę. Kiedy przyprowadzili cały łup i jeńców od Mojżesza ten rozgniewał się na nich i powiedział "Jakże mogliście zostawić przy życiu wszystkie kobiety?". Chcąc nie chcąc musieli na rozkaz Mojżesza zabić wszystkich chłopców spośród dzieci, i wszystkie kobiety oprócz dziewic, które mogli zatrzymać dla siebie (wiadomo po co).
Księga Liczb 31:1-18
Zemsta Elizeusza na niesfornych dzieciach
Prorok Elizeusz, następca wielkiego Eliasza, szedł sobie pewnego razu drogą, kiedy nagle mali chłopcy zaczęli naśmiewać się z niego, nazywając go łysielcem. Eliasza tak to zirytowało że postanowił ich przekląć w imię Pana. Nagle za sprawą sprawiedliwego i miłosiernego Boga wyszły z lasu dwa niedźwiedzie i rozszarpały czterdzieści dwoje dzieci.
2 Ks. Królewska 2:23,24
Złożenie w ofierze całopalnej własnej córki.
W Księdze Sędziów mamy opisaną historię Jeftego, który złożył w ofierze całopalnej swoją córkę-dziewicę, w podziękowaniu dla Boga, za to, że pomógł mu w wymordowaniu Ammonitów. Z początku nie miał zamiaru składać w ofierze akurat swojej córki, miał to być ten kto pierwszy wyjdzie od drzwi jego domu. Niestety padło akurat na jego córkę, a że Jefte był honorowym człowiekiem więc dotrzymał obietnicy. Gdyby Bóg miał choć odrobinę miłości i współczucia w sobie, na pewno by nie pozwolił na tak barbarzyński czyn. Dla sprawiedliwego Boga ważniejsza była jednak obietnica złożona przez Jeftego.
Księga Sedziów 11:29-40
Rzeź niewiniątek
Rzeź niewiniątek kojarzy się zwykle z wymordowaniem chłopców w Betlejem na polecenie Heroda. Jednak podobna rzeź miała miejsce dużo wcześniej. Kto był sprawcą tak okrutnej masakry? Był nim oczywiście miłosierny i sprawiedliwy Bóg. Chodzi tu o jedną z plag egipskich, po której to faraon uległ i zgodził się na opuszczenie Egiptu przez Izraelitów. Była to dziesiąta plaga - Śmierć pierworodnych. W Biblii czytamy że Pan pozabijał wszystko pierworodne Egiptu i że nie było domu, w którym nie byłoby umarłego. Czym winne były te nowo narodzone dzieci?
Księga Wyjścia 12:29,30
Zachęcam was drodzy wierzący, żebyście zamiast bezmyślnie wierzyć w to co mówi ksiądz lub jakiś inny duchowny o Bogu, sami sprawdzili jaki jest Bóg naprawdę, czytając Pismo Święte.
~norrt, 01.06.2008 13:43
Nabywca pisanego przez Alberta Einsteina listu, wystawionego na aukcji w Londynie, ujawnił część jego treści - doniosła agencja AFP.
Wielki naukowiec określił w liście wiarę w Boga jako «dziecinne przesądy», a Żydów - jako «naród jak każdy inny».
List ten, pisany w 1954 roku, adresowany był do filozofa Erica Gutkinda. Słowo «Bóg» nie jest dla mnie niczym więcej, niż wytworem ludzkiej słabości, a Biblia - zbiorem wspaniałych, pierwotnych legend, które są jednak dość dziecinne - cytuje fragmenty listu The Guardian.
O Żydach Albert Einstein pisał: Dla mnie osobiście religia żydowska, jak wszystkie inne, jest wcieleniem najbardziej dziecinnych przesądów. A sami Żydzi, do których sam zresztą z zadowoleniem się zaliczam, i z których mentalnością czuję pokrewieństwo, nie są dla mnie ludźmi różnymi od innych.
W innym fragmencie Einstein, który - jak przypomina AFP - odrzucił w swoim czasie propozycję objęcia urzędu prezydenta Izraela - pisze: Z mojego doświadczenia wynika, że [Żydzi] nie są lepsi od jakiejkolwiek innej ludzkiej zbiorowości, lecz chronił ich od największych przekleństw brak władzy. Niczego innego «wybranego» w nich nie widzę.
List wystawiony był na aukcji przez Blooomsbury Auctions. Wcześniej, przez pięćdziesiąt lat, był w rękach prywatnych.
Wczoraj dwa "polskie" szmatławce zamieściły materiał, który zbulwersował Niemców. Ponoć nawet polski Ambasador albo Attache został wezwany w tej sprawie do niemieckiego MSZ. Natomiast wiadomość pewna, bo sam widziałem, to jak trener (Holender - Leo Benhaker) polskiej reprezentacji w piłkę kopaną przepraszał w imieniu zawodników i w imieniu Polaków za ten incydent.
Szmatławiec "Superekspres" (właścicielem są Polacy) zamieścił na stronie czołowej obcięte głowy dwóch Niemieckich zawodników i do tego jakiś głupi tekst. Szmatławiec FAKT (właścicielem sa Niemcy!) zamieścił zawodników niemieckich w strojach krzyżackich i też jakiś głupi tekst. Jedno i drugie porównywało mecz do krwawej wojny.
No i Niemcy są tym oburzeni! I słusznie, bo to wyjątkowo niesmaczne i wyjątkowo nie na miejscu. Ale ze swej strony jak naszego prezydenta jakieś niemieckie pismo przedstawiło w postaci kartofla i myśmy się oburzyli to mówili, że jesteśmy pieniaczami, bo u nich jest wolność prasy.
Warto zwrócić uwagę, że w szmatławcu wydawanym w Polsce przez Niemców mogą Niemcy umieścić tekst szkalujący Niemców, a odpowiedzialność za to zwalić na naród Polski - wspaniała ilustracja słabości grupy.
Po skończeniu studiów maiłem zostać na wydziale jako asystent. Wszystko było dogadane z Józefem P. Miałem jechać sobie na wakacje, wrócić we wrześniu i… Wróciłem i zobaczyłem dziewczynę, która sprawiała wrażenie pracowniczki Zakładu. Walę do P. i pytam: "Kto zacz?". "A to nasza nowa pracowniczka pani Elżbieta J.". No to zaniepokoiłem się czy będzie dla mnie miejsce - "Niestety limit etatów jest wyczerpany…" ta informacja była dla mnie jak walnięcie obuchem. Nie zostałem na uczelni, nie zostałem pracownikiem naukowym,… i chwała Bogu.
Dwadzieścia pięć lat później w internecie znalazłem następujące informacje:
Każdej stronie książki odpowiada strona źródłowa oryginału. Jak na dłoni widać zatem zakres nierzetelnych zapożyczeń, jakich dokonała autorka.
MILCZENIE RECENZENTA
Marek Wroński
Niniejszy artykuł dotyczy sprawy, która od 4 lat nie została właściwie załatwiona w Politechnice Warszawskiej. Tam właśnie w 2003 roku wyszedł skrypt-książka Mechanika analityczna dr inż. Elżbiety J., adiunkta stabilizowanego Instytutu Techniki Lotniczej i Mechaniki Stosowanej Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa PW. Skrypt wydała uczelniana Oficyna Wydawnicza, a jego recenzentem był wybitny uczony prof. Andrzej T. Jego recenzja z 4 lipca 2002 dyplomatycznie stwierdzała, iż publikacja „spełnia ogólne warunki stawiane podręcznikom akademickim”, ale w obecnym kształcie należy dokonać skrótów rozdziałów 1, 3, 4 i 5, usunąć rozdział 2 i znacznie poszerzyć rozdział 6. Autorka sugestii tych nie wprowadziła w życie i wiekopomne dzieło poszło do druku tak, jak się urodziło.
Skarga dyrektora
W połowie marca 2004 prof. Krzysztof Arczewski, dyrektor Instytutu Techniki Lotniczej i Mechaniki
Stosowanej Wydziału MEiL PW, złożył pismo-skargę do ówczesnego prorektora ds. nauki – prof. Piotra
Wolańskiego. W piśmie tym poinformował, że skrypt-książka dr inż. J. jest „świadectwem ignorancji i
nierzetelności przede wszystkim Autorki”. Zdaniem Arczewskiego, publikacja taka „ośmiesza
wydawnictwo, a także czyni szkodę samej uczelni”. Książka ma „liczne błędy i kuriozalne
sformułowania”. Co więcej, w opinii prof. Arczewskiego pozycja ta „jest kompilacją na granicy
plagiatu przynajmniej 10 podręczników i monografii. Książka liczy 215 stron tekstu – reszta to spis
treści, przedmowa i bibliografia. Po dokładnym przejrzeniu pierwszych 4 rozdziałów tych 139 stron,
tylko w przypadku 15 stron nie udało się ustalić źródła pochodzenia. Pozostałe 124 strony, czyli
około 90 proc. tekstu, to przepisywane słowo w słowo lub tłumaczone z ewentualnym retuszem fragmenty
podręczników i monografii wydanych po polsku lub angielsku. Najdłuższe z nich liczą 34, 26, 25
stron, krótsze zaś 11, 5, 6 stron.
Książka zawiera dziesiątki lub nawet setki błędów, część z nich można przypisać niechlujnej korekcie. Znajdują się także liczne błędy, których nie sposób wytłumaczyć inaczej niż ignorancją Autorki. Są to błędy na żenującym poziomie. (…) Często wynikają one z braku rozumienia tekstu oryginalnego, jego bezkrytycznego tłumaczenia, braku znajomości elementarnych reguł rachunku wektorowego czy samej mechaniki.”
Dalej autor pisma podawał, iż w skrypcie są liczne niekonsekwencje wynikające bądź z faktu pomijania części tekstów źródłowych, bądź z braku jednolitości oznaczeń, gdyż korzystając z kilku źródeł Autorka nie zawsze była w stanie konsekwentnie wprowadzić własnych oznaczeń.
Prof. Arczewski podkreślił „brak odwołań do pozycji, z których Autorka tak obficie korzysta. W bibliografii Autorka „zapomniała” przywołać takie pozycje, jak: B. Tabarrok, F.P.J. Rimrott, Variational methods and complementary formulations in dynamics, Kluwer Publishers, Dordrecht, 1994 – nie mniej niż 34 strony przepisane, a także C. Lanczos, The variational principles of mechnics, University of Toronto Press, Toronto, 1992 – nie mniej niż 11 stron, I.M. Gefland, S.W. Fomin, Rachunek wariacyjny, PWN, Warszawa, 1979 – nie mniej niż 5 stron, P.E. Nikrawesh, Computer-aided analysis of mechanical systems, Prentice-Hall, 1988 – nie mniej niż 4 strony przepisane.”
Na końcu tego pisma-listu autor prosi rektora o wyjaśnienie „jak doszło do opublikowania podręcznika, który zawiera więcej błędów niż stron, narusza prawa autorskie, a ponadto daje, niezasłużenie złe, świadectwo środowisku, z którego wywodzi się Autorka. Pytanie, z którym zwracam się do Pana Rektora, jest dla mnie o tyle przykre, że opiniodawcą pracy był bardzo szanowany przeze mnie prof. A. Tylikowski. Przypadek omówionej przeze mnie książki nie jest, niestety, odosobniony. Istnieją także inne pozycje dotyczące mechaniki (tylko w tym zakresie mogę się wypowiedzieć) wydane przez naszą Oficynę Wydawniczą, które zawierają podobnie porażającą liczbę błędów wynikających z jednej strony z ignorancji Autorów, a z drugiej niezrozumiałego procesu opiniodawczego, kończącego się skierowaniem do druku.”
Pismo kończyło się apelem o skierowanie tej sprawy do Komisji Etyki w celu wywołania dyskusji w środowisku na temat słabości krytyki naukowej. Towarzyszyły mu załączniki, w których dokładnie określono, skąd przepisano całe fragmenty tekstu, jego kopię zaś skierowano do wiadomości dziekana wydziału prof. Krzysztofa Kędziora.
List dotarł na biurko prorektora Wolańskiego i… zapadła głęboka cisza. W rozmowie telefonicznej wiosną 2007 prof. Wolański przyznał się, że nie podjął żadnych kroków, bowiem w parę tygodni później ówczesny rektor PW, prof. Stanisław Mańkowski, zmienił jego zakres obowiązków i wydawnictwo politechniki przestało mu podlegać. Na moje pytanie, dlaczego nie zbadał tej oficjalnie zasygnalizowanej nierzetelności naukowej, którą przecież jako prorektor ds. nauki miał ustawowy obowiązek wyjaśnić, zapadło milczenie.
Najlepsza obrona to atak
Niecały miesiąc później na ręce dziekana Krzysztofa Kędziora wpłynęło pismo od dr inż. Elżbiety J.,
w którym opisała, jak to dyrektor Instytutu, prof. Arczewski oraz kierownik Zakładu Mechaniki dr
hab. Ryszard Maroński mobbingują ją i dyskryminują, utrudniając wykonywanie obowiązków zawodowych i
sfinalizowanie pracy habilitacyjnej oraz blokują dostęp do konferencji naukowych.
Dziekan powołał 5-osobową Komisję Wydziałową pod przewodnictwem prof. Andrzeja Styczka, która zajęła się skargą dr J.
Tymczasem 6 maja 2004 dr Maroński odpowiedział dziekanowi, odpierając szczegółowo konkretne zarzuty, dołączając dokumenty na poparcie tego, iż pretensje pani adiunkt nie mają faktycznych podstaw.
W połowie czerwca 2004 sprawozdanie złożyła komisja, która nie potwierdziła zarzutów mobbingu i dyskryminacji. Wręcz przeciwnie, stwierdziła, że dr J. pobiera jedno z najwyższych uposażeń spośród adiunktów, otrzymała 1,5-roczny „urlop habilitacyjny”, który spędziła w USA, a koszta podróży zostały pokryte przez uczelnię. Wielokrotnie korzystała z finansowania jej uczestnictwa w rozmaitych konferencjach naukowych krajowych i zagranicznych, obecnie zaś otrzymuje stypendium habilitacyjne.
Komisja uznała, że zarzutami prof. Arczewskiego pod adresem skryptu powinien się zająć rzecznik dyscyplinarny, bowiem sama nie ma kompetencji. Natomiast, jeżeli mimo tych wszystkich faktów, dr J. nadal uważa, iż jest „mobbingowana”, to powinna złożyć skargę do sądu, który rozpatrzy sprawę.
Dr praw Wojciech Nosek polecenie wszczęcia wyjaśniającego postępowania dyscyplinarnego wobec dr J. otrzymał od rektora Mańkowskiego 10 lutego 2005. I po miesiącu umorzył je, bowiem jego zdaniem, „odkrycia, idee, procedury, metody i zasady oraz koncepcje matematyczne” nie są objęte ochroną prawa, więc nie można stawiać autorce skryptu zarzutu, iż relacjonowała idee czy metody różnych autorów. Ponieważ zamieściła w skrypcie spis dzieł, niczego nie podawała za swoje. Dlatego stan faktyczny nie wskazuje na naruszenie praw innych autorów.
Cały powyższy wywód rzecznik Nosek oparł na wyjaśnieniach wyłącznie obwinionej. „Oskarżający” prof. Arczewski nie został przesłuchany. Co więcej, nie powiadomiono go ani o wszczęciu, ani o umorzeniu postępowania wyjaśniającego, co jest prawnym obowiązkiem uczelni. Rzecznik także nie zauważył, iż postępowanie wyjaśniające nie miało żadnych podstaw prawnych, bowiem cała sprawa uległa przedawnieniu po 4 miesiącach od chwili wpłynięcia na biurko rektora, który od razu nie podjął wymaganych prawem kroków. Takie wtedy były zasady prawne…(…)
Pełny tekst w wydaniu drukowanym.
Marekwro@gmail.com
Źródło: http://www.forumakad.pl/archiwum/2008/04/34_milczenie_recenzenta.html
Od lat z zainteresowaniem czytamy artykuły dr M. Wrońskiego o nierzetelnościach w nauce i o stosunkach panujących w środowiskach naukowych i akademickich, jakie w dużej mierze odziedziczyliśmy po PRL-u. Uważaliśmy, że dr Wroński swoimi pracami wypełnia szlachetną misję w dziedzinie ujawniania prawdy. Jednakże pełnienie misji nie może być poszukiwaniem sensacji za wszelką cenę, zwłaszcza tam, gdzie ich nie ma. A to właśnie przytrafiło się dr Wrońskiemu dwukrotnie w sprawach dotyczących Politechniki Warszawskiej.
Przed kilku laty – chyba tylko dla sensacji – dr Wroński usiłował uczynić oszusta i aferzystę z doktora honoris causa Politechniki Warszawskiej – Karola Caroll Porczyńskiego. Jednak po zapoznaniu się z dokumentami posiadanymi przez Politechnikę – dr Wroński zaprzestał stawiania zarzutów nieżyjącemu już wówczas dr Porczyńskiemu.
Wysoce nierzetelny jest również artykuł dr Wrońskiego zamieszczony w tegorocznym kwietniowym numerze Forum Akademickiego pt. MILCZENIE RECENZENTA. Nie bardzo wiadomo w kogo artykuł jest wymierzony – w Recenzenta, w Rektorów i Prorektora PW, czy w autorkę SKRYPTU dr inż. E. J.. Nie wiadomo również, jakiego problemu w istocie artykuł dotyczy: czy recenzji SKRYPTU, czy rzekomego plagiatu, czy przewodu habilitacyjnego dr inż. Elżbiety J., adiunkta na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej.
W tym piśmie bronimy dr inż. J. przed oskarżającymi ją o różne niecne czyny dwoma profesorami – jej bezpośrednimi zwierzchnikami w Instytucie ITLiMS. Siły są nierówne: dwóch profesorów przeciwko jednej kobiecie-adiunktowi. Mamy niepłonną nadzieję, że Forum Akademickie, w imię dobrych zwyczajów akademickich, pismo nasze opublikuje w całości na swoich łamach.
Artykuł dr Wrońskiego jest i nierzetelny – bowiem oparty jest tylko na relacjach jednej osoby, i tendencyjny – napisany jest bowiem w interesie tej właśnie jednej osoby i ma za wszelką cenę zaszkodzić w rozwoju naukowym – drugiej. Tą „jedną osobą” jest prof. dr hab. Krzysztof Arczewski, Dyrektor Instytutu Techniki Lotniczej i Mechaniki Stosowanej Wydziału MEiL PW, a „drugą” – dr inż. E. J., adiunkt w tym Instytucie, ceniony już dziś w świecie naukowiec.
Naszą obronę dr J. dzielimy na trzy części: A) sprawę rzekomego plagiatu, B) sprawę przewodu habilitacyjnego, C) sprawę mobbingu stosowanego wobec Niej przez Jej zwierzchników.
A) Sprawa rzekomego plagiatu
Zastanówmy się najpierw, czym jest wydana w roku 2003 (!) przez Oficynę Wydawniczą PW „Mechanika
analityczna” dr inż. E. J.: książką?, skryptem?, podręcznikiem akademickim?, monografią?. Nie
istnieje kategoria „skrypt-książka”, jak to pisze dr Wroński w ślad za prof. Arczewskim. Każdy
skrypt jest bowiem książką, ale nie każda książka jest skryptem. „Mechanika analityczna”
jest skryptem uczelnianym przeznaczonym dla studentów. W naszych polskich warunkach istnieje
zasadnicza różnica pomiędzy skryptem a podręcznikiem akademickim: skrypt, wydawany na koszt
uczelni, wymaga opinii jednego (zwykle z danej uczelni) recenzenta; natomiast podręcznik podlega
opiniowaniu przez dwóch recenzentów, najczęściej spoza macierzystej uczelni autora i zwykle jest
dotowany przez ministerstwo.
Szkoda, że dr Wroński nie zapoznał się z procedurami obowiązującymi w naszej Uczelni przy wydawaniu przez Oficynę Wydawniczą skryptów i podręczników. Jeśli wykładowca danego przedmiotu napisze dla studentów skrypt do swojego wykładu – to jego wydanie muszą zaaprobować: kierownik zakładu, dyrektor instytutu, dziekan wydziału, a wydział wstawia propozycję wydania skryptu do swego planu wydawniczego.
Cykl wydawniczy trwa zwykle od roku do przeszło dwóch lat. Tak więc zgoda Zakładu i Wydziału na druk skryptu dr J. (wydany w roku 2003) musiała zapaść przed rokiem 2002. W tym czasie Kierownikiem Zakładu Machaniki w ITLiMS był prof. K. Arczewski. Czy prof. Arczewski, który 30 października 2002 r. dydaktykę prowadzoną przez dr J. ocenił „pozytywnie”, a Jej „działalność publikacyjną” jako „zdecydowanie pozytywną” (dane z arkusza oceny pracownika) nie wiedział, jaki skrypt powstaje w Jego Zakładzie i pod czym się podpisuje? Dwa lata później, ten sam prof. Arczewski, już jako Dyrektor Instytutu, występuje do Prorektora PW z oskarżeniem dr J. o popełnienie przez Nią plagiatu w skrypcie „Mechanika analityczna”. Skąd się wzięło to nagłe oburzenie Profesora na „nierzetelność” dr J.? Czy stąd, że w 2003 roku wyszło na jaw, że dr J. ma prawie ukończoną rozprawę habilitacyjną i to zaczęło komuś przeszkadzać w Instytucie czy w Zakładzie?
Mamy pytanie: czy dr Wroński miał w ręku skrypt „Mechanika analityczna” i zauważył tam takie podrozdziały jak: Zasada D’Alamberta, Zasada Gaussa, Zasada Hamiltona, Zasada Jacobiego, Równania Lagrange’a, Równania Hamiltona, Równania Hamiltona-Jacobiego, Równania Kane’a, Równania Maggiego, Równania Appella - Gibbsa, Równania Boltzmanna-Hamela, a w rozdziałach zauważył może akapity o kwaternionach, współrzędnych uogólnionych, współrzędnych punktu odniesienia, współrzędnych Denavita-Hartenberga, współrzędnych naturalnych, saniach Caratheodory’ego-Czapłygina, rachunku wariacyjnym, itd. itp.
Czy dr J. napisała w tym skrypcie, że sama to wszystko wymyśliła? Nie ma możliwości, by przedstawiając podstawy jakiejkolwiek istniejącej już dziedziny nauki nie podawać twierdzeń, równań czy wzorów w postaci, którą ktoś, kiedyś przed nami sformułował! Każdy skrypt do podstawowych wykładów jest zawsze pewną kompilacją (nieraz nawet „na granicy plagiatu”!) prac naszych poprzedników z dodatkiem przemyśleń wykładowcy.
Rację miał Rzecznik Dyscyplinarny PW dr W. Nosek, który nie podejmując sprawy o plagiat, napisał w swoim orzeczeniu: „odkrycia, idee, procedury, metody i zasady oraz koncepcje matematyczne nie są objęte ochroną prawną, więc nie można stawiać autorce skryptu zarzutu, że relacjonowała idee czy metody różnych autorów”.
Prof. Arczewski w oskarżycielskim piśmie do Prorektora prof. P. Wolańskiego pisze, że w skrypcie dr J. znajduje się kilkaset (!) błędów. Sam w tym piśmie przytacza ich kilkanaście, z czego spora cześć to błędy edytorskie. Trudno uwierzyć, że na dwustu stronach skryptu, doświadczony naukowiec i dydaktyk może popełnić kilkaset błędów (po kilka na każdej stronie?). A prof. Arczewski uporczywie odmawia przedstawienia autorce listy tych błędów. Może błędy pojawiły się podczas druku? Bardzo łatwo mógł to prof. Arczewski sprawdzić, korzystając z oryginalnego materiału złożonego przez autorkę w Oficynie, ale łatwiej jest z profesorskich wyżyn oskarżyć podwładnego o plagiat. Stwierdzenie prof. Arczewskiego o „kilkuset błędach” zaczęło stanowić istotny „instrument”, którym zaczęto mierzyć wszelkie poczynania dr. J.. Ubieganie się o urlop habilitacyjny, o dofinansowanie wyjazdu na konferencję, czy wpisanie dorocznej oceny do Jej teczki oceny kadry, było podsumowywane stwierdzeniem, że „w skrypcie jest kilkaset błędów”.
B) Sprawa przewodu habilitacyjnego
Niezrozumiałe dla nas jest, dlaczego dr Wroński do sprawy rzekomego plagiatu dołączył sprawę
przewodu habilitacyjnego dr J. Czy dlatego, że jest oburzony tym, że może dojść do habilitowania
„takiej” osoby, czy też dlatego by pomóc utrącić tę habilitację, przedstawiając w bardzo złym
świetle dr J.?
Szkoda, że przed napisaniem artykułu dr Wroński nie zapoznał się z obowiązującą w Polsce Ustawą o stopniach i tytule naukowym. Nie zadawałby wtedy niepotrzebnych pytań i mógłby ustrzec się pomyłek i złośliwych komentarzy. Pragniemy uświadomić dr Wrońskiego, że:
C) Sprawa mobbingu
Gdyby dr Wroński nie poprzestał jedynie na słowach profesorów K. Arczewskiego i R. Marońskiego
(obecnego Kierownika Zakładu Mechaniki w ITLiMS), posądzanych o stosowanie mobbingu w stosunku do dr
J., a twierdzących, że żadnego mobbingu nie ma i porozmawiał np. z przedstawicielami Związków
Zawodowych, biorących udział w ostatniej komisji; gdyby dr Wroński zapoznał się ze wszystkimi
dokumentami, jakie powstały w ciągu ostatnich 5 lat w sprawie mobbingu wobec dr J., to zapewne sam
też zmieniłby zdanie. My uważamy, że mobbing, psychiczne wyniszczanie pracownika, jest stosowany
wobec dr J.. Bo czyż nie jest mobbingiem:
Podsumowując uważamy, że artykuł dr Wrońskiego, zamiast trafić do rubryki pod tytułem „Co z tą uczciwością” nadaje się najpierw do zweryfikowania właśnie pod kątem uczciwości i rzetelności zawartych w nim informacji i intencji. Artykuł w kształcie, w jakim został opublikowany jest niestety, naszym zdaniem, kompromitujący dla dziennikarza.
Przewodniczący Komisji Zakładowej
NSZZ „Solidarność”
Politechnice Warszawskiej
/dr Zygmunt Trzaska Durski/
Źródło: http://www.solidarnosc.pw.edu.pl/aktualnosci/2008/Jarzebowska.pdf
Kolejny przykład układu PŚP (Piranii Środków Publicznych). Prawda jak się fajnie bawią - głównie w
godzinach pracy! Jedni uważają, że ona jest totalnie głupia, inni, że totalnie wybitna. No i się
spierają - piszą epistoły. Świetny układ: ja mówię, że to jest białe ty, że czarne, a
on musi za to płacić, i on będzie płacił dotąd dopóki ja i ty będziemy
mówili, że nasza dyskusja jest bardzo ważna i się przyczynia. Do czego? A można sobie wpisać
cokolwiek co fajnie brzmi. Naukowcy muszą tylko mundrze się wypowiadać, a bezwolne państwo płaci. A
jak to państwo ma sprawdzić kto ma rację? Pytając innych naukowców?
A gdzie mechanizm
weryfikacyjny? Nie ma! Nie ma konkurencji! Kto może potwierdzić, że ona jest złym (bądź dobrym)
naukowcem? "…dr inż. E. J., adiunkt w tym Instytucie, ceniony już dziś w
świecie naukowiec.". A co to znaczy? Skoro ją cenią to niech ją zatrudnią. Skoro ją
mobbują to niech zmieni pracę, akurat teraz na mądrych jest wielkie zapotrzebowanie w firmach
prywatnych - moja sekretarka, wcale nie "ceniona w świecie", zarabia więcej niż ta Pani
doktor. Zrzesztą zarabia to złe słowo ona swą pensje w y p r a c o w u j e. A do rzeczonego
skryptu cenionego już dziś w świecie rzeczonego naukowca rzeczone
państwo pewno nieźle dopłaciło!
Jest jeszcze jeden aspekt całej tej sprawy, rzeczona Pani J. jest przedostatnim względem wieku pracownikiem Zakładu Mechaniki! Ma prawie 50 lat! Najmłodszy jest pracownik przyjęty dwadzieścia lat po niej. Całe to towarzystwo wzajemnej adoracji zapomniało, że trzeba odnawiać zasoby. Oni są tak cenieni i robią tak ważne rzeczy, że młodzi nie są im potrzebni.
Kilka lat później Pani Elżbieta zostanie profesorem.
Trochę się zagalopowałem w tym pisaniu. Muszę szybko wrócić do pracy - czeka mnie zatrudnianie stażystów - bez nich nie ma mowy o rozwoju firmy. Firma się rozwija bo jest na nas zapotrzebowanie - które przejawia się po prostu tym, że ludzie są gotowi w nieprzymuszony sposób płacić za to co dla nich robimy tyle pieniędzy ile my chcemy za naszą pracę wziąć. Nie jesteśmy cenionymi "już dziś w świecie", choć kto wie? Jakbym poprosił paru znajomych to zapewne by wysmarowali stosowne pisma z pieczątkami. Zresztą ja im potem mógłbym się zrewanżować czymś podobnym - szczególnie gdyby mnie to tak mało kosztowało.
Wróciliśmy z tygodniowego pobytu w masywie Olimpu. Super pobyt: nie przytyłem, codziennie byłem na wyciecze w górach. Dwa razy deniwelacja w okolicach 2000m raz 1000m i dwa razy po 300-500, a potem kilkugodzinna wycieczka plażą - wzdłuż prażących się cielsk.
Meteory nieco mnie rozczarowały, teraz to już pełny biznes, choć udają, że się modlą. Ale próbowałem sobie wyobrazić jak to było te 600 lat temu, jak pierwsi mnisi wdrapywali się na szczyty i budowali pierwsze klasztory. Musieli na prawdę ciężko pracować w odróżnieniu od obecnych brzuchatych biznesmnichomenów.
http://wiadomosci.onet.pl/1483549,1292,2,kioskart.html
"Gość Niedzielny" Barbara Gruszka-Zych/25.04.2008 12:24
Co widziały moje oczy
Jest jedynym żyjącym w Polsce spośród więźniów pracujących bezpośrednio przy obsłudze krematoriów.
"Miej Pani do czynienia z tysiącami nieboszczyków dzień i noc. My też byli nieboszczyki, tak jak oni. Pani mnie rozumi?"
Mech porasta ziemię wokół wysadzonych przed wyzwoleniem krematoriów numer 5 i 4 w Birkenau. – Dobrze trzyma wilgoć – mówi Henryk Mandelbaum. Od maja 1944 r., jako pracownik specjalnej grupy roboczej Sonderkommando, tutaj i w nowoczesnych piecach krematoriów numer 2 i 3, palił zwłoki zagazowanych współwięźniów. Miał 21 lat, kiedy w maju 1944 r. esesmani posłali go do tej pracy. – Pierwszego dnia, tu, gdzie mech, leżały stosy napuchniętych, psujących się w upale ciał – pokazuje. – Jedni ciągli zwłoki, inni rzucali je na stos. A wszędzie dym i zapach spalonego mięsa… Pomyślałem, że jestem w piekle. W każdej chwili trzeba było walczyć ze sobą, żeby przeżyć. Tu sekunda była godziną, godzina dniem, tydzień rokiem.
Przerywa opowiadanie i pyta: – Słychać tu coś? – Ptaszki śpiewają – odpowiadam. – A tu męki ludzkie były dzień i noc, pies z kulawą nogą na pomoc nam nie przyszedł – krzywi usta. – O tym trzeba mówić. Nie walczyć bronią, ale ustami, żeby nic się nie powtórzyło – Mandelbaum od ponad 60 lat daje świadectwo.
– Jest jedynym żyjącym w Polsce, a jednym z dziewięciu na świecie więźniów, niezwykłych świadków pracujących bezpośrednio przy obsłudze krematoriów – mówi Adam Cyra, historyk z muzeum Auschwitz-Birkenau. – Ile miliardów da Pani komu, żeby to widział, co ja? – pyta Mandelbaum. – Nie znajdzie Pani takiego. Jestem sam.
Mysz w poszanowaniu
Urodził się w 1922 r. w Olkuszu. – Pochodzę z rodziny wyznania mojżeszowego – opowiada. – Matka była
Estera, a ojciec Dawid. Kiedy miał 4 lata, przeprowadzili się do Ząbkowic Będzińskich, gdzie ojciec
założył zakład rzeźniczy. W 1941 r. przyszli do nich Niemcy i kazali się spakować w 3 godziny. Każdy
zabrał ze sobą walizeczkę, która była ich całym dobytkiem w getcie w Dąbrowie Górniczej. Henryk
rozpoczął pracę w firmie budowlanej. Uciekł, kiedy w 1943 r. z rodziną transportowali ich do
głównego getta w Sosnowcu-Środuli. Przez sześć tygodni ukrywał się u Niemca, członka SA. Potem
pomieszkiwał u znajomych rolników. Kiedy chciał się im odwdzięczyć za opiekę i przyjechał do
sosnowieckiego getta po ciuchy dla nich, został aresztowany i wywieziony do Auschwitz-Birkenau.
Henryk Mandelbaum do dziś śpiewa piosenki, przeplatając nimi wspomnienia. Jak był chłopcem, chodził
z ulicznymi grajkami po Ząbkowicach Będzińskich i zbierał im pieniądze do czapki. Co zrobił z tymi
piosenkami, kiedy wysiadł z wagonu na rampie w Birkenau? Może przyszedł mu do głowy fragment: "Nie
chcę wiedzieć, jak to będzie, gdy odejdziesz, ale po co dziś się smucić i zatruwać sobie myśl".
Wiedział, że tutaj ludzie z gwiazdą Dawida na piersi mogą odejść w każdej chwili. – Tu były w
poszanowaniu mysz i szczur, a nie człowiek… – stoimy na terenie dawnego obozu.
Nie stałem, pracowałem
Na lewej ręce wytatuowano mu numer 181 970. Wiedział, ilu trafiło tu przed nim. Skierowano go do
bloku 13., gdzie mieszkali więźniowie pracujący w Sonderkommando, czyli palacze zwłok. – Nie
mieliśmy szansy na przeżycie jak inni więźniowie – wspomina. – Hitlerowcy co jakiś czas likwidowali
część Sonderkommando, żeby pozbyć się naocznych świadków. Starał się żyć nadzieją. I dodaje, że
gdyby wiedział, iż przeżyje, to by codziennie coś notował. – Jesteśmy na największym cmentarzu
świata – rozgląda się. Z bloku numer 13 następnego dnia poszedł do pracy w krematorium numer 5.
Trzeba było spalić stos psujących się trupów w dwóch dołach, które dziś zarosły trawą. – Tam się
paliło pod gołym niebem w noc i dzień – opowiada. – Czy normalny obozowicz widział to, co moje oczy
i ręce? – pyta sam siebie. W krematoriach 4. i 5. było 8 pieców, dlatego zagazowanych palono też w
dołach. Dla usprawnienia kremacji wybudowano krematoria 2. i 3. z 15 nowoczesnymi piecami. Tam
wszystko było pod ziemią – rozbieralnie, łaźnie, piece. – Jak ja tu przyszedłem, transportowali
ciała windą i rynienką trzeba było je ciągnąć do pieca, a one nie chciały się przesuwać – opowiada.
– To wziąłem wiaderko z wodą, polałem beton i od razu był poślizg. Ulepszałem sobie to życie…
Najgorszemu wrogowi nie życzę takiej pracy. W pół godziny palili w nich 45 osób, w osiem – 720. Do
jednego pieca wchodziło trzech zagazowanych.
– Tu Pan stał? – pokazuję na betonowy placyk wśród ruin, gdzie zbudowano piece. – Nie stałem, stale pracowałem, na trzy zmiany – podpiera się laską.
Stali martwi
– Tu było krematorium numer 2, a 150 metrów dalej numer 3. Takie bliźniaki – Mandelbaum widzi wśród
ruin dawne budynki. Więźniowie nadchodzili od strony małej rampy. Ledwie żyli po kilkudniowej
podróży w zamkniętych wagonach bez jedzenia i picia. – Jak wysiadali, to już w 20 proc. byli
nieboszczykami – opowiada. – Wtedy esesmani robili selekcję. Wybierali zdrowych, młodych mężczyzn i
kobiety do roboty. A reszcie mówili, że muszą się wykąpać. Co oni ze sobą zabierali? Szczoteczkę,
mydło, ręcznik i cały dobytek – obrączki, łańcuszki, pieniądze. Pod ziemią była rozbieralnia, do
której schodzili schodami. Pierwsi wieszali swoją odzież na hakach, kolejni na ławkach, ostatni
kładli ją na beton. Ta łaźnia miała prysznice prowizorki przy suficie. I oni wierzyli, że idą się
kąpać. Dopiero jak widzieli, że stoją w tłumie, jeden koło drugiego, to miarkowali, że coś na raz
ich za dużo. Kiedy chcieli wychodzić, esesmani kolbami upychali ich na chama. Nie wiem, czy w tym
betonie zobaczylibyśmy okienka, w kwadracie 30 na 30 centymetrów – nachyla się. – Miały wkłady z
grubej siatki. Za każdym transportem jechała karetka czerwonego krzyża i stawała przed krematorium.
Właśnie przez te okienka wrzucali cztery, pięć puszek cyklonu B. To były takie kryształki, jak przed
wojną używali do prania – zielonkawe, niebieskie, rozpuszczające się w powietrzu. – A oni w tym
tłumie pragnęli powietrza i wchłaniali w siebie truciznę. Umierali w ciężkich boleściach, Aniołku –
zamyka oczy. – To trwało od 20 minut do pół godziny. Jak potem otwierano te wrota łaźni i stali tak
martwi, jeden koło drugiego, to był niesamowity obraz.
Najszybciej paliły się ręce
– Tak ginęli i nie było wyjścia. Jak im mogłem pomóc? – Mandelbaum sam stawia sobie pytania. –
Gdybym komuś powiedział "idziesz do gazu", to i jego, i mnie zaraz by nie było. Myśmy czekali na
pomoc. Czy Oświęcim to było pudełeczko, które ktoś schował do kieszeni? A jednak świat o nas
zapomniał.
To pracownicy Sonderkommando musieli wyciągać nieboszczyków z komór. – Trzeba było strzyc im włosy, przeszukać w ustach, czy nie ma złotych zębów, a potem wyrywać je obcęgami. Sprawdzać, czy nie schowali czegoś do nosa, uszu, a kobiety w pochwach – wylicza.
Musieli to wszystko robić pod okiem esesmanów. Kiedy tamci na chwilę odchodzili, czasem wzięli coś dla siebie. Mandelbaum przekazał czterem więźniom zabrane stąd pieniądze i zegarki, i w ten sposób pomógł im w ucieczce.
– Tu się człowiek przyzwyczaił, że wszyscy są nago. Jak lekarz, normalna sprawa – wyjaśnia. – Tylko jak widziałem piękne jak Wenus 16-letnie dziewczyny i mężczyzn, takich Apollinów, to serce mi biło jak Zygmunta dzwon – nie umie ukryć wzruszenia. – Odkładaliśmy ich pod drzewa, żeby dłużej leżeli, a pozostałych ciągnęliśmy do palenia w dołach koło krematorium numer 5. Najszybciej paliły się ręce, nogi i głowa – mówi. Przeciągali ciała do dołów. Każdy z nich miał po bokach 80-centymetrowe rowy. To w nich gromadził się ludzki tłuszcz. – Jak zebrało się trzy czwarte dołku, to garnkami i miskami wybieraliśmy go i oblewali nieboszczyków, żeby się mocniej palili – nie może zapomnieć.
Czy wtedy pamiętał słowa piosenki, którą nam dziś śpiewa: "Kochać nie warto, tęsknić nie warto, smutki odganiać i kazać sercu obojętnym być"? – Nie mam wykształcenia – powtarza – przeszedłem uniwersytet życia.
~Grimm, 28.04.2008 10:31
A UMIECIE KATOLICY podać CHOĆ JEDEN REALNY przykład
kiedy to wasz "Bóg" ingerował w świat żeby pomóc ludziom? AUSCHWITZ TO DOWÓD NA BRAK TAKIEJ ISTOTY.
Tylko nie piszczie że pare tysiecy lat temu morze rozstąpił:)
dymekforyou@op.pl, 28.04.2008 10:46
NO I WIDZICIE ATEIŚCI DO CZEGO DOPROWADZIŁ ATEIZM?
ATEIZM TO BARDZO ZRYTY POGLĄD
~SIMON, 28.04.2008 06:09
Wywiad z tym Panem …
( dopoki jeszcze zyje ) powinien byc pokazywany wielokrotnie w niemieckiej TV w godzinach
najwiekszej ogladalności !!!
~BR, 30.04.2008 21:44
Przeczytajcie !!! Jestem historykiem - akurat ostatnio znów zacząłem wczytywać
się akurat we wspomnienia czy dokumenty dotyczące zbrodni niemieckich wczasach II wojny
światowej.
Mam Wielką Prośbę nie zapominajcie, że Polacy Też byli masowo mordowani !!!!!!! CaŁy czas się mówi o
Żydach i to jest prawda, ale pamiętajmy o Naszych pomordownych !!!!!!!!!!!!
Najsmutniejsze jest to, że większość zbrodniarzy nie została nigdy ukarana. Co gorsze wielu z nich
żyło w dostatku po wojnie dzięki bogactwu zrabowanemu Polakom czy Żydom !!!!
Wyobraźcie sobie, jakby wyglądal Nasz kraj gdyby go tak Niemcy nie zniszczyli i nie rozgrabili !!!!
To przez nich przechodził też front, który dopełnił zniszczeń. To przez nich wielu co przeżyło
pozostało poza granicami Polski !!!! I to przez nich w końcu był u Nas komunizm, który dopełnił
wszystkiego !!!!!!!
W niedługim czasie podejmuję pracę nad książką na temat co porabiali zbrodniarze po wojnie. Chodzi
mi o takich szeregowych np. którzy pracowali w Oświęcimiu, a na swoich rękach mieli setki istnień
ludzkich
mmogszewczyk@op.pl, 28.04.2008 07:00
Experyment
W klatce zyje pewna ilosc szczurów, maja jedzenia pod dostatkiem.
Etap 1: Dododajemy wiecej szczurów i jedzenia tak by dalej nie brakowalo jedzenia Szczury dalej
rozmnazaja sie, jedza, itd…
Etap 2: Jest ten sam, dodajemy wiecej szczurów i jedzenia.
Etap 3: To samo…
Etap 4: (Najciekawszy) Dodajemy wiecej szczurów i jedzenia. Obserwacja: szczury przestaja jesc
pokarm, zaprzestaja rozmnazania sie, zaczynaj zjadac się nawzajem.
PS. A co by bylo gdyby przeniesc to w skale ludzka, hmmm…
~ciekawski, 28.04.2008 11:50
Liberatory nad Auschwitz PRZECZYTAJ
Mieszkam w Wapienicy (dzielnica Bielska-Białej). Dziadek opowiadał, że w czasie wojny alianckie
Liberatory zakręcały nad górami zrzucając resztę bomb, które nie zdołali zrzucić na rafinerię ropy w
Czechowicach-Dziedzicach. Dziadek zawsze mówił, że skoro samoloty dolatywały do nas, (Oświęcim jest
25 km bliżej) to dlaczego nie bombardowały systematycznie torów kolejowych w Oświęcimiu?
~efendi, 28.04.2008 08:12
Tworzenie całości to niesłychanie skomplikowana sprawa. Łyżka dziegciu psuje beczkę miodu. A w zasadzie każdy poruszany przeze mnie temat ma tysiące miejsc, które mogą wygenerować rzeczone łyżeczki dziegciu. Pracuję nad obserwacją - wydaje się, że to praca bez końca… Nie ma żdanych dobrych wzorców. No ale chyba na tym właśnie polega zadanie: wymyślić i opracować wzorce. Jeżeli będą dobre (zgodzą się z nimi ludzie) no to wtedy będę "gość". Zrobić dobrze coś czego nikt przed tobą nie zrobił.
Czytam Orwell'a "Hołd dla Katalonii". Jego analiza Hiszpańskiej Wojny Domowej jest zasadniczo inna od tej przedstawionej w polskojęzycznej Wikipedii.
Trwają Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej. Zasatanawia mnie to kurczowe trzymanie się jednego nieomylnego sędziego. Coś w tym musi być! W latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku w hokeju wprowadzano dodatkowe metody po to, by podnieść bezstronność sędziowania: dwóch dodatkowych sędziów w polu, sędziowie zabramkowi, możliwość odwołania się do zapisu video, zwołanie "konsylium" z uwzględnieniem przedstawicieli obu drużyn, itp. A w piłce nożnej dalej średniowiecze. Oglądam te mecze i praktycznie w każdym przez sędziów podejmowane są błędne decyzje - nawet jeżeli zgodzimy sie, że sędzia jest bezstronny to i tak jeden facet nie jest w stanie wszystkiego dobrze zobaczyć. W polu karnym obrońca robi typowy hokejowy bodiczek - "Nic nie było, grać dalej". Strzelec bramki podczas strzału głową na chama odepchnął rękami obrońcę - bramka uznana, a dwadzieścia minut wcześniej jego kolegę z zespołu należało wyrzucić z gry, ponieważ z premedytacją, z całej siły nadepnął na leżacą nogę czołowego napastnika drużyny przeciwnej. Gdyby go wyrzucono, a bramki po odepchnięciu nie uznano prawdopodobnie wynik meczu byłby zupełnie inny.
Sędziowie zachowują się jak totalni władcy, pomimo że my na powtórkach w telewizji widzimy, że nie mieli racji. Zawodnicy przepychają się ile tylko mogą, padają i odgrywają komedie, na które sędziowie czasem dają się nabrać.
Przy okazji stosowane są różne zabiegi. Widzowie na stadionie nie widzą powtórek, które my widzimy w telewizji. Wczoraj właśnie przez pomyłkę pokazano powtórkę na wielkim ekranie i cały stadion zobaczył, że sędzia nie miał racji. Taktykę nieinformowania jej twórcy usprawiedliwiają pewno wyższą koniecznością, by nie rozwścieczać tłumu. A jednak największą koniecznością jest zapewnienie bezstronnego i bezbłędnego sędziowania. Szczególnie wtedy gdy o wyniku meczu decyduje jedno trafienie.
Cytat z komentarzy internetowych dotyczących wypowiedzi L. Wałęsy, że to on (w domyśle on sam) obalił komunę.
Nikt nie zniszczył komuny
Komuna zniszczyła się sama nie miał w tym żadnego udziału ani Wałensa ani nawet Papież. Troche
zasługi miał Jelcyn ale przedewszystkim Komuna upadła bo okazało się że jak ludzie nie boją się
stracic pracy to nie pracują. Fabryki będące własnością wszystkich były przez wszystkich
okradane i nikt tego nie pilnował. Bezpieka tak naprawde walczyła tylko by utrzymać się i swoich
ludzi przy władzy a nie o system. Mała poprawka stalin tagże miał nielichy udział w upadku
komuny bo prawie zniszczył rosje, i z marzenia Lenina stwożył koszmar milionów ludzi. Wałensa
pojawił się w właściwym czasie i tyle gdyby nie on byłby inny. I też musiał by współpracowac bo
inaczej agenci by go zniszczyli.
Ortografia wskazuje raczej na osobę niewykształconą. W sumie mało to ważne - autor ma we krwi podstawy Fizyki Życia.
Przez media przewala się fala powstała w wyniku książki o współpracy Wałęsy z UB oraz filmu "Trzech kumpli". Trzech kumpli - przyjaciół to: Pyjas, którego zabiła bezpieka, Maleszka, który aktywnie donosił na pozostałych za pieniądze i Widstein, który nie donosił i przeżył. Gdzieś w zakamarkach dyskusji medialnych, zresztą widać to też w przed chwilą cytowanej wypowiedzi, pojawiają się próby odpowiedzi na pytanie kim byli ubecy, dlaczego to robili i co teraz się z nimi dzieje - mają bardzo wysokie emerytury - i dlaczego mają wysokie emerytury.
Generalnie ich i ich statusu quo się broni, większość kluczowych mediów opanowana jest przez byłych ubeków lub różnorakie ich wypierdki i pociotki. Wysokie emerytury i ta obrona są doskonałym sygnałem dla obecnych agentów - możecie robić tak jak oni - patrzecie włos wam z głowy nie spadnie. Co wzmacnia oczywiście przekonanie młodych agentów, że bronić trzeba władzy jakakolwiek by ona nie była. A przecież oni powinni bronić zasad, a nie władzy. Szczególnie wtedy gdy władza zmieniana jest zgodnie z zasadami, wtedy gdy krytyka jest zgodna z zasadami. Obrona zasad sprowadza się do zapewnienienia sprawiedliwego wyłaniania władzy spośród najlepszych i możliwości rzeczowej krytyki, a nie opanowywaniu mediów i poddawaniu przez nie do wyboru kilku idiotów. Jak mantra na wizję, fonię i łamy ciągle wracają tacy dawno już wypłukani przez wyborców, jak Borowski, Miller, Oleksy i im podobni. Brak nowych, brak mądrych.
Ub'eków - forpocztę władzy - system, którego w okrutny sposób bronili doprowadził do nędzy. Nawet ich. Mieli, co prawda, więcej niż inni ale i tak mniej niż przeciętny człowiek na Zachodzie. Skoro tamci UB'ecy tak zajadle bronili tego systemu to nowy powinien im dać nie maksimum lecz minimum, tak by, ku przestrodze, wegetowali na skraju prawdziwej nędzy. Tak dla przykładu zrobić im to co czynili innym - kopnąć ich w "dupę". Czytelny sygnał dla nowego pokolenia UB'eków. Brońcie zasad bo dzięki nim będziecie bogaci na emeryturze, wbijcie sobie na zawsze do głowy "Nie władza lecz zasady są najważniejsze!". Brońcie zasad i eliminujcie tych kto je łamie, a nie tych, którzy przeciwstawiaja się waszym nienasyconym, spasionym jak wieprze przełożonym (niektórzy są szczupli i wysportowani).
Problem w tym, że dla toni czytelniejsza jest władza niż zasady. A drugi to kto niby maiłby wydać taka ustawę, skoro media i sejm są nafaszerowane byłymi UB'ekami i TW (tajnymi współpracownikami - doniosicielami). Twierdzenie każdości: jeżeli nie poniesie konsekwencji może zrobić wszystko.
Cytat z amerykańskiej komedii sitcomo'owej (telewizyjna gównianka, z podkładami śmiechu tak, by widz wiedział, że to śmieszne): "Naukowcy? Nowa idea? Oni jej nie dostrzegą nawet gdyby ugryzła ich w tyłek." i tu się nieźle uśmiałem.
Pracuję nad trzecim dużym rozdziałem - Podstawy matematyczno-fizyczne. Chyba uporałem się już z rozdziałem o obserwacji. Został przeredagowany. Opracowałem ostateczną wersje definicji strategii.
Czytam książkę "Czarna śmierć. Epidemie w Europie od starożytności do czasów współczesnych." autorstwa Christopher'a Duncan'a i Susan Scott, o dżumie w Europie od starożytności (Ateny 460 r. p.n.e.) do siedemnastego wieku. Sporo ciekawych spostrzeżeń potwierdzających Fizykę Życia.
Cytat z internetu:
Lekarze ostrzegają przed nową groźną epidemią
PAP
"Rzeczpospolita": W Polsce doszło do kilkudziesięciu zakażeń wyjątkowo zjadliwym szczepem bakterii, wywołującym jersiniozę - zakaźną chorobę układu pokarmowego. Jej objawy u małych dzieci to ostra biegunka. Natomiast u starszych dzieci i dorosłych przypominają one występujące przy zapaleniu wyrostka robaczkowego.
Bakteria przedostaje się do organizmu człowieka z surowego mięsa. Bakterie wywołujące jersiniozę najczęściej występują w wieprzowinie.
Od 2004 r. do 2006 r. mieliśmy rocznie po dwa przypadki choroby wywołanej przez ten szczep. W 2007 roku już kilkanaście, a w tym kilkadziesiąt. Jak powiedziała gazecie dr Jolanta Szych z Państwowego Zakładu Higieny - "być może stoimy na progu groźnej epidemii".
Jej groźbę pogłębia fakt, że lekarze nie kierują pacjentów na badania, bo ich koszt muszą pokrywać z pieniędzy, które daje im NFZ - stwierdza gazeta.
W Bibli jest napisane co do jedzenia miesa i krwi. Czytamy w Bibli Poznanskiej 5 Mojzesza 12
rozdzial
(cytat)
1 Takie są prawa i nakazy, których będziecie przestrzegać w kraju, który wam dał Pan, Bóg przodków
waszych, w posiadanie po wszystkie dni waszego życia na ziemi.
20 Gdy Pan, Bóg twój, rozszerzy twe granice, jak ci przyrzekł, a ty powiesz sobie: «Chcę jeść
mięso», gdy dusza twoja zapragnie jeść mięso, możesz jeść mięso do woli.
21 Jeśli daleko od ciebie będzie miejsce, które obrał Pan, Bóg twój, by tam umieścić swe imię,
możesz zabijać z większego i z mniejszego bydła, które ci dał Pan, stosownie do mojego nakazu, ile
zechcesz, i będziesz spożywał w obrębie swych murów do woli.
22 Ale jeść będziesz, jak się je gazelę i jelenia; tak możesz je spożywać. Zarówno czysty, jak i
nieczysty mogą je spożywać.
23 Ale się wystrzegaj spożywania krwi, bo we krwi jest życie, i nie będziesz spożywał życia razem z
ciałem.
24 Nie będziesz jej spożywał, ale jak wodę na ziemię ją wylejesz.
25 Nie spożyjesz jej, aby ci dobrze było i synom twoim po tobie, za to, że uczyniłeś, co słuszne
jest w oczach Pana.
28 Pilnie słuchaj i strzeż tego wszystkiego, co ja ci dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twemu
potomstwu na wieki za to, że będziesz czynił to, co dobre i prawe w oczach Pana, Boga twego.
(Koniec cytatu)
Jesli czlowiek bedzie sluchal Boga i wykonywal wszystkie prawa bedzie zdrowy ! Mieso mozna jesc do woli,tylko nie mozna jesc krwi !!!
Przyklad jesli zwierze jest chore i zakarzone bakteriami i mieso nie dobrze upieczone, bakterie przedostaja się do naszego organizmu ! Bez zadnych lekarstw czlowiek umiera !
Za czasow Izraela nie bylo lodowki,mieso 3 dnia mialo byc spalone, poniewaz bakterie rozwijaja się w miesie i powoduja rozklad !
Ksiega Kaplanska 7:17
(cytat)
17 Jeżeli jednak część z tego mięsa pozostanie jeszcze na trzeci dzień, to będzie spalona w
ogniu.
(koniec cytatu)
Ten kto nie chcial byc posluszny Bogu czekaly go cierpienia i smierc! Boze prawa nie zmienily się az do dzisiejszego dnia.
Wszystkie prawa Boze sa godne zaufania ,one sluzyly za ochrona przed wszystkimi chorobami !
~antonina44000, 30.06.2008 10:34
W ten oto sposób religia może stanowić źródło memów pozytywnie wpływajacych na rozwój populacji
Jak zwykle niezawodne dyskusje internetowe, krótkie i treściwe:
Komuniści w dawnym ustroju nie mogli się uwłaszczyć na majątku narodowym. Za pomoca Tajnych Wspólpracowników obalili tamten ustrój i przejęli majtek narodowy.
~cwane skurczybyki, 02.07.2008 09:30
I podsumowująca perełka:
Kulczyk, Krauze, Czarnecki, Walter, Solorz,…
i wszystko jasne. Młodzi zdolni uczciwi pracownicy SB, współpracownicy, donosiciele. A w gazecie wyborczej bez zmian - poradniki jak inwestować tak jak czarnecki, poradnik Krauze jak napisać dobry program i zarobić miliony, i wywiad z Kulczykiem jak zamienić bezproduktywny skwer na tętniącą życiem galerie handlową. Na pierwszej stronie relacja z rozdania wiktorów dla najbardziej zasłużonych dziennikarzy TVN i Polsatu. Ludzie przecież żyjemy w jakimś matriksie o nazwie polska republika bananowa.
~jacek, 02.07.2008 09:09
I lanie wody do młodych, że nie trzeba się uczyć, bo majątek się zrobi "kombinując" tylko się nie mówi, że trzeba było donosic i korzystac z przetargów ustawionych pod TW i klikę.
~obiektywny, 02.07.2008 09:21
Marta zdaje egzamin na AWF, na wydział WF się dostała z definicji jako Mistrz Polski, ale ona woli wydział Fizykoterapii (dawniej rehabilitacji) i dlatego musi dozdać bieg na 400 metrów i pływanie na 50 metrów. W tym roku nie ma egzaminów teoretycznych, bo egzamin maturalny to załatwia. Z drugiej strony ciekawe, kto to wymyślił, że właśnie te dwa przedmioty są tak istotne dla przyszłych fizykoterapeutów?
Stawiamy się przed komisją rekrutacyjną. "Czy ma Pani zaświadczenie o stanie zdrowia?". "Nie, złożyłam je wraz z papierami w sekretariacie.". "Bez tego nie może Pani zdawać, zaświadczenie jest niezbędne!". "?!". "Ale ma Pani szczęście, mamy lekarza dyżurnego w przychodni. Proszę tam iść to zbada i da orzeczenie."
W przychodni jest kilkunastu przyszłych studentów, wszyscy w tej samej sprawie - zaświadczenia. No cóż, trzeba to trzeba, nikt nie protestuje, choć dostanie się na listy egzaminacyjne bez złożenia zaświadczenia o stanie zdrowia nie było przecież możliwe! Badanie jest stosunkowo szybkie trwa ok. 3-4 minuty i…, tu jest clou tej całej sprawy, kosztuje. Trzeba zapłacić 20 zł. Lekarz oczywiście bada pytając "Zdrowy jesteś? Papiery złożyłeś? Były w porządku?". Dwukrotny trzask pieczątki zaświadczenie gotowe, ale bez opłaty nieważne.
Marta wczoraj zdawała przed komisją wydziału Turystyki i Hotelarstwa. Jest na obozie kadry i szykuje się do Mistrzostw Europy. Trener w ogóle nie chciał jej puścić - udało się jej wyrwać na niedzielę. Urzędniczki przyjmujące dokumenty powiedziały, że może zdać egzamin w innej komisji egzaminacyjnej, skoro są tak ważne przyczyny to może to być inna komisja. Stawiliśmy się zatem wczoraj. Dziekan, sympatyczny, trochę marudził, że mu nie można, bo decyzję o dopuszczeniu przed inną komisję powinien podjąć przewodniczący komisji Wydziału Fizykoterapii, ale zgodził się i Marta była egzaminowana. Dziś okazało się, że dziekan Fizykoterapii, p.t. Andrzej W. - zapyziały urzędas - nie zgodził się i powiedział, że Marta ma zdawać egzamin od nowa. Dla przypomnienia dwa super ważne dla rehabilitantów przedmioty: pływanie i bieganie na osiemset. Danusia i Marta poddały się i wyszły. Mistrz Polski w judo - osoba wysportowana na najwyższym poziomie nie zostanie fizykoterapeutą, bo urzędnik chciał powtórzenia egzaminu, którego i tak, jako zdobywczyni tytułu mistrza Polski, nie powinna była zdawać.
Siedzę i piszę na temat stanu równowagi i funkcji właściwości, i tak się zastanawiam po co? Wtedy gdy to pisałem, zdawało mi się to takie odkrywcze i takie ważne, a teraz gdy to próbuję doprowadzić do spójności i logiki wewnętrznej zaczynam mieć wątpliwości czy zamiast chrzanić się z położeniem lub stanem równowagi nie lepiej postawić na badanie dążności? Każdy system (nawet zmieniający się) gdzieś dąży, a jak nie dąży to znajduje się w stanie równowagi.
Przy okazji trafiłem w wikipedii.eng na hasło "Dynamic equilibrium" (occurs when two opposing processes proceed at the same rate), którym mamy do czynienia gdy dwa przeciwstawne procesy (różnego typu) równoważą się i doprowadzają do pewnej niezmienności. A gdzie tu dynamizm, a gdzie tu zmienność w czasie?
Pracuję nad rozdziałem trzecim - nie spodziewałem się, że będą to aż tak duże zmiany. Na szczęście redakcyjne, a nie koncepcyjne. Przy okazji przelatuję ponownie tekst, który wyszedł był już z pod korekty niejakiego Z. Robotę odpierdzielił i bez zająknięcia wziął forsę. A w zasadzie się zająknął, bo na odchodne rzucił uwagę, że korektę robi się raz jeszcze już po zrobieniu składu. Albo rzeczywiście się robi dwa razy (pewno można i trzy) albo gość miał świadomość, że połowę tekstów pominął.
Niestety, jak zauważył APA, większość ludzi ucieka przed odpowiedzialnością - tak zrobić robotę, by na pierwszy rzut oka wyglądała dobrze, wziąść forsę i w nogi, tak by odbiorca nie zauważył, a jak zauważy to już jest za późno na reklamacje. Mało kto sobie uświadamia, że właśnie to jest przyczyną naszego ubóstwa.
Ciągle pracuję nad trzecim rozdziałem - teraz nad schematem poznania - przerabiam schemat Mazurowy.
I niejako by poszerzać swoje możliwości poznania, kupiłem wczoraj dwie książki: "Krótka historia prawie wszystkiego" (rok angielskiego wydania 2003), promowanat w tak egzaltowany sposób: Kilka milionów sprzedanych egzemplarzy! Genialna książka… Trudno sobie wyobrazić lepszy przewodnik po świecie współczesnej nauki" oraz "W poszukiwaniu życia" (rok wydania 2005). Obie potwierdzają, że poznanie zatrzymało się na Dawkinsie. Albo może inaczej, że faceci koncentrowali się na napisaniu książki na temat, a nie na temacie, który chcieli rozwinąć w książce. Po raz kolejny przytaczają stopień skomplikowania cząstek biologicznych i po raz kolejny ogólnikowo to tłumaczą. Jednym słowem dużo "piszą o" ale prawie wcale nie "tłumaczą dlaczego". Ale może na tym właśnie polega powolne uzgadnianie rzeczywistości z jej odwzorowaniem. Aż do momentu gdy to wszystko ktoś poukłada.
Ludzie na forach internetowych zaczynają zauważać, że jedną z form manipulacji są zdjęcia. Dziś umieszczono wyjątkowo niekorzystną fizjonomię Jana Olszewskiego.
Ale zdjecie trafnie dobrane… wasz_donald@op.pl, 15.07.2008 07:18
Zbieg okolicznosci? 15.07.2008 07:20
Manipulacja? 15.07.2008 07:21
Dawniej nazywało się to MANIPULACJĄ 15.07.2008 07:23 ~OS
To jest tzw. "fotografia okazjonalna":)))
Wczoraj oglądałem w telewizji dyskusję na temat pomocy Ministerki Zdrowia, która miała na celu i zresztą doprowadziła do aborcji u czternastolatki. Do rozmów zaproszono największych przeciwników i największych zwolenników aborcji. Ciekawa była formuła prowadzenia tego spotkania. Po wypowiedziach zwolenników burza oklasków. Marek Jurek, których próbował poruszyć temat od podstaw - braw nie dostał. Odbiorcy telewizyjni śmieją się wtedy gdy śmieje się podkład, a jak nie ma braw to znaczy, że facet źle gada. Lewacka feministka Izabela Jaruga-Nowacka mówi: Płód nie jest człowiekiem, ja mam w stosunku do płodu zupełnie inne odczucia niż do dziecka (a w domyśle: i dlatego płody można bez problemu usuwać) - oklaski. Głos próbuje zabrać jej ideologiczny przeciwnik Tomasz Terlikowski i tu wkracza dziennikarka: "Teraz przepraszam jest czas na reklamy, zaraz po nich udzielimy Panu głosu." Dla mediów nie jest istotne meritum dyskusji, tylko dyskusja jako nośnik reklam. Im lepszy nośnik tym więcej reklam się sprzeda.
A swoją drogą ludzie, którzy uważają płód za obiekt nieżywy tłumacząc to tym, że jest w ciele matki i jest w stu procentach od niej uzależniony, nie dostrzegają, że sami będąc lewakami wysysają resergię ze społeczeństwa, i w gruncie rzeczy to ich też można by abortować…
Wiadomość z onet'u http://wiadomosci.onet.pl/1792892,12,item.html
Będziemy pracować nawet 65 godzin w tygodniu
"Polska": szef będzie mógł dłużej trzymać nas w firmie. Unia Europejska chce od przyszłego
roku wydłużyć dopuszczalny tygodniowy czas pracy w krajach członkowskich z 48 do 65 godzin.
Obecnie podstawowy czas pracy w większości państw UE wynosi 40 godzin tygodniowo. Ale gdy
wymaga tego firma, można go wydłużyć jeszcze o osiem godzin. Wejście nowych przepisów dla
pracowników oznacza, że szef będzie mógł wymóc aż 25 dodatkowych godzin - czytamy w
"Polsce".
Bruksela nie zamierza jednak dawać pracodawcom władzy absolutnej. Nie będą mogli przedłużać czasu pracy w każdym tygodniu. Podstawowy obecnie obowiązujący przepis pozostaje bowiem bez zmian - pracownik bez dopłaty za nadgodziny może pracować tylko 160 godzin w miesiącu (cztery tygodnie po 40 godzin). Nowe dyrektywy dają więc możliwość wydłużenia czasu pracy w jednym tygodniu, ale równocześnie zobowiązują pracodawcę do zmniejszenia poniżej 40 godzin w kolejnym lub dania zatrudnionemu dni wolnych - informuje "Polska".
Wyklęty,powstań ludu ziemi. Znowu muszę ab ovo. ~włodzimierz ilicz
CZESC KOMUSZKI !! MAM PYTANIE !! GDZIE W ZYCIU PRACOWAL WASZ TUSK ?!! CZY MA MOZE JAKIES REFERENCJE ?!! GDZIE MOZNA JEGO "CV" … antek_emigrant@v… 22.07.2008 07:33
Żyjemy w XXI wieku…. a wracamy do niewolnictwa !!! ~wuj SAM 22.07.2008 07:32
Dość! [2] 22.07.2008 07:29 Precz z narzucaniem masońskich pomysłów i ich wdrażaniem w … ~prawda
Dzięki wymóżdzonym pryszczom będzie harówa BY ŻYŁO SIĘ LEPIEJ… ale pracodawcom wyzyskiwaczom. POwodzenia !!! ~wolny najmita 22.07.2008 07:28
W końcu, zamiast 65 godzin tygodniowo, będę pracował 45 godzin. ~idiotaDoKwadratu 22.07.2008 07:27
Zdajecie sobie sprawę co się dzieje ????? UBEZWŁASNOWOLNIENIE !!!! NIEWOLNICTWO !!!!! Odwołania do … ~Zombi 22.07.2008 07:27
A MOŻE JEŚLI TEGO WYMAGA FIRMA Zatrudnić dodatkowe osoby .Przepis ten wymyślili nieroby z … ~obserwator 22.07.2008 07:26
Ale co z dyzurami - bo teraz nie wliczaja mi się do 40h tygodniowo. Podobno ma to byc liczone jako praca. ~Zet 22.07.2008 07:26
To jest UE a będzie jeszcze gorzej wkrótce jedną religią będzie katolicyzm. Zduszona zostanie … ~amen 22.07.2008 07:26
Będziemy pracowac nawet 65 godzin w tygodniu.. Są zawody,gdzie,szczególnie w sezonie od wiosny do … ~wojtek 19622 22.07.2008 07:24
"Kapitalizm XIX wieczny nam zagraża - towarzysze…" ~lakpaw 22.07.2008 07:24
Pracuje w URZEDZIE MIASTA- efektywnie 2 godz dziennie 22.07.2008 07:24 nie wysilam się a po 15tej wypoczeta mam jeszcze wiele … ~biurwa
też mi nowość pracuje codziennie po 14 godzin… co jak przeliczę na tydzień wychodzi ok 70h. Na … ~Jacor 22.07.2008 07:24
bez pracy nie ma kolaczy bez pracy nie ma kolaczy pracyjemy wiecej doganiamy europe … ~ed 22.07.2008 07:23
kolejny bzdurny przepis który będzie sprzyjał wyzyskiwaniu szarych pracowników za … ~_DeeJay_ 22.07.2008 07:22
Pracujmy na obiboków i nieudaczników w parlamencie UE, którzy okradają obywateli unii na każdym kroku. Patrz … ~robol 22.07.2008 07:21
:( [1] 22.07.2008 07:20 to może zabrać do pracy spiwory i juz do domu nie wracać …
Najtrafniejszy jest obserwator i dlatego jego cytuję:
Przepis ten wymyślili nieroby z Brukseli aby mieć możliwość fikcyjnych nadgodzin i brania za
darmo kasy. ~obserwator, 22.07.2008 07:26
Jak zwykle o tej porze Cetniewo. Cztery dni w Chałupach, a ostatni to zawody Marty. Marta roznosiła wszystkie przeciwniczki, aż do finału gdzie uległa Węgierce (trzeba przyznać, że rozpracowała Martę - dała się jej wyszumieć i zmęczyć, a potem…)
Młodzi Polacy wypadli w tym roku znacznie lepiej niż w zeszłym, gdzie drugie miejsce Marty było wtedy najlepszym. Teraz było złoto, 3 srebra i parę brązów…, ale Rosjanie wystawili jakiś klub, a nie reprezentację, a Rosjanki w ogóle nie przyjechały. Byli za to Japończycy.
Pierwszego dnia zrobiłem pieszą wycieczkę z Helu do Chałup - 27 km., drugiego rowerową Chałupy - Hel - Chałupy, a trzeciego powtórzenie Hel - Chałupy plus super ścieżka turystyczna po wydmach przed Juratą idąc od Helu. Nadmiar pasibrzuchstwa jest ogromnie męczący - przynajmniej dla mnie. I w gruncie rzezcy frustrujący - niestety ludziom tak niewiele potrzeba do szczęścia: nieróbstwo na plaży, słońce i piwo.
Okazało się, że Marta walczyła ostatnie dwie walki ze złamaną kością łódeczkową w nadgarstku. Zrasta się toto minimum 5 tygodni, a za 7 są jej wymarzone i ciężko wypracowane Mistrzostwa Europy. Czy kości zdążą? Czy ta wymuszona przerwa w treningach nie zaszkodzi, a może pomoże (chyba jednak jest za długa)? Czy kontuzja się nie odnowi w trakcie walk? Przykro.
Osiem medali polskich judoków
JUDO: NAJLEPSZY TAKI TURNIEJ W HISTORII
Jeden złoty, cztery srebrne i trzy brązowe medale zdobyli polscy judocy w zakończonym w niedzielę w Cetniewie Międzynarodowym Turnieju Judo Juniorów i Juniorek. Cetniewska impreza jest jedną z najtrudniejszych w Europie. Co roku do Polski zjeżdżają judocy z całego świata. W tym z krajów-potęg judo, takich jak Japonia, Rosja czy Francja.
Znakomite dziewczyny
W tym roku byliśmy świadkami wspaniałego występu polskich judoczek, które dzięki zdobyciu aż sześciu
medali,
uplasowały się na trzecim miejscu w klasyfikacji medalowej kobiet. Złoty medal w kategorii wagowej
-48 kg zdobyła
Ewa Konieczny. Srebrne wywalczyły Adriana Grabowicz w kategorii -44 kg, Marta Kubań (-52 kg) oraz
Joanna Jaworska
powyżej 78 kg. Brąz zdobyły Magdalena Tronina (- 44 kg), która pokonała inną Polkę Aleksandrę
Ochońską, oraz
Halima Mohamed-Seghir (-57 kg).
- Przed turniejem dziewczyny bardzo ciężko trenowały. Byliśmy na długim, trzytygodniowym obozie w Giżycku - powiedział trener reprezentacji juniorek Robert Radlak.
Osiem innych Polek zajęło w turnieju punktowane miejsca poza poza podium.
Srebro i brąz panów
Wśród mężczyzn srebrny medal dla Polski zdobył Błażej Mielcarek, który w finale kategorii wagowej
-81 kg przegrał z Rosjaninem Michaiłem Polianskowem. Drugi medal wywalczył Dawid Tondera walczący w
kategorii -73 kg. Pokonał on w swojej ostatniej walce Japończyka Yu Yamaki.
W klasyfikacji medalowej reprezentacja mężczyzn uplasowała się na szóstym miejscu. Natomiast w klasyfikacji generalnej całego turnieju, z ośmioma medalami, Polska znalazła się na siódmej pozycji.
Mistrzostwa Europy w Warszawie
Teraz naszych judoków czeka kolejny turniej z cyklu pucharu świata, który odbędzie się w Pradze. Nie
jest to jednak impreza docelowa. Najważniejsze w tym roku są mistrzostwa Europy, które odbędą się we
wrześniu w Warszawie na Torwarze.
- Drużyna jest dobra i równa. Panuje w niej bardzo dobra atmosfera - podsumował trener
Radlak, ojciec sukcesu kobiecej reprezentacji.
Wojtku,
Będę zapewne wyjeżdżał w tym tygodniu (na ok. tydzień). Tekst przejrzałem, ale przyznam szczerze, że
nie wciągnął mnie zbytnio - jeżeli myślisz o szerszej publiczności, należałoby chyba przemyśleć całą
koncepcję książki - tak duże podanie różnych definicji, które do do nieczego konkretnego na razie
nie prowadzą, jest zniechęcające.
Zdaję sobie z tego sprawę ale z drugiej strony, strony rzetelności naukowej, definicje muszą być
- ten rozdział jest najnudniejszy ale niestety kluczowy
Praktycznie wszystkie książki, które były sukcesem rynkowym, też koncepcyjnie były tak
pomyślane, że czytało je się niemal "jednym tchem". Tu przebrnięcie przez ten długi szereg
definicji, czy rozważań o definicji, jest naprawdę trudne.
"O pochodzeniu gatunków" Darwina czyta się równie trudno i nudno. tymniemniej jest to książka,
która zrewolucjonizowła myślenie. O życiu nie da się napisać tak jak pstryknięcie palcami, temat
jest bardzo szeroki i mocno poplątany. I na dodatek nie wytłumaczony, o czym dobitnie świadczą
dyskusje internetowe.
Mam jedną z redaktorek, która może coś by tu pomogła, ale na razie nie mam z nią kontaktu (z
Polinistyki). Jej zdanie byłoby naprawdę cenne, bo przyznam, że w przeszłości naprawiała wiele
tekstów.
Ale z drugiej strony chcę by jak największa liczba ludzi sięgnęła po tę książkę w związku z tym
musze powalczyć o styl i redakcję, w czym mam nadzieję mi pomoże twoje wydawnictwo.
Odezwij się jak wrócisz, Wojtek
Pozdrawiam,
Roman Go.
Jeden z wpisów internauty na onetowym forum:
/http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,46475140,125923523,5385037,0,forum.html/
G Ł O S O W A Ł E Ś na PO ? PRZECZYTAJ - O T W Ó R Z O C Z Y !!!
Padłeś ofiarą pewnego mechanizmu, który od wieków jest stosowany z wielkimi sukcesami w Polsce. Polega on na wiedzy co jest w danym momencie modne, trendy - czyli pożądane, i co jest niemodne.
Co jest w Polsce trendy a co jest żałosne, niemodne? Trendy jest elegancja, ładne garnitury, wysublimowana uroda, dobry gust, bogactwo i smak wyższych sfer, kultura, salony, najlepsze marki. Niemodne jest natomiast tzw. "wieśniactwo". Dresiki, zaciąganie w mowie, miejsca w postaci remizy strażackiej, brudne paznokcie, tipsy, stodoła, widok pola, krówek.
A więc mamy jakiś rząd, czyli jak przez ostatnie 19 lat mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą w białych rękawiczkach, (wyjąwszy okres rządów PIS) która pasożytuje na kraju i mówiąc nieładnie, po prostu kradnie tworząc prawo, które może wykorzystywać i naginać, a ukradzione pieniądze rozdaje swoim członkom*1.
I teraz zaczyna się wojna psychologiczna - zestawia się na zasadzie skojarzeń - złodziej przewalający grube pieniądze na lewych prywatyzacjach - ubiera się go w ładny garnitur, i powtarza słowa klucze kodujące podświadomość - Europa, styl, szyk, elegancja. Czyli koduje nam się takie zestawienie, i teraz wystarczy pokazać w telewizji uśmiechniętego złodzieja w garniturze od Versace, i podświadomość reaguje zwracając nam sugestię, zalewając nas miłymi uczuciami które zostały tam wprowadzone. Potem się zestawia uczciwego człowieka, np. któregoś z braci Kaczyńskich który chce odsunąć od władzy ludzi którzy donosili na kolegów, kradli itd., i rzuca się hasła typu - nienawiść, oszołomstwo, pieniactwo, kłótnie, jątrzenie, złość, bieda, smutek, brzydota. Gdy pokazują Kaczyńskiego w telewizji, zalewają nas uczucia gniewu, zakłopotania, zażenowania. Zauważyłeś to? to się nazywa uwarunkowanie, i odruch Pawłowa. Wie o tym każdy spec od reklamy.
Zasada psychotechniki sprawdza się w polityce doskonale tak samo, jak kodowanie ludziom zachwytu do proszków do prania. Nie wierzysz? Czy myślisz że jakby te metody nie działały, to firmy by płaciły miliardy dolarów na reklamę? sprawdź sam, spytaj przeciętnego człowieka czemu tak bardzo nienawidzi Kaczyńskiego. Odpowie że - "zobacz co oni robią, jak podzielili ludzi, jak jątrzą" każdy z tych zarzutów jest śmieszny i wyssany z palca, no chyba ze zamykanie morderców w więzieniach można uznać za dzielenie ludzi a pogonienie klanów prawniczych i notariuszy, zniesienie składki rentowej, zniesienie podatków od spadków i wiele, wiele innych uznamy za nienawiść, Gdy zaczniesz dopytywać o szczegóły, wyborca PO wpadnie w furię, zaśmieje się, bądź będzie chciał Cię pobić czy opluć jeśli będziesz wizualnie słabszy.
Powtarzanie i zasada skojarzeń, to typowe narzędzie do zmiany osobowości człowieka. Sam ich używam w pracy nad sobą, więc doskonale widzę jak ludzie są zwyczajnie robieni w konia, i są z tego dumni. Cały dramat polega na tym, że nawet gdy człowiek uświadomi sobie że został oszukany, tkwi w tym. Zostało to dokładnie opisane przez psychologów społecznych, podam wam chętnie przykład - świadkowie Jehowy kilka razy mieli ogłaszany koniec świata. Wyprzedawali wszystko co mieli, i gdy się okazywało, że koniec świata jednak nie nadszedł a oni zostali golasami, ich wiara jeszcze się zwiększała - guru mówił że wyprosił jednak u Boga żeby nie robił końca świata i im to wystarczało by wierzyć jeszcze mocniej. Dziwisz się, że wykształceni mądrzy ludzie okazali się aż tak naiwni? Tu nie o wykształcenie jednak chodzi, chodzi o to że taki człowiek przyznając się sam przed sobą jak bardzo został wykorzystany i oszukiwany, straciłby do siebie szacunek - więc brnie dalej jeszcze mocniej. Tak jak kobieta zgwałcona która wierzy, że to jej wina, ze facet nie umiał się powstrzymać i "musiał" to zrobić. Podobnie i wyborca PO, nawet jak zacznie sobie zadawać pytania, patrzeć co się dzieje wokoło niego, rzadko kiedy przyzna że został oszukany. Wtedy zaczyna działać mechanizm projekcji i za własną naiwność i upodlenie obarcza Kaczyńskich, których zaczyna naprawdę nienawidzić, za swoje upokorzenie.
Wielu ludzi często mnie pyta, czemu się bawię w politykowanie skoro zajmuję się zupełnie czymś innym? to proste, poprzez to że sam kształtuję swój umysł i bardzo się interesuję manipulacjami, widzę jak ludzie zostali oszukani, więc o tym piszę. U Kaczyńskich widzę masę wad i błędów w polityce, mają też wiele rzeczy na sumieniu, jednakże nie ma w Polskiej polityce ludzi którzy byliby od nich uczciwsi i profesjonalni jako politycy. Natomiast Tusk to zupełne dno i trzeba być naprawdę mocno zmanipulowanym żeby tego nie widzieć - na mnie większość manipulacji nie działa, bo ja cały czas obserwuję sugestie, które mają na mnie wpływ, więc nie mają do mnie dostępu - po prostu zamykam im drzwi przed sobą.
A co do mnie, wiele razy spotkały mnie przykrości gdy stwierdzałem w dyskusji że glosowałem na Kaczyńskich. Wiele razy się spotkałem z uwarunkowaną nienawiścią do mnie, że śmiem mieć inne zdanie niż ślepy tłum. Jak to dobrze że umiem dać w pysk porządnie, w innym wypadku byłbym nie raz dotkliwie pobity przez wyznawców jedynie słusznej trendy partii politycznej.
Odruch Pawłowa - pokazujesz wyborcy PO zdjęcie Kaczyńskiego, wpada w furię, źle się czuje, kręci mu się z jadu zalewającego całe ciało w głowie. Pokazujesz zdjęcie Tuska z siatką jabłek, Pawlaka na kartoflisku z kosą - wpada w ekstazę, w przyjemny stan umysłu, odpręża się. Zaprogramowanie oczywiście też się dokonuje u wyborców PIS, ale na znacznie mniejszą skalę. Takiej agresji jak u wyborców PO nie widziałem u stronników żadnej partii politycznej. A teraz ta agresja wzrasta, ceny wszystkiego wraz z jabłkami szybują w górę, pensje stoją w miejscu, autostrady stoją, zapaść na giełdzie, inwestorzy uciekają. Zaczyna się obiecywana nam Irlandia.
~bis, 29.07.2008 06:15
Z ciekawostek: onet nie podał (jako głównej wiadomości), że dziś jest rocznica wybuchu Powstania
Warszawskiego.
Rozpisał się natomiast o urzędnikach
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej właśnie rozpisało przetarg na bilety lotnicze w tak atrakcyjne miejsca jak wyspa Bali, Rabat w Maroku, Abu Dhabi w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Rio de Janeiro - podaje radio RMF FM. Na te podróże ministerstwo zarezerwowało prawie 920 tysięcy złotych. Za tę kwotę planuje kupić ponad 540 przelotów "w tą i z powrotem". Wyjazdy nie ominą także kierownictwa resortu. Według urzędników to jednak nie wypoczynek, tylko poważne wyjazdy służbowe na konferencje.
Na Bali na przykład leci pięć osób z resortu, by wziąć udział w konferencji zatytułowanej: "Więcej lepszych miejsc pracy wzmocnienie partnerstwa w celu wykorzystania globalnych rynków pracy dla godnego zatrudnienia", gdzie będą "pracować" przez pięć dni - podaje RMF FM.
Hubert Sauper - autor filmu "Koszmar Darwina":
"W Koszmarze Darwina próbowałem zamienić historię niecodziennego sukcesu okonia nilowego (oraz efemerycznego "boomu gospodarczego", który zaistniał wokół tego "najlepiej przystosowanego" stworzenia) w rodzaj przerażającej alegorii na temat tak zwanego Nowego Porządku Światowego. Takich samych obserwacji mogliśmy dokonać w Sierra Leone, gdzie zamiast okonia był diament, w Hondurasie, skupiając się na bananach, w Libii, Nigerii czy Angoli - tam zamiast rybami, zajmowalibyśmy się ropą naftową. Sądzę, że wiekszość z nas zna destrukcyjne mechanizmy naszych czasów, jednak nie porafi ich sobie dokładnie zobrazować. Nie potrafimy zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, nie możemy po prostu uwierzyć w to, co wiemy.
Jest czymś niesamowitym, że wszędzie tam gdzie odkrywa się podstawowe surowce, miejscowi zaczynają nagle umierać w ubóstwie, a ich synowie trafiają do armii, a córki zostają służącymi lub prostytutkami. Te same historie powtażają się wciąż od nowa. Po setkach lat niewolnictwa i europejskiej kolonizacji Afryki, globalizacja światowych rynków jest najbardziej zabójczym upokorzeniem dla ludzi zamieszkujacych ten kontynent. Aroganckie podejście bogatych krajów do Trzeciego Świata (na który składa się 3/4 całej ludzkiej populacji…) tworzy niezliczone niebezpieczeństwa, które w przyszłości zaczną zagrażać wszystkim ludziom.
Wygląda też na to, że poszczególni beneficjenci tego zabójczego systemu nie są złymi ludźmi i zazwyczaj nie mają niecnych zamiarów. Ci ludzie to także ty i ja. Niektórzy z nas "jedynie wykonują swoją robotę" (latając samolotem z A do B i rozpylajac napalm), niektórzy nie chcą niczego wiedzieć, a jeszcze inni po prostu walczą o przetrwanie. Do takich osób próbowałem w tym filmie podejść jak najbliżej. Siergiej, Dimond, Raphael, Eliza… - to prawdziwi ludzie, którzy świetnie prezentują cała złożoność tego systemu, jednocześnie stanowiąc dla mnie niezgłębiona tajemnicę".
Inteligent zasię daje się nabierać na najbezczelniejsze kłamstwa telewizji – bo on jest wykształcony… i wierzy w swój intelekt. Tymczasem jego „intelekt” to zazwyczaj zestaw paru tysięcy wbitych mu w szkole w głowę sloganów – i propagandzista znający te slogany gra na jego umyśle jak na fortepianie.
Z politycznego punktu widzenia najgorsze jest, że tam, gdzie prosty człowiek nie wytrzymałby i dałby w mordę – inteligent potrafi samemu sobie nad wyraz inteligentnie wytłumaczyć, że „tak trzeba – bo…”. I tu następują liczne uzasadnienia – warto np. poczytać, jak wielcy inteligenci niemieccy potrafili logicznie i przekonująco tłumaczyć konieczność prześladowania Żydów…
(swoją drogą - to jest ciekawe: ludzie na ogół nie umieją Żydów traktować normalnie; muszą albo się przed nimi płaszczyć i zapewniać im przywileje – jak obecnie – albo prześladować!).
Inteligent również zamiast powiesić jakiegoś mordercę tworzy teorie, że „to nie on jest winien – ale środowisko, które go wychowało”. W ten sam lub podobny sposób tłumaczono wyczyny Hitlera, Himmlera… Cóż oni byli winni, skoro wychowali się w anty-semickim społeczeństwie?
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego akurat hitlerowców jednak powieszono… Może dlatego, że już pierwszy rok wojny uczy ludzi, że słuchanie jajogłowych to najprostsza droga do klęski?
Wyższym stopniem inteligenta jest „intelektualista”. Intelektualista jest całkowicie już oderwany od życia; on żyje w świecie słów. Jak napisał był kiedyś śp. Stanisław Lem (cytat z pamięci): "gdy intelektualista napotka zwierzę, które stale chodzi w kółko, to ma problem; aż do momentu, kiedy nazwie je „cyklopedykiem”. Od tej pory na pytanie: „Dlaczego to zwierzę chodzi w kółko?” odpowiada: „Bo to jest cyklopedyk!”- i uważa sprawę za załatwioną".
Gdy np. GenSekiem PZPR został śp.Edward Gierek, intelektualiści zastanawiali się dwa dni (bo wydawało się, że więcej do powiedzenia w aparacie partyjnym miał śp. Władysław Kruczek z Rzeszowa) po czym rzecz wyjaśnili: „Bo Gierek znał wszystkie kruczki, a Kruczek nie znał wszystkich gierek!”. Twórca takiego wyjaśnienia od razu awansował na czołowego sowietologa.
Tak nawiasem: w USA było wiele katedr sowietologii, byli też sowietolodzy w CIA i w Białym Domu – ale nigdy nie udało się tym „uczonym” przewidzieć nazwiska następnego GenSeka KPZS!! A, jak wiadomo:„Savoir c'est prévoir”. Intelektualiści nie znoszą tego, ostrego jak brzytwa, powiedzenia – bo obnaża ono ich niemoc poznawczą. Ale jak ze swojej „wiedzy” mogą cokolwiek przewidzieć, skoro ta wiedza jest wiedzą o książkach i słowach – a nie o życiu?
Albo taka śp. Gertruda Stein. Zupełne beztalencie, żadnej własnej myśli – ale twórczyni „genialnego” powiedzenia „Róża jest różą jest różą jest różą”- i bach! Przeszła do historii.
Tej pisanej przez intelektualistów dla intelektualistów.
Jeśli ktoś chce być twórczy, to pierwsze przykazanie brzmi: „Trzymać się jak najdalej od intelektualistów”.
Bo intelektualizm jest groźną i zabójczą dla umysłu zarazą.
Rozmawiałem z redaktorką. Potwierdziła moje spostrzeżenia, że tekst jest trudnoprzyswajalny, też lekko przegadany. Gdybyś zamierzał skierować go do szerszej publiczności - wymagałby naprawdę gruntownych przeróbek (a nie tylko korekty). Na tekst ten ma rzucić okiem jej były ex…, fizyk z zawodu, czytający sugerowaną w twoim tekście literaturę. Jego opinia też zapewne będzie interesująca - więc zaczekajmy do przyszłego tygodnia.
Wydaje mi się, że powinieneś zastanowić się nad sensem wydania tej książki w tym roku - być może to zbyt mało czasu na sensowne jej przerobienie.
Według mnie taką książkę można kierować do druku dopiero wtedy, gdy będziesz miał pozytywny odzew u tych "testowych" czytelników. Chyba że chcesz stracić czas i pieniądze….
Mówię to szczerze, po koleżeńskiej życzliwości.
pozdr. Roman
Są pewne tematy, które trzeba opublikować bez względu na to jaki by nie był odbiór społeczny.
Galileusz - z powodu swej publikacji mały włos nie stracił głowy,
Newton - nie sądzę by konsultował z kimś czy jego dzieło będzie miało szeroki odbiór
społeczny
Darwin - mocno to przeżywał, a jego "O powstawaniu gatunków…" jest tekstem na prawdę trudnym
i monotonnym. A późniejsze portrety Darwina z korupsem szympansa zapewne nie sprawiały mu
przyjemności
Tibor Ganti - napisał świetną książkę ale nikt jej nie zna, bo brak w niej odniesienia do
naszej rzeczywistości
Marian Mazur (nieznany polski geniusz) - zabłysnął na moment i zgasł (mam nadzieję, że
chwilowo) jego teksty są napisane dość żywo ale za dużo w nich treści i dlatego trudno się je czyta
jednym haustem - trzeba je raczej smakować.
Co do opinii "testowych czytelników" typu ex fizyk, dotyczących trzeciego rozdziału, to nie bedę
miał złudzeń, przerabiał to już za mnie Ganti:
Tym, którzy się dziwią takim wstępnym usprawiedliwieniom, zdradzę, że mniej więcej tylu oponentów zarzucało mi, że teoria chemotonu jest tylko skomplikowanym formalizmeme matematycznym bez związku z rzeczywistością biologiczną, ilu twierdziło, że jest to tylko biologiczna bajeczka, bo nie zastosowałem w niej metod wspólczesnej matematyki np. teorii mnogości.
Książkę wydam. Aby to zrobić stosuję strategię buldożera - idę do przodu. Od tygodnia pracuję ze studentem polonistyki, którego temat zainteresował i wzbogacamy słownictwo. Z kolei liczę, że ty wniesiesz do przedsięwzięcia doświadczenie wydawcy - a jak odbierze to rynek zobaczymy. Ja i tak muszę to napisać.
John
Jakoś nie mam entuzjazmu do pisania. Nie wiem czy to ma sens. Ta redaktorka, to uważa, że tekst jest przegadany - i pewno ma rację - ale cóż przecież nie wyskoczę sam z siebie i Mickiewiczem nie zostanę z dnia na dzień.
Cytat z blogu Korwina:
Problem dzisiejszej Europy polega na tym, że te dwa systemy diametralnie sprzecznych wartości
(normalny – i ten sztuczny, z telewizji) zderzają się ze sobą nieustannie.
Wojna na Kaukazie - Rosja zaatakowała Gruzję poza Osetią
[http://wiadomosci.onet.pl/1803995,12,item.html]
Zaostrza się konflikt na Kaukazie. Wojna wychodzi poza terytorium Osetii Południowej. Rosja zbombardowała ważny czarnomorski port Poti i bazę wojskową Senaki - poinformował Kakha Lomaia, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Gruzji. Poti jest oddalone o setki kilometrów od Osetii Południowej. Według ostatnich informacji, prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili zapowiada wprowadzenie stanu wojennego na terenie całego kraju.
Rosjanie zbombardowali czarnomorski port Poti i bazę wojskową w Senaki na zachodzie kraju. - Sądzimy, że Rosja rozpoczęła ataki na infrastrukturę i obiekty cywilne - dodał Lomaia.
Rzecznik gruzińskiego MSW Szota Utiaszwili powiedział, że rosyjskie pociski spadły również w okolicy rurociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan, umożliwiającego przesyłanie ropy naftowej z basenu Morza Kaspijskiego do Europy Zachodniej z pominięciem Rosji i Iranu. Według prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwiliego, wojska gruzińskie odparły siły rosyjskie i zdobyły stolice Osetii, Cchinwali - podał serwis tvn24.pl za Reuterem. Z kolei według rzecznik rządu separatystycznej republiki, stolica znajduje się w ich rękach. Wcześniej Rosjanie twierdzili, że skutecznie ostrzeliwują pozycje gruzińskie. Według strony osetyjskiej w wyniku walk miało już zginąć ponad 1400 osób.
Rosja popiera (nieźle szmaluje i wspiera militarnie) separatystów Osetyńskich (i Abchazkich). Obywatelom Gruzji (Osetyńcom i właśnie Abchazom) wydawała rosyjskie paszporty. Takie dyfuzyjne przejmowanie kontroli nad terytorium, a jak już przejmą to zrobia Czeczenię i terytorium stanie się czysto Rosyjskie. Gruzja zareagowała militarnie wprowadzając swe wojska do Osetii, bądź co badź na własne terytorium. Rosja wzmocniła swoje kontyngenty pokojowe w Osetii i rozpoczęła się wojna.
Wpisy na forum:
Czy nie ma w tym dziwnego zbiegu okoliczności. Że kilka dni temu dokonano ataku
terrorystycznego i wysadzono w powietrze obiekt na rurociągu BTC na terenie Turcji. Ten sam
ropociąg którego ifrastrukturę atakują w tej chwili Rosjanie w Gruzji. Rosjan tak naprawde nie
obchodzą Osetyńcy (na pewno nie wpuścili by ich do Moskwy, a jesli by wpuścili to
narodowo-komunistyczne zbiry z "Naszości" zrobiłyby masakrę wśród "cziornych" z Osetii). Tak
naprawdę boli ich, że duża część eksportu azerskiej ropy płynie poza ich kontrolą i to 1 mln
baryłek dziennie, tak samo jak równoległy gazociąg.
~Stary Moher, 09.08.2008 06:50
Osetyńcy stanowią ok 9 promili wśród ludności gruzińskiej. Putin ma ich w nosie ale aby dorwać się do kaukaskiej ropy specjalnie finansował osetyńskich separatystów by wzniecić konflikt i mieć pretekst do "pokojowej interwencji". Osetyńcy jak durnie dali się wydymać. Potem pójdą w odstawkę. Skorzysta na tym wyłącznie neofaszystowski neocarat.
~Wojna, 09.08.2008 07:55
poczytałem rano komentarze Rosjan na ich portalach -
~Yasiu, 09.08.2008 08:04
Mail od epistolografa:
Donos z biblioteki:
W ostatnim "Świecie Nauki" jest ciekawy tekst Michaela Shermera o książce "Reinventing the
sacred" Stuarta Kauffmana. Ten ostatni formułuje teorię emergencji i złożoności wszechrzeczy
niesprzeczną z prawami fizyki ale nie dającą się do nich sprowadzić. Za Boga uznaje nieustającą
kreatywność wszystkiego. Konsekwencją takiego myślenia jest zupełne odrzucenie redukcjoznizmu -
zatem nie jesteśmy i nie będziemy nigdy w stanie przewidywać co się stanie z danym obiektem
(zwłaszcza biologicznym) choćbyśmy nie wiem jak perfekcyjną obserwację prowadzili…O ile
wnioskuje prawidłowo ów Kauffman rzecze między wierszami, że pełne opisanie Fizyka Życia jest
niemożliwe już na poziomie ontologicznym. Więc wysiłek jakiego się Pan podjął może być jedynie
iluzoryczny. Ale to "Nas" nie zrazi, prawda?
Z II Zasady Fizyki Życia wynika, że "nie jesteśmy i nie będziemy nigdy w stanie przewidywać co się stanie z danym obiektem (zwłaszcza biologicznym) choćbyśmy nie wiem jak perfekcyjną obserwację prowadzili…" ale wynika z niej również to, że zachowanie obiektów żywych podlega pewnym charakterystykom, które można badać.
Jeżeli nawet za pomocą Fizyki Życia nie jesteśmy w stanie do końca przewidywać to wcale nie oznacza, że jej nie ma lub nie warto jej poznać. Natomiast dzięki niej możemy zrozumieć bardzo wiele. Np. jak życie powstało, jakich zasad się trzymać gdy prowadzi się rozmowy handlowe z pracownikami wielkiego koncernu lub z właścicielem małej firmy, czego spodziewać się po Rosjanach lub Niemcach, jak to się stało (jakie mechanizmy do tego doprowadziły), że Hitler, Stalin, Pol Pot i im podobni wymordowali, w sposób instytucjonalny, tak wielką liczbę ludzi.
przywódcy osetyjscy:
Przed wojną w Cchinwali mieszkali jedynie Gruzini i Żydzi teraz …90%to ruscy. A żeby sobie zdanie
wyrobić
proponuje obejrzeć w google gęby wyżej wymienionych panów.
Zdołował mnie Romek G., dał rozdział trzeci dwóm osobom i… to się nie czyta. Kurcze jak napisać pasjonującą książkę o silniku diesla? Mam poszukać sobie redaktora, który będzie w stanie to przerobić.
Romek zadał mi dużego doła. "To się nie czyta", "To nie wciąga" w istocie od osób, którym to dawałem zero odzewu. Nie wciąga. Ale cóż można na to poradzić. Nie da się zrobić wszystkiego. Wspólnej koncepcji, logicznych powiązań, rozpracowania pojedynczych podtematów, których jest mnóstwo, redakcji, błyskotliwego jezyka, wspaniałych przykładów itd… Po prostu się nie da. Ale nic to muszę przeć do przodu… tylko zastanawiam się czy czasu nie szkoda.
Z blogu Korwina:
W I programie „Polskiego” Radio w audycji p.red.Ryszarda Bugaja odbyła się dyskusja o Ameryce – i bodaj p.red. Maciej Wierzyński (jeśli dobrze rozpoznałem Jego głos) zachwalał to, że Amerykanie nie są zawistni, że chętnie każdemu pomagają itd.
Ta obserwacją jest – a przynajmniej: była (bo teraz w USA socjalizacja postępuje na potęgę) – banalnie prawdziwa. W programie nie wspomniano jednak o przyczynach, dla których np. w Polsce panuje wzajemna zawiść – a w USA: nie.
Tą przyczyną jest to, że Amerykanie, jako jedyny naród w nowożytnej historii, bardzo długo żyli w kapitaliźmie. A Europa, zwłaszcza Wschodnia – zupełnie nie.
W kapitalizmie każdy pragnie się wzbogacić – ale też w jego interesie leży, by wzbogacił się sąsiad. Jak sąsiad jest bogaty, to łatwiej w razie czego pomoże, chętniej coś ode mnie kupi, może trochę taniej coś sprzeda? Mniej chętnie ukradnie mi coś z ogródka… Opłaca się mieć bogatego sąsiada.
Bogatemu sąsiadowi zależy również, bym ja się wzbogacił. Wartość jego domu maleje, jeśli obok będzie stał marny dom biedaka. Z chęcią będzie więc pomagał uboższemu sąsiadowi w bogaceniu się. Mniej chętnie ukradnie on wtedy coś z jego ogródka…
Zupełnie inaczej jest w socjaliźmie. W socjaliźmie pieniądze są ludziom rabowane przez państwo, które część rozkrada, część marnuje – a z reszty tworzy tzw. „fundusz spożycia zbiorowego”.
Życie w socjaliźmie polega więc na tym, by z tego „funduszu” wyrwać jak najwięcej – oczywiście: kosztem sąsiada. Ludzie wychowani w socjaliźmie mają głęboko zakorzenione, słuszne zresztą, przekonanie, że zysk mój oznacza stratę sąsiada – i odwrotnie. Jak inni wepchają się do kolejki po „darmowe leczenie” - to ja muszę czekać pół roku… Jak on dostanie zasiłek – to dla mnie nie wystarczy. Jak państwo da emerytom – to nie starcza dla rencistów; jak da nauczycielom – to nie starcza na bezrobotnych.
W socjaliźmie każdy każdemu jest wilkiem. Jeśli więc socjaliści naprawdę chcą, by w ludziach kształciły się postawy pro-społeczne, to powinni opowiadać się za Dzikim, Drapieżnym, Kapitalizmem.
Zrobiłem sobie jednodniowy urlop w Bob. Michał zgodził się przyjechać i… nie zabrał komputera. W piątek wieczorem jadąc na działkę zatrzymaliśmy się w marketach bo musiałm kupić drewnochron. Misiek poleciał do EMPiK'u kupić sobie grę. Gdy wyjeżdżaliśmy ze sklepów zapytał czy mógłby jakoś jutro zarobić. Odpowiedziałem, że pewnie - jest płot do pomalowania. "A ile mi zapłacisz?" - zapytał. Na to ja, że to zależy od sposobu płacenia. "Czy wiesz o co chodzi?" - pytam. "Tak możesz mi płacić za czas pracy, albo…" i tu nie umiał się dalej wysłowić. "Od pomalowanej sztachety" - pomogłem mu. "Tak, właśnie, od pomalowanej sztachety". "A jak byś wolał?" - pytam. "Za czas.". "A dlaczego za czas, a nie od sztachety?". "Bo można by było się poobijać, a ty i tak musiałbyś zapłacić." - odpowiedział trzynastolatek. Ciekawe co powiedzieli by czterdziestoletni pracownicy naukowi ewentualnie ich rówieśnicy zatrudnieni w urzędach?
W sumie jak na dzieciaka to popracował nieźle: dwa razy po godzinie. No i cały dzień nie grał na komputerze. Wieczorem rozegraliśmy trzy partyjki w bilarda. Dużo trenuję toteż wygrałem.
Pierwsza korespondencja z tłumaczem:
Witam serdecznie,
Z tej strony Jakub Plachy, Pana tłumacz. Jest kilka kwestii, które chciałbym poruszyć, nie chcę zbytnio się rozpisywać w tej pierwszej korespondencji, lecz na wstępie muszę wyrazić jak bardzo cieszę się iż jestem częścią tego projektu. Książka zapowiada się bardzo interesująco, porusza Pan pewne kwestie nad którymi sam się zastanawiałem, więc z niecierpliwością czekam na dalsze części.
Miło mi i cieszę się, że temat Panu leży.
Mam wiele uwag, lecz te tłumaczeniowe i językowe są najbardziej istotne. Po pierwsze, chciałbym wiedzieć dwie rzeczy, jak dobrze włada Pan językiem angielskim, i czy preferuje Pan wersję brytyjską czy amerykańską dla tej książki. Chodzi głownie o to, że istnieją różnice ortograficzne, oraz różne definiendum są używane dla tych samych definiens w tych dwóch odłamach języka. Osobiście uważam że amerykański jest bardziej uniwersalny i rozpowszechniony na świecie, chociaż niekoniecznie w Europie.
Angielski czy amerykański - tu może większa dygresja. Z książką zamierzam "uderzyć" na rynek amerykański - myślę, że jest większa szansa na wydanie jej właśnie tam. Głównie z Ameryki pochodzą książki stanowiące moją bibliografię. Dlatego wskazuję na Amerykański. Natomiast jeżeli Pan czuje się zdecydowanie lepiej w BBC English no to w BBC. To czy uda nam się odnieść sukces wydawniczy zależy od wielu czynników. Oczywiście sam pomysł jest podstawą - i tu mam pełne przekonanie, że moje przemyślenia to jest właśnie to na co próbujemy sobie od tylu lat odpowiedzieć. Drugi czynnik to tekst i to jest makabra (przynajmniej dla mnie bo jestem technokratą :( ). W tej chwili już od roku siedzę nad redakcją mego tekstu i przyznam, że mnie skręca. Jak brakuje mi weny to mam wrażenie, że czas umyka. Jak mam wenę to zdarza się kupa rzeczy, które wytracają mnie z pracy. Upraszczając redakcja sprowadza się do tego "Jak napisać, wytłumaczyć?" i "Jaki przykłąd będzie najlepszy?" a cel jest jeden - by z przyjemnością się to czytało.
Gdy wróciłem z ZSRR w liceum byłem uważany za mistrza tłumaczenia. Nauczycielka mówiła zawsze - popatrzcie Wojtek nie tłumaczy słowo w słowo lecz oddaje sens w danym języku. Bez problemu tłumaczyłem w obie strony bo obu jezyków nauczyłem się w sposób naturalny a nie szkolny. Nie znałem powiązań translacyjnych pomiędzy obu jezykami, wiedziałem po prostu jak daną myśl wyrazić po polsku, a jak po rosyjsku, natomiast regułek nie znałem.
Myślę więc, że w ten sposób powinno odbywać się tłumaczenie: Zrozumieć - Wyrazić myśl. W zrozumieniu może przeszkadzać nagromadzenie materiału - natomiast jego skomplikowanie nie jest na wysokim poziomie. Pani Dorota mówiła mi, że lubi Pan chadzać po górach - jest to moja pasja myślę, że po podpisaniu umowy spotkamy się i podczas kilku wędrówek przedyskutujemy wszystkie wątpliwości.
Angielskim jakoś tam władam. W wieku 22 lat na egzaminie państwowym dostałem piatkę. W tym czasie znałem go najlepiej. Wcześniej bo w wieku 14 lat doskonale władałem rosyjskim, teraz francuskim. Problem z moim angielskim polega na tym, że w zasadzie nie miałem kontaktu z żywymi Amerykanami czy Angolami, na tyle długiego by przejąć ich akcent i styl.
A jeśli chodzi o Pana znajomość języka, chciałbym po prostu wiedzieć w jakim stopniu chciałby Pan uczestniczyć w kwestiach takich jak wybieranie angielskojęzycznych odpowiedników słów przez Pana wymyślonych (zaistniak), a także wskazówek na jakie mogę liczyć od Pana w sytuacjach gdy mój doradca profesor Google nie radzi sobie z jakimiś terminami. Z tej najnowszej części tekstu, miałem problem z następującymi zwrotami:
Źródło główne to Wikipedia polska i angielska (dodatkowo rosyjska i francuska - ale tam sa głównie
tłumaczenia z angielskiej). Plus narzędzia (słowniki) które umiesciłem na ../
Nadanie nazw jest
bardzo trudne ale trzymam się dwóch zasad: muszą odzwierciedlać istotę treści, której dotyczą i być
ogólnoziemsko zrozumiałe - tak by zapamietał to przeciętny Amerykanin. Dlatego też opieram nazewnictwo o
łacinę, grekę i angielski. Skoro emergencja pochodzi od emergo to słowo pochodzące od concido powinno
brzmieć concidencja a po angielsku concidency.
Co do emergencji pochodnej i zaistniającej to przetłumaczyłem to z angielskiego. U nich nazywa się to weak emergency i strong emergency (proszę sprawdzić to na wiki). Ale nazwy te dla przeciętnego człowieka nie niosą żadnej informacji, niczego mu nie tłumaczą. I teraz mamy "klops": czy zostawiamy po angielsku weak i strong (raczej tak) czy wymyślamy coś bardziej adekwatnego (chciało by się ale anglojęzyczni naukowcy by nam tego nie darowali).
Moje uwagi językowe dotyczą części takich jak na przykład ta: Praca nauczyciela (wbrew swej polskiej nazwie, bo już Rosjanie nazywają bardziej adekwatnego określenia - uczyciel) polega na uczeniu, a nie, uwaga na subtelną różnicę, na nauczeniu.
Tutaj, gra słów uczyć/nauczyć w języku angielskim przepada nam, za to istnieją ciekawe słowa teach (uczyć kogoś) i learn (uczyć się), więc wykorzystałem to tutaj. Jednak w tym kontekście, dolny przypis już nie pasuje, więc go usunąłem.
I prawidłowo - jest to zgodne z tym co pisałem o tłumaczeniu jako o oddawaniu sensu a nie przekładaniu słów.
Fragment w którym porównuje Pan różne wersje językowe definicji ewolucji z Wikipedii powinien także być przemyślany, zmieniony – z oczywistych względów przetłumaczenie go wprost tworzy nonsens. Zastanawiałem się nad tym i wymyśliłem takie proste rozwiązanie, można by po prostu zacząć od wersji angielskiej, wstawić ją w miejsce polskiej, i vice versa, tak jak w polskim tekście książki zaczyna Pan od polskiej wersji po czym porównuje Pan ją do angielskiej, odwracamy ten proces w wersji angielskiej.
Akurat tu chodzi mi o ukazanie ogólnego bałaganu związanego z wieloma pojęciami na przykładzie kluczowego dla Fizyki Życia pojęcia ewolucja. I ten bałagan trzeba oddać. Przyzna Pan, że studiując przytoczone definicje w zasadzie nie dowiadujemy się czym ewolucja jest.
Wreszcie inne uwagi, dotyczące aspektów kulturowych, różnic między Polską, no i USA, ponieważ jest to kraj, którego kulturę znam 'od wewnątrz'. Nie jestem pewien czy te wliczają się w zakres moich obowiązków, i czy chce Pan je słyszeć, najlepiej będzie podać przykład.
Gdyby ktoś nie zgadzał się z tym poglądem, to proszę przeprowadzić sondę wśród swoich znajomych i zapytać, czy znają kogoś kto nauczył się języka obcego w szkole?
W polskich realiach to zdanie jest jak najbardziej zrozumiałe i słuszne. Nie jestem pewien czy np Amerykanin zrozumiał by ukryty sarkazm. Z własnego doświadczenia, chodziłem do szkoły średniej i wyższej tamże, myślę tu głównie o szkole średniej, wiem, że ludzie władają językami obcymi, i nie potrzebowali żadnych pozaszkolnych kursów. Oczywiście mogę się mylić. Znam tylko część kulturową, nasza szkoła była dość dobra… Oczywiście można to łatwo zweryfikować, lub może jest to zbyt drugoplanowe aby zawracać sobie takimi sprawami głowę. Wszystko zależy od Pana.
Nie, właśnie, że od Pana. Musi Pan oddać sens w ich warstwie kulturowej.
To na razie tyle.
Pozdrawiam,
Jakub P.
Od tego na ile czytelne dla Amerykanów będzie Pana tłumaczenie bedzie zależał nasz wspólny sukces. Nie ukrywam praca ta stanowi ogromne wyzwanie intelektualne ale ja wyzwania lubię i mam nadzieję, że Pan również. A i Pani Dorota dołoży coś od siebie np. w kwestiach korespondencji z potencjalnymi wydawcami.
Jeszcze na koniec kilka moich uwag:
Serdecznie pozdrawiam John
Informacja z Onetu:
Centralwings jest spółką z Grupy LOT, powstałą w sierpniu 2004 roku. W pierwszym półroczu br. spółka straciła 55 mln zł. Władze spółki twierdzą, że wynika to m. in. z obciążenia długami, silnej konkurencji, cen paliw.
Oczywiście władze spółki zarządzały nią znakomicie… Ciekawe jakie pobierają pensje?
W jednym z programów Discovery przedstawiono sylwetkę konstruktora helikopterów Franka D. Robinsona - twórcy popularnego dwuosobowego, najlepiej sprzedającego się na świecie cywilnego helikoptera R22. Urodzony w 1930 roku w wieku 43 lat porzucił pracę w uznanych firmach i założył własną RHC (Robinson Helicopter Company), w której zajął się konstruowaniem R22. Po dwóch latach stworzył prototyp, którego testowanie zajęło mu 3½ roku. Seryjna produkcja ruszyła w 1979 roku.
Przez pierwszych sześć lat pracy w RHC Robinson postawił wszystko na jedną kartę - wydał wszystkie pieniądze nie mając pewności czy odniesie sukces. Ale jak powiedział w wywiadzie:
Tak jest Panie Robinson, po dole od Romka wracamy do książki! A tak na marginesie to czytając książkę "Grupy" autorstwa pani Oyster wcale nie uważam by moja była gorsza, wręcz przeciwnie…
Od czego zależy bogactwo grupy? No cóż, trzeba do tego podejść bilansowo. Im więcej grupa ma resergii tym jest bogatsza. A tę można wypracować, stracić lub pozyskać - innych możliwości nie ma. Grupa składa się elementów - pojedynczych ludzi. A sumaryczna resergia grupy składa się z sumy resergii wypracowanych przez jej elementy, sumy straconych i sumy pozyskanych. I dalej: tym grupa bogatsza im więcej wypracuje, im więcej zdobędzie i im mniej straci.
według Walpurga
Po pierwsze, musisz wierzyć, że to, co piszesz, może być dla kogoś ważne i ma moc zmiany rzeczywistości.
Po drugie, pamiętaj, że masz prawo do głoszenia własnych poglądów, jakiekolwiek one są. Jedynym wyjątkiem jest słusznie ścigane przez prawo nawoływanie do popełniania czynów zabronionych. Nie wstydź się własnych poglądów i broń własnego stanowiska używając argumentów a nie inwektyw.
Po trzecie, pisz tylko o tym, o czym nie napisali inni. Jeśli coś w mediach zostało opisane 100 razy nie ma żadnego powodu, by opisywać to po raz 101. Chyba, że znalazłeś taki aspekt danej sprawy, którego nikt dotąd nie zauważył.
Po czwarte, pisz o sprawach, które nie są dostatecznie obecne w tzw. dyskursie publicznym. Prezentuj stanowiska alternatywne i proponuj rozwiązania odmienne od powszechnie przyjętych. Nie wahaj się walczyć o kwestie niszowe i pozornie drugorzędne.
Po piąte, staraj się czytelników zaskakiwać. Niech każdy twój tekst będzie dla nich czymś intrygującym i niespodziewanym.
Po szóste, szanuj swoich czytelników. Odpowiadaj na ich maile i komentarze. Odwiedzaj też blogi tych, którzy ciebie odwiedzają, nawet jeśli nie zgadzasz się z ich poglądami.
Po siódme, zapomnij o absolutnej anonimowości. Bloger piszący w sposób całkowicie ”przezroczysty”, czyli taki, że nie wiemy, czy ma lat 18 czy 64, i czy jest kobietą czy mężczyzną, jest skazany na porażkę. Z blogerem czytelnicy powinni móc się zaprzyjaźnić. Nie muszą wiedzieć o tobie wszystkiego, ale niech wiedzą, że jesteś człowiekiem z krwi i kości, który czymś się zajmuje, gdzieś mieszka i kogoś kocha.
Po ósme, bloguj regularnie. Nie musisz pisać codziennie, ale 1-2 teksty tygodniowo to minimum.
Po dziewiąte, pamiętaj o odpowiedzialności za słowo. Wszystko, co piszesz, wystawia świadectwo tobie i twojej kulturze. Pamiętaj też o odpowiedzialności karnej i cywilnej.
Po dziesiąte, nie wstydź się przyznać do popełnionego błędu! To zwiększa twoją wiarygodność.
Wiadomość z Onetu:
[http://biznes.onet.pl/0,1821090,wiadomosci.html]
USA zarzucają Rosji chęć zapanowania nad rynkami energetycznymi
(PAP, ak/08.09.2008, godz. 11:50)
Rosja dąży do opanowania rynków energetycznych - oświadczył w poniedziałek wyższy przedstawiciel administracji USA, który zastrzegł sobie anonimowość.
"Faktem jest, że Rosja włożyła znaczną pracę w próby opanowania rynków, żeby tak powiedzieć, i pracuje na rzecz urzeczywistnienia opcji, polegających na tranzycie tych produktów energetycznych przez Rosję" - powiedział Reuterowi ów przedstawiciel, który w poniedziałek przybył do Włoch wraz z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem.
Wcześniej Cheney odwiedził Azerbejdżan, Gruzję i Ukrainę, by zademonstrować poparcie Stanów Zjednoczonych dla tych państw, uwikłanych w konfrontację z Rosją.
"Chcą oni (Rosjanie), by wszystko szło przez Rosję i wielu z nas uważa, iż ważniejsze jest zapewnienie zróżnicowanych środków uzyskiwania dostępu do tych zasobów. Żaden kraj nie może być zdolny do całkowitego zdominowania tych dostaw" - podkreślił rozmówca Reutera.
USA chca opanowac caly swiat!
ponad 800 baz na calym swiecie. Ponad 500 tys zolniezy wysylanych poza granice USA by trzymac za
morde inne narody poprzez stale bazy i misje "pokojowe" za pomoca armii.
~sand, 08.09.2008 12:02
Uzależnij się gamoniu od ruskich całkowicie, a będziesz tego żalował do końca życia.
~ruskiewon, 08.09.2008 12:33
rozejzyj się wokol siebie i porownaj z tym co bylo… chyba, zes nie tylko wiesniak ale tez niewidomy
~realworld, 08.09.2008 12:48
wole setki baz amerykańskich niż jedą ruską - oni przynajmniej coś budują a ruskie co nie ukradną to
zniszczą!
~i tyle, 08.09.2008 12:24
Powiedz to Irakijczykom baranie. Oni chyba nigdy się nie odbudują po tym amerykańskim "budowaniu".
USA jest upadającym bankrutem, mam nadzieję że doczekam tego dnia, gdy ten chory kraj się rozpadnie,
tak samo jak Związek Radziecki.
~antydebil, 08.09.2008 12:31
JAK JA się CIESZE! O niczym innym nie marza na Ukrainie i Białorusi :) Od kiedy w Polsce przestali
rzadzic sługusi Rosji, nastąpiła wielka i nie do uwierzenia poprawa. Tylko tyle wystarczyło :) Wiec
niech USA rzadza całym światem! To bedzie taka różnica jak pomiędzy Japonią a Kurylami, NRD a RFN,
Koreą i Koreą… Może nie miałeś okazji tej różnicy zaznać? To zapytaj się tych co byli tu ostatnio 20
lat temu. Nie wierzą własnym oczom, jak pozytywnie zmienił się nasz kraj, NRD, Czechy itd itp…
~Kalinka, 08.09.2008 12:34
Bardzo dobrze! Dziekuje Bogu, ze Amerykania to robia, gdyz inaczej mongolska Rosja plus Chiny
uczynilyby ze swiata pieklo.
~ziemia, 08.09.2008 12:43
jak by nie USA to dziś miał byś zamiast angielskiego j.rosyjski, zamiast coca coli - kwas chlebowy.
I zamiast komputera walił byś cepem.
~donek cudak, 08.09.2008 12:45
Takich jak ty ciężko myślących na szczęscie w Polsce jest parę procent. Bezkrytyczne zapatrzenie w
Rosję, w kraj nie demokratyczny, gdzie wszystko podporządkowane jest wąskiej grupie ludzi nie jest
dobre. Te kraje tak się różnia jak niebo z piekłem.
~rych, 08.09.2008 13:00
Rynek energetyczny
I dopiero teraz na to wpadli ze Rosja chce opanowaćc rynek energetyczny?Jak nie szabelką, to
ekonomicznie sobie uzależnić poszczególne kraje. Oni jeszcze nie znają tebo do czego jest zdolna
Rosja, my odczuwaliśmy to przez 50 lat!
~Realista, 08.09.2008 12:32
Podstawowa Różnica między Rosją a USA
Demokracja, Wolne Media, Możliwość wpływania przez społeczeństwo na wyniki wyborów, Podział władzy
Prezydent-Rząd. Rżnorodność kulturowa społeczeństwa.
Ponadto zaangarzowanie na rzecz pokoju w I i II wojnie światowej.
To daje do myślenia gdzie rodzi się prawdziwe zło.
~haniball, 08.09.2008 12:28
Ale odkrycie. Znalazł się szachista.
Jak prywatyzowano elektrownie w Polsce były gigantyczne naciski na stawianie gazówek. Ale komuchy
nie
rozumiały praw rynku i nie doszło do nich że ukaz rosyjski nie będzie wykonywany przez prywatnych
właścicieli. Nie wyszło więc. jedyne co osiągneli to zamknięcie Żarnowca. teraz trochę się poduczyli
i
niedługo będą mieli UE w garści a potem parę bomb i wyeliminują konkuręcje.Wizja Rosji od oceanu do
oceanu
znów aktualna a potem reszta.
~cv, 08.09.2008 12:05
Mail od Redaktora Pawła P.:
Witam,
Jeśli idzie o korektę to chyba się miejscami za bardzo czepiam, i sporo tych ingerencji w tekst jest, ale wychodzę z założenia, że jako krytyczny redaktor książki/typowy czytelnik lepiej przesadzić nieco niż puszczać płazem pewne….jak to ująć…kwiatki. Poza tym dodaję od siebie kwestie które moim skromnym zadaniem można by zawrzeć, choć zdaję sobie sprawę że poszerzają momentami bardzo zakres akapitów. Odbija się to na szybkości, te 7 stron dało mi się nieco we znaki…kończę przerabiać nadążność (przyznaję robi się ciekawie). Termin 20.09 jest możliwy tylko wówczas jeśli skoncentrowałbym swoje wysiłki jedynie na błędach jezykowo-stylistycznych i delikatnym prostowaniu zawiłości (opcja A). Jeśli natomiast mam to robić tak jak dotychczas dogłębnie badając materię i wzbogacając treść swoimi przemyśleniami (opcja B) to podejrzewam, że zdanie tego całego tego rozdziału przełożyłoby się na 5-10. października.
Którą opcję życzy sobie Pan aby realizował?
Paweł P.
Korektę robi Pan bardzo dobrze i jedyne czego się moge czepnąć to terminów. Tym nie mniej tak jak mówiłem ważna jest jakość! Ponieważ bardzo dobrze mi się z Panem pracuje (moim odrzuceniom ulega ok 5% pana uwag, a komentarze czytam - dają mi do myślenia i też wpływają na tekst) to zgrzytam zębami ale nie mam wyjścia muszę się godzić.
Sam jak na razie obok finalnej redakcji trójki robię trzeci przebieg czwórki, którą Panu podrzucę jak skończymy trójkę.
Potem bedzie chwila oddechu, bo będziemy drukować :) Przy czym czeka nas jeszcze FŻ tom II oraz Fizyka Człowieka
Nadążność to najlepszy i najbardziej ogólny model relacji pomiędzy dwoma obiektami znajdującymi się w konflikcie interesu…
Pozdrawiam i czekam
Podczas weekendu jeszcze raz, na spokojnie przymierzyłam się do Pana tekstu i podjęłam decyzję o rezygnacji z tego zlecenia. Przyczyną jest ekonomika mojej pracy i rachunek zysków: praca w OO (który jednak znacznie odbiega od Worda 2007, na kórym od dłuższego czasu pracuję) i stopień trudności tekstu wymagałaby ode mnie poświęcenia takiej ilości czasu, że całe przedsięwziecie przestaje być dla mnie, a pewnie także dla Pana, opłacalne. Dodatkowo musiałabym na dłuższy czas zawiesić współpracę ze stałymi, instytucjonalnymi zleceniodawcami, co w dalszej perspektywie mogłoby zagrozić ciągłości pracy mojej i moich pracowników.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w tym ciekawym i ambitnym przedsięwzięciu, Katarzyna K-Ch.
Czy tylko to jest przyczyną rezygnacji?
Z kolei ja przez weekend zastanawiałem się nad wordem, bo firma, która robi skład również sugerowała, że word byłby lepszy.
John F.
Tylko to albo aż to:)
Mam stałych klientów, wydawców, którzy zlecają mi prace taśmowo, ale nie lubią przerw w ich przyjmowaniu, a gdybym zajęła się Pana książką, przez co najmniej miesiąc wypadłabym z obiegu. Większość moich prac to obsługa kompleksowa, więc ja robię redakcję, potem moi współpracownicy wykonują skład, korekty, przygotowują pliki itd. Jeśli ja się wyłączę na jakiś czas, oni też nie mają pracy, a ja części zysków. Z kolei, niestety, nie mam pod ręką redaktora, któremu mogłabym z czystym sumieniem i spokojnie o efekt powierzyć część swoich obowiązków. W sumie zbyt dużo ryzykowałabym, narażając się na utratę zleceń od stałych i perspektywicznych kontrahentów, a także bunt na pokładzie (czyli odejście do innych firm) ze strony moich podwykonawców. A sam Pan wie, jak cenny jest stały portfel klientów i sprawny zespół…
Dlatego właśnie nie chcę dla kuszącego, ale jednorazowego, za to bardzo wymagającego zlecenia ryzykować tego, co długo budowałam.
Pozdrawiam, KKCh
Felieton Rafała Ziemkiewicza - dążność systemu / prawo
Z Krainy Miłości
Rozbój w majestacie prawa
Piątek, 5 września (07:18)
Jakieś dziesięć lat temu czytałem o procederze, z którego uczyniła sobie jedno ze źródeł dochodu moskiewska mafia…
Otóż gangsterzy wynajdowali mieszkania zamieszkane przez samotnych, starych ludzi, wymuszali na nich siłą bądź podstępem jakiś mniej lub bardziej naciągany tytuł do lokalu - darowiznę albo sprzedaż, której warunków oczywiście nie myśleli dotrzymywać - a następnie wyrzucali staruszków na bruk, wykupywali mieszkanie od państwa za grosze i sprzedawali je za grube pieniądze.
Było to możliwe oczywiście dzięki temu, że bandyci mieli po swojej stronie przekupionych milicjantów, eksmitujących dotychczasowych mieszkańców, i urzędników oraz sędziów, legalizujących przejmowanie lokalu. W Polsce też nie działo się wtedy dobrze, ale pamiętam, że czytając o tym wszystkim, westchnąłem sobie w duchu: no, u nas jednak taki bandytyzm nie byłby do pomyślenia.
Myliłem się.
W Nysie od kilkunastu dni prowadzi protest głodowy Janusz Sanocki, człowiek, którego miałem okazję poznać jako pełnego pasji społecznika, obecnie dziennikarz lokalnej niezależnej gazety. Ta głodówka jest bezsilnym protestem wobec bezprawia, którego ofiarą padł sędziwy, bo już 92-letni, i schorowany weteran Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a także sam Sanocki, gdy jako dziennikarz ośmielił się ująć za pokrzywdzonym.
W największym skrócie: starszy pan podpisał akt notarialny sprzedaży należącego do niego mieszkania. Nabywca jednak nie zapłacił. Sprawa trafiła do sądu, który nakazał nabywcy wywiązanie się ze zobowiązań finansowych, i jednocześnie odrzucił jego wniosek o usunięcie z lokalu prawowitego właściciela - innymi słowy, jasno zdecydował, iż wobec nie wywiązania się z zapłaty, transakcja jest nieważna i mieszkanie nadal należy do starszego pana.
Cóż tam jednak znaczą na polskiej prowincji sądy, gdy ma się dobry układ. "Nabywca" najbezczelniej wdarł się do mieszkania, a raczej został do niego wprowadzony siłami mającej wyroki sądu gdzieś miejscowej policji, która potraktowała prawowitego właściciela w sposób, jakiego nie sposób nazwać inaczej, niż bestialstwem - można dziwić się, iż 92-latek tę interwencję nyskich "stróżów prawa" przeżył.
Gdy zaś w sukurs pokrzywdzonemu ruszyły "Nowiny Nyskie", redaktor Sanocki został wzięty pod buty przez miejscowy "aparat sprawiedliwości" - pod zarzutem naruszania tzw. miru domowego "nabywcy" (także miejscowa prokuratura wyrok sądu ma więc gdzieś), pobicia funkcjonariuszy na służbie etc.
Sanocki domaga się zbadania sprawy przez inną niż miejscowa prokuraturę, bo w uczciwość nyskiego "aparatu ścigania" nie wierzy za grosz. Zapewne słusznie. Podziela jego niewiarę Fundacja Helsińska, która wsparła go w obronie wyrzuconego przez policję z własnego mieszkania obywatela. Ale co znaczyć może jakaś tam fundacja wobec zgodnej współpracy w gangsterskim dziele miejscowego układu?
Dwie rzeczy są w tym szczególnie znamienne. Pierwsza - to kompletna obojętność, jaką wobec tego wstrząsającego draństwa wykazują się media. Zwis. Nic ciekawego, żaden tam news, niech się facet zagłodzi na śmierć, kogo obchodzą przekręty w jakiejś tam Nysie. Na litość Boską, chce mi się wołać do kolegów po fachu, co wy wyrabiacie?
Zawracacie milionom widzów, czytelników i słuchaczy de pajacowaniem Niesiołowskich i Palikotów, sejmowymi przepychankami, pierdołami, że ktoś tam coś powiedział o kimś - a wobec takiej sprawy nabieracie wody w usta? Kim wy jesteście, dziennikarzami, czy błaznami, w nastawionym wyłącznie na trzaskanie kasy medialnym cyrku?!
Druga - mówcie sobie co chcecie o Kaczorach, ale określając sposób rządzenia przez PO mianem "polityki transakcyjnej" mieli oni rację. Rząd Tuska/Pawlaka realizuje konsekwentnie zasadę nie zakłócania spokoju rozmaitym sitwom, układom, lobbies i mafiom. Niech robią co chcą, byle było cicho.
To niezbędny warunek owego "spokoju", owej "normalności", która stanowi trzon pijarowskiego przekazu rządów miłości. Nie tylko w Nysie ludzie o brudnych sumieniach potrafią dobrze odbierać płynące z Warszawy sygnały: skończyło się "antagonizowanie społeczeństwa" i "wieczne awantury", wróciła "normalność", możemy teraz robić co chcemy, nikt nie przeszkodzi i nikt się nie ujmie za ofiarami.
Obym był fałszywym prorokiem, ale obawiam się, że Nysa wyznacza właśnie kierunek, w którym posuwa się nasz poddany rządom miłości kraj.
Dokładnie tą informację zacytował internetowy Onet i Gazeta Wyborcza - nic więcej. "Życie Warszawy" bądź co bądź gazeta pisząca o zdarzeniach w Warszawie nawet się nie zająknęła na ten temat.
Ewa szła jak burza wszystkie walki wygrane przez ippon. Marta miała przeprawę dłuższą i trzeba przyznać, że nie obyło się bez dozy szczęścia. Największa faworytka tej kategorii nie przyjechała - Rosjanie szykują Kuzjutiną na Mistrzostwa Świata (przy okazji dowiedziałem się, że była dublerką na Igrzyska Olimpijskie!). W pierwszej rundzie wolny los, co w sumie nie jest najlepiej, bo Marta w pierwszej walce jest zwykle najsłabsza, a mając wolny los trafia na zawodniczkę już rozruszaną. Ale nic to, Angielka została zmłócona. Potem Serbka stosująca metodę aktywnej obrony. Jak pies ogrodnika sama nie może, a i drugiemu nie pozwoli, no i dostała dwie kary. Walka trzecia to walka o wejście do finału - z Holenderką. Marta sześć tygodni wcześniej wygrała z nią bardzo szybko przez ippon, tu niestety po nierozstrzygniętej dogrywce przechodzi dalej po wskazówkach sedziowskich 2:1. Walka o złoto z Francuzką (młodsza od Marty, ale o tym nie wiemy). Lola, bo tak się nazywa, rzuca Martę sędzina daje Wazari, boczni coś protestują, konsultacja z głównym i zmiana na juko. Kibice (spora grupa ze Śląska przyjechała wspierać i podziwiać Ewę) robią niesamowity doping. Lola długo prowadzi, Marta walczy. Na piętnaście sekund przed końcem rzuca i też dostaje juko. A więc dogrywka. Walczą dzielnie i bardzo równo. W pewnym momencie Francuzka spada na plecy równo równiuteńko. Nic, bez punktu. Wszyscy Polacy zarówno trenerzy jak i sędziowie mówili, że Marcie nie przyznano ippona. Ale w trakcie walki sędzina nie dała, a boczni nie zaprotestowali. Rozstrzygnięcie ponownie przez wskazówki sędziowskie i ponownie 2:1 wskazali na Martę. Mistrzyni Europy Juniorów w Judo za rok 2008! Tego tytułu nikt jej już nie odbierze.
Przez przypadek zacząłem rozmawiać z ekipą francuską, najpierw z ojcem Legranda, który stanął na podium zaraz po Marcie. Potem z szefem analityków - miał problem, bo zabrakło mu miejsca na dysku, stary Legrand odesłał go do mnie no i Danusia pojechała z nim na giełdę elektroniczną by kupić dysk (500 GB za 300 zł!). Po zawodach powiedział mi co robią no i wyszło, że dokładnie to co my na początku lat dziewięćdziesiątych. Filmują i analizują - analizy trwają długo, tak jak i u nas. Wspomiał też coś o polskim analityku (użył sformułowania: "niezły w dziedzinie"), który ponoć wyjechał do USA, pewno miał na myśli Piotrka Chełstowskiego.
Zaproponowałem PZJ'owi, że zrobimy galerię foto "On Line" z całych zawodów. Dostaliśmy akredytację (nie powiem by odbyło się to "jak po maśle"), zmontowałem ekipę czterech fotografów: zawodowca pasjonata judo, jego koleżankę, trenera judo amatora fotografii i siebie samego plus do tego dwóch moich chłopaków stażystów. Niektóre foty rewelacyjne. Trzaskamy ile wlezie.
Rano wpadłem do firmy - trzeci i ostatni dzień zawodów - by porozsyłać maile z informacją o Marcie. O ósmej spostrzegłem, że ktoś usunął link do galerii ze strony PZJudo. :) Ciekawe dlaczego?
Faktycznie usunął prezes, a to dlatego, że w galerii były zdjęcia, których nie powinno być. Ponoć do nich zaliczały się "Nakłuwanie uszu polskich zawodników w celach badawczych", "Za dużo speakerek, a za mało prezesa Europejskiej Unii Judo", "Za dużo polskich zawodników" - i tu można się zgodzić. Galeria została zdjęta. "Otworzę ją jak ją zatwierdzę" powiedział prezes - ciekawe kiedy to zrobi. Poza tym galeria "On Line" to Galeria on line, a nie materiał po obróbce. Wcześniej, jak z nim rozmawiałem to poruszyłem kwestię dania nam wytycznych co do zachowania - pewno nie usłyszał. A zorientował się już w trakcie no i wybrał najlepszy według niego wariant reakcji - zamknąć.
Generalnie czujemy się głupio, bo robota sześciu osób została wyrzucona do kosza. Zamontujemy na naszym serwerze i poprosimy o umieszczenie linków na stronach zaprzyjaźnionych klubów.
Postanowiłem dołączać grafiki. W gruncie rzeczy to nic skomplikowanego, a obraz podnosi znacznie jakość przekazu. Jeżeli jakiekolwiek grafiki w tym dzienniku pojawią się przed dzisiejszą datą to znaczy, że je dostawiłem "a posteriori"
News z onetu [http://wiadomosci.onet.pl/107019,21,1,0,1,pokaz.html]. Zwrócił moją uwagę bowiem jest to wspaniały przykład zróżnicowania stanu właściwości. Własciwością jest wzrost, a jego stanem 74.61 cm w przypadku tego mężczyzny i około 200 cm w przypadku tej kobiety (200 cm wynika z proporcji liczonej "pi razy oko").
He Pingping z Mongolii, najmniejszy człowiek świata, mierzący zaledwie 74,61 cm i Rosjanka Svetlana Pankratova, kobieta o najdłuższych nogach na świecie (długość nóg- 132 cm! Babka nie jest najwyższą na świecie kobietą ma wzrost 196 cm [info z Wikipedii - sic!]) pozują razem do zdjęcia podczas sesji zdjęciowej z okazji publikacji Księgi Rekordów Guinnessa 2009
Ale najwyższy człowiek świata [http://www.niewyjasnione.pl/Olbrzymy-t6110.html]
Najwyższy człowiek, jakiego kiedykolwiek widział świat, Fiodor Machnow, miał prawie 275 cm wzrostu i ważył ponad 180 kg. Aż do wieku 5 lat właściwie nie zaczął rosnąć. Był mniej więcej tej samej wysokości co rówieśnicy. Urodzony w Witebsku w 1881 roku, Machnow wywoływał ogromną sensację, gdziekolwiek się pojawiał, a zwłaszcza w Paryżu, gdzie prawie wszyscy członkowie Towarzystwa Antropologicznego byli żywo zainteresowani jego nadzwyczajnymi warunkami fizycznymi. Chcieliby oczywiście móc przebadać go w bardziej intymnych szczegółach, ale Machnow przez całe życie odmawiał rozebrania się przed doktorami. Pozwolił im jedynie zmierzyć sobie stopy, które mierzyły po 45 cm i dłonie mające prawie 35 cm. "Ten Rosjanin - jak słusznie zauważyli antropolodzy - to same nogi". Rzeczywiście, gdyby urodził się bez nóg, osiągnąłby ledwie średnią wysokość. Jego głowa, która była o wiele za mała przy ogromie jego ciała, nadawała mu lekko niedorzeczny wygląd, czemu starał się nieskutecznie przeciwdziałać, nosząc bogato haftowany kozacki uniform. Uszy miały po 15 cm długości, a usta 10 cm szerokości, co musiało wywrzeć duże wrażenie na jego żonie - kobiecie normalnych rozmiarów - kiedy po raz pierwszy się pocałowali. Po kilku dniach odpoczynku był zawsze o kilkanaście cm wyższy niż po zakończeniu szczególnie uciążliwego dnia, co spowodowane było przedziwną zdolnością jego kręgosłupa do skracania się pod wpływem ściskania. Jednak nie spędzał w związku z tym całego życia śpiąc - jadł także i to cztery razy dziennie. Samym jego śniadaniem wyżywić się mogła cała niemal rodzina przez dwa dni. Co rano o dziewiątej przełykał dwa litry herbaty, 20 jaj i 8 okrągłych bochnów chleba z masłem. Obiad składał się z dwuipółkilogramowej dawki mięsa, kilograma ziemniaków i trzech litrów piwa. Na kolację zjadał pełną wazę zupy, znowu dwa i pół kilograma mięsa, trzy bochenki chleba i dwa litry herbaty. Wreszcie tuz przed snem zakąszał piętnastoma jajami, bochenkiem chleba i ponownie litrem herbaty. Największy olbrzym jakiego kiedykolwiek nosiła ziemia zmarł we własnym łóżku w październiku 1905 roku.
Marta na Mistrzostwach Polski Seniorów. A ja z Michałem udałem się na pokaz ciekłego helu. Pani w szkole Miśka powiedziała, że odbędzie się taki pokaz o 10.00 na ulicy Kasprzaka 25. Byliśmy kilkanaście minut przed dziesiątą. Okazało się, że pod tym adresem mieszczą się rozległe tereny nigdysiejszej gazowni warszawskiej, a obecnie spółki PGNiG. Od końca XIX wieku do lat 70 XX gazownia produkowała gaz z węgla z przeznaczeniem do kuchenek gazowych w całej Warszawie. Sam pamiętam, że około roku siedemdziesiątego któregoś tam nastąpiła zmiana trującego gazu na gaz wybuchowy.
Przychodzimy, a tu news - pokaz się opóźni o pół godziny. No cóż możemy się z tym pogodzić, ale okazuje się, że właściwy pokaz poprzedzi wykład, który będzie trwał ponad godzinę - uff. Wykład poprzedzający nie był wcale nudny - przynajmniej dla mnie ale w sali obecna była głównie młodzież z gimnazjum. Z pokazem wystartowali o dwunastej początek był niezły: poważny naukowiec "łyknął" helu i zaczął mówić jak Kaczor Donald - w atmosferze helu inaczej rezonują struny głosowe niż w powietrzu. Potem pokaz ciekłego azotu, jeden z prezenterów polał mi nim rekę. Jeżeli ta superzimna ciecz o temperaturze 70 K (w stopniach Celsjusza wynosi to -200oC) spływa po skórze to nie dzieje się absolutnie nic, natomiast gdyby zatrzymała się w zagłębieniu mogłaby zmrozić. Potem klasyka pokazów tego typu - zmrażanie róży i roztrzaskiwanie jej sztywnych jak szkło płatków.
Clou programu to pokaz nadciekłości helu, który rozpoczął się od… wykładu - gość, chyba docent czyli facet o dośc wysokim stopniu naukowym, truł. Dzieci się nudziły i pomimo tego, że sam pokaz przeprowadzany jest cholernie rzadko - ponoć ludzi, którzy widzieli ciekły hel (ma temperaturę 4 K czyli -269oC) jest bardzo mało, był już mało interesujący dla dzieci. Ciekły hel był widoczny, a o jego nadciekłości świadczył jakiś kręcący się wiatraczek. Misiek zgarnął dwa balony z helem i w nogi do domu, z "obiadem" po drodze w McDonaldzie.
Z ciekawostek: termos to inaczej naczynie Dewara (naczynie djuara - szkocki fizyk)
Kiwon to pompa służąca do pompowania ropy naftowej ze złoża o niskim ciśnieniu złożowym.
Kto się nadaje?
Do KAŻDEGO wywiadu nadają się TYLKO psychopaci z racji tego, że nie posiadają uczuć wyższych i wykonają KAŻDY rozkaz. Są poza tym czołobitni dla swoich przełożonych (więc nie ma z nimi kłopotów) i bezwzględni dla tych poniżej swojej rangi i nie będą mieli żadnych wyrzutów sumienia. U nich rozkaz to rozkaz i nie zastanawiają się czy słuszny czy nie.
~intellectual, 20.09.2008 16:17
Exodus z Ziemi Obiecanej
Ogromnym problemem Izraela jest fakt, że wielka jak nigdy dotąd liczba jego mieszkańców woli dziś
mieszkać za
granicą.
To oznacza drenaż mózgów. Ciekawe jest też, że Izraelczycy emigrują głównie do Niemiec, kraju, w
którym zrodziła
się koncepcja unicestwienia Żydów.
CNN: biznesmen rozdawał pieniądze i spowodował śmierć kilkudziesięciu osób
Indonezyjska policja oskarżyła biznesmana, który rozdawał za darmo pieniądze w jednym z miast we wschodniej części Indonezji. Doprowadziło to do takich przepychanek, że tłum zadeptał na śmierć co najmniej dwadzieścia jeden osób.
Policja oskarżyła Haji’ego Farouka zarzucając mu zaniedbanie, które spowodowało śmierć kilkudziesięciu osób. Jeśli mężczyzna zostanie skazany, grozi mu kara więzienia do pięciu lat – poinformował rzecznik indonezyjskiej policji, Abubakar Nataprawira.
W mieście Pasuruan, oddalonym od stolicy Indonezji o około osiemset kilometrów, ustawiły się wczoraj w gigantycznej kolejce setki ludzi – głównie kobiet, dzieci i osób starszych. Każdy z oczekujących mógł dostać od Farouka czterdzieści tysięcy rupii, co stanowi równowartość czterech dolarów amerykańskich i dwudziestu pięciu centów. Rozdawanie gotówki nie jest czymś niezwykłym w tym muzułmańskim kraju. Jest to często praktykowany zwyczaj stosowany podczas Ramadanu.
Tym razem doszło do tragedii, kiedy tłum zaczął przepychać się, by dostać pieniądze. Ludzie, którzy tłoczyli się z tyłu, pchali kobiety i dzieci na metalowe ogrodzenie, które otacza posiadłość biznesmana. Przerażone matki przekazywały swoje płaczące dzieci strażnikom stojącym po drugiej stronie ogrodzenia.
Moja korespondencja z J.P. (moje odpowiedzi na zielono)
Drogi Ojcze sukcesu Mistrzyni!
Sukces jest niebywały! Zwłaszcza na tle porażki w Pradze Czeskiej - czy można powiedzieć, że zwycięży kto najmocniej chce? To słowa z jakiejś piosenki komsomolskiej, ale bardzo prawdziwe. Proszę serdecznie pogratulować Marcie w imieniu Prof. A. i moim (bo nie wiem, czy mi się uda dodzwonić i pogratulować osobiście). Nazwisko mojego znakomitego Kolegi pojawia się tutaj nie bez powodu. Jak się tylko dowiedziałem (niestety dopiero dzisiaj rano jak wstąpiłem do firmy po drodze na obronę doktoratu do ITC) zaraz podzieliłem się tą wiadomością z K.A., bo szliśmy razem. K.A. miał wątpliwość: jak to? w mistrzostwach Polski walczyła z jakąś żabojadką?? Odpowiedziałem z dobrą wiarą, że to chyba mistrzostwa międzynarodowe! A tymczasem to były mistrzostwa Europy!!
Tak to były Mistrzostwa Europy Juniorów w judo Warszawa 2008. Jestem ojcem Mistrza Europy! Proszę jeszcze przekazać prof. K.A., że Marta w dniu dzisiejszym wywalczyła tytuł Mistrza Polski Seniorów.
Szanowny i Drogi Panie Janie Wolny!
Już od dłuższego czasu przymierzałem się do napisania do Pana ws. Fizyki życia (pamiętam, że pierwszą próbę podjąłem 8 bm), ale zabrakło mi wówczas podkładki. Otóż od kilku tygodni studiowałem wówczas (zresztą nadal to robię), pisma ojca T. de Chardina SJ. Jestem pod ogromnym wrażeniem wizji tego francuskiego jezuity. Dzisiaj nie zdążę podzielić się myślami, bo już dawno powinienem być w domu, ale zależy mi na tym, żeby właśnie dzisiaj powiadomić Pana, że Pańskie Dzieło będzie przestarzałe już w chwili ukazania się, jeśli Pan nie uwzględni w swoich rozważaniach teorii Ojca Pierre'a! Jeszcze proszę tylko napisać czy Pan coś wie o tym wielkim ewolucjoniście i chrześcijaninie? A zależało mi na tym, żeby właśnie dzisiaj o tym napisać, czcząc w ten sposób siłę ducha Marty akurat w trzecią miesięcznicę naszego ostatniego spotakania.
Serdecznie Pana pozdrawiam! JAP
Chardina nie znam, ale już zamówłem jego książkę. Nad Fizyką Życia pracuję cały czas. Myślałem, że skończę we wrześniu ale nie udało się. Załamał mnie jeden z moich kolegów - właściciel wydawnictwa Annapurna. Wziął odem nie pierwsze trzy rozdziały dał korektorece a ta mu powiedziała, że to napisane jest niepoprawnie, dużo powtórzeń - ogólnie przegadane itp. No i się załamałem. Ślady tego siedzą we mnie cały czas. Tym niemniej pracuję. Ba, nawet udało mi się skontaktować z Tiborem Gantim twórcą "Chemotonu" i pojęcia "Fluid machine" (maszyna płynna ewentualnie maszyna miękka). Byłem pod wielkim wrażeniem jego książki "Podstawy Życia". Bardzo chciałem się z nim spotkać - pojechać na Węgry, ale wiek robi chyba swoje, bo nie odpowiedział mi na kolejne maile.
Co do Pierre Teilhard de Chardin'a to nie znam go ale skoro oparł się na teorii dualizmu to znaczy,
że chyba jest "gościem z naszej bajki". Czy FŻ będzie przestarzała jeżeli nie uwzględnię jego myśli.
W odpowiedzi na to przytoczę rozmowę, która odbyła się między mną i jednym z korektorów (niestety
głównie są to humaniści):
Korektor: "Załóżmy, że uwierzę w Fizykę Życia …"
Chciał
ciagnąć dalej ale mu przerwałem:
"Nie ma potrzeby wierzenia w Fizykę Życia, ją po prostu
można zrozumieć. Jedyne co jest do tego potrzebne to chęć."
Tak więc, zapewne zabrzmi to bardzo buńczucznie, ale jeżeli Chardin miał rację to już jest w FŻ,
jeżeli nie miał to i tak niczego nie zmieni.
Precyzyjny przekaz myśli to to, co nie daje mi spokoju! Jakim językiem, jakich słów używać by FŻ trafiła pod strzechy jeszcze za mojego życia?
Z ciekawostek powiem Panu, że mówienie o tym czy ktoś jest zwolennikiem czy przeciwnikiem teorii ewolucji jest głupie w momencie gdy mało kto wie czym ewolucja jest w istocie. Ewolucja jest pochodną, jest wynikiem działania pewnych praw, jest zaledwie fragmentem pewnej innej teorii. Teorii, która się bardzo śmiesznie nazywa - Teoria Gier. Czy wie Pan, że pana powstanie o wiele lepiej tłumaczy teoria gier niż jej wycinek znany pod nazwą teorii ewolucji. Od razu nasuwa się pytanie jak odbierze to człowiek pod strzechą. Przecież jedynym rozsądnym zachowaniem jest popukanie się po czole. "Ja powstałem w wyniku teorii gier - wolne żarty. Ktoś chyba zwariował?". Głupia nazwa i zamiast próbować zrozumieć prościej jest zmieszać z błotem. ["Wątpienie we wszystko lub branie wszystkiego na wiarę to dwa równie wygodne podejścia. Oba zwalniają z konieczności myślenia." - Jule Henri Poincaré]
Jak Fizykę życia napisaaaaać?! Jakimi słowy ją wytłumaczyć?!
Serdecznie pozdrawiam i do jakiegoś spotkania (mam nadzieję, że jeszcze w tym roku)
John Freeslow
Kilka tytułów z Newsweeka:
"Finansowa apokalipsa"
Wall Street w gruzach. Władze USA nacjonalizują instytucje finansowe i przejmują długi banków.
Świat w szoku - to koniec amerykańskiego wolnego rynku.
Łowcy burz
Czego zabrakło amerykańskim korporacjom finansowym? Przede wszystkim dobrego zarządzania, w którym
odpowiedzialność góruje nad chciwością.
[…] Fali bankructw i wymuszonych przejęć, jaka przetacza się od roku w światowych finansach, a w zeszłym tygodniu zatrzęsła giełdami na całym swiecie, nie da się wytłumaczyć tylko biznesowym pechem czy dekoniunkturą. Upadek Bear Stearns, Lehman Brothers, bankructwo brytyjskiego banku Northern Rock, gigantyczne kłopoty finansowe szwajcarskiego UBS oraz amerykańskiego ubezpieczyciela AIG, a także co najmniej tuzina dużych banków w Stanach Zjednoczonych obnażyły przede wszystkim słabość sposobu zarządzania korporacjami finansowymi z pozycją prezesa niemającą przeciwwagi. - Kilku panów, którym klienci i akcjonariusze powierzyli setki miliardów dolarów, wykazało zastraszającą niekompetencję i nonszalancję - komentował w CNN prof. Anthony Atkinson, specjalista od zarządzania z Columbia University. - Najgorsze jest jednak to, że w firmach zatrudniających tysiące fachowców nikt nie był w stanie wyprowadzić ich z błędu. […]
Ale "Gra w życie" tłumaczy wszystko. Chłopaki nauczyli się naciągać całą resztę, no i tak naciągali, że musiało pęknąć no i pękło. Największym problemem jest ta pomoc państwa, czyli całej reszty, która pracowała (ale też poniekąd wiozła się na fali spekulacji) dla bankrutujących naciągaczy.
Nikt tego nie widział. Całe tabuny wysokiej klasy fachowców, znających historię, posiadających tytuły naukowe i żaden z nich nie zauważył symptomów, które zwiastowały zbliżającą się katastrofę. Teraz pisze się świetne artykuły analityczne, pełne wspaniałych uzasadnień, ale do krachu wszyscy byli ślepi i głusi. Tak samo będzie z wojną. Wybuchnie nie wiadomo dlaczego, ale już po tygodniu wszyscy "fachowcy" będą pisać, że była nieuchronna. "Historia uczy, że jeszcze nikogo niczego nie nauczyła!" wszyscy powinni przestudiować moje dwie modelowe gry, może wówczas nauczyliby się dostrzegać symptomy.
W "Najwyższym Czasie" ktośtam opisał w kilkunastu punktach cykle koniunkturalne. Całość wywodu oparta była o naturalną chciwość przedsiębiorcy-producenta i zmiany stóp procentowych wykonywane przez banki. Wywód długi i ze względu na to, że dotyczył łańcuszka - producent - pracownik - bank - konsument - dość skomplikowany.
Nie mam pracy, no to by ją znaleźć, muszę być lepszy od innych. Oznacza to, że za te same pieniądze muszę lepiej pracować lub robiąc to samo co inni muszę brać mniej. Jeżeli tak jest w istocie zaczyna być na mnie popyt - coraz więcej ludzi chce kupować to co robię. Zaczynam mieć za dużo pracy, ale przecież pracuję na gorszych warunkach niż pozostali. By sprostać zamówieniom mam dwie możliwości: albo podnoszę cenę albo robię szybciej. Rynek na razie nie reaguje - bo rynek reaguje wolniej niż ja, zamówienia spływają nadal, a ja biorę drożej i drożej, a pracować też mi się już za bardzo nie chce bo sporo zarabiam. Rozleniwiam się i wtedy rynek to zauważa i przestaje korzystać z moich wytworów. Znajduję się w położeniu wyjściowym. To podstawowy motor działania każdego z elementów wspomnianego łańcuszka. Stąd też i cykle koniunkturalne te małe u nas samych i te duże w gospodarce.
Postanowiłem nieco upiększyć klub "Gwardia", bo jest on chyba najbardziej obskórnym klubem judo w Polsce. Postanowienie to podjąłem chyba w kwietniu, a polega ono na zainstalowaniu kilku gablotek, w których umieści się kilkadziesiąt kolorowych zdjęć. Pomysł wcale nie jakiś tam superoryginalny - po prostu taki dokładnie wystrój mają "Czarni Bytom". Co ciekawe Gwardia w ogólnej klasyfikacji medalowej rozegranych tydzień temu Mistrzostw Polski zajęła pierwsze miejsce! (W klas. medalowej mężczyzn drugie, a w klas. kobiet trzecie ale w sumie była pierwsza).
W czerwcu poprosiłem mojego meblarza, by zrobił takie gablotki i je zawiesił. Miał dużo pracy obiecał, że zrobi w sierpniu. I rzeczywiście zawisły w ostatnich dniach sierpnia. Pomny tego, że prezes PZJudo zamknął internetową galerię zdjęć On Line z Mistrzostw Europy Juniorów bo mu się parę zdjęć nie spodobało postanowiłem uzgodnić co będę wieszał. "Prawdziwy ojciec sukcesu" czyli trener B. odesłał mnie do S. W klubie jest on najstarszym trenerem, ma stosunkowo najbliżej do władz PZJudo i w ogóle odgrywa rolę takiego dobrego wujka. Jak Ewa K. miała kontuzję kolana to tylko on się nią zajął i zawiózł do lekarza, bo reszta trenerów nie wiedziała co z tym zrobić - myśleli, że samo się załatwi.
Dzwonię do S. i zaczynam rozmowę. Trochę gawędzimy po czym on pyta: "A czyje są te gablotki?". Mówię, że moje i to ludzie ode mnie je zawiesili. Na to on: "W zasadzie to nie można tak sobie wieszać gablotek,… trzeba na to uzyskać zgodę.". Ja, jak to ja, szybko zaripostowałem: "Wie Pan to ja je mogę zdjąć, nie ma problemu.". Telefon się rozłączył. I dobrze! Nie podejrzewam Sm. o złośliwość, pewno powiedział co wiedział, ale mnie to załamało. Jak można wśród takich ludzi cokolwiek zrobić pozytywnego? Klub od brudu aż śmierdzi. Dobrze, że judocy piorą judogi, bo przynajmniej w ten sposób czyszczą salę. W zasadzie jakakolwiek współpracę z tymi wszystkimi działaczami trzeba koncertowo olać! Koncertowo!
Jak tak się głębiej zastanowić to wszyscy urzednicy myślą w podobny sposób.
Z blogu Korwina:
Choć ludzkość się rozwija, podstawowe mechanizmy jej funkcjonowania pozostają w formie niezmienionej.
I po raz kolejny negatywna promocja sportu: Informacja Na stronie głównej onetu "Warszawa: maraton - utrudnienia dla kierowców" pojawiła się po ósmej rano. Na stronie Życia Warszawy nic nie ma o tym, że ma być Maraton Warszawski.
Zatrzymałem się w Lasku Kabackim na dwudziesto minutowy spacer. Idąc leśną ścieżką uświadomiłem sobie, że jak kilkanaście lat temu była to w istocie ścieżka, którą przechodziła jedna osoba. Tak ją wtedy zanotowałem w podświadomości - "ścieżka". I cały czas kojarzę ją jako scieżkę, a tak na prawdę to spokojnie mogą już iść nią dwie osoby, a z niewielkimi problemami trzy a czasem cztery. Odbywa się stopniowy proces zawładnięcia lasem. W zasadzie po woli staje się on parkiem…
Chyba zostanę uznany za Korwinistę ewentualnie Korwinomana. No cóż jego blogi dobrze się czyta. Facet dobrze tłumaczy przy czym… mało kto go rozumie! Cytat z jego wywiadu dla Newsweeka:
[…]
Kiedy umarł kapitalizm w Stanach Zjednoczonych?
Kapitalizm nie istnieje już od 28 lat, od chwili, gdy prezydent Jimmy Carter uratował od
bankructwa Chryslera. Od tego czasu wielkie instytucje w Ameryce robią co chcą, bo wiedzą, że w
razie groźby plajty rząd je uratuje. Bankructwo jest objawem zdrowia. Gdy pada wielka firma,
robi się miejsce na małe. Na tym polega kapitalizm. Drzewa stare muszą padać, by zrobić miejsce
nowym. Dziecko musi się przewracać, by nauczyć się chodzić. Jak powiedział śp. Karol Marks:
"Istnieje tylko jeden sposób na zniszczenie kapitalizmu: podatki, podatki i jeszcze raz
podatki". Zagrożeniem dla Amerykanina nie jest rząd Korei Północnej, ale rząd USA - bo tylko on
może go obłożyć podatkiem.
Gdy w latach 70. bankructwo groziło miastu Nowy Jork, prezydent Ford powstrzymał się od
interwencji. Nie powinno się robić żadnych wyjątków?
Tak! Rząd nie tylko nie powinien ingerować, ale w ogóle nie powinien mieć prawa interweniować.
Zasada nieingerencji rządu w gospodarkę nie powinna być nigdy łamana. Nawet gdyby ludzie mieli przez
to umierać z głodu.
I teraz jeden z komentarzy (Uwielbiam komentarze to właśnie z nich można się najwięcej dowiedzieć):
jak zwykle prosta wypowiedz ktorej 95% ludzi nie zrozumie 30.09.2008 00:13
echhhhhhh
Przecież Korwin musi wiedzieć, że mało kto go rozumie (mało kto chce go rozumieć) i ciekawe, że nie napisał o tym jakiegoś dzieła. Dlaczego ludzie nie pojmują tego co mówię? Przecież nie jest to jakieś bardzo skomplikowane. A i w wyborach pomimo tego, że jestem taaaki mądry zdobywam zaledwie kilka procent i to jak dobrze pójdzie.
Michałowi jutro wypadają cztery lekcje: biologia, chemia, historia i matematyka. Trzy są odwołane, a na jednej będzie miał zastępstwo - WF. Przypomina mi się wywiadówka u Marty, gdzie rodzice strasznie narzekali na dużą liczbę "okienek". No cóż nauczyciele nie są zmotywowani, by nauczyć lecz by… no właśnie uczyć czy też "sprawiać wrażenie, że uczą".
Odnoszę wrażenie, że innym nurtem w tym zjawisku jest zmiana akcentów nauczania. Testy zabijają samodzielne myślenie, a więc szkoła uczy nie zasad, które rządzą, lecz konkretnych szczegółów. Szczegółów jest bardzo dużo, ale brak spajającego ich sosu. Z drugiej strony, jak mówił Michał, Pani (od chemii) pokazuje doświadczenia na każdej lekcji, co prawda na filmach ale jednak pokazuje.
Tak nieco o ludziach. Zbigniew G. (prowadzi własną firmę) - spec od systemów alarmowych - coś tam musiał w moim systemie poprawić. Przyjechał, zrobił, mnie akurat wtedy nie było. Zrobił nie wszystko ale to co było najważniejsze. Dzwonię do niego po dwóch tygodniach i mówię, że chyba powinienem mu zapłacić, a on na to, że jak skończy wszystko to wtedy się ze mną rozliczy. Sytuacja druga: sąsiad A - pracownik jakiejś Krajowej Izby lub czegoś takiego, robi doktorat - pożycza ode mnie prąd przez całe lato - buduje dom. Dwa razy musiałem interwencyjnie przyjechać bo jego budowlańcy wysadzili mi korki. Ponoć zanotował stan licznika. Dwa czy trzy razy, jak brał prąd, mówił, że się rozliczy. No i mamy październik, on ma mój telefon i maila, ale milczy.
To samo było z dalszym sąsiadem D - dyrektor w banku. Jak on mi był winien pieniadze za robienie drogi to zwlekał z oddaniem ponad sześć miesięcy. Inny sąsiad C - właściciel prywatnej firmy - rozliczył się od razu.
W telewizji dominuje nurt myślenia o sobie: "Czy rząd powinien pomóc upadającym stoczniom? W domyśle - bo ci z unii nie chcą tego zrobić." A czy pytanie nie powinno brzmieć inaczej? "Czy rząd powinien pomóc upadającym stoczniom, a jeżeli tak to której z grup społecznych utrzymywanych z budżetu powinien te środki zabrać?". Ale w obiegowej opinii budżet to worek bez dna i cała ta budżetowa chołota próbuje różnymi metodami wyszarpać z niego ile się tylko da. Metod jest bez liku: "na rozwój nauki", "na pomoc potrzebującym", "na pełnienie misji" (to środki przekazu), "na rozwój kultury" (czytaj - produkcję gównianych filmów), itp, itd…
Już październik, czas leci. Miałem plan by wydać pierwszy tom FŻ we wrześniu br., no cóż omsknę się,… chyba o rok. :)
Jak zwykle kupiłem kilka książek do mojej biblioteki. Między innymi "Manifest Komunistyczny". Kiedy ja to wszystko przeczytam?! I wprowadzając książki do programu do zarządzania księgozbiorem w pierwszym strzale na chybił trafił wpadłem na:
Odwożąc mamę dowiedziałem się, że jej młoda sąsiadka Agnieszka - pani sędzina, a przy okazji wnuczka jej przyjaciółki z dzieciństwa (jest sąsiadką bo mama kiedyś dała cynk, ze to mieszkanie jest do kupienia) jest w ciaży. Ma około 27 lat, niebrzydka, szczupła zgrabna blondynka. Podłapała faceta około 50-ki, Włocha, właściciela firmy robiącej i sprzedającej wino. Facet rozwiedziony, ma dwie córki - jak to się dawniej mówiło "latawice". Ponoć była w nim "zakochana". Związek układa się jakoś tam, raz lepiej raz gorzej. To ona podjęła decyzję. Woli być samotną matką niż po prostu samotną. Mama mówiła, że już kilku polskich kandydatów miała… Ten jej Włoch najpierw kazał usunąć ciążę, potem się cieszył, potem znów chciał usunąć. Znów ze źródeł dobrze poinformowanych (moja mama) wiem, że gość chyba sprzedał firmę (albo przekształcił z firmy włsnej na SA) i nowy prezes go chce po prostu wywalić (pewno z Zarządu) no i facet jest rozchwiany emocjonalnie. O "Tempora o mores" (po raz pierwszy powiedział to Cyceron).
Noc spędziłem na wsi. Rano temperatura na zewnatrz +15oC. Łapanie słońca przez szyby powoduje, że wieczorem w domu temperatura była +19.5oC
Po długim milczeniu odpowiedział Tibor Ganti: Dear Mr Kuban!
I mail you a bag, which contains the uncorrected translation of the " Chemoton Theory Vol 1-2" and a
copy of the Principle of Life, which is not identical of the Principles of Life (Oxford Uniwersity
Press).
You must know, that the copyright of the Chemoton Theory has the Publisher, therefore you can not
reproduce or disribute the manuscript or its parts. I dont want any debate with the Publisher, but I
Want to help you.
As concern to your questions:
I am 75 years old. I retired ten years ago. I have a very hard Lyme-disease and some other diseases,
therefore I can not leave my house. My working capacity is already quite restricted, but I work. I
create a new book, and I am a member of an asrtobiological research group of ESA, investigating the
possibility of the martian living systems.
Sorry, I did not heard about Marian Mazur, but your opinion is correct.
Sincerely
Tibor Gánti
na mojego maila:
I would like to ask you some questions:
Sincerily yours
John Freeslow
Facet jest chory na boreliozę! Szok! Wikipedia - bardzo zmartwił mnie jeden z objawów: "drętwienie kończyn lub tylko palców, budzące ze snu (czasem bardzo zmienne)". Bo kilka lat temu mi to bardzo dokuczało. Lekarze mówili, że to z kregosłupa szyjnego. Teraz jakoś to przeszło.
Przeszedłem Maraton Matragona 50 km. po Puszczy Kampinoskiej. Pogoda super rano przymrozek, potem około 12-14 oC, cały czas słońce. Mój czas to 8.30. Szedłem w moich outdoor adidasach z wkładką węglową - zero problemów ze stopami. Po drodze minąłem Jana Łakomego (lat 84), który szedł setkę i doszedł!
Płk mgr inż. Jan Łakomy przez całe swoje życie (wyjąwszy chyba tylko niemowlęctwo i pacholęctwo) jest pasjonatem pracy zawodowej i społecznej. Świadczą o tym wzmianki i artykuły w prasie a szczególnie w Wiadomościach i Biuletynach Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników Polskich.
W pracy zawodowej miał dużą ilość obowiązków związanych z pełnieniem ważnych funkcji na stanowiskach technicznych, dydaktycznych, naukowo-badawczych i organizacyjnych. Jest przewodniczącym Komisji Seniorów przy Zarządzie Głównym SIMP, viceprzewodniczącym Komisji Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych ds. Historii Ruchu Stowarzyszeniowego Seniorów NOT, prezesem Koła Seniorów Oddziału Warszawskiego SIMP, przewodniczącym Komisji Rewizyjnej Koła nr 16 Związku Kombatantów i Osób Represjonowanych.
80 rocznica urodzin Jana Łakomego (marzec 2004 r.) była szczególną okolicznością zwrócenia uwagi na Jego osobowość i działalność. Tytuł artykułu napisanego przez Sekretarza Generalnego Zarządu Głównego SIMP Kazimierza Łasiewickiego "Zachowaj zawsze prężne ciało i trzeźwy umysł" określa celnie "to coś" co czyni Jana osobą, która powinna być wzorem do naśladowania dla innych.
Boże, żeby tak wszyscy.
Zakwasy zaatakowałem dwoma piwami, gorącą kapielą w wannie i długim snem. Już we wtorek czułem się zupełnie normalnie.
Konferencja "3 Amigos" lub "Architektura sukcesu zarządzania firmą"
Roger Burlton (Kanadyjczyk), Ronald G. Ross (Amerykanin) i John Zachman (Amerykanin) to “trzej
amigos” projektowania firm. Wierzą, że potrzebna jest fundamentalna zmiana w sposobie łączenia
biznesu i rozwiązań IT. Nie wystarczą pozorne rozwiązania – firma musi znów zasiąść w fotelu
kierowcy.
Każdy z trzech amigos spędził kilka dziesięcioleci opracowując innowacyjne rozwiązania i dostrajając ważny element układanki, jaką jest projektowanie firm. Każdy z nich wierzy, że prawdziwy sukces osiąga się poprzez starannie zaplanowane rozwiązania, które działają wspólnie. Każdy czuje, że istnieje naprawdę pilna potrzeba usprawnienia działalności firm w Ameryce Północnej i Europie. I każdy z nich jest doskonałym mówcą.
Tematyka, która mnie interesuje. I rzeczywiście faceci czasem mówili językiem Fizyki Życia. "Najpierw musimy ustalić terminologię, pojęcia którymi się posługujemy muszą dla każdego z nas znaczyć to samo" - Ross; "Rzymskie Koloseum jest produktem, czegoś co ja nazywam architekturą" - mówił Zachman. Nazwę (definiendum) architektura dobrał fatalnie bo to się myli i plącze, na myśli miał coś co można by nazwać "bazą architektoniczną" czyli całokształtem wiedzy, doświadczeń, materiałów, know-how, motywacji, chęci itp, a więc to wszystko co pozwoliło na stworzenie w danym czasie "Instancji Koloseum". "Przedsiębiorstwa są również takimi instancjami wyprodukowanymi przez analogiczną bazę" nieomal grzmiał Zachman. Ja ze swej strony dorzuciłbym jeszcze do niej nawarstwienia. Poźniej wydawało mi się, że mówiąc o architekturze w dalszej części wykładu miał na myśli projekt i umiejętności projektowe.
Na marginesie jego wykładu zrodziła się u mnie następująca refleksja: zarządzanie ma oczywiscie na celu osiągnięcie rezultatu, jest więc jak najbardziej procesem nadążnym. Słuchacze oczywiście zawsze zadają pytania szczegółowe, które pokrótce sprowadzają się takich jak: "Jaką kartę by pan zagrał w takim rozdaniu gdy przeciwnik tak licytował?", "Czy lepiej impasować czy lepiej nie impasować?" i ewentualnie do takiego (zadają największe matoły) "Co robić by zawsze wygrywac w brydża?" i oczywiście odpowiedź typu: "Obłożyć się książkami na temat brydża, poznać teorię, dużo trenować i bardzo czesto startować w zawodach" na te pytania absolutnie ich nie satysfakcjonuje.
Zachman mówi budować modele podstawowe i je analizować - ma obsolutnę rację - budować modele i je analizować. Burlton - umiejętnie budować procesy i nimi zarządzać, a Ross - podejmować właściwe decyzje. No niby racja, ale dlaczego żaden z nich nie mówi o odkrywaniu fundamentalnych zasad. Skoro oni są światowymi liderami to znaczy, że w naukach o zarządzaniu znajdujemy się jeszcze przed Newtonem.
"Zagadnienia można analizować na różnych poziomach szczegółowości…" i tu Zachman dał
wspaniały przykład w oparciu o reakcję chemiczną: "
"Odrzucajmy przymiotniki, one zaciemniają" - Zachman - "Zamiast mówić 'model fizyczny' mówcie 'model fizyki zjawiska'". Całkiem słusznie - brawo.
Podał też wspaniałą wersję "prawa hydraulika": "Ojciec mi mówił, że są dwa typy ludzi ci co pracują i ci co biorą kredyty. Lepiej należeć do tej pierwszej grupy bo… w niej jest mniejsza konkurencja."
Burlton podaje definicję p-procesu: "A process is repeatable series of acivities
performed to produce a result of value for one or more stakeholders" (proces to seria
powtarzalnych działań wykonanych w celu osiągniecia korzyści przez jednego lub wielu właścicieli).
Mówi też o mierze (miara oddalenia procesu nadążnego od celu). "Klient jest tym kto najlepiej
ocenia nasze produkty i nasze procesy." Pokazał też rysunek "Prosty model zysków".
Poruszał zagadnienie niekorelowania wynagrodzenia pracowników z wynikami ogólnymi firmy. Przy czym w
rozmowie prywatnej okazało się, że nie miał recepty na to jak uwzględniać w składnikach płacowych
zyski oddalone w czasie (kadra managerska ich decyzje mogą przynieść korzyści a moga i straty) i
zyski społeczne (sekretarka praca na rzecz całej grupy, przekłada się, jak smar, pośrednio na
efektywność grupy).
Podał również model p-procesu: Wejście i wyjście, sterowanie i zasoby. W ramach sterowania wymienił:
Prawo zewnetrzne, Strategia, Zasady, Regulacje i interpretacje, procedury, doświadczenie, politykę
wewnetrzną, precedensy (sprawdzone praktyki), reguły businessowe, standardy, infrastruktura. Ja bym
jeszcze dodał nawarstwienia, naciski wewnętrzne - psychologia pracownicza, naciski zewnętrzne -
psychologia klienta i co według mnie najważniejsze strukturę organizacyjną (czy interesy właścicieli
są współbieżne czy może rozbieżne).
"Działy firm dostają pieniądze za to, że sa działami, a nie za to, że osiągną takie a nie inne
rezultaty."
Ross. Jako jeden powiedział o kosztach i podatności (mówił o decyzjach ale chodziło o procesy) procesów. Podał dwa fajne rysunki: iteracyjnego modelu produkcji i animowany pokazujący korzyści płynacych z zależności od odległości pomiędzy miejscem podejmowania decyzji, a miejscem powstania zdarzenia. Super.
W gruncie rzeczy cała ta wiedza sprowadza się do prób rozwiązania problemów, które stanowią swoistą kwadraturę koła zarządzania. Mam na myśli takie zagadnienia jak: "trójkąt korupcyjny" (przykład bilansowania transakcji łańcuchowych), rozwlekły bilans resergetyczny (pomysł/praca dziś, a zysk/strata oddalone w czasie - wynagradzanie pracy managerów) i społecznego bilansu resergetycznego (w zasadzie praca przynosząca niemierzalne korzyści - przykład prowadzenie sekretariatu). Pierwszego bilansu przedsiębiorstwa nie zauważają bo ich zauważenie bije bezpośrednio w tych, którzy to zauważą i ujawnią. W dwu ostatnich bilansach każde przedsiębiorstwo stosuje swoje własne reguły przelicznikowe (lub mówiąc inaczej metody przelicznikowe, czy też strategie przelicznikowe), przy czym prostych reguł - takich jak na przykład prowizja handlowa w wysokości n% dla handlowca, który sprzedał towar lub podpisał kontrakt - nie ma.
Ciekawostką jest również to, że na tego typu usługi największe zapotrzebowanie jest w wielkich firmach. Logiczne uzasadnienie tego też jest: Po co się meczyć i ryzykować lepiej powierzyć to wysokiej klasy fachowcowi no i powstaje kółko wzajemnej adoracji zasilane pieniedzmi zzewnątrz.
Do pracy przyszedłem równo o 5.00. Temp. ok. 7oC lekka mgła. Na ulicy ktoś wracał z psem. Jakaś starsza para stała na przystanku tramwajowym, policjant w metrze, i jakiś ktoś lat 40-50 idący do pracy, dwa tramwaje i może ze trzy samochody. Miasto zaczyna się budzić.
Wstałem wcześnie bo głowa naładowana rzeczami, które trzeba zapisać. To i to i tamto - w głowie kłębią się hasła. Jasne oczywiste i logiczne. Siadasz przed komputerem, by to wszystko spisać i myśli zwalniają, przekraczasz barierę - przechodzisz ze strefy "luźnej nieskręowanej myśli" do strefy "redakcja". Jak to spisać by było zrozumiałe, jak napisać by było ładnie, jak ułożyć słowa by było stylistycznie, gdzie postawić przecinek (tego nie wiem) i czy pisze się "nieskrempowanej" czy "nieskrępowanej" (akurat takie rzeczy, dzięki Bogu, muszę sprawdzać dość rzadko).
Ten dziennik mieści się tak jakby w tym przejściu. Piszę i rzadko wracam by sprawdzić i poprawić, liczy się samo przelanie myśli na papie… bity i bajty, ono jest najważniejsze. Resztę jak na razie można pominąć.
Marta jest na zgrupowaniu w Cetniewie ćwiczy od rana do wieczora nie możemy zgrać terminu wspólnych wolnych trzech godzin. Marta musi przerobić (w internecie) na ocenę trzydzieści zadań z fizyki, a ja mam jej w razie czego pomagać. W sobotę się nie udało - wyrobiła się po 20.30, przełożyliśmy na poniedziałek, też się nie wyrobiła, bo o 20.30 zaczęli oglądać materiał filmowy - analiza taktyczno-strategiczna. Ja też byłem zły, bo nawet gdybym usiadł o 20.00 to skończyłoby się to o 23.00 czyli dwie godziny po tym jak zwykle padam do wyra. (tzw. ranny ptaszek jestem).
Prace "około" zaczynają zajmować sporo czasu. A to odpowiedzieć na list Gantiego (przemyśleć, zredagować itd), a to na list JP. (przemyśleć, zredagować itd). A nie można tego nie zrobić dobrze bo przecież te listy bardzo pomagają.
Dwie godziny czyli od 5.00 do 7.30 zajęło mi napisanie w tym dzienniku dwóch dni. tzn dziś i wczoraj. No i dylemat czy odpowiadać na listy czy zabrać się za FŻ
Mailowanie z JAP: Drogi Janie WOLNY!
Choć ostatnio życie idzie mi koślawo (np. po wielu zadyszkach w ub. środę dostałem się wreszcie do szpitala, ale wypisali mnie nazajutrz, bo nie wiedzili co ze mną zrobić - aktualnie czekam na powtórne wezwanie, dzięki czemu mogę trochę popisać), to o Fżycia myśleć nie przestaję. Tuż przed szpitalem (pamiętam, że było to na Michała) miałem nawet zamiar zaproponować rychłe spotkanie, a nie żaden tam przyszły rok!… Jednak w tej sytuacji niepewności, co do dnia i godziny, trudno cokolwiek planować więc i postanowiłem zintesyfikować przynajmniej korespondencję. W celu jej ułatwienia będę numerował pewne kwestie z Pańskiego ostatniego listu (z datą 20 września).
1) Ciekaw jestem bardzo jaką książkę Ojca Piotra Pan zamówił i czy ją Pan czyta? Wg mnie w Polsce
ukazały się (w "Paxie") raptem 3 jego książki, z których ja mam już tylko jedną t.2), bo pozostałe
są gdzieś u ludzi. Ale to nie jedyne pisma Teilharda po polsku, bo sporo drukowal "Znak"
(miesięcznik), zwłaszcza w latach 70. Tych niestety mam ilości śladowe.
Poprosiłem Anię (sekretarkę) by kupiła wszystko co się da tego autora i chyba to zrobiła. Już
dotarła do mnie "O szczęściu cierpieniu i miłości".
2) Dziwię się niepomiernie, że załamały Pana uwagi jakiejś korektorki - to niepoważne tak się
przejmować!! Nie mówiąc już o tym, że nie powinien być Pan zaskoczony, bo na początku wielokrotnie
zwracałem Panu uwagę na potknięcia językowe, ale ponieważ Pan je notorycznie ignorował, więc
przestałem to robić.
Wkurzyła mnie i już, ale ma to i pozytywne reperkusje pracuje teraz nad językiem. I negatywne:
generalnie ludzie nie czytają tego tylko przerzucają kilka kartek i… eee (tak jak K.Arc. :)
)
Ale nic to. Muszę zakończyć coś co będzie stanowiło pewną całość czyli to nad czym teraz
pracuję.
Pana uwagi i wskazówki są bardzo cenne ale wtedy jeszcze nie był gotowy ogólny schemat zatem były one niejako zmiatane ferworem kolejnych zmian rewolucyjnych :)
Wczoraj byłem na konferencji "Architektura sukcesu zarządzania firmą" było trzech prelegentów ponoc światowej sławy: jeden Kanadyjczyk i dwóch Amerykanów. Czasem miałem wrażenie, że mówią językiem Fizyki Życia, wyczuwają ją niejako ale są daleko za mną. Ale podbudowało mnie, że są na świecie ludzie rozumujący w tym samym kierunku
3) Nazwisko Tibora Gantiego i jego książka "Podstawy życia" są mi znane, natomiast nie mam pojęcia
co to za zwierz "Chemonton"?? Proszę o krótkie objaśnienie.
Ganti udowodnił, że jesteśmy chemicznymi albo ciekłymi komputerami. Jego chemoton to najmniejszy
system chemiczny zdolny do powielania się - podstawowa jednostka badawcza. Przeprowadził wiele
symulacji komputerowych, z których wyciągnął wiele ciekawych i logicznych wniosków. Facet żyje i
nawet od czasu do czasu mailujemy do siebie. Jak na razie na poziomie bardzo zdawkowym
(podejrzewam, że jest mocno chory).
4) Wracając jeszcze raz do O. Teilharda: on wcale nie opierał się na teorii dualizmu! Ba, był jej
zagorzałym przeciwnikiem. W liście, który wysłałem we wrześniu (tym z gratulacjami dla Marty)
planowałem poruszyć ten wątek, ale nie starczyło mi czasu. Teraz wypisuję tylko jeden fragment, ale
kluczowy: NA ŚWIECIE NIE MA ANI DUCHA, ANI MATERII: TWORZYWO WSZECHŚWIATA" JEST DUCHOMATERIĄ!
(Dzieła, tom 2, str. 66).
No to powstaje pewnien problem, bo dla mnie dualizm to jeden jedyny mechanizm sprawczy. Ciekawe
jak on pojmował dualizm. Jak Pan wie ludzie często używają tego samego definiendum ale definiens
jest zupełnie różny. (Mówią o plutonie przy czym jeden o planecie, a drugi o filmie). Co do
fragmentu: duchomateria to nic innego jak obiekt jego właściwości + stan tych właściwości, duch
to zmiana stanu właściwości pod wpływem stanu właściwości innego obiektu. Ducha według mnie
tworzą dopiero dwa obiekty oddziałujące na siebie. Poza tym poprosze o definicje "ducha". Podał
ją gdzieś? Poszperałem w jego książce i jest pare rzeczy ciekawych: "Życie na świecie wznosi się
ku coraz większej świadomości poprzez coraz wiekszą złożoność" (wyjątkiem są co prawda bakterie,
które w tej wspinaczce chyba nie biorą udziału) ale i parę … "Prawdziwym szczęściem jest
szczęście rośnięcia".
5) Chyba Pan przeszarżował z tym zawieraniem się teorii Teilharda w Fżycia. Gdyby tak było, to bym
sprawy raczej nie poruszał, a w każdym razie nie na tym etapie tworzenia (w końcu nie znam przecież
całości Dzieła). Ja na razie tego nie widzę - a może nie rozumiem dostatecznie obu teorii?
Niezależnie od tego do teorii francuskiego jezuity pociągało mnie to, czego nie ma prawie wcale w
Pańskiej teorii: "Choćbym mówił wszystkimi językami…". Właściwie tylko jeden punkcik o to zahacza -
mam na myśli hasło "altruizm" w rozdz.5, ale to rozpaczliwie za mało !
No i wracamy do dualizmów. ich przykładem są następujące pary: egoizm (działanie na rzecz
siebie) - altruizm (działanie na rzecz społeczności), Działanie na rzecz siebie - działanie na
rzecz gatunku, Profil kobiecy - Profil męski, itp. O altruizmie u mnie jest sporo między innymi
to, że społeczeństwo złożone wyłącznie w 100% z totalnych altruistów zginęłoby i to pewnie tak
samo szybko jak społeczeństwo złożone w 100% z totalnych egoistów.
Ad 6)Jakim językiem pisać, by zejść pod strzechy?
Obawiam się, że choćby Pan byl Janem Złotoustym (św. Jan Chryzostom w. IV/V), to nie dobierze Pan
słów wprowadzających FŻ pod strzechy, bo to nie o słowa chodzi. Otóż do Pańskiej teorii trzeba
dojrzeć (jak zresztą do każdej nowej idei), a to wymaga pokoleń - vide Darwin. Ileż to lat minęło,
zanim Kościól zmienił do niego nastawienie? A ile jeszcze minie zanim zaistnieje w szkołach,
zwłaszcza amerykańskich? Chyba, że II część (bodajże "Fizyka człowieka") zatytułuje Pan na kształt
"Sukcesy w karierze i szczęściu rodzinnym już po 3x lekturze" (żeby było bardziej wiarygodne). Tutaj
przypomina mi się taka anegdotka: podobno Andre Malraux powiedział, że jeśli jakaś książka sprzeda
się w nakładzie większym niż 30 tys., to jest to nieomylny znak, że jest ona nieporozumieniem
(!).
No to mnie Pan pocieszył! Ale pisać trzeba!
Ad 7) Czy naprawdę Teoria ewolucji jest przypadkiem szczególnym Teorii gier?
Wygląda na to, że albo ja mam mylne wyobrażenie o Teorii gier, albo Pan ją zdecydowanie przecenia.
No bo co to takiego? Czy zgodzi się Pan z definicją zawartą w Małym słowniku matemat. ("WP", 1967,
str.286): "dział nowoczesnej matematyki zajmujący się badaniem modeli sytuacji konfliktowych.
Przedmiotem zainteresowania Tgier jest poszukiwanie strategii optymalnej dla danego partnera w
zbiorze wszystkich możliwych strategii danej gry"? Jeżeli nie, to proszę podać swoją i wtedy
podyskutujemy.
Wg mnie nie przebije się Pan ze swoim poglądem, bo Tgier za bardzo obrosła przytoczonym rozumieniem.
A w ogóle dlaczego Panu tak zależy na tym, aby Tewolucji zawierała się w Tgier? Czy nie wystarczy
Panu, że zawiera się w Fżycia??
Ja wyszedłem od prapoczątków: cząstki zaczęły się grupować w jakiś tam dowolny sposób i w pewnym
momencie zabrakło im surowca, no i powstała typowa sytuacja konfliktowa. A teraz strategia. Gdy
wypowiadamy to słowo każdemu od razu staje przed oczami działanie - strategia znaczy się, że coś
się robi. Cóż jednak sie okazuje istnieje coś takiego jak strategia budowy. To, że cząstka ma
taką a nie inną budowę powoduje, że wygrywa sytuację konfliktową. Czyż nie jest to dokładnie to
co pan podał jako definicję TGier?
Ad 8) Jak wytłumaczyć Fżycia ?? - tak jak Teilhard wytłumaczył swoją teorię!
Ten wątek muszę jeszcze przemyśleć, bo odpowiedź która mi się wyłoniła wczoraj, że "słowami O.
Pierre'a" wydaje mi się teraz zbyt ogólnikowa, żeby nie powiedzięć - prostacka. Ale rzygotowanie
propozycji może potrwać.
A czy umiałby Pan przekazać istotę teorii Teilharda na jednej stronie A4?
oraz kilka spraw mniejszej wagi bez tytułu:
a) bardzo mi się podoba myśl Poincarego. Dziękuję, bo nie wiedziałem, że to wyszło spod jego
ręki.
b) aby nie podpaść pod kategorię Pańskiego głupka, co to nic nie wie o Teorii ewolucji, a się
mądrzy, kupiłem sobie na obozie żeglarskim (Iława, czerwiec) "O pochodzeniu gatunków". Niestety, nie
czyta się tego tak fajnie jak Pańską Fż. i jestem nadal na początku tej ciernistej drogi.
W istocie książka bardzo ciekawa, zarówno pod względem konstrukcji jak i skromości autora (ja
nie mogę się czasem powstrzymac by nie wygarnąć). Ale czyta się ją strasznie. Sam przyznam, że
nie przeczytałem jej jeszcze do końca. Natomiast to co zastanawia to jego (i jemu podobnych)
sposób myślenia - podejście, jak ja to nazywam - czysto naukowe (dokładnie to samo jest widoczne
u Mazura).
c) ciekawostka a propos rozczarowania humanistami: w r. 1929 inż. Stefan Neumark - tłumacz słynnej
książki R. von Misesa "Fluglehre" - tak pisał w przedmowie: "przeczyta tę książkę nawet średnio
wykształcony czytelnik, o ile naturalne zainteresowanie postępem techniki nie zostało w nim zgaszone
przez jednostronną humanistyczno-literacką szkołę". Dobre, co? Polskiego humanistę można poznać po
tym, że kokietuje audytorium nieznajomością matematyki!
Świetne!
Józef A. P.
Ciekawy choć rozwlekły wpis, a w zasadzie odezwa internauty:
Mam dość obfite doświadczenie, jeśli chodzi o pracę z ludźmi mającymi zaburzone poczucie własnej wartości.
Podstawowym błędem początkujących terapeutów, bądź ludzi świeżo po studiach psychologicznych którzy naczytali się brodatych profesorów, jest to że bardzo chcą pomóc, wykazać się. Doskonale to rozumiem gdyż sam chętnie pomagam. Jednak nauczyłem się jednej bardzo ważnej rzeczy. Wytłumaczę to wam na przykładzie. Jesli pisałem wiele razy że otyłość dla kobiety jest szkodliwa, powoduje choroby, przedwczesne starzenie się, w końcu jest nieestetyczna i brzydka, podawałem sposoby na radzenie sobie z nią, ćwiczenia na podniesienie poczucia własnej wartości, oferowałem bezpłatnie swoją pomoc w poradzeniu co konkretnie trzeba robić, to co było reakcją na moją chęć pomocy?
Jeśli chcesz ludziom uświadomić że się mylą, jesteś skazany na porażkę. Możesz mówić pięknie ze alkohol, papierosy, nadmierne jedzenie jest szkodliwe, ale jedyne co zyskasz to nienawiść ludzi, którzy sobie uświadamiają ze sami sobie szkodzą i ze ktoś to zauwazył. To budzi w nich poczucie niższosci, strach że Ty widzisz ze nie są tacy wspaniali na jakich pozują, więc atakują. I jak chcesz pomóc człowiekowi który nie chce zebyś mu pomógł, który Cię nienawidzi za pokazanie mu jego problemu, którego on nie chce widzieć? Myslicie ze nie próbowałem? ależ próbowałem, wiele razy, i tym co slyszałem najczęściej było żebym się odpie… Nie dasz rady, możesz jedynie go zmusić siłą, ale jak to zrobic? dla jego dobra złamać mu wolę i szczękę by przestał pić czy palić?
Otóż nie. Trzeba zmienić swoje nastawienie, zacząć szanowac ludzi i ich wolną wolę. Nie narzucać się. Oddać swoje nauczycielskie zapędy najlepszemu nauczycielowi jaki istnieje - nie, nie mnie. Czasowi. Z czasem każdy nałóg rujnuje życie człowieka mu oddanego. Palacz w wieku 50 lat to łysawy, charczący kaszlący i ciągle wzdychający z niedotlenienia impotent z żółtymi zębami. Gdy dostanie pierwszego zawału, czy zapaści, a może lekkiej arytmii czy duszności i poczuje koszmarny lęk przed szybką śmiercią, wtedy zacznie sam szukać pomocy. Wtedy sam się zgłosi do Ciebie. A Ty musisz być dobrze przygotowany na jego przyjście, i wtedy pracować z chętnym klientem nad nim samym. Taka praca to przyjemność, i tylko wtedy ma sens gdy człowiek jej chce. A przeważnie jej chce, bo bardzo się boi konsekwencji.
Jeśli jesteś dobry, to czekasz, jesteś bierny, albo jak mawiają Polscy geje - pasywny. A wiec musisz być pasywny. Gdy jesteś aktywny, wdzierasz się w ludzka wolę, w człowieka, jesteś brutalem a nie terapeutą. A gdy człowiek nie chce się zmienić mimo strasznych lekcji nauczyciela zwanego czasem? wtedy musi umrzeć, bo to jest jego decyzja. Nie ważne ze błędna, swoje nie załatwione tu sprawy załatwi w następnym życiu. Nic straconego. Widziałem nie raz półżywych palaczy w szpitalu, którzy uciekali do toalety i palili ukradzione papierosy. Widziałem też na własne oczy upadek alkoholików, a o narkomanach uzależnionych od brown sugar nie wspomnę. Widziałem też siebie wiele lat temu, gdy mój nałóg palenia był tak silny, że nie majac pieniędzy wziąłem z ziemi cudzego papierosa i chciwie go paliłem, więc wiem o czym mówię.
Otyłe kobiety przeważnie szybko umierają. Udary, zawały, szereg zabójczych chorób związanych z zawsze przeciążonym układem pokarmowym. Przed śmiercią strasznie się nacierpią w szpitalu. To jedno wielkie wycie z bólu, szkoda że tego się nie pokazuje w telewizji. To wszystko jest winą zbyt dużych ilości jedzenia, a nie żadnych genów czy leków. Owszem, są ludzie którzy dużo jedzą i nie tyją, i sa tacy co mało jedzą i tyją. Wtedy się mniej je. Czy to tak trudno zrozumieć ze tłuszcz nie bierze się z genów tylko z jedzenia? powtórzmy to sobie teraz wszyscy na głos.
Rozumiem, kochasz jedzenie. Ale musisz sama zadecydować co bardziej kochasz, zdrowie czy jedzenie? bo jeśli zdrowie, to wtedy w imię miłości do zdrowia zrezygnujesz z dotychczasowych porcji jedzenia. Jeśli wybierzesz jedzenie, wtedy zrezygnujesz ze zdrowia na rzecz smakowania kolejnych posiłków, pocieszając się ze niedługo przyjdzie pocztą nowy rewelacyjny preparat, wystarczy łykać tabletki i się staniesz piękna, zgrabna i szczupła, poznasz bogatego męża a koleżanki dostaną ataków konwulsji z zazdrosci. A to wszystko jedynie za 199,99 w promocji. Kolejna iluzja. Nawet jeśli jakimś cudem te tabletki by zadziałały, to wtedy je wyrzucisz bo tak naprawdę nie chcesz schudnąć. Jest Ci na rękę być brzydkim kaczątkiem, nieporadnym, nieestetycznym. Kochasz się nad sobą użalać, narzekać na nieczułość świata i mężczyzn którzy uciekają od Ciebie co kwitujesz z pogardą że są tchórzami, którzy są Ciebie niegodni i są puści.
No i oczywiście nie rozwijają się duchowo tak jak Ty, czyli nie potrafią zjeść wiaderka jedzenia na raz. Nie od dziś wiadomo ze dusza mieści się w żołądku, i im jest on większy tym większe uduchowienie. Tak?
Z mechanizmów samooszukiwania u otyłych kobiet, widać wyraźnie niechęć, pogardę, wręcz nienawiść do kobiet zgrabnych, szczupłych. Kobiety eleganckie, ładne, są uważane ze puste lalki barbie, nieuduchowione, podłe. Powiem wam jak to jest. Kobieta elegancka i atrakcyjna często musi być wredna, wiecie czemu? ponieważ wielu facetów ślini się do niej, podrywa ją, gdy nie jest zainteresowana często stają się niemili, wręcz chamscy. Odrzucony mężczyzna bez klasy zachowuje sie jak wulgarna primadonna, która jest w stanie zabić za to że ktoś nie przyjął jego ofert siebie. Po wielu takich sytuacjach, piękna kobieta jest chłodna i zimna wobec mężczyzn którzy wtedy nazywają ją zimną suką. Ale ją trzeba zrozumieć, a ja znam wielu mężczyzn i rozumiem te kobiety. To jest obrzydliwe co faceci często wyrabiają.
Spójrzmy teraz z drugiej strony. Kobieta otyła, cierpi na dotkliwy brak adoratorów. Jest tak samotna i smutna, że aż jej serce pęka. Presja rodziny, złosliwości ludzi w autobusach z powodu jej tuszy, poczucie obrzydzenia widoczne w oczach wielu ludzi, to wszystko powoduje wielkie pragnienie bliskiej osoby. Są wielbiciele dużego piękna, ale jest ich bardzo mało. Rubens był takim wielbicielem co czcił obfite kształty, ale on był jeden, i nie wystarczył by 2 milionom Polskich dużych Pań, poza tym już nie żyje. W związku z tym zachodzi mechanizm, "niechby bił ale był". Z samotności którą jestem w stanie zrozumieć, biorą łajzę, nieroba, nieudacznika lub pijaka. Gdy wtedy widzą piękną kobietę, z wysokim eleganckim facetem rodzi się w nich zazdrość. U 1% grubasek rodzi się też pragnienie dorównania pięknej kobiecie i zaczynają mniej jeść, i chodzić na fitness, siłownię. U całej reszty dużych Pań cała uczuciowość zatrzymuje się na zazdrosci, i wynikajacej z niej pogardzie, nienawiści.
Znałem i znam otyłe Panie, i te szczupłe, i jesli mam być szczery to w poziomie wiedzy i wykształcenia widziałem znaczną przewagę szczupłych Pań, w abstrakcjoniźmie wyćwiczonym przez czytanie książek wygrywały duże Panie. W poziomie duchowym, w aurze, nie widziałem żadnych różnic. Większość była nieświadoma tego że w ogóle żyje, działając na zasadzie akcji reakcji bez świadomości siebie czyli jak 99% społeczeństwa.
Chciałbym was pocieszyć. Szczupła kobieta nie ma w życiu lekko. Każdy z nas ma jakąś lekcję tu do przerobienia. Ty masz nauczyć się ograniczać z jedzeniem, szczupła ma do przerobienia coś innego. I otyła i szczupła musi zdać sobie sprawę ze swoich wad i slabości i pracować nad nimi. Gdy się oszukuje, musi ponieść konsekwencje. Tak, życie jest bezwzględne. Oszukujesz się, cierpisz, przestajesz się oszukiwac, masz szansę wyjść z cierpienia. Problem jednakze w tym, że ludzie boją się nowego życia. Grubaska boi się ze stanie się piękna, elegancka, zgrabna. Czego się dokładnie boi? tego trzeba dojść analizując swoja podświadomość. Pies który szczeka przez płot latami, i gdy mu sie zabierze ten płot nigdy poza niego nie wyjdzie.
Bariery są w umyśle a nie w rzeczywistości. Tak samo grubaska która szybko schudnie, poczuje paniczny lęk przed nowym życiem, i szybko utyje z uczuciem ulgi. Stare dobre śmieci, może obrzydliwe ale bezpieczne, znane. Na ten temat były prowadzone setki badań psychologów, ale oczywiscie duże Panie w to nie wierzą. Myślą że chcą być szczupłe, ale to nieważne czego Ty chcesz, ważne co w środku Ciebie chcesz - chodzi mi oczywiscie o podswiadomość. Chcesz schudnąć, schudniesz, po czym będzie Ci tak źle i strasznie ze znowu utyjesz.
Dlatego odchudzanie to przede wszystkim praca nad sobą, a dopiero później dieta i fitness. Innej drogi nie ma. Chcialbym jeszcze powiedzieć o jednej sprawie. Szacunek. Nie szanuję kobiet otyłych. Szanuję ich Boską iskrę gdzieś głęboko ukrytą w ich duszy, ale ich nie szanuję. Nie szanuję ich za samooszukiwanie się, za obłudę, za nienawiść do kobiet ktorym udało się wyjść z nadwagi zacząć szczesliwe życie. Za myślenie ze jakoś tam będzie - nic nie będzie. Bez wysiłku i chęci zmian nic się nie zmieni. Szanuję natomiast kobiety które brały leki sterydowe, miały od dzieciństwa złą genetykę, ale jednak swoją praca i uporem osiagnęły sukces i stały się rzekomo nieuduchowionymi, laskami. Na szacunek trzeba sobie zapracowac, rozumiesz? nie należy Ci się dlatego ze masz na sobie 50 kilo tłuszczu nadwagi z fast fooda.
Współczuję szczupłym kobietom, pracujacym w miejscu gdzie pracują uduchowione grubaski. Słyszałem, widziałem, jak strasznie sa traktowane. Wyzywane od chudzielców, wieszaków, anorektyczek, wyśmiewane i to z taką siłą, że aż cztery podbródki utłuszczone kawalkami pączka drgają spazmatycznie. Drgają też tak samo gdy duża Pani płacze mlaskajac, że to przez geny i aspirynę tak utyła a wiaderko lodów które trzyma w pulchnej łapce nie ma tu nic do rzeczy.
A gdy się zwróci uwagę osobie otyłej? nie ma mowy. Agresja, przemoc, płacz, argumenty że lepiej mieć trochę ciała bo to zdrowe niż być anorektyczką, albo że faceci też są grubi. Naprawdę, szkoda słów. Lepiej zająć się tymi o chcą zmian, niż tymi co się okłamują. Niech się okłamują, to ich wolny wybór. A także ich konsekwencje.
I na koniec artykułu - w obozach koncentracyjnych, na początku wojny gdy nie było masowej eksterminacji a była ciężka praca i mało jedzenia, nie było kobiet otyłych. Były, ale po około dwóch miesiacach stawały się szczupłe. Wtedy jeszcze nie były mordowane, po prostu mało jedzenia i wysilek spalały tłuszcz. Było to dokładnie opisywane, a ja ten temat znam doskonale bo o obozach czytałem niemal wszystko. Napisałem ten argument, mimo że wiem, ze teraz zostanę okrzyknięty nazistą i mordercą. Trudno. Fakt to fakt i nie zmieni tego płacz dużej uduchowionej Pani. A teraz powtórzmy sobie wszyscy na głos.
Tak. To prawda. I nie trzeba iść do obozu, wystarczy nie sięgać do lodówki i wychodzić na spacery.
W poprzednich artykułach na temat problemu otyłosci, wiele razy pisałem że kobieta otyła tak naprawdę nie chce schudnać, ponieważ bycie otyłym spełnia jej podświadome cele. Podam wam przykład. Moja koleżanka, która zna się na niejednej diecie, i chce schudnąć na wiosnę. Duzo cwiczy, naprawdę bardzo dużo. Stosuje też ostatni hit dla ludzi kochajacych się oszukiwać, czyli dietę Indiańską. Je tylko śniadania. I chudnie. Co się stanie gdy mocno schudnie? w jakiś tydzień wszystko wróci do normy, czyli momentalnie utyje. I to jest doskonały przykład że niektórzy odchudzają się "na niby", tak by można było powiedzieć że się cieżko pracowało ale się nie ufało bo geny okazały sie silniejsze.
To mi przypomina kopanie rowu. Można kopać łopatą miesiacami, można i w dzień koparką. Łatwiej, prawda? jasne. Podstawowa zasada chudnięcia to wiele małych posiłków, by posiłków by organizm z lęku przed głodem nie chomikował tłuszczu i rozkręcił metabolizm. No cóż - tlumaczyłem koleżance, udowadniałem, nic to nie dało, moje miejsce musi zająć Pan nauczyciel cierpienie które niechybnie będzie udziałem oszukującej się istoty, słodkiej istoty :)Księga sukcesów, blog na onecie.
mareczek_28@poczta.onet.pl, 08.10.2008 14:02
D. wyszperała w internecie, że przy nazwisku Targalski jest znaczek "śp":
Zmarł 25 września 2007 w wieku 50 lat.
Asceta była "żywą legendą" gór, dobrych duchem słynnej Chatki, a potem zimowej bazy w Moku - jego przyjaźni, poczucia humoru i bezinteresownej przychylności będzie nam bardzo brakowało.
Pogrzeb - zgodnie z życzeniem Ascety - świecki, odbędzie się w poniedziałek 15 października o godz. 10 na Cmentarzu Komunalnym na Wólce Węglowej, Dom Pogrzebowy, Sala A, wejście od ul. Wójcickiego.
To zdjęcie to cały ON! Schorowany, zgarbiony, biedny, nadużywający alkoholu, przesiąknięty dymem pochodzącym z jego charakterystycznych pecików. I te żywe oczy, nadzwyczaj młodzieńcze, będące w opozycji do całej odpychającej reszty. Ten jeden, jedyny element sygnalizował - "Tam głębiej jest nieprzeciętny mózg". Jego mózg takim był w istocie, ale powłoka cielesna zniszczyła Ascetonka, naszego środowiskowego kloszarda. Jego filozoficzne spostrzeżenia dotyczące życia mocno mnie inspirowały i tkwią we mnie do dziś.
Nie było w nim ani agresji, ani uszczypliwości tylko bierne wyczekiwanie, a od czasu do czasu wielkie, głębokie myśli. Czy będzie mi go brak? Trudno powiedzieć, przecież o jego śmierci dowiedziałem się 13 miesięcy po fakcie. Jednak, gdy mogłem to szukałem z nim kontaktu, ale zupełnie nie wiedziałem jak mu pomóc. Wolałem pieniądze przekazać anonimowo przez kogoś, niż dać mu osobiście. Ostatnie nasze spotkanie skończyło się tym, że się upił - i pewno nie spodobało się to nikomu kto to widział, a ja zapewnie zostałem uznany za przyczynę tego zła. Pił ukradkiem, z wyciąganej zza pazuchy flaszki i rozpaczał nad śmiercią Julity, dziewczyny, która spadła na jego oczach z "Drogi po Głazach". Wspinała się z nim, bo widziała w nim wielki górski autorytet, "A przecież ja na niczym się nie znam.". Rozpaczał i pytał "Dlaczego ona, dlaczego nie ja?".
"Nie wiesz kto to Asceta? To specyficzny facet, wiesz… wspina się, ale nie ma nawet śpiwora, jak śpi to przykrywa się… szczoteczką do zębów" - tak przedstawiał mi go śp. Jarek Kowalik - "Biebronka" (przez b), który zmarł na raka w wieku trzydziestu kilku lat.
Pomimo, że mało mógł dać w zamian, to bardzo wielu mu pomagało. Bardzo wielu… Z tego co wiem, największej pomocy udzielał mu - Bury.
Ascetonie, umarłeś czy wreszcie się wyzwoliłeś?
I jak zwykle dobry cytat z Korwina:
I o to chodzi! Islandia nigdy nie była bogata! Chyba, ze za „bogatą” uznamy np. budowaną na kredyt Polskę pod okupacją ekipy śp. Edwarda Gierka. Na kredyt – to każdy może być bogaty.
Przez jakiś czas.
Metoda jest taka: ludzie biorą kredyty – i np. budują. Gazety widząc „oznaki dobrobytu” informują radośnie, że dobrobyt rośnie. Banki chętnie udzielają „bogaczom” kolejnych kredytów. Za te pieniądze kupuje się samochody, domy, lodówki, telewizory – a może i buduje jakąś fabryczkę nie po to, by dawała zysk, a po to, by „zlikwidować bezrobocie”. Rząd też wierzy, że Islandia jest bogata – więc uważa, że może poszaleć.
I wszytko to działa znakomicie – dopóki ktoś tej bańki nie przekłuje.
I to jest CAŁE wyjaśnienie sytuacji gospodarczej Islandii.
"Dziennik": za dwa tygodnie w Warszawie odbędzie się Festiwal Tęczowych Rodzin. Po raz pierwszy mają się ujawnić tam publicznie pary homoseksualne z dziećmi. Organizacje walczące o prawa mniejszości seksualnych szacują, że w Polsce wychowuje się tak ok. 50 tys. dzieci.
I jeden kawałek z forum internetowego:
10 kłamstw GEJOWSKIEJ PROPAGANDY!!!
W swej propagandzie działacze gejowscy posługują się zwykle tymi samymi argumentami, opartymi na "faktach naukowych" lub po prostu zmyśleniach. Tu wymieniam najczęstsze z nich, i demaskuję ich kłamliwość.
Marta wczoraj wyleciała do Bangkoku na Mistrzostwa Świata Juniorów. Dwa lata temu na MŚJ w Dominikanie, każdy zawodnik miał naszyty numer z nazwiskiem. W tym roku na MEJ w Warszawie nic nie mieli naszyte, bo nasi działacze dali dupy. Takie małe zestawienie umiejętności zarządczych w dwóch krajach.
Znowu cytat z Korwina, tłumaczący jak działa zasada optymalizowania czerpania z zasobów w specjalizowanych układach społecznych, i dlaczego zarządy nie powinny uchwalać sobie wysokości pensji.
Sześciolatki i inni: komu nie wolno decydować?
Trwają dyskusje n/t posyłania – lub nie – sześciolatków do szkół. Proszę mi pokazać (poza
UPR-owcami, oczywiście) jakiegoś dziennikarza, który by napisał: „A dlaczego tej decyzji nie
pozostawić rodzicom? Dlaczego ma o tym decydować ustawa albo urzędnik – a nie rodzice??? Przecież
rodzice najlepiej chyba znają swoje dziecko?”
Ja takiego głosu nie zauważyłem. Może mało czytam…
A dlaczego takich głosów dziennikarskich jest mało?
Dlatego, że gdyby przyjąć taką zasadę, to dziennikarzy „pracujący na niwie oświatowej” nie mieliby o czym pisać! Nie byłoby problemu „W jakim wieku posłać dziecko do szkoły?”. Oczywiście: można by zająć się problemem: "Dlaczego szkoła im.Ixińskiego w Ygrekowie zbyt wiele czasu poświęca fizyce, a za mało chemii?” Tyle, że - ponieważ byłaby to zapewne jedyna taka, unikalna szkoła (bo w każdej byłby inny program) ten problem interesowałby wyłącznie rodziców uczniów danej szkoły – oraz tych, którzy chcą do niej w następnym roku posłać dziecko. Czyli: jakieś 300 osób.
Dla takiej liczby czytelników nie warto się fatygować.
Zresztą ta liczba jest w rzeczywistości znacznie mniejsza. Spora część rodziców posłała bowiem swoje dzieci do szkoły im.Iksińskiego ponieważ kursowała opinia, że „to jest dobra szkoła” - i nawet nie ma pojęcia, jakich przedmiotów w niej uczą.
Przypominam tu, jak zazwyczaj, tezę, którą głosił Członek-Założyciel UPR, śp.Stefan Kisielewski: „Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności… nieznane w żadnym innym ustroju”.
A gdyby nie byłoby problemu – nie byłoby co pokonywać. I niepotrzebni byliby zawodowi pokonywacze.
Z podobnych powodów ekonomiści niby są za wolnym rynkiem – ale jakby tak nie całkiem do końca. Bo ile w Polsce mamy astronomów, wliczając w to nawet astronomów będących na drugim etacie kapusiami? Kilkudziesięciu? Kilkuset?
A dlaczego? Bo więcej nie potrzeba. A dlaczego nie potrzeba? Bo gwiazdy ruszają się same…
Gdyby ekonomia też ruszała się sama, liczba potrzebnych w kraju ekonomistów byłaby równa liczbie potrzebnych krajowi astronomów. Zmniejszyłaby się więc kilkadziesiąt razy.
A co to byłby za ekonomista, który by miał dbać o interes kraju, a nie umiał zadbać o własny? A iżby zadbać o własny, musi zadbać, by nie stracić posady. W tym zaś celu w kraju nie może być wolnego rynku; ktoś tym bałaganem musi przecież, do cholery, sterować!
Zresztą ludzie tego przecież chcą. Skoro tego chcą, i jeszcze za to płacą…
Ekonomista tłumaczący, że rynek powinien być wolny, podobny jest dealerowi tłumaczącemu, że kokaina zabija…
I dlatego - tak samo, jak decyzji o wypowiedzeniu wojny nie wolno powierzyć generałom; układania programów szkolnych nauczycielom; ustalania zakresu władzy Kościoła księżom - tak samo ustalania zasad działania gospodarki nie wolno powierzać ekonomistom!
To co mają robić ekonomiści?
To samo, co wszyscy uczeni. Mówić, jakie będą skutki takich, a nie innych działań (i eliminować ze swego grona tych, co przepowiadają fałszywie!). A nie: „Należy podjąć takie-a-takie działania".
A już na pewno nie mogą mieć władzy skłaniania bądź zmuszania nas do podejmowania takich czy innych działań!
Rekordowa odprawa dla unijnego komisarza
Londyńska prasa donosi o niewiarygodnie wysokiej odprawie, jaką otrzyma od Unii Europejskiej były
brytyjski komisarz handlu. Peter Mandelson, który wraca z Brukseli do Londynu, aby objąć tekę
ministra gospodarki w rządzie Partii Pracy, otrzyma na do widzenia milion funtów.
Londyńska prasa donosi o niewiarygodnie wysokiej odprawie, jaką otrzyma od Unii Europejskiej były
brytyjski komisarz handlu. Peter Mandelson, który wraca z Brukseli do Londynu, aby objąć tekę
ministra gospodarki w rządzie Partii Pracy, otrzyma na do widzenia milion funtów.
Londyńska prasa donosi o niewiarygodnie wysokiej odprawie, jaką otrzyma od Unii Europejskiej były brytyjski komisarz handlu. Peter Mandelson, który wraca z Brukseli do Londynu, aby objąć tekę ministra gospodarki w rządzie Partii Pracy, otrzyma na do widzenia milion funtów.
Mandelsonowi przysługuje od Komisji odprawa, zwrot kosztów przeprowadzki oraz pakiet emerytalny - w sumie milion funtów po czterech latach pracy. Dziennik "Daily Telegraph" ujawnia, że były komisarz handlu będzie przez trzy lata dostawał 6 i pół tysiąca funtów miesięczne jako "wyrównanie strat" po odejściu z Komisji, mimo że zrezygnował sam na rok przed końcem kontraktu. Za 10 lat, kiedy osiągnie wiek emerytalny, zacznie też pobierać 35 tysięcy funtów gwarantowanej rocznej emerytury. Zdaniem ekspertów jego fundusz emerytalny musi więc wynosić co najmniej 750 tysięcy funtów.
Dziennik "The Guardian" pisze o oburzeniu wielu posłów Partii Pracy, którzy powołują się na obecną rządową kampanię przeciwko absurdalnie wyśrubowanym pensjom i premiom bankierów. Dyrektor organizacji Sojusz Podatników powiedział "Guardianowi", że Peter Mandelson powinien odmówić przyjęcia tych pieniędzy wyjętych z kieszeni obywateli Unii. Ale rzecznik odchodzącego komisarza oświadczył, że Lord Mandelson nie zamierza się zrzekać niczego, co mu się prawnie należy.
I komentarze do tego:
"… nie zamierza się zrzekać niczego, co mu się prawnie należy." Mądry gość.
Nikt nie robi nic za darmo. Tu stawką są profity na takim poziomie. To ludzi, którzy to ustalili powinno się wyp. i pociągnąć do odpowiedzialności. Zwykły człowiek nawet o tym nie wie, ale nie na darmo jest kolejka chętnych do pracy w unijnych strukturach. Ciemnota i niewiedza nie zwalnia z odpowiedzialności. Będziemy się więc na tego gościa składać wszyscy. Po to się podejmuje działania, by coś z tego mieć. Nawet wolontariatu nie ma za darmo. Jest zawsze jakieś doświadczenie czy staż, który się wykorzysta. Życzę wszystkim, zamiast farmaceutyków na głowę, jeszcze ze 20-tu takich, byśmy coś z tym zrobili, bo jeden da się jakoś przeżyć jak się rozłoży na wszystkich i sprawa się rozmydli a goście będą rośli w siłę naszym kosztem.
~analityk, 13.10.2008 06:48
wejdźcie na stronę ministerstwa finansów
i ściągnijcie sobie "sprawozdanie operatywne z wykonania budżetu za okres styczeń-grudzień 2007"
Zobaczcie sobie pliki:
Tablica 3.pdf - Dochody budżetu państwa
Tablica 6.pdf - Wydatki budżetu państwa
i porównajcie nasze wydatki na UE z dotacjami jakie z niej otrzymujemy.
A wygląda to tak że w 2007 otrzymaliśmy z UE tylko 7 534 076 000 PLN podczas gdy nasza składka
wynosi 10 628 673 000 PLN.
~random_economist, 13.10.2008 10:00
Socjalistyczna Unia Europejska to lewicowa organizacja przestepcza ktorej celem
jest okradanie wszystkich obywateli i rzucanie ochlapow zdegenerowanej mniejszosci pomagajacej w utrzymaniu rzadow. Unia nie ma nic wspolnego z liberalizmem ani kapitalizmem bo w przeciwienstwie do tych nie trzyma sie zadnych zasad. Uzaleznianie okradzionych od doplat, subwencji i socjalu jest podstawowa metoda zniewolenia ludzi.
~jacek liberalny konserwatysta, 13.10.2008 10:51
Ciekawe czy naiwniakom opadną klapki z oczu
I zrozumieją po co nas nasza tzw. "klasa polityczna" tak na siłę pcha do Bruskeli. Posady, posady, wysokopłatne posady…
~Cynik, 13.10.2008 11:12
Właśnie na pasozytów płacimy podatki…
a oni je zżrerają nie dając nic. A przydałby się choć zalążek symbiozy…
~dilo, 13.10.2008 11:02
Unia pod hegemonią Niemiec narzuca nam absurdalne przepisy
,terror fiskalny i biuurokrację. Chcieliście Eurosojuza-macie burdel,drożyznę i horrendalną pasożytniczą biurwę!!
~myślący dr, 13.10.2008 10:45
skorumpowany, taki sie nadaje UE / fragmenty zyciorysu/
Peter Benjamin Mandelson (ur. 21 października 1953 w Londynie), brytyjski polityk, członek Partii Pracy, minister w pierwszym rządzie Tony'ego Blaira, komisarz Unii Europejskiej.
Urodził się w rodzinie o korzeniach żydowskich. Wykształcenie odebrał w Hendon County Grammar
School. Początkowo był członkiem młodzieżówki laburzystów, ale wystąpił z niej w 1971 r. i
przyłączył się do Ligi Młodych Komunistów……. Upadek Mandelsona nastąpił w grudniu 1998 r., kiedy
wyszło na jaw, że w 1996 r. kupił dom w Notting Hill za nieoprocentowaną pożyczkę udzieloną mu przez
związanego z Partią Pracy milionera, Geoffreya Robinsona….W styczniu 2001 r. pojawiły się pogłoski,
że Mandelson telefonował do ministra w Home Office, Mike'a O'Biena, w sprawie Srichanda Hinduji,
hinduskiego biznesmena, który ubiegał się o brytyjskie obywatelstwo. Rodzina Hinduji była głównym
sponsorem "Faith Zone" w Millennium Dome. W tym czasie Hinduja i jego bracia byli zamieszani w
korupcyjny "skandla Boforsa" a w Indiach toczyło się śledztwo w ich sprawie. 24 stycznia Mandelson
został usunięty z rządu, …"
http://pl.wikipedia.org/wiki/Peter_Mandelson
[Stan w dniu 2008.10.13]
~były euroentuzjasta, 13.10.2008 10:42
Razem z Romkiem G. wyjechałem w czwartek o 20.00 na Targi Książki (bardziej adekwatną nazwą byłyby "Targi Praw Autorskich"). Jechaliśmy całą noc. Z tego względu, że obawiałem się o samochód to spałem mało nawet wtedy gdy prowadził Romek. Na miejsce dotarliśmy około 10.00 w piątek. Zatrzymaliśmy się na campingu dla campingbusów (Plac z sanitariatami i prądem, namiotów rozstawiać nie wolno) położonym tuż obok parkingu targowego. Szybka toaleta, przebranie w przygotowane ciuch i już eleganccy udajemy się na Targi.
Targi odbywają się w chyba ośmiu dużych halach wystawienniczych. Komunikacja wpspaniała, punktów przekąskowych bardzo dużo, ale jedzenie standardowe - nothing special. Prócz jednego Turka, który serwował caj po eurociszu. Herbata naprawdę dobra. Ustawiała się po nią spora kolejka, a faceci - było ich dwóch uwjali się jak w ukropie.
Wielkie to targowisko gdzie spotykają się wydawcy z różnych stron świata. Czym handlują? Ano podoba mi się to co wydałeś chciałbym to wydać po polsku. No i zaczynają się targi za ile, co w tym jest jak rozłożyć płatności itp. itd. Miałem wrażenie, że jest to modelowe miejsce działania Fizyki Życia: obiekty się spotykają by optymalizować czerpanie z zasobów - mówiąc inaczej odnosić korzyści, a mówiąc popularnie robić business. Wszystko się do tego sprowadza: słowa, gesty, wystrój, gifty, uśmiechy. Podają nam warunki, a my zastanawiamy się czy można na tym zarobić, jeżeli tak to dogadujemy warunki.
Język angielski jest dominujący. W zasadzie jak się chce zaistnieć szerzej niż w Polsce to trzeba książkę od razu tłumaczyć na angielski i dopiero wtedy uderzać do wydawców. Tak, Anglicy odcinają kupony od tego, że byli tacy dziarscy w epoce Wiktoriańskiej, a Amerykanie, że jeszcze do niedawna mieli tak dobrze zorganizowane Państwo. Gerald przysłał mi maila z tekstem, że Obama to komunista czystej krwi. No cóż, wszystko układa się zgodnie z dążnością gry w "Małego ewolucjonistę" z tabelą wypłat "Jak to w życiu". W systemie demokratycznym, jeżeli mamy jednego pracowitego i dwóch leniwych to na pewno oni dwaj przegłosują, że należy zabierać "bogatym" (pracującym) i dawać biednym (leniwym), pomimo tego, że pracujący będzie głośno krzyczał: Byśmy wszyscy trzej się wzbogacili musimy wszyscy trzej pracować. Przegłosują i zabiorą - pracusiowi odechce się pracować, bo niby po co no i raze wszyscy trzej będą mieli stopniowo coraz mniej, aż do momentu gdy nie będą mieli co jeść. Wtedy będą musieli pójść po rozum do głowy. A to zwykle związane jest z rewolucjami, wojnami i przewrotami. W przypadku społeczności mniejszych, jak na przykład firmy, reoranizacją lub plajtą.
Wydrukowałem sobie ulotkę "Physics of Life". Na pierwszej stronie moja propozycja okładki z drzewem z Powsina, a na trzech kolejnych przetłumaczone na angielski dwa pierwsze punkty ze wstępu. Reakcje ludzi stojących na stoiskach są bardzo różne:
Na stoisku gruzińskim mała broszurka na temat okropności wojny - foty plus komentarze taki mini album. To sygnał, że gdzieś poza tą halą są ludzie, którzy zamiast zastanawiać się nad wspólnym robieniem interesów wolą żyć z kradzieży i rozboju. I że jak na razie mają się dobrze.
Noc przespaliśmy w traficu. Po trzech godzinach obudziłem się z duchoty i wilgoci - cały samochód był nią pokryty nią od wewnątrz. Nachuchaliśmy sobie. Warunki do spania takie sobie, tym bardziej, że noc była zimna. Tym niemniej po trzech godzinach snu poprzedniej nocy i dziesięciu godzinach łażenia wyspałem się. Ja, milioner i śpię w takich warunkach - no cóż nostalgia za starymi dobrymi czasami biedy zwyciężyła nad próżnością i hotelem za 200 ojro. Rano temperatura około 4oC - zimno mi w nieoczapkowaną głowę, no może 7oC. Rozbieram się by założyć koszulę i w tym momencie przypominają mi się Ukraińcy, którzy budowali mi dom - oni myli się przy temperaturze -4oC. Ludzie pracy, ludzie ciężkiej pracy.
W drogę powrotną wyruszamy w sobotę około 15.00. Prowadzę cały czas aż do Warszawy. Romek bardzo często nawiązuje do mojej książki sugerując co powienienem zrobić. Przyjmuję do wiadomości jego uwagi bo zależy mi na tym by ludzie to przeczytali i zrozumieli. W pewnym momencie zadaję mu pytanie: "Romek, przeczytałeś trzy pierwsze rozdziały, które ci dałem?". "No tak." odpowiada. "No więc słuchaj co ty uważasz o tym przykładzie z trzepaniem konia? Czy nie sądzisz, że powinienem go usunąć?". "No wiesz akurat na to się nie natknąłem." - mówi. "Ups, no i tu cię mam." - myślę - "Mądrzysz się, a nie czytałeś." "A czy rozdział o nadążności był zrozumiały?" - kontynuję. "Wiesz tego też nie zauważyłem." Wniosek jest jeden: nie czytał! Przekartkował, dał redaktorce ona też przekartkowała i skomentowała na swój sposób, a on oparł się na jej opinii. No bo cóż ich obchodzi Fizyka Życia?
Tuż przed wyjazdem kupiłem książkę "Evolution" wydaną przez Natural History Museum według mnie napisaną i złożoną w bardzo dobry sposób, ale Romkowi się nie podobała "Popatrz książka tak napisana, że odrzuca czytelnika." Moja reakcja była szybka: "Człowieku, książki o fizyce nie opracujesz w taki sposób, by ludzie czytali ją z wypiekami na twarzy!"
Ale muszę przynajmniej się starać.
Artykuł w onecie i kilka do niego komentarzy:
Kontrowersyjne narodziny dziecka-lekarstwa; naukowcy: to postęp; Kościół: to niemoralne
Postęp medycyny czy sklonowanie człowieka przy przekroczeniu barier moralności i etyki? Taki problem powstał po urodzeniu się przed tygodniem tzw. dziecka-lekarstwa. Dziecko urodziło się w Hiszpanii po to, by uratować swojego brata chorego na anemię - pisze gazeta.pl. Według księdza Kazimierza Sowy to uprzedmiotowienie człowieka.
Dziecko urodziło się tydzień temu, ale dopiero teraz informacja o tym ujrzała światło dzienne. Hiszpański Kościół jest oburzony. Według duchownych przemilczano dramatyczny fakt eliminacji embrionów chorych lub tych, które choć były zdrowe, nie odpowiadały profilowi genetycznemu. Kościół uważa, że oznacza to zniszczenie rodzeństwa urodzonego dziecka, które pozbawiono podstawowego prawa do życia.
Dziecko urodziło się 12 października w Sewilli, aby wyleczyć swojego brata, który cierpi na ostrą anemię wrodzoną i zmuszony jest do stałych transfuzji krwi. Embriony uzyskane w drodze zapłodnienia in vitro są badane pod kątem wyboru nie będących nosicielami czynnika genetycznego, który umożliwiłby rozwój choroby dziedzicznej. Spośród wyselekcjonowanych embrionów wszczepia się do macicy tylko te, które są najbardziej zbliżone genetycznie do chorego brata. Pozostałe są niszczone lub zamrażane - czytamy w serwisie gazeta.pl.
Cała sytuacja jest również komentowana w Polsce. Według księdza Sowy sam termin "dziecko-lekarstwo" znaczy, że człowiek został uprzedmiotowiony w celu ratowania innego człowieka. - Kościół nigdy nie zgodzi się na takie traktowanie człowieka. Cel nie może uświęcać środków. Działania nauki w celu ratowania życia nie może być nastawione na niszczenie innego życia. W tym przypadku zostały uśmiercone inne zarodki - mówił duchowny w TVN24.
Innego zdania był genetyk z Uniwersytetu Warszawskiego, profesor Piotr Stępień. - Nie zgadzam się z księdzem - mówił. - To wspaniały etyczny przypadek ratowania innego dziecka. Poza tym to nie pierwszy raz na świecie. Zdrowe dziecko ma być dawcą komórek macierzystych pobieranych z pępowiny. To nie jest żadne klonowanie. Wybiera się zarodek ten, który będzie miał zestaw genetyczny najbardziej gwarantujący wyleczenie drugiego dziecka, chorego - tłumaczył naukowiec. - Jest to wspaniały cel, wspaniała terapia. Wspaniałe osiągnięcie genetyki. Gdybym ja się dowiedział, że urodziłem się po to żeby uratować własnego brata, byłbym z tego dumny - powiedział Stępień.
- Pan profesor sam powiedział, że wybiera się najlepszy zarodek. To potwierdza, że mamy do czynienia z uprzedmiotowieniem - skontrował ksiądz Sowa. - To przekroczenie kolejnego progu, że człowieka traktuje się jako coś co może leczyć. Właśnie, jako coś, a nie ktoś. Nie zgadzam się, że jest to wspaniały postęp naukowy. To pewne przekroczenie wartości chrześcijańskich - uznał duchowny.
urodziło się zdrowe dziecko
pobiorą krew pępowinową, pomoga starszemu dziecku, a to małe normalnie bedzie zyło, bedzie
kochane. Lepiej, zeby starsze umarło?
~pixi, 19.10.2008 20:09
a kto a Was chciałby się znaleźć wśród tych
embrionów odrzuconych? Można powiedzieć że wtedy nie mielibysmy takiego problemu do zastanawiania
się a jednak czegoś żal …
~dr, 19.10.2008 18:55
Alternatywna historia kościoła. Dwa tysiące lat temu pewien facet,
pochodzenia żydowskiego (co wiele wyjaśnia), odkrył lukę w rynku: ludzie bali się śmierci. Pomyślał
chwilę i zaoferował produkt pod nazwą "zbawienie wieczne". Założył firmę i zaczął ten produkt
oferować. Oczywiście była akcja reklamowa, dość dramatyczna ale trafiona. Firma rosła w siłę bo zbyt
na produkt był ogromny-ludzie chcieli żyć w wiecznej szczęśliwości, choćby po śmierci, i gotowi byli
zapłacić za to spore pieniądze. Z czasem firma obrosła w różnego szczebla dyrektorów i prezesów dla
niepoznaki zwanych biskupami, ale produkt, który oferowała był stale ten sam. Zdarzały się, jak to w
biznesie, różne fuzje, podziały i kłótnie w zarządzie. Ale dyrektor generalny zwany papieżem zwykle
potrafił utrzymać pakiet kontrolny i zapewnić stały dopływ kapitału. I tak to trwa do dzisiaj.
Szacunek dla firmy, której rok założenia to 0000!
~Albert_E, 19.10.2008 20:43
Ja mam inna wersję - dwa tysiące lat temu pewien facet
pochodzenia żydowskiego zastanowił się jakby tu uczynić świat lepszym i zaczął mówić, jakby to
fajnie było, gdyby ludzie zaczęli być dla siebie mili. Jako, że nikomu się nie chciało zabito go, a
następnie starannie wyedytowano jego słowa, nadając im nowe znaczenie i sprowadzając do prostego
'słuchaj się mnie, albo trafisz na stos'
~Miru, 19.10.2008 20:56
O 12:51 {~antynwo} napisał nam: „Jak to się robi na Onecie”
"Dzisiaj na portalu Onet otrzymaliśmy sondę na temat wyborów prezydenckich.
http://wiadomosci.onet.pl/1846892,11,item.html
W poprzednich edycjach sondaży wyborczych moderatorzy ITI działali mało profesjonalnie: gdy ktoś nieodpowiedni (czytaj: UPR/JKM) miał za dużo głosów, po prostu sondę się zdejmowało. Obecnie, po kilku spektakularnych wpadkach, metodyka ich działania jest bardziej wyrafinowana. Małymi partiami głosy są odejmowane. Jest to prawie niezauważalne, bo kto zada sobie trud by monitorować chronologię głosowania? Ja sobie zadałem:
JKM głosy:
9:56 - 515
10:00 - 512(!)
11:43 - 876
11:46 - 842(!)
Głosy w sondzie odejmowane są małymi partiami, by nie było to tak widoczne jak ostatnimi czasy.
Drugim widocznym elementem przy układaniu sondy przez Onet, jest forowanie swojego (czyt. magdalenkowego) kandydata zaraz po starcie. W tym wypadku Cimoszewicz i Tusk dostali grubo już na samym początku. Różnica to kilka tysięcy (sic!) głosów w porównaniu do reszty. Najwięcej głosów "zdobyli" do godziny 9:30. Później już przyrost nie był tak proporcjonalny. Dziwne, bo najwięcej głosów oddano po godz. 9:30.
Kolejną ciekawą sprawą jest wpisywanie komentarzy na forum tego portalu. Spróbujmy napisać post gloryfikujący Tuska i negujący zarazem Kaczyńskiego: wchodzi.
Teraz odwrotnie (Kaczyński ok, Tusk be): …. również wchodzi.
A teraz napiszmy sobie, że nie ma żadnej różnicy między rządami PO, PiS i SLD: …..niestety, taki post się nie ukaże. Nie tylko dzisiaj: 90% takich komentarzy nie przejdzie w ogóle (ok. 10 % wchodzi, gdy moderator je przeoczy; prawdopodobnie statystyczna granica błędu w weryfikacji).
Rok 2008. Polska: 20 lat po "uzyskaniu wolności" dorobiliśmy się kontrolowanych mediów oraz kontrolowanej opozycji parlamentarnej. Brawo!
Tak wiem, nie napisałem tu nic odkrywczego dla ludzi zorientowanych. Liczę jednak na to, że parę osób (sympatyków PO lub PiS) zniesmaczonych wiecznymi kłamstwami zagląda na ten blog. Może warto się zastanowić nad zmianą preferencji wyborczych. Dlaczego? Ano dlatego, by po kolejnych wyborach spojrzeć w lustro bez spluwania”.
Przepraszam, że trochę to trwało, ale w międzyczasie byłem we Frankfurcie na Targach Książki w celu nawiązania kontaktu z wydawcami Amerykańskimi (wydawnictwo, z którym wiążę duże nadzieje nazywa się Prometeusz). Dalej odpowiadam w tekście kolorowo
[..]
Drogi Janie W.!
Pańskie pytanie przypomina mi zabawną anegdotkę literacką. Otóż pewnego razu poproszono Lwa Tołstoja o powiedzienie w kilku zdaniach o czym jest "Wojna i pokój"? Odpowiedż była rozbrajająca: gdybym potrafił to zrobić, to bym nie musiał pisać całej powieści!
A to cytat ze znanego Panu jana Wolnego:"Fizyka Życia… Co to jest?! Och, gdyby rzecz całą nadludzkim wysiłkiem dało się streścić w kilku zdaniach - nie byłoby o czym pisać."
Na szczęście, przynajmniej dla mnie, Pańskie pytanie jest prostsze, bo dotyczy nie całej "powieści" Teilharda, tylko jego idei. Według mnie kręci się ona wokół punktu OMEGA. I na tym można zakończyć, ale nie wiem czy to Pana zadowoli. Zatem jeszcze jedno zdanie: jest to punkt zbieżności (we współczesnym języku dynamiki układów można by go nazwać atraktorem), ku któremu zmierza cała materia i wszyscy ludzie. Nawiasem mówiąc ta myśl mnie kiedyś urzekła, gdy znajdowałem się jeszcze daleko od Kościoła, bo wg obrazowego wyjaśnienia Teilharda to zmierzanie odbywa się po różnych zboczach góry (jednym maszerują np. marksiści, drugim chrześcijanie, itd), ale wszyscy spotkają się na szczycie.
Mylił się! Ale ciekawe, że widział punkt równowagi i dążność systemu. Czyli to o czym myślałem gdy pytałem Pana o ścisłą definicję położenia równowagi. Oto garść moich przemysleń na ten temat:
Dążność to cecha systemów polegająca na tym, że realizują procesy - do czegoś dążą. Proces - zmiana stanów właściwości (liczba mnoga) w czasie. Rozróżniamy kilka typów charakterystycznych dążności systemów:
Wybrane typy dążności |
|||
---|---|---|---|
Typ dążności | Opis | Reakcja na zaburzenia | Przykład |
Obojętna | Każdy stan właściwości jest tak samo dobry. | Statyczne - zmieniają stan na inny Dynamiczne - zmiany stanów są zmienne w czasie | Kulka na płaszczyźnie. |
Punktowa | Każda właściwość systemu ma jeden jedyny stan, do którego dąży. Jeżeli zbiór właściwości systemu nazwiemy wektorem właściwości to stan, do którego dąży system jest reprezentowany przez pojedynczy wektor stanów. Stanów konkretnych i niezmiennych w czasie. |
System dąży do bycia w atraktorze punktowym.
Przy założeniu, że system nie podlega zaburzeniom prawdopodobieństwo, że znajduje się w atraktorze punktowym wynosi 1. |
Kulka w zagłębieniu |
Obszarowa | Stan właściwości systemu jest zmienny w czasie - stan wektora właściwości może być jednym z całego zbioru stanów. |
System dąży do bycia w atraktorze - obszarze.
Przy założeniu, że system nie podlega zaburzeniom prawdopodobieństwo, że znajduje się w atraktorze obszarowym wynosi 1. To co interesuje badaczy to rozkład prawdopodobieństwa w tym obszarze. |
|
Trajektorialna | Jest to przypadek szczególny dążności obszarowej, gdy dokładnie można wyznaczyć zależność zmian stanów właściwości w czasie. | System dąży do bycia w atraktorze - trajektorii. | Księżyc obiegający Ziemię, Kulka w rynnie |
Dążność biosfery. Jeżeli cały materiał biologiczny potraktujemy jako jeden system, to można zauważyć, że jego atraktorem jest fraktal - HeKroGram. |
Punkt Omega to oczywiście bardzo chwytliwy temat, problem tylko w tym czy rzecywiście jest to punkt, a może jest to trajektoria, a być może fraktal. Emocjonalnie o wiele szybciej zaakceptujemy "Punkt Omega" niż "Hekrogram". Obserwując procesy ewolucyjne możemy zauważyć, że o charakterze punktu Omega decydują warunki zewnętrzne, a będąc bardziej precyzyjnym bilans resergetyczny. To od niego zależy czy system dąży do punktu, obszaru czy trajektorii.
I sprawa druga: Marksiści i chrześcijanie. Czy do grona tych pierwszych należy również Ławrientij Beria, Józef Stanin, Jagoda, Jeżow i ludzie im podobni? A czy do zbioru chrześcijan zaliczamy wyłącznie ludzi typu JP II?
Na koniec myśl Gandhiego, wdług którego źródłem ludzkich cierpień jest:
- Bogactwo osiągane bez pracy (100% zgodności z FŻ)
- Wiedza bez charakteru
- Handel bez moralności (Wolny rynek sobie z tym jakoś radzi)
- Nauka bez człowieczeństwa
- Wiara bez poświęcenia
- Polityka bez zasad
Proszę zauważyć, że słowa po "bez" stanowią elementy zbioru etyka, wszystko zatem sprowadza się
do etyki…
A kiedy my się możemy spotkać i to jeszcze w tym wcieleniu? Bardzo jestem ciekaw tych książek, które Pan posprowadzał? Dane, które Pan podał są tak zagmatwane, że nic mi nie mówią i najchętniej książki te wziąłbym do ręki. Wczoraj dzwonili ze szpitala, że termin 28 bm jest nieaktualny. Więć może wtedy?
Bardzo chętnie. Proszę potwierdzić czy 28.10.2008 godz 15.00 Mozaika Panu pasuje?
Pozdrawiam Serdecznie Jan W.
Pozdrawiam serdecznie, JAP
Marta zajęła piąte miejsce na Mistrzostwach Świata Juniorów - sukces niebywały. Trochę w tym szczęścia i trochę zawodu. Losowanie miała bardzo dobre, ale przegrała z Izraelką, która w Warszawie była któraś tam z kolei (nawet nie siódma), tu niestety Marta poleciała na ippon. Musieli się dobrze wstrzelić z formą, bo w zajęła w końcu drugie miejsce. W walce o trzecie miejsce Marta przegrała na wskazówki sędziów z Niemką Zimmermann.
Na tych MŚ wprowadzono nowe gówniane przepisy, korzystne głównie dla sędziów i organizatorów. Zrezygnowano z pełnych repasaży. Ich ofiarą stała się Kuzjutina - po, na pewno przezaciętej, walce w drugiej rundzie z Japonką odpadła z turnieju bez punktów do rankingu. A przecież należy na pewno do pierwszej dwójki zawodniczek na świecie w tej kategorii. W drugim dniu zawodów było podobnie - w drugiej rundzie spotkały się Mistrzyni Europy z Wicemistrzynią no i tym razem wyorbitowała mistrzyni. Przy pełnych repasażach miałaby szansę na brąz. Kuzjutina na pewno. No cóż sędziowie mają mniej sędziowania, a zawody kończą się szybciej. A, że są mniej sprawiedliwe - kogo to obchodzi.
Przegladam wstęp do Clausevitz'a. Trochę mnie to uspokoiło: gość pracował nad swoim dziełem ponad dwadzieścia lat! Ma sporo fajnych myśli - fajnych, bo takich jak moje :).
Krótki z niego cytat:"[…] gdyż ambicją moją było napisać taką książkę, która by nie była zapomniana po dwóch lub trzech latach i którą by każdy interesujący się danym przedmiotem mógł wziąć do ręki w każdym razie częściej niż jeden raz."
Właśnie ukończono budowę pierwszej linii metra w Warszawie. Całość imprezy zajęła 25 lat.
Ostatnio zostaję w Bo. do poniedziałku. Do pracy wyjeżdżam około 10.00. Mam więcej czasu na popracowanie nad FŻ. Wieczorem w niedzielę coś czytam, w poniedziałek zwykle budzę się o 6.00 i poświęcam około 1.5 godziny na pisanie. Resztę czasu zabiera higiena, śniadanie, gimnastyka, drobne porządki (wyrzucenie popiołu, rozładowanie zmywarki).
Chyba uporałem się z pojęciem charakterystyka. Nie jestem co prawda do końca zadowolony, ale chyba udało mi się uchwycić wszystko na ten temat i to we właściwej kolejności. Przy okazji trafiłem na supercytat Mazura dotyczący definiowania:
W rozmaitych też znaczeniach używają psychologowie wyrazu "osobowość". Oto próbki definicji
"osobowości" z literatury psychologicznej:
[przytoczonych jest 18 różnych definicji]
Jak widać, jedynym wspólnym elementem tych definicji jest wyraz "osobowość".
Ta mnogość definicji bywa wysnuwana jako argument, jakim to trudnym pojęciem jest "osobowość",
skoro nikomu nie udało się dotychczas należycie go zdefiniować. Tymczasem jest to tylko
trzymanie się wyrazu "osobowość" i snucie domniemań, co też takiego miałby on znaczyć, jak gdyby
tkwiła w nim jakaś ukryta treść, która trzeba wykryć. Autorzy tych definicji nie zauważają, że
zamiast nauki uprawiają leksykografię.
[wyboldowanie moje]
Wczoraj wieczorem znów przyszła P. Miałem jej pomóc w fizyce. Studiuje na AWF'ie. Zadania, które mamy rozwiązywać są na poziomie gimnazjum i obejmują ruch, energię, pędy, pracę i statykę. Statykę przerobiliśmy chyba w piątek i to jest dla niej zrozumiałe, wczoraj walczyliśmy z kinematyką. Dziewczyna ma maturę, ale absolutnie nie ma bladego pojęcia o funkcji, predkości, ciężarze, sile, itp. Masa miesza jej się z siłą, zresztą prędkość też z nią myli. Gdy zapytałem co robiła w szkole przez sześć lat. Powiedziała, że jeden nauczyciel kazał im przepisywać książkę, inny udowadniał, że są osłami stawiając ciągle dwóje - generalnie żaden nie uczył.
Abstrachując od tego wszystkiego co mówi na temat tego jak była uczona, z nauk scisłych nie umie absolutnie nic co wykracza ponad szkołę podstawową (6 pierwszych lat nauki), a przecież uczyli ją nauczyciele przez kolejne sześć lat (w gimnazjum i liceum) i brali za to pieniądze. Nie nauczyli niczego. Dzieciom oczywiście "w to mi graj" nikt im nie każe się uczyć, nikt im nie każe robić tego czego nie lubią. Pytanie kto za to wszystko jest odpowiedzialny? Jej rodzice? Ona nie ma rodziców. Babcia? Babcia musiała zapewnić byt dwójce dzieci: P. i jej bratu. Prosta kobieta zawierzyła szkole, poza tym jak mogła sprawdzić czy wnuczka robi postępy skoro sama nie ma o tym bladego pojęcia. Państwo powołało instytucje, zatrudnia w nich ponoć specjalistów i to niby Państwo gwarantuje edukację. Gówno prawda! Optymalizacja czerpania z zasobów. Jak mam stałą pensję i nikt ode mnie nie wymaga to zawsze udowodnię, że ciężko pracuje i mam obiektywne trudności i że dzieci są nienauczalne. Nad nauczycielem nie jest rozpięta żadna funkcja sprawdzająca, ot choćby taka jak nad trenerem. Szkoli, trenuje ale prawdę mówią mu zawody - twoi zawodnicy przegrali znaczy, że jesteś trenerem do dupy. A nauczyciel, uczy, uczy, udaje, że uczy, udaje, że uczy i… koniec, nic, żadnej weryfikacji tego co robił przez sześć lat. Nawet nie ma znaczenia czy jej postawił piątkę czy trójkę. Zresztą pewno postawił trójkę bo to taki bezpieczny stopień. Zawsze można powiedzieć, że nic nie umiała ale nie chciał szkodzić sierocie, również każdemu (przy obecnym systemie szkolnictwa), nawet Einsteinowi, można udowodnić, że umie zaledwie na trójkę.
Przykładem upadku szkolnictwa jest następujące zadanie: "Jaką pracę wykona tragarz przenosząc cieżar 50 kg na odległość 10 metrów?". Każdy kto ma choć minimum wiedzy na temat pracy (pojęcia fizycznego), wie, że autor tego zadania nie wiedział czym jest praca.
Ależ się rozpisałem. To wzburzenie dodało mi weny. A przecież nie dotyczy to tylko P., na wywiadówkach u Marty nauczycielka wcale się nie tłumaczyła dlaczego było tak dużo okienek (lekcji bez nauczycieli) - "Przecież proszę Państwa my mamy prawo chorować, nieprawdaż?". Tak, prawo macie, ale państwo wymusiło na lekarzach, że niestety oni mają obowiązek leczyć takich jak wy. "Czy widzi pani jakąś różnicę w tym, że pani ma prawo, a oni obowiązek?"
Dziś z Bangkoku wraca Marta. W porównaniu do osiągnieć z MEJ w Warszawie tam na MŚJ nasza kadra poniosła niestety klęskę. Na lotnisku nie wychodzili razem lecz pojedyńczo - raczej jak grupa dalekich znajomych z wycieczki. Był też prezes, też się do Bangkoku przeleciał - po diety. Na wyjazd psychologa pieniędzy nie starczyło…
Układ a System to to samo.
Chciałbym zwrócić Pana uwagę na pewną osobliwość lingwistyczną.
Otóż w języku angielskim jest jedno słowo służące do określenia pojęcia system, w polskim dwa:
system i układ. Słowo układ jest po prostu polskim odpowiednikiem słowa system. Polacy zatem mogą
posługiwać się tymi dwoma słowami. Z punktu widzenia możliwości pisarskich - żyć nie umierać. Można
raz napisać tak, a raz siak. Unikna się powtórzeń i dlatego tekst jest o wiele ładniejszy. Ale!… ale
cierpi na tym niestety czytelność odbioru. Statystycznie wielu czytelników zacznie się w pewnym
momencie zastanawiać jaka jest różnica pomiędzy układem, a systemem i na pewno coś wymyślą. I w tym
momencie zamiast zastanawiać się nad logiką zdażeń umysł zaprzątnięty jest igraszkami słownymi.
Dopiero w wieku 47 lat wytłumaczono mi, że w naukowym jezyku stateczność i stabilność to to samo i szkoda czasu na dociekanie czym się oba te pojęcia od siebie różnią. Ponieważ logika nie dopuszcza by dla jednego definiensa (treść definicji) były dwa definiendum (wyrażenia definiowane) musiałem coś z tym fantem zrobić. Dlatego zdecydowałem się na używanie wyłącznie słów o charakterze kosmopolitycznym - postawiłem na „system” i „stabilność”, oddalając w niebyt „układ” i „stateczność”.
Pozdrawiam
Znalezione w sieci:
A ja na maturze zdałem polski na 94%, a jestem na studiach inżynierskich.
~greg 23 paź, 15:29
Przedmioty humanistyczne są PROSTSZE i stąd ich popularność. Nie ma w nich żadnej trudności,
problemu wymagającego myślenia - tylko materiał, który trzeba opanować na pamięć. A tymczasem
dla wielu "humanistów" wypowiadających się na forum "być humanistą" oznacza "być ignorantem w
dziedzinie nauk ścisłych". Po prostu jesteście słabiej wykształceni - kto powiedział, że
inżynier albo matematyk nie potrafi poprawnie sklecić zdania po polsku? A czy wy, drodzy
"humaniści" potraficie rozwiązać najprostsze zadanie z analizy matematycznej? Humanista, jako
człowiek wszechstronnie wykształcony, potrafiłby. Ale "humanista", jako palant, który szczyci
się swoim wybiórczym wykształceniem - na pewno nie.
Prawdziwy humanista zna matematykę.
Bierzcie przykład z Leonarda.
~Stary 24 paź, 10:05
Fizyka jest ciekawsza, a matematyka jest tam
praktycznym narzędziem.
~fizyk dwujądrowy 24 paź, 08:21
Tak własnie wpadło mi na myśl, że humaniści to emocjonaliści, a inżynierowie to racjonaliści.
KILKA CIEKAWOSTEK O WTC - PRZECZYTAJCIE!!!!!!!!!!!!!!!!
~PRZEM 19 paź, 21:21
ciekawostki o tym zamachu są takie:
Ciekawostka z sieci:
[http://portalwiedzy.onet.pl/0,11122,1512905,1,czasopisma.html]
Bezwzględna logika tragedii
Niemiecki naukowiec zajmujący się zjawiskiem paniki zbadał 127 przypadków podobnych do niedawnego w Indiach, kiedy to podczas masowej ucieczki ze świątyni śmierć poniosło ponad 200 pielgrzymów. Wniosek, do jakiego doszedł, jest zaskakujący: coś takiego jak panika w ogóle nie istnieje.
Krótko przed tragedią wierni stali spokojnie w dwóch kolejkach – w jednej mężczyźni, w drugiej kobiety. Potem ludzka masa nagle ruszyła. Na końcu tej drogi czekała na nich śmierć.
30 września w indyjskim Jodhpur zginęło ponad 200 pielgrzymów, którzy próbowali rozpaczliwie uciec z góry świątynnej. Świat obiegły pełne grozy obrazy, a towarzyszące im nagłówki mówiły o zbiorowej panice i ludziach tratujących brutalnie sąsiadów. Michael Schreckenberg nie wierzy w tego typu doniesienia. – Oni nie wpadli w dziki amok i nie deptali umyślnie innych – mówi. Wszystko to mit, kreowany przez media i filmy katastroficzne, które wprowadzają ludzi w błąd.
– Panika nie istnieje – kontynuuje profesor, zajmujący się badaniem zagadnień fizyki transportu i ruchu drogowego na uniwersytecie w Duisburg-Essen. Kiedyś sam chętnie używał tego słowa. – Dziś jestem znacznie bardziej ostrożny – stwierdza. Tragedię w Indiach tłumaczy prosto: – Silnie zagęszczona masa została wprawiona w ruch.
To, co wydarzyło się potem, nie było skutkiem faktu, że pielgrzymi stracili głowę i okazali się bezwzględni, lecz „nieuchronnym zjawiskiem fizycznym”.
Schreckenberg właśnie zakończył swoje badania. Przeanalizował 127 podobnych przypadków. Jego konkluzja brzmi: nie mamy tu do czynienia ze zjawiskiem paniki, w każdym razie nie w takim sensie, że ludzie pod wpływem strachu robią coś głupiego. Przeciwnie – robią to, co zrobić muszą: w uporządkowanym szeregu zmierzają prosto ku zagładzie.
W wieżowcach World Trade Center owego pamiętnego wrześniowego poranka 2001 roku też nie było żadnego szaleńczego biegu po schodach. – Chaos powstał dopiero wtedy, gdy słabsze lub tęższe osoby, wyczerpane, zaczęły siadać na stopniach – wyjaśnia profesor.
Przyczyna nie musi być wcale tak monstrualna, jak zawalenie się biurowca. – Wystarczy poczucie jakiegoś zagrożenia. Tak było najprawdopodobniej w Indiach. Nagle pojawiła się plotka o bombie. – W ten sposób można zabijać równie skutecznie, jak za pomocą prawdziwego ładunku wybuchowego – mówi Schreckenberg.
Badacz nie przeczy, że w takiej chwili człowiekiem zaczynają rządzić instynkty. W ciągu paru sekund myślenie zostaje wyłączone. – Organizm koncentruje się wyłącznie na jednym: utrzymać się przy życiu.
To jednak w żadnym wypadku nie oznacza, że człowiek w obliczu śmierci staje się nagle dziką bestią. Profesor przeanalizował starannie nagrania wideo oddane mu do dyspozycji przez policję. Za każdym razem widział na nich zaskakująco spokojne zachowania, w pełni logiczne z punktu widzenia poszkodowanego. Uciekająca osoba stosuje się do przewidywalnych reguł, na co zbyt małą uwagę zwracają służby odpowiedzialne za ochronę przed skutkami katastrof. – Nikt nie korzysta na przykład z nieoświetlonego wyjścia awaryjnego – zauważa naukowiec. Dwie możliwe drogi ucieczki często nie są wcale lepsze niż jedna. – Ludzie biegną zazwyczaj do tych drzwi, przy których tłoczą się największe tłumy.
W chwili zagrożenia uwidaczniają się zróżnicowane charaktery. W dziesięcioosobowej grupie znajduje się zwykle jeden przywódca, który przejmuje komendę. Kolejne dwa procent to osoby, które Schreckenberg określa mianem „wrażliwców” – przy najmniejszym niebezpieczeństwie zaczynają uciekać. Pozostałe osiemdziesiąt procent podąża ślepo za innymi, z katastrofalnym skutkiem, jak pokazały wydarzenia w Indiach. Pielgrzymi zbiegali tam, potykając się, po górskim zboczu – ich przekleństwem stało się to, że droga wiodła w dół. W panującej ciasnocie każdy napierał na swego poprzednika. W takiej sytuacji jedynie kwestią czasu było, kiedy pierwszy z nich się przewróci. Gdy zaś pięciu ludzi leży jeden na drugim, dla tego pod spodem oznacza to pewną śmierć. – Spoczywa na nim ciężar co najmniej 300 kilogramów. O oddychaniu nie ma mowy! – mówi Schreckenberg. A jeśli nawet nikt nie upadnie, „kiedy z tyłu napiera na nas pięćdziesiąt osób, oznacza to nacisk jednej tony – oblicza badacz. W Jodhpur runął mur, zbudowany po to, by tłumy miały dodatkowe ujście. – Katastrofalny błąd planistyczny – konstatuje naukowiec.
Drogi służące w razie potrzeby do ucieczki muszą być skonstruowane tak, aby ludzkie masy mogły przepłynąć nimi gładko niczym ławica śledzi. Każde ich zatrzymanie może mieć śmiertelne skutki. Bo uciekające masy, gdy nagle się zatrzymają, po niemal równo 15 sekundach zaczynają biec w innym kierunku. Takie są wyniki obserwacji Schreckenberga.
Sterowanie ruchem tłumu możliwe jest tylko w pierwszej chwili. Do tego potrzebne są ścisłe wskazówki udzielane przez głośnik. Ludzie muszą mieć poczucie, że organizatorzy akcji ratunkowej panują nad sytuacją. Ale nawet jeśli tak nie jest, głośniki nie mogą zamilknąć – twierdzi naukowiec. – Wówczas trzeba nadawać muzykę.
Panika rzeczywiscie nie istnieje.
~isia102 19 paź, 21:11
Stan, opisany w artykule przezylam osobiscie po zakonczeniu koncertu Tiny Turner w Sopocie kilka
lat temu. Na szczescie nikt nie upadl, bo wtedy chaosu i ofiar nie udalobz sie uninac. Dlatego
uwazam, ze wzdarzenie takiej jak w Indiach, jest mozliwe rowniez w Polsce.
Jestem psychologiem i powiem tyle
~psycholog 19 paź, 22:29
o tych sprawach fizyk ma mało do gadania… jakby był przynajmniej socjologiem to ok, ale fizyk??? A
hipotezę postawić może każdy. Tyle że każdą hipotezę idzie obalić. Ja sobie mogę postawić hipotezę,
że nie ma świata którego widzimy, a to tylko matrix.
Ten cały "profesor" chce zaistnieć w "światku". Metodologicznie rzecz biorąc to jest pseudo-hipoteza
bez określonych badań, tylko teoria na podstawie faktów, która jest od początku do końca FAŁSZYWA.
"Instrukcja dla terorystow"!!
~ marcopolo 20 paź, 00:26
Z tego badania powstala "cudowna instrukcja " dla terorystow,ktorzy bez materialow wybuchowych beda
zabijac rownie skutecznie,jak prz ich pomocy -brawo Profesorowi jak i mediom,ktorzy to powielaja!!!
Sobie profesor wymyślił
~Student med. 19 paź, 17:51
Panie profesorze śpieszę donieść, że śmierć również nie istnieje - jest to po prostu nagłe
zatrzymanie dopływu tlenu do mózgu spowodowane np. zaprzestaniem pracy serca!!!
Święto Zmarłych. Jak zwykle na cmentarz. Robimy to dość sprawnie. Metoda sprawdzona od lat. Parkujemy na ul. Szanajcy (Polski inżynier architekt, ur 1902, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej architektury modernistycznej. Zmobilizowany w 1939 poległ na polu chwały 24 września 1939 r. w okolicy Płazowa pod Tomaszowem Lubelskim w obronie Ojczyzny.), krótki spacer, docieramy do grobu taty, babci Danusi i na koniec wujka Bogusia. W tym roku kupiliśmy wielki znicz (jak piłka nożna) z trzema knotami - palił się intensywnie. Pogoda niezwykła: bezchmurne niebo, słońce co prawda po jesiennemu blade ale radosne. Temperatura około 15oC
Na 14.00 byliśmy zaproszeni na obiad do mamy. Ponieważ mieliśmy jeszcze chwilę czasu postanowiłem, że zapalimy znicze przy Pomniku Zesłańców Syberyjskich. Tam na warcie honorowej stało dwóch żołnierzy. W pewnej chwili podszedł do nich młody człowiek. Szczupły, włosy kręcone i sporo ich miał - najkrócej określiłbym go "taki typowy student". Był pijany i zaczął się wygłupiać przesuwając ręką przed oczami jednego z nich. Wartownik stoi bezruchu, a ten dalej próbuje. Jakiś gość z dwójką (może trójką) dzieci, który był najbliżej nich zaczął coś do tego młodego mówić. Początkowo miałem wrażenie, że są oni w tej samej grupie, ale gdy zorientowałem się, że tak nie jest i próby mężczyzny polegające na przekonaniu gnoja, by zaniechał swoich wygłupów nie dają żadnego wyniku podszedłem do nich mówiąc "Masz jakiś problem?",… Wywiązała się wymiana złożona z dwóch trzech ostrych zdań, gnój pokazał nam wszystkim, że "olewa nas ciepłym moczem". Początkowo nie chciał odejść widać było jak walczy ze sobą czy spróbować raz jeszcze pomachać ręką przed twarzą wartownika. Na jego gębie widać było intensywne rozmyślania. Rzuciłem do ojca rodziny: "Bierzemy go?". Marta była z tyłu i szczerze powiem, że liczyłem na to, że w razie większej draki pomoże. Podjechał do nas jeszcze rowerzysta (też taki 40-50 latek). Gnój dokonał bilansu, i… oddalił się. Odchodząc powiedziałem wartownikom, że takiemu chujowi to bym bez krępacji z kolby przywalił. Ciekawe jakie maję w tym względzie przepisy? Trzymają przecież wartę honorową - warto się zastanowić nad tym czym jest warta honorowa i w jakim celu się ją wystawia.
Niesamowite, w takim miejscu, w takiej chwili?! Ale cóż, jest to zgodne z regułą odpowiedzialności, która mówi, że obiekt żywy jest zdolny do dowolnego działania jeżeli nie powoduje ono jego własnej straty.
I drugi przykład zgodny z tą regułą: niedaleko bramy naszego domu w Bo. leżą na ziemi dwie plastikowe tacki po mięsie. Ktoś je po prostu tak pierdolnął - nakarmił psa lub sam zeżarł i już, co go tam reszta obchodzi - tak, jak zwierzę.
Wspaniałe przedstawienie prawdziwych przyczyn kryzysu:
Karpie nie mogą doczekać się Wigilii
Komentarz · „Dziennik Polski” (Kraków) · 2008-10-29 | www.michalkiewicz.pl
W związku z wszechświatowym kryzysem finansowym pojawia się coraz więcej i coraz donośniejszych głosów, że oto skompromitował się wolny rynek. Groteskowo brzmią te głosy zwłaszcza w Polsce, gdzie wolnego rynku trudno dopatrzyć się nawet ze świecą w sytuacji, gdy ponad 200 obszarów gospodarki pozostaje w ścisłej reglamentacji, zarówno unijnej, jak i tubylczej. Tymczasem przyczyną kryzysu finansowego jest odejście od standardu złota, które umożliwiło bankom centralnym, a w szczególności amerykańskiemu Systemowi Rezerwy Federalnej wypłukiwanie złota z powietrza, to znaczy – zalewanie rynku coraz to większymi ilościami fałszywych pieniędzy. W rezultacie świat finansowy całkowicie oderwał się od realiów gospodarczych do tego stopnia, że na światowych giełdach obracano sumami ponad dwukrotnie przekraczającymi wartość bogactwa, jakie w ogóle istnieje na Ziemi! Doszło zatem do sytuacji bardzo podobnej, jak opisana w „Przygodach Dobrego wojaka Szwejka” gra w karty, podczas której uczestnicy wystawiali rewersy na jakieś astronomiczne sumy. W powieści skończyło się na tym, że wygrany zwariował i jeżdżąc po mieście zamawiał na tuziny kasy ogniotrwałe. W sytuacji realnej okazało się, że za masami wirtualnego, czyli fałszywego pieniądza nie stoi dosłownie nic – ani żadne oszczędności, ani towary, ani żadne inne wartości.
W tej sytuacji zadziałały mechanizmy rynkowe w postaci groźby bankructw wielkich banków i instytucji finansowych, które przez całe lata zalewały świat fałszywymi pieniędzmi, albo budowały finansowe piramidy na fundamencie fikcyjnych zabezpieczeń i gwarancji. Jak wiadomo, finansowa piramida działa dopóty, dopóki napływają coraz to nowi frajerzy z pieniędzmi. Kiedy przestają dopływać, wszystko się w jednej chwili załamuje i zwabieni obietnicą łatwego zysku frajerzy tracą swoje wkłady. Tak działa wolny rynek i te mechanizmy przemówiły w postaci kryzysu, którego jesteśmy świadkami i uczestnikami.
Ale grandziarze, zarówno ci, którzy zalewali świat fałszywymi pieniędzmi, ci, którzy budowali finansowe piramidy oraz ci, którzy zmuszali ludzi do przyjmowania fałszywych pieniędzy przy pomocy ustaw o „prawnym środku płatniczym”, czyli demokratyczni politycy, próbują dzisiaj odwrócić uwagę od rzeczywistych przyczyn kryzysu i podejmują udane próby zmuszenia frajerów do dalszego uczestniczenia w finansowych piramidach, tym razem pod pretekstem „chronienia depozytów”. W tym celu zmuszają podatników do składania się na „ratowanie” banków i innych instytucji finansowych przed zasłużonym bankructwem i dodatkowo robią im wodę z mózgu, wmawiając przy pomocy skorumpowanych, albo mało spostrzegawczych „specjalistów”, że oto wolny rynek się skompromitował, więc trzeba przejść na ręczne sterowanie gospodarką, najlepiej przez spółkę grandziarzy. Aż trudno uwierzyć, że daje się na to nabrać aż tylu ludzi, przypominających w tym momencie karpie, które nie mogą doczekać się Wigilii Bożego Narodzenia.
"Aż trudno uwierzyć, że daje się na to nabrać aż tylu ludzi" niestety smutne to i tragiczne. Patrz Prawo Powszechnego Ciążenia ku Socjalizmowi
Kupiłem sobie kilka dni temu dyktafon by notować, szczególnie w lesie, ciekawe sformułowania przeznaczone do książki. Wczoraj podczas spaceru w Lesie Kabackim miałem i stworzyłem około sześciu. Dziś zapomniałem. Ale wpadłem na coś takiego:
BRUDNOPIS:
Pełno dookoła sporów o to czy jest Bóg czy go nie ma. Dla wielu ludzi problem "Czym lub Kim jest
Bóg" jest kluczowo ważny. Dawkins napisał nawet na ten temat wielką cegłę, a wielu odpowiedziało na
nią również w postaci książkowej. Ale czy tak postawione pytanie rzeczywiście jest ważne? Podpatrzmy
jak w takim przypadku postąpiła fizyka. "Czym jest siła?" nie wiadomo! "Czym jest masa?" też nie
wiadomo. Wyczuwamy, że czymś one są ale jak na razie nie potrafimy podać ich jednoznacznych
definicji. Tym niemniej nie przeszkodziło to, by zbadać w jaki sposób oddziaływują one na siebie,
określić prawa jakim podlegają i, co więcej, z pożytkiem (nie, choć lepiej chyba wywalić pożytkiem,
bo prawa te mają również zastosowanie w wojskowości) je wykorzystać. Dyskusja na temat tego czy Bóg
jest czy go nie ma, nie ma sensu. Choć jedynie medialno-wydawniczo-biznesowy, bo dobrze się
sprzedaje. Czy nie wystarczy tak, jak zrobili to fizycy zbadać jaki wpływ Bóg - obiekt, bez względu na to czy jest obiektem
materialnym czy abstrakcyjnym, rzeczywistym czy wymyślonym - miał i ma w dalszym ciągu na nasze
życie. Koniec kropka. A to czy jest, czy nie, co za różnica.
Heller mówi - "Bóg myśli matematycznie.", ktoś inny - "Bóg to matematyka.", a ja - "Bóg jest jak matematyka. To obiekt (być może abstarkcyjny - to dla niewierzących, być może materialny - to dla wierzących), który na nas oddziałuje i który kiedyś okazał się dla naszych społeczeństw Czynnikiem Wiktoria."
Wczoraj pracowałem przez cztery godziny - roboty różne, głównie podsufitka przy wejściu. Po objedzie ze względu na wino usnąłem. No i dospałem do wyjazdu moich. Potem do 1.00 oglądałem jakiś dokumentalny i czytałem. Reszta nocy - przewalanie się i krótkie sny, mary i zwidy, w pół jawie, w pół śnie.
BRUDNOPIS:
Cytaty z filmu
Mówi jakiś artysta amerykański: "Przyłączyłem się do obrony bo zrobili to A i B. Tak zawsze podejmuję decyzję." (A i B to nazwiska bardzo słynnych aktorów amerykańskich). Niezły sposób podejmowania decyzji, nie zastanawiam się nad tym co robię bo zrobili to moi koledzy (znajomi,…): "Zrobiłem to bo zrobili to A i B - tak zawsze podejmuję decyzję.". Niesamowite. Oczywiście znane jest to jako konformizm, ale w tak wyrazistym układzie słów spotkałem się z tym po raz pierwszy. I dopiero tu zaskoczyłem - jak cechę tą można wykorzystać do manipulacji. Prawdopodobnie wszyscy jesteśmy w jakimś tam stopniu konformistami, prawdopodobnie (i to są moje założenia), kobiety w większym stopniu niż mężczyźni i głupsi w większym stopniu, niż mądrzejsi. W związku z tym zdecydowana większość kieruje się zasadą konformizmu przy podejmowaniu decyzji gdy nie chce analizować, gdy nie rozumie, itp. Tak więc publikowanie przedwyborczych sondaży jest niczym innym jak wskazywaniem wyborcom na kogo mają głosować.
Jeżeli wszyscy dookoła kłamią to rzeczywistość przestaje być rzeczywistością!
Teksty z dyktafonu:
Tak więc bilansowanie, z którym bedziemy mieli do czynienia w Fizyce Życia w o wiele większym stopniu bedzie przypominało bilansowanie prowadzone w działach finansowo-księgowych przedsiębiorstw niż rozwiązywanie układów równań różniczkowych na wyższych uczelniach.
Nie wiesz jak powstało życie i nie wiesz jakimi prawami się rządzi. Chcesz się dowiedzieć. Ta książka jest dla ciebie! Freeslow dokładnie krok po kroku tłumaczy w niej jak owo życie powstało i jakimi rządzi się regułami. W swoim wywodzie nie pozostawia ani jednej luki, ani jednego niedopowiedzianego miejsca.
"No dobrze załóżmy, że uwierzę w tę Pańską Fizykę Życia…". W Fizykę Życia nie trzeba wierzyć ją można zrozumieć.
Newton powiedział, że swoich odkryć dokonał bo stał na barkach gigantów. W istocie działał
na warstwach, które stworzyli jego poprzednicy. I do warstw tych dołożył kolejną - swoją.
* Na warstwy ułożone przez swoich poprzedników położył swoją. [Patrz: nawarstwieniec].
W oparciu o analizę modeli matematycznych wyjaśnia dlaczego miliardy komórek, z których złożony jest człowiek stanowią systemem tak doskonale współpracujących ze sobą elementów. Z drugiej strony dlaczego systemy społeczne złożone z ludzi w sposób cykliczny przechodzą od jednego kryzysu do drugiego kryzysu i od jednej wojny do drugiej. Co ciekawe oba te zjawiska tłumaczy ten sam model.
Wczoraj dowiedziałem się, że zmarła Dorota G. Koleżanka D. z wydawnictwa LexisNexis. Była tam kadrową, zresztą całkiem niezłą. Swego czasu bardzo nam pomogła w wyprowadzeniu zapuszczonych przez T. kadr na prostą. Miała 46 lat. Podczas badań ogólnych USG jamy brzusznej wykazało, że ma raka nerki. Kolejki w szpitalach państwowych są długie i czeka się długo. Miała jakiegoś znajomego profesora, to i operację przyspieszono, przy czym nie robił tego onkolog tylko chirurg ogólny. Operacja się udała (cokolwiek to znaczy) pomimo, że "nie zrobiono jej tak jak zrobiłby to onkolog". Po kilku tygodniach (może miesiącu) okazało się, że w ciele Doroty są skrzepy. Postanowiono je usunąć - otworzyć, wyczyścić. Operacja była zaplanowana na ten czwartek - niestety o tydzień za późno. Dopadło ją w domu. Zauważył to syn Dominik, zadzwonił po pogotowie i do ojca - byłego męża Doroty. Ten ponieważ mieszka bardzo blisko stawił się po minucie i podjął próbę reanimacji. Niestety na próżno - nie udało się.
Ewidentne powikłanie pooperacyjne, latała po konsyliach i wiedzieli, że skrzepy są. Nie dali żadnych medykamentów, które pomogłyby rozrzedzić krew. Ciekawe jak zostanie to odnotowane w statystykach medycznych. Wątpię by medycy powiązali to z przebytą operacją. A jeżeli nie powiążą to skąd będą wiedzieli jakie błędy popełniają? Chcąc poprawić sobie statystyki odetną sobie najcenniejsze źródło informacji - sprzężenie zwrotne. I zdryfują w kierunku nieudolności, nieskuteczności… Tak jak już kiedyś to było.
Wieczorem kolejny "news". Byłem w klubie u Tomka M. na treningu - dzwoni Aśka B.: "Wiesz żona Piotrka nie żyje." Oba pogrzeby w piątek, jeden o 11.00 drugi o 12.00. Piotr został sam. Dzieci nie mieli, bo jego Basia była od zawsze chora na serce. Rodzice też nie żyją. Sam w dużym finezyjnie zbudowanym i finezyjnie wykończonym (z inspiracji Baśki) domu. "Była i nie ma." - powiedział. Pamiętam jak jego mama, łączniczka w czasie Powstania Warszawskiego, mówiła, gdy zapytaliśmy się jej co ludzie czuli jak widzieli wokół siebie tyle śmierci: "Wstyd powiedzieć ale dziękowaliśmy Bogu, że to nie my."
Dziś wybory w Stanach Zjednoczonych walczą Mc Cain ze strony republikanów i Obama ze strony demokratów. Ciekawostki z naszych mediów: Radio TOK FM podało migawki z rozmów z sześcioma Amerykanami - wszyscy mówili dlaczego nie głosują na Mc Caina. Natomiast TV Polsat, przeciwnie, rozwinęła temat tylko dotyczący Mc Caina "Ponoć czarnoskóre dziecko, które adoptował pochodziło z jego romansu.". Oczywiście zarzekać się będą, że są obiektywni jak cholera, najobiektywniejsi na świecie.
W innym miejscu dziennika: "Protest stoczniowców" - a w tle może z dziesięciu protestujących facetów.
Dwa pogrzeby jeden o 11.00, a drugi o 12.00. Dorota lat 46 przyjaciółka Danusi, Basia żona Piotra K. - mojego kolegi z liceum - lat 45.
no to teraz będzie na masełko
(zarabiamy na ziemniaki, a to co jest więcej idzie na masełko) z drugiej strony (chodzi o te terminale) to całość sprawy wyglądała tak jak ja sobie marzę, by odbywało się to w mojej firmie.
Ktoś (w tym przypadku lko) ma pomysł, obgadujemy go, następnie jest podejmowane ryzyko realizacji pomysłu. I teraz na troje babka wróżyła:
1. do tyłu
2. na zero
3. do przodu
w pierwszym przypadku czegoś autorów pomysłu to uczy, w drugim utwierdza ich, że nie są takimi geniuszami jak pierwotnie myśleli, a w trzecim są zadowoleni
ale we wszystkich uczą się na własnej skórze Fizyki Życia! Dlatego, że są skorzy do pdjęcia ryzyka.
Bardzo bym chciał, by Pan ze swoim zdaniem nie krył się, lecz był na zebraniach nawet zadziorny. Nawet jeśli nie będzie Pan miał racji - to przecież nikt łba nie urwie, natomiast w dyskusji zawsze czegoś się Pan nauczy. Dyskusje merytoryczne na wysokim poziomie uczą o wiele bardziej niż studia!
Cholery można dostać z tą nomenklaturą naukową. Rozpisuję się o stabilności procesów, a de facto nic takiego nie ma miejsca. O stabilności można mówić wyłącznie w odniesieniu do systemów. Proces się odbył i już, koniec kropka. No i teraz powstaje pytanie czy wszystko co napisałem do tej pory przerabiać? Kupa pracy.
Niestety przerabiać. W angielskiej Wikipedii znalazłem, że to o systemach mówi się, że są stabilne, a nie o procesach.
Ameryka wybrała McCaina
Ten wybór nie świadczy o specjalnym rozsądku Amerykanów – p. Jan McCain nie jest bohaterem moich marzeń. Pod Jego kierownictwem Stany Zjednoczone mocno by kulały przez cztery lata.
Tym niemniej Amerykanie wybrali mniejsze zło – bo p. Barack Husejn Obama to człowiek wysoce niebezpieczny. Dla całego świata – ale, przede wszystkim, dla Amerykanów.
Państwa dziwi ten tytuł – jakbym ten wpis skrobał 10 godzin temu, przekonany, że jednak, mimo wszystko, wygra p. McCain? Nie, nie – ja znam wynik wyborów. I twierdzę, że Ameryka wybrała p. McCaina.
Bo dla mnie, co zawsze podkreślałem, „Ameryka” to nie dzisiejsze Stany Zjednoczone, z gigantyczną biurokracją, ingerencją państwa we wszystko, a od kilku lat drastycznie redukującą swobody osobiste. Dla mnie „Ameryka” - to Stany z XIX wieku: federacja krajów praworządności, wolnego rynku i ogromnej wolności osobistej. Kraje, w których nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że Kongres może np. kazać ludziom montować w prywatnych dyliżansach jakieś zabezpieczenia przed np. wypadnięciem… Lub ograniczać prawo do posiadania broni.
Otóż w tamtej Ameryce, w której Konstytucji nie wprowadzono 17 popsujek (zwanych w nowo-mowie „poprawkami”), które przerobiły republikę na d***krację - prawa głosu nie mieli:
Oczywiście wygrał Obama bez względu na to co by Korwin nie sądził, ani nie pisał. I oczywiście większość z czytających ten tekst po raz kolejny poklepie się po czole mając na myśli jego autora. No cóż, skoro w ten sposób próbuje tłumaczyć naprawdę głębokie prawdy sam się o to prosi. Kwintesencją tego tekstu jest to, że:
i w konsekwencji doprowadzili swój kraj do wielkości i najbardziej etycznych zachowań (ze wszystkich sukinsynów byli najmniejszymi sukinsynami) politycznych na arenie międzynarodowej. Porównajcie jak zachowywali się (np. co robili z jeńcami) Amerykanie podczas II Wojny Światowej, a jak Niemcy, Rosjanie czy Japończycy.
Tymniemniej gra "Mały ewolucjonista" opisana przez Freeslow'a toczy się dalej. Ameryka zrobiła kolejny krok w kierunku kryzysu. Przy czym wcale nie jest powiedziane, że wybierając Mc Cain'a by go nie zrobiła. Może byłby mniejszy, kto to wie? Kierunek na kryzys został wytyczony już dawno - właśnie wtedy gdy do głosu dopuszczono
Ale nie ma co przejmować się Ameryką, nasz elektorat składa się głównie z konsumentów - my do kryzysu zapieprzamy jeszcze szybciej.
Jeżeli mogę coś dodać, to przy każdych wyborach powinien być do rozwiązania test z podstawowych
założeń programowych wszystkich kandydatów. Jeżeli ktoś idzie głosować na białego, czrnego, ładnego,
brzydkiego to niech zostanie w domu na kanapie, żre popcorn i ogląda telewizję, a głos odda na
audiotele w "jak oni…" robią z nas debili, a nie decydować z mózgiem kurczaka z tuczarni o losie nas
wszystkich. Przy okazji wielu z "uśpionych" zrozumiałoby jak są dmuchani w rurkę. Pozdrowienia dla
Jego K M Państwa Wolnych Bytów
~architekt, 2008-11-05 21:09
Po dwóch dniach Korwin w odpowiedzi na różne komentarze internautów dopisał jeszcze cos takiego (Fizyka Życia):
Odpowiadając na kilka uwag: ja przez „Stany Zjednoczone” rozumiem państwo założone przez „Founding
Fathers” wg. Konstytucji z roku 1787 – z Kartą Praw z następnego roku, czyli dziesięcioma
przyjętymi niemal jednocześnie z jej uchwaleniem – powiedzmy: „poprawkami”. Niemal wszystkie
późniejsze „poprawki” - to są w rzeczywistości „popsujki”, przerabiające państwo pn. „Stany
Zjednoczone Ameryki” z federalnego – na coraz bardziej scentralizowaną d***krację. Zanika
praworządność, zanika wolny rynek – coraz większą rolę odgrywa „Wola L**u” (w praktyce
reprezentowana przez polityków i biurokratów).
Jest to żywa ilustracja Prawa O'Sullivana: Instytucja nie zaplanowana starannie jako prawicowa, z biegiem czasu staje się lewicowa”.
Ojcowie-Założyciele nawet nie podejrzewali (a powinni byli!) do jakich perwersyj mogą się uciekać
ludzie by powiększyć zakres d***kracji – i zniszczyć Wolność.
Prawie zawsze pod hasłem „Zwiększenia bezpieczeństwa”. Bo Większość przedkłada Bezpieczeństwo nad
Wolność.
Dlatego – jeśli chcemy mieć Wolność - Większość nie powinna mieć wpływu na kształtowanie
ustaw! Ludzi, owszem: można wybierać większością głosów. Ustanawiać Prawo – absolutnie NIE.
Zmiana Konstytucji – to zmiana państwa. Dzisiejsze państwo nazywające się „Stany Zjednoczone
Ameryki” to jest zupełnie inne państwo, niż to założone 220 lat temu. I chciałem pokazać, że
– najprawdopodobniej tragiczny dla wszystkich - wybór p.Baracka Husejna Obamy na Prezydenta
jest nie tyle wynikiem zmiany mentalności Amerykanów – co zmiany reguł gry. Gdyby dziś (na tym samym
terytorium, z tą samą ludnością tresowaną przez CNN, CBS, ABC, NBC) – funkcjonowało tamto państwo –
p.Obama poniósłby dramatyczną, niewyobrażalna wręcz, porażkę. Nikt by zresztą takiej kandydatury nie
zgłosił!!
Jeśli w dobrze funkcjonującej spółce o nazwie „Nadzieja” zmieni ktoś regulamin w ten sposób, że
zamiast Prezesa mianowanego przez Radę Nadzorczą, decyzje będą podejmować sprzątaczki – to firma
nadal będzie nazywała się „Nadzieja”, ale będzie to już zupełnie inna firma. I będzie miała zupełnie
inne wyniki: gospodarcze – i nie tylko. Sprzątaczki zaczną np. dochodzić, kto z kim sypia… Nie mając
o firmie pojęcia będą wynajmować doradców – obciążających budżet i sugerujących wygodnie DLA NICH
(tych doradców) – decyzje…
Oglądamy obecnie film z okresu upadku Ameryki.
I to właśnie chciałem powiedzieć.
Ale znów (przynajmniej według mnie) położył akcent nie tam gdzie trzeba. Wytłuścić i powiekszyć
należało:
a ich zmiana zmienia również między innymi mentalność! Zmiana reguł gry zmienia bowiem funkcję optymalizującą.
Dzień Niepodległości - 90 rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Dzień wolny od pracy. Mam chwilę by napisać jak skończyłą się sprawa wetknięcia flagi państwowej w kupę (gówno było na talerzu) w jednym z programów telewizyjnych w TVN (jedna z trzech największych stacji).
Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie publicznego znieważenia flagi polskiej w TVN, w programie Jakuba Wojewódzkiego. Zawiadomienie w tej sprawie złożył prokuratury Mirosław Orzechowski. Pod skandalicznym uzasadnieniem pisma o umorzeniu sprawy podpisał się asesor Prokuratury Rejonowej Warszawa Ochota Dawid Hieropolitański.
Według Prokuratury wbicie polskiej flagi w psie odchody nie ma "znamion czynu zabronionego", ponieważ "przedmiot którym posłużyli się uczestnicy programu nie spełnia kryteriów flagi państwowej określonych w Ustawie z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych". Asesor Hieropolitański uważa, że "z uwagi na to, iż przedmiot ten posiadał biało-czerwone barwy, można ewentualnie przyjąć, iż stanowił inny znak państwowy w rozumieniu art. 137§1kk".
Asesor uważa też, że w programie Wojewódzkiego nie doszło do znieważenia flagi polskiej, ponieważ "takie zachowania dotyczące barw narodowych miały miejsce w programie telewizyjnym o charakterze rozrywkowym i obyczajowym, prowadzonym w bardzo "luźnej" konwencji, z elementami satyry. Zarówno prowadzący, jak i jego goście zaproszeni do programu w swoich zachowaniach często odbiegają od przyjętych norm życia codziennego, "wygłupiają się". Powyższe pozwala przyjąć, iż takie zachowanie miało również miejsce w przedmiotowym programie. Osoby uczestniczące w takim programie - dziennikarz, aktor i satyryk z uwagi na charakter swoich zawodów są niejako uprawnione dla zachowania odbiegającego od powszechnie przyjętych norm, ich zachowanie często stanowi żart, prowokację, satyrę po to, aby w ten sposób zwrócić uwagę widza na określony problem. (!)
Jakby tego było mało asesor Hieropolitański dodaje, że "żaden z przesłuchanych w sprawie uczestników przedmiotowego programu nie wskazał, aby chciał znieważyć flagę państwową. Przesłuchane osoby podnosiły, że ich zachowanie było happeningiem, miało rozśmieszyć publiczność i zwrócić uwagę na problem społeczny". (!)
Oburzony decyzją Prokuratury i jej uzasadnieniem jest Mirosław Orzechowski, autor doniesienia do prokuratury: Asesor Dawid Hieropolitański, swoim postanowieniem o umorzeniu śledztwa w sprawie publicznego znieważenia Narodowego Znaku, flagi państwowej, obraził Polskę i Naród Polski - stwierdza Mirosław Orzechowski. Można by przypisać mu zwykłą ludzką głupotę, ale byłoby to nieuzasadnionym atakiem na system kwalifikacji kadr polskiego wymiaru sprawiedliwości". "Ponieważ Polska, Ojczyzna Polaków uważana jest przez Patriotów za Matkę Narodu, pozwolę sobie zwrócić uwagę pana Dawida Hieropolitańskiego na to, że może on kiedyś znaleźć fotografię swojej Mamy unurzaną w psich fekaliach i będzie wiedział, kto dopuścił się tego czynu, czy uzna wtedy, że ubabrane zdjęcie jego Mamy jej nie obraża? Być może Hireopolitański tak uważa, ale nie życzę mu podobnego spotkania. Jednak opinia asesora jest z pewnością dobrą wiadomością dla "kiboli", bo w myśl interpretacji asesora Hieropolitańskiego, mogą oni teraz swobodnie malować na murach "gwiazdy Dawida" i "swastyki" ? ani jeden ani drugi znak namalowany sprayem, nie będzie mógł być uznanym za symbol Izraela czy III Rzeszy, bo opisane w konstytucjach tych państw herby, zdefiniowane są inaczej niż te, na murach - dodaje Mirosław Orzechowski.
Do znieważenia flagi polskiej doszło w jednym z programów Wojewódzkiego w marcu br. Za ten czyn telewizja TVN została ukarana karą finansową przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.
I jeszcze jeden komentarz - z "Najwyższego Czasu" - w duchu zmiany parametrów:
Gdyby zamiast polskiej flagi wetknąć gwiazdę Dawida, czy asesor Hieropolitański świergoliłby w
tej samej tonacji? Jak celnie zauważył <Kornblumenblau> na forum.fronda.pl, nie można
żądać, by Żydzi skazywali Żydów, bo to byłby antysemityzm do kwadratu.
Wczoraj poprosiłem Łukasza K. o 15 minut dyskusji na temat FŻ a konkretnie procesów. jego uwagi są bardzo cenne i dużo wnoszą. Czytałem na głos rozdział o procesach i się… załamałem. Napisane do dupy… (niby wina nie moja :) bo i nie ma definicji procesu jako takiego). Trzeba to gruntownie przemyśleć (czas) i napisać od nowa (czas).
Swoją drogą niesamowite jest jak uruchamia się empatia gdy czyta się komuś.
2013.06.04 - Po tych prawie pięciu latach mogę w tym miejscu podsumować to co wiem o procesach.
W słowniku FŻ podałem dwie definicje:
proces (w sensie matematycznym): to
uporządkowany w czasie ciąg stanów.
proces (w sensie ekonomicznym): to ciąg
zdarzeń/działań prowadzący w konsekwencji do określonego celu.
Jako bardziej fizyko-życiową wskazałem definicję ekonomiczną. Jednak nie, matmatyczna jest słuszna natomiast definiens z ekonomicznej opisuje definiendum system, a nie proces.
Znalezione w internecie na [http://orwell.blog.pl]: […]. I aż strach pomyśleć jak niewiele zmieniło się od tamtych czasów. Stojące w domach pudełka - "okna na świat", nadal montują, pokazują i interpretują fakty, by telewidz wiedział co ma sądzić na każdy temat. Forma newsów, co widać po sposobie ich przedstawiania w dzisiejszych stacjach TV w Polsce i za granicą, nie zmieniła się zbytnio po dziś dzień.
Istnieją jednak pewne kosmetyczne różnice. Następcy Goebbels'a nie tracili czasu i pilnie studiowali błędy swoich poprzedników. Niemieccy naziści chcieli, by "telewizja ludu" kładła szczególny nacisk na informację, sport i edukację. Prawdopodobnie poprzez eliminację błędu poprzedników propagandy, dziś w programie "telewizji ludu" edukację zastąpiono rozrywką. Ktoś zapewne stwierdził, iż edukacja stwarza efekt uboczny, czasami niepotrzebny i niebezpieczny potencjał - ciekawość, chęć poznania, co może utrudniać manipulowanie ludźmi za pomocą "telewizji ludu". I całkiem słusznie. Jeszcze część widzów zaczęłaby myśleć samodzielnie, zamiast przyjmować medialne interpretacje faktów jako własne zdanie. A na co komu kłopoty ze sterowaniem?
Po oglądaniu Tańców z Gwiazdami, Szkieł Kontaktowych, Idoli, Majewskich, Wojewódzkich, M jak Miłość czy innych Złotopolskich, prawdopodobieństwo wystąpienia problemów jest prawie równe zeru.
Informacja o tym jak zagłosowała Duma: [http://wiadomosci.onet.pl/1862624,12,item.html]
Duma, izba niższa parlamentu Rosji, przyjęła w pierwszym czytaniu projekt poprawki do konstytucji umożliwiającej wydłużenie kadencji prezydenta z czterech do sześciu lat. Deputowani zagłosowali także za przedłużeniem kadencji Dumy z czterech do pięciu lat.
Typowy przykład transakcji wiązanej dwóch obiektów czerpiących z zasobów zewnętrznych. Natomiast producenci tych zasobów nie mają nic do gadania. Każdy by tak zagłosował żeby podnieść sobie pensję.
Przykład z cytatu z Michalkiewicza:
Społeczeństwo polskie bardzo się od pewnego czasu amerykanizuje, w związku z czym najbardziej
postępowe kręgi bardzo się przejmują tym co w Ameryce wolno, a czego nie wolno i nie tylko sami
nie używają słów uznanych tam za zakazane, ale gotowi są też zabronić tego wszystkim innym. Z
podobną neoficką gorliwością zetknęliśmy się w czasach stalinowskich, kiedy to najbardziej
postępowe kręgi namiętnie imitowały wszystko co sowieckie. Ileż donosów popłynęło wtedy do UB na
tych, którzy sowieckich obyczajów nie imitowali dostatecznie gorliwie, ileż samokrytyk musieli
złożyć oskarżeni, by uchronić się przed jeszcze gorszym losem, ileż błyskotliwych karier zostało
na tej delatorskiej gorliwości ufundowanych, ileż autorytetów moralnych ubecy wystrugali nam
wtedy z banana! Czyżby historia zatoczyła koło i przypadek posła Górskiego zwiastował nam
triumfalny powrót Nowego?
Bardzo celny obserwator. Opisuje w tym fragmencie typowe podklejenie z Fizyki Życia typowe dla polskich "elyt".
Przykleiło się gówno do okrętu i mówi: No to teraz płyniemy razem
Męczę się z tymi cholernymi procesami i absolutnie nie wiem co z nimi począć. Z jednej strony wprowadzanie coraz to nowych pojęć może przyczynić się do tego, że "będzie dobrze skrojone ale źle uszyte", a z drugiej strony ich nie wprowadzanie może doprowadzić do tego, że "będzie źle skrojone i być może nawet dobre szycie nie pomoże". [To italikiem to parafrazy z Norberta Wiener'a].
No ale cóż można zrobić gdy mamy dwie następujące definicje procesu:
Nie ma z kim porozmawiać na ten temat. Ludzi których to interesuje jest jak na lekarstwo…
Pułapka Mazura - powprowadzał nowe pojęcia typu postulator, korelator i od tego momentu jego książki stają się niezrozumiałe - same się nie bronią, nie wciągają. Koszt dotarcia do rozumowania autora staje się tak duży, że mało komu się chce. Tak jak to powiedział J.Pietrucha - "Prawda kiedyś schodzi pod strzechy". No tak, ale mnie akurat na tym zależy bym to właśnie ja ją pod te strzechy sprowadził. Do historii przeciska się nie ten co wymyślił, lecz ten co dobrze opisał: "Historyk nauki na próżno szuka jednej linii rozwoju. Praca Gibbsa, dobrze skrojona, była źle uszyta, toteż innym przypadło w udziale dokończenie tego, co rozpoczął." - Norbert Wiener
Niezły jest ten Korwin w bardzo czytelnych historyjkach - gdyby tylko to ujął jako naukę od razu więcej osób by to zrozumiało [cytat z jego bloga]:
Socjaliści usiłują wytłumaczyć, że oni to są „prospołeczni” – a
kapitalizm wyzwala w ludziach najgorsze instynkty.
Jest, oczywiście, dokładnie odwrotnie.
W kapitaliźmie ludzie muszą ze sobą współpracować. Robotnik potrzebuje – z wzajemnoscią –
Fabrykanta. Obydwaj oni potrzebują Wynalazcy – a wszyscy razem potrzebują na ogół Kapitalisty –
albo Bankiera. Ludzie w kapitaliźmie harmonijnie współpracują.
Zupełnie odwrotnie jest w socjaliźmie. Tam panuje Prawo Dżungli – ale
jakiejś dziwnej dżungli, w której wilk stara się rozszarpać wilka.. Polega ono na stworzeniu
tzw. „Funduszu Spożycia Zbiorowego”. Z naszych zarobków Czerwoni
zabierają, powiedzmy, 70% - po czym wrzucają to na kupę, zabiorą sami 10%, zmarnują 40% - a
resztę…
… o resztę walczą wszyscy nie przebierając we środkach. Najwięcej dostanie ten, kto przyłoży ryj
najbliżej żłobu – a nie ten, kto najlepiej pracuje.
Na ten temat pisałem w „Dzienniku Polskim”:
„W miasteczku St.Petersburg na Florydzie niejaki p.Kevin Shelton, który za cel życia postawił
sobie szerzenie wśród ludzi atruizmu, rozrzucił z balkoniku między klientów marketu (z małej
armatki) $10.000 (w dwu-dolarowych banknotach).
Efektem była jedna złamana ręka, tuzin mniej lub bardziej poturbowanych i jedna omal nie
zadeptana 14-letnia licealistka, panna Lashawnda Martin, która mówiła potem, że ludzie deptali
po niej nie zwracając uwagi na jej krzyki. P.Shelton wyraził zdziwienie z takiego rezultatu – i
oznajmił, że nie to było Jego zamiarem.
Ciekawe, ilu socjalistów zdaje sobie sprawę, jakie dzikie instynkty wywołuje w ludziach
rozdawnictwo za darmo „świadczeń socjalnych”; jak tłoczą się w odpowiednich urzędach, jak
oszukują, by je dostać – nie dbając, że odbierają przy tym pieniądze innym, często znacznie
biedniejszym od siebie…”
I komentarz do tego Piotra P.:
Zgadzam się. Problem jednak zawsze polega na dobraniu proporcji. Sam dziki kapitalizm ( taki 19 wieczny ) nie jest miejscem współpracy tylko drenażu słabszych. Paradoksalnie ( a może nie, w sumie jest w tym matematyczna reguła :) )socjalizm zawsze był system drenażu silniejszych, bardziej sprawnych ( bo to oni pracowali na utrzymanie systemu, który reszta przejadała ). Tak na prawdę nie chodzi o to czy coś nazwiemy socjalizmem czy kapitalizmem,kwestią jest stworzenie systemu o przejrzystych regułach, niepodważalnych i najlepiej mało licznych w którym konkurencja będzie możliwa, ale który pozwoli wszystkim stanąć do tej konkurencji. Tutaj pojawia się problem w myśleniu współczesnych elit, które myślą że zrównanie tych szans to danie czegoś za darmo, zaś zrównanie powinno polegać na tym że ktoś może spróbować po to sięgnąć ( czego nie było o 19 wieku ). Są bowiem takie dziedziny życia, które jeżeli nie będą w pewien sposób stymulowane ( nie koniecznie przez Państwo ) spowodują może nie upadek ale duże rozwarstwienie społeczeństw ( jak służba zdrowia ( ludzie chorzy nie będą w stanie rywalizować ze zdrowymi ), edukacja ( ktoś kto nie umie czytać nie nigdy nie zrówna się intelektualnie z kimś kto czytać umie )). Społeczeństwo bowiem trzeba umieć zagospodarować i wpleść w strukturę, najlepiej taką, która pozwoli na rozwój tego społeczeństwa nie tylko przemysłowy ale i w kwestiach świadomości. Jak na razie tę strukturę tworzy lepiej kapitalizm i dlatego go popieram. Korwin zaś często opisuje studium przypadku, na bazie którego próbuje nakreślić ogólniejszą regułę, niestety gdyby takie reguły dało się kreślić tak łatwo już byśmy żyli w idealnym świecie. Prawda jest jednak taka że człowiek ( a to od niego wszystko zależy ) z natury nie jest etyczny, choć mu się wydaje że jest. Cała jego etyka pochodzi z wychowania, dlatego tak łatwo nią zachwiać.
I moja na to odpowiedź:
Piotr genialnie! Oczywiście są dwa przeciwstawne czynniki rozkładające społeczeństwo: socjalizacja i przeciwna jej oligarchizacja (tak sobie to nazwałem) polegająca na szybkim bogaceniu się wąskiej grupy. Przy czym bogacenie należy rozumieć w kategoriach władzy (bo jak ją masz to masz wszystko). System idealny będzie polegał na zrównoważeniu obu tych czynników i wypracowaniu mechanizmów szybko reagujących na minimalne nawet odchylenia od stanu równowagi ogólnie zwane przeze mnie zaburzeniami.
Socjalizm wykorzystuje lenistwo (niechęć do wytwarzania dóbr - ogólnie resergi) i "uświęcone zabieranie" (krócej złodziejstwo, a generalnie chęć do czerpania z zasobów bez ponoszenia strat własnych). Oligarchizm natomiast inny mechanizm: lawinowość procesu bogacenia się, przy czym jest to proces bardzo specyficzny: w sposób zbliżony do wykładniczego z populacji wyłania jednego lidera - władcę absolutnego. Co prawda w rzeczywistości nigdy do tego nie dochodzi by był jeden jedyny. Zwykle zatrzymuje się to na małej zwartej grupce rządzących - którzy również doprowadzają Państwo do rozkładu.
Jak nietrudno zauważyć ludzkość oscyluje wokół tego stanu równowagi odbijając się od skrajności, raz oligarchicznych (np. Sparta), a kiedy indziej socjalistycznych (np. Rzym).
Dalszy rozwój wypadków pokazał, że ludzkość stanęła przed tym dylematem już na początku roku 2020.
Nazwa "Czarna dziura" jest przykładem na to jak odpowiedni dobór nazwy może przyczynić się do rozpowszechniania teorii naukowej. Oto krótki materiał opracowany na podstawie polskiej, rosyjskiej i angielskiej wikipedii:
Czarna dziura - to obszar (w angielskiej wersji jest dodane, że jest to obszar teoretyczny!) w przestrzeni kosmicznej, który tak silnie oddziałuje grawitacyjnie na otoczenie, że nic nawet promieniowanie elektromagnetyczne (w tym światło) nie mogą go opuścić. Nazwa została wymyślona przez John'a Archibald'a Wheeler'a w 1967 roku i po raz pierwszy przez niego użyta w trakcie odczytu "Wszechświat: co wiemy a czego nie wiemy" (Our Universe: the Known and Unknown) jako alternatywa dla nieporęcznych i nieefektywnych (ang. cumbersome) nazw stosowanych do tej pory, takich jak "grawitacyjnie zupełnie zapadnięta gwiazda" (gravitationally completely collapsed star), "colapsar" (collapsed star) czy "gwiazda zastygnięta" (frozen star).
Nazwa "czarna dziura", choć nie oddaje wiernie charakteru zjawiska, to wielce obrazowo przemawia do wyobraźni. Pomimo braku logiki (a może właśnie dzięki temu) przyjęła się i spopularyzowała samo zjawisko. Bez niej być może dalej było by mało znane, jak na przykład "biały karzeł", lecz już po spopularyzowaniu może okazać się, że odgrywa rolę negatywną bowiem przez wiekszość ludzi przez słowo "dziura" wiązane jest z pustką, a nie wysoce skoncentrowaną materią. W moim mniemaniu właściwszą, acz mniej nośną, byłaby nazwa "czarny kumulant".
Nazwa ma siłę przebicia! Jeżeli chcesz coś sprzedać musisz to dobrze nazwać!
Dostałem wydruki z Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych. Wpłacałem na nie od grudnia 2007 oto zestawienie:
Nazwa funduszu | Kwota wpłacona | Wartość konta | Zysk(+)/Strata(-)
Pioneer Akcji Polskich FIO
| 2948,80
| 1584,09
| -1364,71-
| Pioneer Funduszy globalnych SFIO subfundusz Pioneer | dochodu i wzrostu rynku chińskiego 2924,00
| 2006,75
| -917,25-
| Pioneer Funduszy globalnych SFIO subfundusz Pioneer | akcji rynków Dalekiego Wschodu 2948,80
| 1746,92
| -1201,88-
| Pioneer Funduszy globalnych SFIO subfundusz Pioneer | akcji rynków wschodzących 2948,80
| 1355,63
| -1593,17-
| |
A więc te instytucje o tak wypasionych - nośnych nazwach są instytucjami czysto spekulacyjnymi. Jak to można się dać nabrać na nazwę? „Fundusz inwestycyjny” przecież nikt by nie przekazał swoich pieniędzy „Funduszowi spekulacyjnemu i to z ograniczoną odpowiedzialnością”!
Temperatura około 5oC wieje porywisty wiatr. Szedłem sobie rano do firmy i rozmyślałem o Lavoisier'ze. Pewno też był tak skoncentrowany na tym co robi jak ja. Wokół ciemno ludzie śpią, zacina deszczem, a ja przez nikogo nieprzymuszony idę do firmy - myśleć, tworzyć i pisać. A pisanie idzie mi ciężko, czynniki zewnętrzne też nie sprzyjają - jak się rozpędzę z tym pisaniem to zawsze coś wyskakuje. A to odebrać dzieci, a to jakieś imieniny, a to…
Mail krążący, z którego można się dowiedzieć, że kiedyś w pewnym obszarze świata rządzący Państwami byli na prawdę niegłupimi ludźmi: "I believe that banking institutions are more dangerous to our liberties than standing armies.
Thomas Jefferson 1802
Gość czuł system i jasno widział jego dążność oraz brak czynników ograniczających.
Ale przy okazji nie wolny był od własnych żądz: jak ojcowie podbijali ziemię Indian to wszystko było ok, ale jak nas podbiją banki to źle. Ciągle tylko o podbijaniu, nic o wypracowywaniu.
Lewactwo to przynajmniej jest przewidywalne, chodzi im o kase i wygodne rzycie ale na prawicy to czyste szalenstwo. Nik nie wie co komu odwali i u kogo w kieszeni kto siedzi.
~8ball3r, 24.11.2008 16:30
Pomimo tego, że ortografia rozweseliła, to dało mi trochę do myślenia. Zastanawiałem się nad celnością tej wypowiedzi.
W programie "Brudna robota" na Discovery podano jak rozmnażają się pszczoły. Otóż samica składa jaja, zarówno zapłodnione jak i nie zapłodnione. Z niezapłodnionych rodzą się haploidalne osobniki męskie - trutnie. Z zapłodnionych robotnice i królowa. Fakt czy urodzi się to albo to zależy od tego jak dokarmiana jest larwa. Jeżeli obficie to urodzi się królowa, jeżeli skąpo to robotnica. Tak więc to robotnice decydują o tym kiedy "urodzić" nową królową. Co ciekawe termin "królowa" jest dość mylny nad niczym bowiem ona nie panuje i co więcej, gdy robotnice zauważą, że jej płodność się obniżyła (ewentualnie, że larwy są gorszej jakości) zagryzają ją, ciało usuwają z ula i prokurują sobie nową królową.
Więcej ciekawych informacji znalazłem na [http://www.terrarium.com.pl/zobacz/pszczoly-159.html]:
Pszczoły
W hodowli pszczół mamy do czynienia nie z poszczególnymi osobnikami oddzielnie, lecz z trwałym
społeczeństwem tych owadów - z rodziną, która stanowi biologiczną całość [patrz poziomy organizacyjne
obiektów żywych]. Pszczoły należą do owadów prowadzących gromadny tryb życia, to znaczy, że
bytowanie każdego osobnika możliwe jest tylko w środowisku, jakie stwarza zespół tysięcy pszczół
wzajemnie od siebie uzależnionych. Pojedynczo są one niezdolne do życia. U ogromnej większości
gatunków zwierząt występują dwa rodzaje osobników - samce i samice, u pszczół natomiast obok samców,
zwanych trutniami, są dwie postacie samicze; jedna z nich to matka, będąca całkowicie wykształconą
samicą, druga zaś - pszczoła robotnica, samica o uwstecznionych narządach rozrodczych, ale
wyposażona w narządy ułatwiające jej wykonywanie prac związanych ze zbiorem surowców pokarmowych,
budową gniazda i wychowem potomstwa. Takie zjawisko nazywamy Polimorfizmem (wielopostaciowością),
występuje ono również wśród termitów, u których wyróżnia się: reproduktor męski, reproduktor żeński,
żołnierz, robotnik. Zróżnicowanie budowy ciała matki i robotnicy związane jest z trybem ich życia. W
rodzinie pszczelej istnieje daleko idący podział funkcji pomiędzy samiczymi postaciami. Matka
pszczela składa wielkie ilości jaj, ale nie troszczy się zupełnie o wychów i wyżywienie potomstwa,
zadania te są spełniane przez pszczoły robotnice. One też zajmują się budową, utrzymaniem i obroną
gniazda, a także gromadzeniem zapasów, z których korzysta cała rodzina. Zarówno skład, jak i
liczebność rodziny pszczelej ulega zmianom w poszczególnych porach roku. Przez większą część roku
składa się ona wyłącznie z pszczół robotnic oraz jednej matki. Trutnie pojawiają się w ulu zwykle
około połowy maja, a żyją w nim do połowy lata. W okresie od końca zimy do jesieni w skład normalnej
rodziny pszczelej wchodzi również czerw; nazwą tą obejmuje się wszystkie stadia rozwojowe pszczół,
to znaczy: jaja, larwy i poczwarki pszczele. Największa ilość pszczół znajduje się w rodzinie na
początku lata; w lecie bywa ich w przeciętnym ulu 40-45 tyś. a w bardzo silnych pniach nawet 70-80
tyś. Jesienią liczebność przeciętnej rodziny pszczelej zmniejsza się do 20-25 tyś., a wczesną
wiosną, wskutek normalnego ubytku starych pszczół, spada ona do 8-12 tyś.
Robotnica
Robotnice tworzące trzon rodziny pszczelej są najmniejsze ze wszystkich trzech postaci pszczół.
Długość ich ciała wynosi 12-15mm, a ciężar średnio 100 mg. Długość życia robotnicy zależy od pory
roku w jakiej wygryza się ona z komórki; wygryzające się wiosną i latem żyją przeciętnie 36-40 dni,
a przy wytężonej pracy w polu nie dłużej niż 4 tygodnie, natomiast wygryzające się jesienią mogą żyć
6-9 miesięcy. Ciało pszczoły robotnicy wyposażone jest w narządy umożliwiające jej zbiór surowców
pokarmowych, budowę plastrów, karmienia larw i obronę gniazda. Przy zbiorze nektaru robotnice
posługują się trąbką złożoną z poszczególnych części aparatu gębowego; w czasie pobierania pokarmów
płynnych układają się one w rodzaj rurki, w której porusza się długi, elastyczny języczek, pokryty
delikatnymi włoskami. Gdy słodkiego pokarmu jest niewiele, pszczoła zlizuje go pędzelkowatym
języczkiem i wsysa do trąbki. Przy większej ilości cieczy zanurza w niej całą trąbkę, a ruchliwy
języczek ułatwia ssące działanie tego narządu. Długość trąbki robotnicy ma istotne znaczenie w
posługiwaniu się nią przy zbiorze nektaru. Pszczoły o dłuższych trąbkach mogą dostawać się do
nektaru ukrytego w długich rurkach korony kwiatu. U pszczoły krajowej długość trąbki wynosi od 6 do
6,5 mm; najdłuższą trąbkę mają pszczoły kaukaskie - od 7 do 7,25 mm. Od przodu zamyka trąbkę warga
górna oraz para mocnych żuwaczek; pszczoła robotnica posługuje się żuwaczkami przy ugniataniu wosku,
budowie plastrów, przy przegryzaniu pylników kwiatowych, a także przy wynoszeniu odpadków z ula.
Głowa pszczoły zaopatrzona jest w ważne narządy zmysłów. Po jej bokach znajduje się para dużych
oczu, złożonych z tysięcy rurkowatych fasetek, czyli małych oczek, a pomiędzy nimi umieszczone jest
troje oczów prostych, czyli przyoczek. Te dwa rodzaje narządów wzroku umożliwiają pszczole widzenie
zarówno przedmiotów bliskich, jak i bardziej oddalonych, a także orientowanie się w ciemności ula
oraz odbieranie wrażeń wzrokowych podczas lotu. Zdolność widzenia barw jest u pszczoły dość
ograniczona; rozróżnia ona jedynie następujące kolory: niebieski, żółty, biały oraz czarny. Barwy te
należy zatem uwzględniać przy malowaniu uli i znakowaniu okolicy wylotu w celu ułatwienia pszczołom
orientacji. Pszczoły są w stanie rozwinąć dość znaczną szybkość lotu; jeśli nie jest obciążona
ładunkiem nektaru i pyłku, leci z szybkością około 40 km na godzinę. W locie robotnica zdolna jest
unieść ciężar wynoszący 1/3 ciężaru jej ciała, a nawet więcej. Robotnica w ciągu swojego życia
wykonuje wiele "zawodów", pomijając kilka lotów próbnych, najczęściej są to loty grupowe, które mają
na celu nauczenie młodych pszczół lokalizacji gniazda i rozpoznawania okolicy. Pierwsze trzy
tygodnie życia pszczoła robotnica spędza praktycznie wewnątrz ula. Od 1 do 3 dnia po przyjściu na
świat czyści puste komory po czerwiu, w które królowa ponownie zniesie jaja. Począwszy od 3 dnia
rozwijają się usytułowane na głowie, gruczoły produkujące tzw. mleczko pszczele. Robotnica staje się
karmicielką. Najpierw zajmuje się starszymi larwami, następnie młodszymi - gdy potrafi już obficie
produkować mleczko pszczele (bardzo odżywczą substancję wytwarzaną przez gruczoły podgardzielowe i
żuwaczkowe). Następnie gruczoły te ulegają zanikowi, a robotnica przechodzi do innych prac. Usuwa
większe odpadki i martwe pszczoły, a przede wszystkim zajmuje się magazynowaniem pyłku i nektaru w
komorach plastra. Od 12 do 19 dnia wytwarza wosk i buduje komory. Jej przedostatnią rolą w ulu jest
funkcja strażniczki. Stojąc w wejściu kontroluje kto wchodzi, jeśli wykryje obcego osobnika wszczyna
alarm. Ostatnim etapem jej życia jest zbieranie pożytku (nektaru, pyłku pszczelego). W razie
poważnych kłopotów w rodzinie pszczelej organizm robotnicy może ulec zmianie i mogą się one
wzajemnie zastępować w pełnionych funkcjach. Gdy pszczoła "nie ma nic do roboty" tkwi nieruchomo lub
przechadza się.
Królowa
Spośród trzech postaci pszczół matka-królowa ma największe rozmiary ciała. Budowę jej charakteryzuje
wydłużony, ostro zakończony odwłok, którego nie zakrywają stosunkowo krótkie skrzydła. Długość ciała
matki wynosi 20-25mm, ciężar (czerwiącej) 250-280mg. Życie matki trwa przeciętnie około 3 lat;
niekiedy jednak może ona żyć 5 lat, a nawet dłużej. Matka nie wykonuje żadnych prac w ulu ani też w
polu, w związku z czym jest pozbawiona gruczołów woskowych, a także koszyczków na trzeciej parze
nóg. Narządy gębowe matki są tak słabo rozwinięte, że nie jest ona zdolna do wysysania nektaru z
kwiatów. Żądło jej ma nieco odmienną budowę niż u robotnic; jest ono zakrzywione i w części kłującej
ma mniej zadziorów. Matka używa żądła jedynie w walce z innymi matkami. Matka potrafi produkować
wielkie ilości jaj dzięki silnie rozwiniętym jajnikom, które są złożone z licznych rurek jajnikowych
znajdujących się w odwłoku. W obu jajnikach matki o wysokiej płodności, może dojrzewać jednocześnie
ponad 3500 jaj. Matka zwabia samce (trutnie) dzięki bardzo silnie rozwiniętym gruczołom żuwaczkowym,
lecz dzieje się tak tylko wtedy jeśli matka znajduje się w locie. Jednak gdy jest ona czerwiąca,
czyli już ma w sobie dojrzałe zapłodnione jaja lub je składa, to skład wydzieliny się zmienia i
działa ona już nie na trutnie tylko na robotnice (jest to tzw. substancja mateczna, która jest
zlizywana przez otaczające matkę robotnice i rozniesiona po całym ulu hamuje rozwój jajników
robotnic oraz jest swoistą komendą dla nich, aby nie wychowywały "nowych" matek, to tłumaczy czemu
jest tylko jedna "królowa" w ulu). Także kierowanie całym ulem odbywa się dzięki swoistym hormonom i
innym substancjom wydzielanym przez matkę.
Truteń
Truteń jest nieco mniejszy od matki pszczelej, ale silniej zbudowany. Długość jego ciała wynosi
około 15-17 mm, a ciężar około 250mg. Charakterystyczną jego cechę stanowią duże oczy złożone,
łączące się prawie ze sobą w przedniej części głowy. Jego aparat gębowy jest równie słabo rozwinięty
jak i u matki. Trutnie żyją około 3 miesięcy. Kres ich bytowania kładą robotnice, które po
skończeniu obfitego wziątku nie dopuszczają trutni do plastrów z miodem, a następnie wypędzają je z
ula. Jedynie w rodzinach pozbawionych matki lub z matkami starymi czy niepłodnymi trutnie są
pozostawiane na zimę. Truteń jest niezdolny do samodzielnego zdobywania pożywienia i nie wykonuje
żadnych prac umożliwiających bytowanie rodziny. Jest on pozbawiony żądła, gruczołów woskowych i
koszyczków do gromadzenia pyłku, jego gruczoły ślinowe i żuwaczkowe są słabo rozwinięte, a
gardzielowe znajdują się prawie w zupełnym zaniku. Rola trutnia w rodzinie pszczelej ogranicza się
do funkcji rozrodczych. Truteń posiada w jądrach około 10 milionów plemników. Po unasiennieniu
matki, truteń natychmiast ginie w następstwie oderwania się narządu kopulacyjnego. W naturalnych
warunkach bywa w jednej rodzinie pszczelej od kilkuset do paru tysięcy trutni. W racjonalnie
prowadzonej pasiece liczbę ich się ogranicza, ponieważ ich wychów i wyżywienie samców pochłania
znaczne ilości pokarmu. Jednak naukowo stwierdzono, że przy zupełnym braku trutni w okresie
wiosenno-letnim pszczoły gorzej pracują.
Mail od Romka G. w sprawie festiwalu filmowego. Pytałem Romka co zrobić by dostać się na jeden konkretny film, na którym mi zależy. Oto jego odpowiedź:
Wydaje mi się, że nie będzie kłopotu z kupieniem biletu przed seansem. Warto jedynie być te
15-20 wcześniej, bo przy kasach są kolejki. Można też kupić karnet i mieć spokój. W tym roku nie
będzie numerowanych miejsc, więc warto być nieco wcześnej.
Wczoraj dowiedziałem się, że jest totalna klapa w sprawie dofinansowania imrezy (bo instytucja
filmowa, która wręcz zakwalifikowała ten projekt, nie otrzymała środków - widać powoli kryzys
dochodzi i do nas).
Czy miałbyś może jakiś pomysł na poszukanie kilku tys. na plakaty i ulotki?
tel do kasy kina: 022 551 70 70
Pozdr. Roman
Początkowo chciałem mu odpowiedzieć tak:
Wiem, że w tym kontekście zabrzmi to może głupio i impertynencko, ale mam nadzieję, że tak tego
nie odbierzesz.
Ja nie umiem szukać pieniędzy!
Ja potrafię je tylko zarabiać i to tylko na wolnym rynku i wyłącznie w obszarze usług
informatycznych, ale też nie wiem czy ta umiejętność nie przemija z czasem :(
Ale w końcu napisałem tak:
Dzięki za info. Co do forsy to pojęcia nie mam, ale sobie pomyślałem, że gdyby już była Fizyka Życia to pewno byłaby to atrakcyjna propozycja i wszedłbym w interes jako reklamodawca. Wiesz nawet zacząłem już myśleć o tym jak zrobić krótki film reklamowy na taką okazję.
Dzięki i pozdrawiam
PS
Sławomir K. mówi, że się zgłosi, ale przesunął termin. Mam ciągle nadzieję, że się uda z nim
popracować.
Informacja z [http://kopalniawiedzy.pl/termit-termity-zuchwa-atak-obrona-kopiec-6193.html] o termitach, która dała mi wielo do myślenia:
Chcesz uderzyć mocno, lecz twoja broń waży zbyt mało? Nie masz dużego wyboru - musisz ją solidnie rozpędzić. Właśnie taką taktykę przyjmują żołnierze panamskich termitów. Zaobserwowany atak jest jednym z najszybszych znanych ruchów w przyrodzie.
Główna taktyka walki przyjmowana przez termity panamskie (Termes panamensis) to potężny atak z wykorzystaniem niezwykle przerośniętej żuchwy, przypominającej swym kształtem szczypce. Troje amerykańskich badaczy, Marc Seid i Jeremy Niven pracujący dla Smithsonian Tropical Research Institute oraz Rudolf Scheffrahn z Uniwersytetu Florydzkiego, przeprowadziło szczegółowe badania nad mechanizmem działania tej śmiercionośnej broni.
Ogólnie mówiąc, jesteśmy zainteresowani ewolucją mózgów żołnierzy termitów oraz tym, w jaki sposób wykorzystują różne rodzaje uzbrojenia defensywnego, tłumaczy Seid. Jego zdaniem zrozumienie zachowania jest skutecznym sposobem na zrozumienie funkcjonowania mózgu owada.
Aby zaobserwować niesamowicie szybką żuchwę termita w akcji, zespół Seida wykorzystał kamery wykonujące 40 tysięcy zdjęć na sekundę. Choć od początku nastawiano się na zaobserwowanie ogromnej dynamiki ruchu, sam badacz przyznaje, że wyniki eksperymentu go zaskoczyły: wiele owadów porusza się znacznie szybciej, niż jest to w stanie zaobserwować ludzkie oko. Wiedzieliśmy więc, że potrzebujemy szybkich kamer, by zaobserwować to zachowanie, lecz nie spodziewaliśmy się niczego aż tak szybkiego.
Jak obliczono, w momencie ataku broń termita porusza się nawet z prędkością ok. 250 km/h. Skąd się bierze zdolność do tak niesamowitego jej rozpędzenia? Sekretem jest możliwość deformowania żuchwy. Przypomina to nieco napinanie kuszy - po "naciągnięciu" sprężystej tkanki jest ona blokowana poprzez dociśnięcie do szczęki. Powstaje w ten sposób naturalna "zapadka", która jest w stanie zmagazynować ogromną ilość energii, a zaraz potem błyskawicznie ją wyzwolić. Dotychczas nie ustalono jednak, w jaki sposób dochodzi do samego "napinania" tego układu przypominającego sprężynę.
Taktyka przyjmowana w walce przez termity jest prosta. W wąskim przejściu prowadzącym do kopca nie ma czasu na obmyślanie złożonego planu, zaś kluczem do odparcia napaści jest szybki i skuteczny atak. Wydaje się, że ogromna żuchwa zdolna do przekazania imponującej ilości energii w bardzo krótkim czasie jest w takiej sytuacji rozwiązaniem niemal idealnym.
Pytanie jakie się nasuwa to "Jak działa proces doskonalenia ewolucyjnego w przypadku rozmnażania
społecznościowego?". Termit żołnierz to frakcja polimorficzna, która bez względu na to czy jest
dobrze zrobiona czy źle nie powiela swojego projektu genetycznego! Żaden z osobników
społecznościowych takich jak mrówki, termity, pszczoły i szerszenie prócz królowej i trutnia nie
przekazuje swoich genów dalej! A królowa i truteń nie walczą, bezpośrednio nad nimi nie jest
rozpięta funkcja selekcyjna. Mamy tu zatem do czynienia z procesem doskonalenia ewolucyjnego na
poziomie społecznościowym. Społeczności wymienionych owadów są bardzo bliskie systemom typu WSS (obiektom poddanym selekcji w całości) gdzie
walczą ze sobą nie pojedyncze osobniki, lecz wyodrębnione społeczności stanowiące poniekąd
jedność.
Pojedyncze osobniki takich społeczności spełniają dokładnie taką samą rolę w tej społeczności jak
pojedyncze komórki w naszym organiźmie! A przecież one same (te osobniki) zbudowane są z komórek!
Jeśli zatem takie twory jak na przykład jądro, mitochondrium czy proste bakterie to forma życia pierwszego poziomu, to komórka eukariotyczna jest już organizacyjną formą życia drugiego poziomu, bo zbudowana jest ze współpracujących ze sobą elementów życia pierwszego poziomu, człowiek i mrówka to z kolei formy życie trzeciego poziomu, bo zbudowane są ze współpracujących elementów form życia drugiego poziomu. I jak widać na przykładzie mrówek, os i termitów ich społeczności stanowią niezintegrowaną organizacyjną formę czwartego poziomu życia. Proste, jasne, niesamowite!
Prześmieszna "rozmowa" (raczej "nawarstwa opinii") internautów:
Pierwszy:
Studiowałem 5 lat i wreszcie dostałem wymażoną pracę.
Płacą mi 1100 zł i aż podskakuję ze szczęścia jaka to cudowna rzecz mnie w życiu spotkała. Nie chcę
innej pracy!!!
~uradowany, 28.11.2008 08:03
[U mnie ludzie po studiach zarabiają przeciętnie 2000-3000, a jak są dobrzy to ponad 5000. Sześć
lat temu był taki Marcin S., który wyciągnął 10 000,- ale dlatego, że sam w ciągu 5 miesięcy
postawił system informatyczny w szpitalu.]
Drugi:
Jakbyś studiował baranie, wiedziałbyś że marzenie pisze się przez rz.Tłuku
~Jaro, 28.11.2008 08:18
I trzeci:
Zwróć uwagę jeśli musisz. Ale po co od razu "baranie", "tłuku"? A swoją drogą - też jakiś
niedouczony jesteś - nie wiesz, że przed "że" stawia się przecinek? Nie wiesz, że przed przecinkiem
nie stawia się spacji, a po kropce tak? I co mam powiedzieć teraz? - baranie? tłuku?
~eso, 28.11.2008 08:29
[http://portalwiedzy.onet.pl/4868,8348,1519003,1,czasopisma.html]
Czcij psychopatę
Marcin Przybyłek
Psychologia społeczna, dziedzina nauki oparta na weryfikowalnych i powtarzalnych eksperymentach, pokazuje, że z reguły darzy się szacunkiem nie ludzi miłych, serdecznych, uczynnych, mówiących komplementy (nawet prawdziwe) czy podnoszących na duchu, ale osoby oschłe i surowe, nawet ostentacyjne, opryskliwe, nie wahające się oceniać, mimo, że nikt ich o to nie prosi.
Czasami mówi się o nich: on bywa nieco kostyczny i nie przebiera w słowach, ale to mądry człowiek (taką scenę widziałem w szpitalu, gdy pielęgniarka pocieszała upokorzoną przez „mądrego człowieka” pacjentkę). Oczywiście nie są to ludzie mądrzy tylko zaledwie inteligentni i nierzadko niedorozwinięci uczuciowo (czyli posiadający niskie EQ).
Eksperymenty pokazują, że im więcej w czyimś tekście czy wystąpieniu wyrazów trudnych, lub wręcz niezrozumiałych, tym większe kompetencje odbiorca przypisuje autorowi: tyle dziwnych określeń, prawie nic nie pojąłem, to musi być bardzo mądre. Mądrość często przypisuje się nie osobie, która potrafi coś prosto wytłumaczyć (jak wiadomo, prostota jest ostatnim stopniem doskonałości), ale tej, która podbija ego swoje i odbiorcy upajając się grandilokwencją: Intertekstualnie paradygmat imponderabiliów oscyluje wokół mediany subliminalnej sieci syntaktycznej – czytamy i chylimy czoła przed wybitnością.
Im trudniej jest coś osiągnąć, im więcej jest po drodze przeszkód, tym cel wydaje się atrakcyjniejszy, niezależnie od jego realnej wartości. Studenci, którzy przeszli długą i upokarzającą inicjację przed przystąpieniem do nudnego stowarzyszenia, nie chcieli z niego występować: warto było mówili, jest tu wiele interesujących osób i sporo ciekawych zajęć. Inni, którzy dostali się tam bez przeszkód, natychmiast się wypisywali: jest tu nieciekawie, szkoda czasu. Nie oszukiwali samych siebie. Ciekawe, prawda? Jeśli dotrzemy do celu zbyt łatwo, możemy go nie docenić, jeśli docieramy byle gdzie, ale po mozole, twierdzimy, że jest pięknie. Dlaczego tak się dzieje? Powstaje dysonans poznawczy: tyle się wysiliłem na marne? Nie! To musi być coś warte! Musi!
Jeśli początek Twojej znajomości z kimś będzie nieprzyjemny, jeśli się z kimś pokłócisz, a potem stopniowo odbudujesz swój obraz w jego/jej oczach (i vice versa), możesz nawiązać wieloletnią „przyjaźń”, tym większą, im silniejsza była początkowa animozja. I znowu jakość, płaszczyzna relacji nie mają tu znaczenia, a tylko to, jak bardzo na początku się nie lubiliście. To, i zjawisko z poprzedniego akapitu, nazywane jest zasadą „trudnej inicjacji” – ludzie oszukują się, że coś jest więcej warte, gdy zdobycie tego było trudne.
Co może być takim trudnym celem w literaturze? Na przykład dobrnięcie do końca książki czy artykułu. Zamiast powiedzieć, że tekst był nudny i ciężki, mówimy: głęboki to przekaz, wymagający czytelniczego zaangażowania, cmokamy udając znawców: tak, potrzebne jest wyrobienie i smak, byle kto nie pozna się na tym dziele. A tymczasem sami siebie zmusiliśmy do pobożnego czczenia nudziarza, na przykład dlatego, że leczy on nasze kompleksy.
Kogo wyłania się na tak zwanego naturalnego lidera? Niestety, wyżej wspomnianych surowych oceniaczy, często wzbudzających lęk (Homer by powiedział: „lękliwy podziw”)… albo „średniaków”. Dlaczego?
Mój webmaster, Mariusz, zadał mi ostatnio pytanie: kogo najbardziej cenisz spośród współczesnych pisarzy fantastycznych? Moja reakcja mentalna bardzo mnie zaskoczyła, okazała się bowiem zachowaniem książkowym. Ogarnął mnie strach: kogo mam wskazać?! Kto ma być ode mnie LEPSZY?! Na kogo skieruję strzałkę zazdrości?! Jeśli wskażę człowieka, którego uważam za sprawniejszego od siebie, moja zawiść wzmoże się tym bardziej, im mocniej mój rozmówca będzie się nim zachwycał! Mogę przyczynić się do wzrostu jego popularności, a to moja konkurencja! Mimo, że nie miałem żadnego konkretnego typu, płochliwie zacząłem szukać wśród… średniaków. Dlaczego? Bo średniak jest na tyle dobry, że nie wstyd powiedzieć, że jest najlepszy, ale nie jest na tyle biegły, by podważyć pozycję mówiącego. Średniaka nie trzeba się bać, nie trzeba mu zazdrościć. Ledwo prześledziłem tę mentalną operację, oblałem się potem. Ze wstydu. Było to bowiem podręcznikowe zachowanie pt. „kill your idol”.
Dlaczego nienawidzimy ludzi lepszych od nas, a czasami nawet tych, którzy zrobili dla nas coś dobrego? Bo pokazują, że jesteśmy od nich gorsi, a to obniża naszą samoocenę. Żadna psychika tego nie lubi, jej podstawowym bowiem zadaniem jest utrzymywanie wysokiej samooceny. Dlaczego lubimy ludzi miernych? Bo jesteśmy od nich bardziej wartościowi! Są bezpieczni, można ich wybrać na liderów, a w razie czego bez trudu zdetronizować. Średniak jest „fajny”, „równy”, można się z nim napić piwa, można go nagrodzić od czasu do czasu. Piwa z „oceniaczem” się nie pije, bo jest groźny i niedostępny (a jak już się zdarzy, pamiętamy to do końca życia z nieodłączną nutą pobożnej pokory). Zaś z najlepszym, tym naprawdę najlepszym, niewygodnie się pije, bo zazdrość psuje smak trunku. W rezultacie aristoi zostają zmiecieni na margines i aktywnie zapomniani: gdy się nie pamięta, rana zawiści nie jątrzy (przypomina się ich, ewentualnie, po ich zgonie). Nie pamiętam, co odpowiedziałem w końcu na zadane przez Mariusza pytanie (zdaje się, że coś w stylu: za mało znam współczesną prozę SF, by dokonać takiej oceny), ale wstyd po reakcji pozostał. Zrozumiałem, że jeśli taki mądrala jak ja, który nie raz miał okazję śledzić prawidła psychologii społecznej w naturze, dał się złapać na podstawowy mechanizm, to co robią inni, nie tak mądralowaci?
Zjawiska te są powszechne. Nie mówię, że występują zawsze i wszędzie, stanowią po prostu przewagę. Warto je znać, żeby zadać sobie proste pytanie: jak jest w moim środowisku? Statystycznie, czy wyjątkowo? Wierzę, że świadomość niektórych fenomenów zmienia postępowanie ludzi. Od ich postaw wpływających na tak zwane „normy społeczne” zależy bowiem kształt miejsca, w którym się znajdują.
D., pojechała w Tatry na narty, Ma. się uczy, a Mi. wyjechał na zawody do Łap pod Białymstokiem. Chciał bym jechał razem z nim, ale dla mnie było by to za dużo szczęścia na raz - jutro są imieniny teścia i nie wypada na nich nie być. Bardzo żałuję, że nie mogę go wspierać, byłbym z nim, a i na pewno wyrwałbym się na wycieczkę po nieznanym mi Narwiańskim Parku Narodowym. Ale nie miałbym jutro dnia wolnego tak, jak mam dziś. Dnia, w którym mogę spokojnie popracować.
Dom pusty ogrzewany gazem, nie rozpaliłem w kominku. Grzanie gazem powoduje, że od razu czuje się, że żywy kominkowy ogień "ożywia" dom. Coś się dzieje, coś się rusza, coś brzęczy. Radia nie słucham, bo po prostu przeszkadza - mam dość głupiego gadania dziennikarzy (głupiego bo nie opartego o Fizykę Życia :) i ich wybitnie prostackich reguł wnioskowania), nachalnych reklam (tak je nazywam pomimo tego, że też się reklamujemy, ale chyba nasze reklamy prasowe i listowne nie są tak agresywne we wdzieraniu się w prywatność) i w gruncie rzeczy sztampowej muzyki. Na zewnątrz szarówka.
Przyszły rok to rok darwinowski - 150 lat od ukazania się jego "O pochodzeniu gatunków". Gdybym tak zdażył, nieźle bym się wstrzelił. By przyspieszyć nieco pracę wziałem dwa dni "urlopu" w pustelni bobrowieckiej. Zobaczymy ile da się zrobić?
Wczoraj byliśmy całą rodziną + dziadkowie + Bet. na koncercie baletu gruzińskiego. Tańczyli nieźle ale to już nie to wrażenie co wtedy gdy byłem mały (10-14 lat) i oglądałem ich tańce w przenudnej radzieckiej telewizji. Nie udało się kupić biletów w pierwszych rzędach, toteż siedzieliśmy na samym końcu, a stamtąd szczegółów niestety nie widać. O tym, że tańczą pomiędzy sztyletami, które wbijają w scenę skapowałem się dopiero w połowie tańca :)
[…]
Fizyka kobiet, fizyka demokracji:
W niedziele na imieninach Dziadka były Czapoka i Wasylka, obie narzekają, że są niedoceniane i
wykorzystywane w pracy. Jedna pracownik eurobiura w Luxemburgu, a druga pracownik bankobiura, obie
samotne, bez dzieci, obie dochodzą do pięćdziesiątki. Moje próby wytłumaczenia im, że mają zawody, w
których trudno być docenionym, a i samemu trudno dostrzec własny dorobek, spotkały się z
"instynktowną" krytyką Danusi. Dla kobiet rzeczywiście ważna jest atmosfera, nie zasady lub
tłumaczenie mechanizmów - atmosfera musi być przyjemna. Jeżeli wyobrazilibyśmy sobie populację, takę
50/50 z kobiet i mężczyzn, a zadaniem byłby wybór z niego lidera, który poprowadzi ich na szczyt
Everestu to ciekawe jak głosowały by kobiety, a jak mężczyźni? Ciekawe czy wybraliby najlepszą osobę
do tego celu? Czy wybraliby takiego, na którego rozkaz ktoś z nich musiałby zaryzykować życie? Jak
głosowałyby kobiety, a jak mężczyźni?
Przy okazji tego, że mam nieco czasu i, że muszę przetestować nową wersję programu do księgozbioru, zacząłem robić drobne porządki w mojej bibliotece - jeju ile mam ksiażek, które powinienem przeczytać! Ile tego jest! A mi udaje się przeczytać jedną na miesiąc!
Pracuję nad trzecim rozdziałem. Robię chyba setny przebieg. Cyzelując rozdział o obiekcie doszedłem do konkluzji: "Bóg jest, ale nie istnieje."
Wywaliłem ze wstępu coś co mi się podobało, ale chyba już na starcie mogło zniechecić sporo osób: Zupełnie nie dbam o to czy kogoś urażę lub odkryję jego wady. Samolot nie lata dlatego, że tak zadecydowała większość w demokratycznych wyborach; samolot nie lata dlatego, że odprawiono mszę w intencji jego latania; samolot nie lata dlatego, że tak mu ktoś rozkazał! Samolot lata ponieważ grupa ludzi odkryła fizykę przeróżnych zjawisk przyrodniczych, opisała je jednoznacznym i obiektywnym językiem matematyki, wykonała serię doświadczeń potwierdzających ich prawdziwość i wreszcie w sposób iteracyjny, czyli krok po kroku, od prostego do skomplikowanego, zbudowała maszyny, które latają.
Jeden z komentarzy internautów dotyczący artykułu o tym, że Erika Steinbach dopięła swego i powstanie centrum wypedzonych w Berlinie, które według historyków Niemieckich nie będzie służyło fałszowaniu historii. I komentarze do niego:
czy ktoś mi to moze wytłumaczyć? Bo ja może znam inną historię
Dzisiaj już wiem że się myliłem. To nie obozy hitlerowskie, nie niemieckie, nawet nie III Rzeszy - te
obozy koncentracyjne były polskie. Państwa które wyrządziły nam ogromną krzywdę tak właściwie nie
istnieją - a raczej nie istnieja w jedną stronę - w stronę roszczeń. Strona rządań zawsze istnieje.
Państwa które nas sprzedały przyjmują rzolucję dotyczącą zwrotu mienia ludziom … którzy nawet nie wiem
jak to napisać - spróbuje:
do twojego mieszkania wchodzi 2 sąsiadów bije Ciebie i zagrabia wsyztsko co masz, po 6 latach przychodzi
twój "znajomy" i wyrzuca jednego z nich (który swoje nakradł) ale drugiemu przekazuje nadzór nad Twoim
domem (ten zabiera reszte - to co zostało). Po 44 latach wraca pierwszy sąsiad i domaga się oddania tego
co on zostawił w mieszkaniu gdy Ciebie terroryzował, natomiast "znajomy" domaga się oddania reszty
mienia swojemu kumplowi który pomieszkiwał u Cuiebie kątem - tylko że sam to mienie sprzedał drugiemu
sąsiadowi który je przywłaszczył. Winny jesteś Ty bo … masz mieszkanie?
Czy ja zwariowałem czy świat?
~szymon 27, 06.12.2008 12:23
Panie Szymonie, to co pan napisał powinno znaleźć się w podręcznikach historii jako kompedium wiedzy
o naszych wojennych i powojennych losach. B R A W O za tak cenne ujęcie tematu. Dałem córkom do
przeczytania. Pozdrawiam.
06.12.2008 12:57 ~jawika
Sens słuszny, ortografy daruję wobec siły wyrazu. W górę!
06.12.2008 13:03 ~kali61
skonczcie ludzie z tymi bledami orto. Tu jest internet i XXI w. a nie kursa kaligrafi.
06.12.2008 13:41 ~zekut
swietny komentarz… Jak przyjada tu po "swoje" to dopiero beda se mogli budowac pomniki
upamietniajace wypedzenia.
06.12.2008 13:04 ~mosa
Racja, niestety dzisiaj obowiązuje "poprawność polityczna" i tworzona jest "alternatywna wersja
historii".
06.12.2008 13:11 ~Rastlin
masz asolutną rację (oprócz drobnej nieścisłości w 3 punkcie). nasi politycy zamiast skamleć
powinni wytaczać sprawy w sądach za pomówienia w stylu "polskie obozy koncentracyjne". powinni
żądać kar w takiej wysokości, aby żaden bydlak z TV lub prasy więcej nie odważyłby się napisać
takich oszczerstw, a gdyby jednak, to kara doprowadziłaby ich do bankructwa. a niemrę olać
całkowicie.
06.12.2008 13:13 ~xxl
Szymonie, jaki pan taki kram. Po prostu, sąsiedzi wykorzystywali /od 966 roku/ nasze "żarcie się
miedzy sobą",byliby głupcami, gdyby tego nie wykorzystali. pozdrawiam.
06.12.2008 13:13 ~aza
jasne ze znasz inna historie,niemcy nigdy polsce nie wybacza tych powojennych
wysiedlen,strasznie duzo i z ogromna nienawiscia o tym opowiadaja-znam taka rodzine co spac do
dzisiaj po nocach nie moga jak jako dzieci zostali wypedzeni z wlasnego domu mimo ze rodzice
ciezko na ten dom pracowali-600 lat zyli na tych ziemiach i mocno uwarzaja się za
pokrzywdzonych,dlatego jest nie mozliwe by odstapili od roszczen zwrotu im ich ziem
wschodnich
06.12.2008 13:24 ~zyciasens
Ładnie to streściłeś, ale ciekaw jestem daty zdarzenia i nazwy tego statku zawróconego z
Ameryki. Dla uzupełnienia dodaję;
"…Pewnej liczbie Żydów z getta Warszawskiego, dzięki pomocy różnych organizacji i `mostów
przerzutowych', udało się przedostać nad Bug i zbiec do Związku Radzieckiego. Tam, pełni
ufności, zgłaszali się do władz granicznych i .. natychmiast wywożeni byli do łagrów karnych w
Aleksejewce w pobliżu Archangielska w strefie polarnej. Klasyfikacja przestępstwa była jasna i
prosta: lumpenproletariat." Niektórzy i to przeżyli.
06.12.2008 13:27 ~OHIXIHO
Dobrze napisane brawo.
06.12.2008 13:29 ~Olek
Bardzo trafny, przejrzysty i realny opis sytuacji, gratuluje celności spostrzeżeń!
06.12.2008 13:31 ~mj
Co Pan proponuje, panie Szymonie?
06.12.2008 13:31 ~wolny strzelec
czysta prawda,coz dodac……….
06.12.2008 13:34 ~jack/usa
dlaczego to Pan nie jest historykiem dla Polski!!!!
06.12.2008 13:35 ~!!!!!!!!!
Zamieszki w Grecji
Odejście od darmowej edukacji wywołało zamieszki wśród studentów i uczniów. Młodzież wyszła na
ulicę, jest już pierwsza ofiara starć.
Jak powiedział słynny profesor od VAT'u: "Państwo nakłada haracz na obywateli, ponieważ może to uczynić". Proste, prawda? A kto by się dopatrywał w tym jakiejś logiki, jest zwyczajnie głupi (?). ~Nick
A teraz nieco o roli formy (Korwin oczywiście):
Natomiast jestem zdecydowanie przeciwny przyznaniu kobietom – i nie tylko kobietom – prawa do
głosowania, gdyż ogromna większość kobiet kieruje się kryteriami, które trudno uznać za
polityczne. I nie chodzi tylko o prezencję kandydatów… lecz i np. o kwiecistość wymowy. Wiadomo,
że śp. Kalwin Coolidge był jednym z najlepszych prezydentów USA – ale dziś wyborów na
pewno by nie wygrał, bo na pytania odpowiadał bardzo zwięźle. Gdy np. żona nie mogła pójść z
powodu choroby na mszę, pytała potem Coolidg'a, o czym mówił pastor? „O grzechu” - odparł
prezydent. „No, dobrze – ale CO mówił?” - drążyła żona - „Był przeciw!”.
Tak powinien odpowiadać mężczyzna… Śp. gen.Piotr Cambronne na wezwanie do poddania się odparł „A g***o!” - i przeszedł do historii. W dzisiejszym, sfeminizowanym świecie, odpowiedź ta brzmiałaby; „Biorąc pod uwagę rożne względy strategiczne, a także aspekt morale żołnierzy nie tylko z moich oddziałów, ale …(bla-bla-bla) … postanowiłem po głębokim namyśle pozostawić to pytanie do rozważenia w terminie późniejszym”. Ta dyplomatyczna i znakomicie wyważona wypowiedź trwałoby kwadrans – a kwadrans w dobrym czasie telewizyjnym to się liczy. Wszyscy widzieliby, że gość jest oblatany, umie długo mówić, zna trudne słowa… Gen.Cambronne miałby tylko dwie sekundy czasu – w dodatku w głównym wydaniu dziennika zostałoby to wypipipowane – więc nie mógłby marzyć o popularności wśród kobiet.
Coolidge na konferencji prasowej na pytanie: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Wielka Brytanią?” odparł: „Nic!". Na następne pytanie: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Francją?” odparł „Nic”. Na kolejne: „Co Pan może powiedzieć o naszych stosunkach z Niemcami?” odparł: „Nic – i proszę tej mojej wypowiedzi nie cytować!”.
Czy taki człowiek mógł być ulubieńcem mediów?
Coś niecoś o ewolucji i komentarz opisujący dokładnie Hipotezę S-nastu:
Alarm dla ludzkości, ewolucja została wypaczona
Proces ewolucji został zniekształcony przez zanieczyszczenie środowiska, które prowadzi do
uszkodzenia męskich genitaliów i zdolności reprodukcyjnych. Tym samym potwierdzono, że to samce
są słabszą płcią – informuje serwis independent.co.uk.
Według naukowców, płeć męska znalazła się w stanie zagrożenia, co będzie mieć negatywne konsekwencje dla środowiska ludzkiego i świata zwierząt. Z badań wynika, że zbiór powszechnych substancji chemicznych prowadzi do feminizacji gatunku męskiego, od zwierząt począwszy, na ludziach skończywszy.
Naukowcy określają zagrożenie jako "czerwoną flagę" dla ludzkości. Władze Wielkiej Brytanii zamierzają zorganizować opozycję an forum UE, jako że Bruksela zamierza zaproponować zmiany w kontroli pestycydów, spośród których wiele prowadzi do "genetycznych wypaczeń".
Amerykańscy naukowcy ustalili ze swej strony, że chemikalia obecne w środowisku prowadzą do narodzin chłopców ze zmniejszonymi, lub nawet sfeminizowanymi, narządami rozrodczymi.
W ostatnich latach ludzie byli wystawieni na działanie ponad 100 tysięcy nowych rodzajów substancji chemicznych. Jak przyznała ostatnio Komisja Europejska, aż 99 procent tych substancji nie podlegało należytym regulacjom. Co gorsza, jak na razie, o 85 procent z tych substancji nie ma nawet odpowiednich podstawowych informacji – informuje serwis independent.co.uk
1. Ludzkość już dawno wypaczyła swoją ewolucję!!
Wszystkie osiągnięcia cywilizacyjne zwiększające naszą wygodę i bezpieczeństwo przyczyniają się do tego, że osobniki słabe i ułomne, zamiast naturalnie wyginąć, rozmnażają się na równych prawach co osobniki silne, przez co geny całej rasy ludzkiej są coraz bardziej osłabiane. Głównym "zbrodniarzem" przeciwko ludzkości jest tutaj paradoksalnie medycyna, dzięki której coraz większe rzesze cherlaków, słabowitych, chorowitych, czy też niezbyt bystrych, którzy "normalnie" nie dożyliby wieku rozrodczego, dziś rozmnaża się na potęgę, przekazując i rozpowszechniając własną ułomność.
Jak tak dalej pójdzie, ludzkość zdegraduje się do stadium w którym nie będzie w stanie już dalej przeżyć i wyginie. Jedynym ratunkiem będzie wcześniej czy później wprowadzenie selekcji genów, i wprowadzenie prawa do rozmnażania tylko dla osób z genami o jakości "powyżej średniej".
~alpha, 08.12.2008 16:12
+ Dobrze prawisz, ale zanim ludzkość to zrozumie, będziemy wyglądali jakoś podobnie jak dziś
wyobrażamy sobie kosmitów:) -mikre ciałko, zero mięśni, narządy płciowe w zaniku, i tylko wielka
łepetyna, żeby więcej kanałów w telewizji spamiętała:)
~Teletubiś, 08.12.2008 16:47
Haha, twoja wizja to i tak optymizm:) Obawiam się że raczej zmierza to w kierunku jakichś
bezkształtnych glutów podtrzymywanych przy "życiu" przez skomplikowaną maszynerię wymyśloną przez
ich przodków:))
~SF?, 08.12.2008 16:55
2. Proces ewolucji został wypaczony przez postęp socjalizmu.
Socjalizm promuje jednostki słabe, leniwe i mało inteligentne, które w procesie ewolucji zwyczajnie
przestały by istnieć.
~ja, 08.12.2008 15:30
3. Ewolucja już dawno został przez ludzi wypaczona
I nie chodzi tu wcale o genetyczne modyfikowaną żywność czy zanieczyszczenie środowiska. W
"naturalnych" warunkach przeżycie całej populacji młodych osobników było niemożliwe ze względu na
brak zasobów czy zagrożenie ze strony drapieżników. Powodowało to wystąpienie rywalizacji w wyniku
której przy życiu pozostawały tylko osobniki najbardziej przystosowane do danego środowiska. Te
osobniki następnie się rozmnażały wydając potomstwo posiadające część ich genów która o tym
przystosowaniu stanowiła. Dzięki temu mechanizmowi który jakkolwiek z pozoru okrutny na ziemi wciąż
istnieje życie (w tym ludzkie). Ludzie natomiast odkąd osiągnęli pewien poziom cywilizacji i rozwoju
naukowego (zwłaszcza związanego z medycyną) zaczęli wypaczać ten naturalny mechanizm poprzez
leczenie chorych a co gorsza naprawianie wad genetycznych na poziomie fizycznym (ktoś rodzi się z
wadą genetyczną np. wątroby, po czym dostaje przeszczep, żyje swoim życiem aż w końcu rozmnaża się
wydając na świat potomstwo z podobną wadą) i zezwolenie "uleczonym" na wydawanie potomstwa. Poza tym
w wysoko rozwiniętych krajach większość rodzących się ludzi dożywa wieku "rozpłodowego" i swoją
"naturalną powinność:D" spełnia (co samo w sobie nie jest wadą ale gdy dodamy do tego brak wyżej
wspomnianej rywalizacji mamy kolejne pokolenia posiadające prawie, że losowy zestaw genów, ani dobry
ani zły). To wszystko razem powoli degeneruje rasę ludzką na poziomie genetycznym co jest realnym
zagrożeniem dla naszej cywilizacji…
Nie zrozumcie mnie źle nie namawiam tutaj do powrotu do naturalnych praktyk gdyż zdaję sobie sprawę, że zrealizowanie tego w dzisiejszych czasach było by nie wykonalne lub wiązało by się z olbrzymim rozlewem krwi który mógłby mimo wszystko nie przynieść żadnych korzyści.
~Homo Sapiens Invictus, 08.12.2008 17:01
… mianuje ona p r z y p a d e k - siłą sprawczą życia i wszechświata, ergo rzeczywistości, z czym niejednemu racjonaliście pogodzić się jest równie trudno jak ateiscie z fideistyczną ideologią kreacjonizmu. - to cytat z Łysiaka [9788360297278 str. 182]. Zgrabny i dość głęboki, bo przecież w kategoriach takiego samego przypadku rozważane jest powstanie życia tu na Ziemi, jak i zaprószenie go z kosmosu.
A życie to po prostu ciąg nakładających się na siebie kolejnymi warstwami przypadków (ujmując precyzyjnie: powstających przez przypadek "Czynników Wiktoria") kierunkowanych (dążność systemu) zapadką ewolucyjną.
Jeden z moich klientów przysłał mi zaproszenie na "Obchody 75 rocznicy Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach 1932-1933. Odbyło się to wczoraj na Zamku Królewskim. Przez pierwsze 30 minut było o tym jak to było stwierdzanie faktów: "jak to było źle", "że zgineły miliony" itp. Potem wręczanie medali dla tych, którzy pomogli w podtrzymaniu pamięci o tym. Najwyższe dostali nieobecni "najwyżsi": Maszałek Sejmu, Wiceprezes parlamentu Europejskiego… Generalnie "Było to tragiczne", "Świat mało o tym mówił", "Tragedia po cichu".
Reżim stalinowski eksportował zrabowane zboże, okradzeni umierali z głodu! Sygnał, który szedł w swiat: "Patrzcie jak u nas jest dobrze - produkujemy.". Na konferencji nikt nie powiedział, że tak dzieje się nadal. Impreza raczej dla zbicia politycznego kapitału organizatorów i otrzymania diet, niż do rzetelnego zbadania dlaczego tak się działo i tak się dzieje nadal, i do szukania odpowiedzi "Co zrobić by już nigdy więcej".
Więcej o hołodomorze: http://www.irekw.internetdsl.pl/wielki_glod.html.
Ciekawostka z Onetu:
Abstrahując od tego kim jest Daniel Cohn-Bendit [http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_070609/plus_minus_a_6.html]
Nie zawsze jednak był, nawet przyjmując specyficzne europejskie kryteria, rycerzem bez skazy. Reputacja "czerwonego Dany'ego" - jak jest nazywany ze względu na swoje niegdyś rude włosy i skrajne poglądy - została poważnie nadszarpnięta, kiedy w 2000 roku we francuskim tygodniku "L'Express" pojawił się artykuł na temat jego skłonności pedofilskich.
Gazeta obszernie cytowała dawno zapomnianą autobiografię Cohn-Bendita. W "Wielkim bazarze" (Wydawnictwo Trikont, 1975 rok) opisuje on doznania seksualne, jakich zaznał z pięcioletnimi dziećmi. "To, co opisuje Cohn-Bendit - pisał "L'Express" - jest niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami przyzwoitości i moralności".
"Od dawna miałem ochotę pracować z dziećmi - pisał. - W 1972 roku złożyłem podanie o pracę w alternatywnym [państwowym] przedszkolu we Frankfurcie nad Menem. Pracowałem tam ponad dwa lata. Mój nieustanny flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Rzecz jasna niejedna z nich przygląda się rodzicom, kiedy się pieprzą. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich życzenie było dla mnie problematyczne. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem. Wtedy oskarżono mnie o perwersję…".
Osobą, która dostarczyła gazecie fragmenty "zapomnianej książki", była niemiecka dziennikarka Bettina Roehl, córka znanej lewackiej terrorystki Ulrike Meinhof. Jako młoda dziewczyna wielokrotnie stykała się z Cohn-Benditem i nie ukrywa, że darzy go wielką niechęcią.- Państwo mu wtedy płaciło za to, że zajmował się dziećmi innych lewaków. Oprócz uprawiania pedofilii spacerował wówczas z maluchami i psem o imieniu Kałasznikow przez ulice miasta, zmuszając dzieci do rzucania kamieniami w członków młodzieżówki CDU - opowiada Roehl.
Powracam. Abstarhując od tego kim jest amigo naszego Adama Michnika Daniel Cohn-Bendit w cytowanym artykule jest super ciekawe zdanie dotyczące demokracji: "czy będzie respektował demokratyczną wolę deputowanych wybranych przez czeski naród".
No i tak to się kręci. A cały system dąży w tym samym kierunku co gra "Mały ewolucjonista z życiową tabelą wypłat".
I jeszcze jeden komentarz internauty do tego artykułu:
ROZDAJĘ DOTACJĘ. Dajecie mi stówę, a ja Wam zadotuję 70, pod warunkiem,
że będziecie mi posłuszni. Wtedy dodatkowo nałożę na Was tyle ograniczeń, że całe swe życie
będziecie mi płacić nawet karę od piardnięcia.
~polo, 10.12.2008 08:07
Ja sam próbowałem dwa razy napisać swój komenytarz ale po napisie "twój komentarz czeka na opublikowanie" nie pojawił się po kilkunastu minutach.
Po kilku dniach pojawił się komentarz Stanisława Michalkiewicza na ten temat
[http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=607], a w nim arcyciekawy fragment:
[…]
Daniel Cohn-Bendit […] poza akademią pierwszomajową żadnych studiów nie ukończył, zaś większość swojego życia przeżył na cudzy koszt i zdaje się, że sobie w tym nawet szczególnie upodobał. „Jestem bezrobotny, pobieram 900 marek od niemieckiego państwa i jestem jednym z tych, którzy są dumni, że są bezrobotni” – powiada. Oczywiście Daniel Cohn-Bendit jest niechlujny również w wyrażaniu myśli. Nie jest przecież dumny z tego, że jest bezrobotny, tylko daje wyraz swojej Schadenfreude, że oto udało mu się naciągnąć frajerskie niemieckie państwo na 900 marek. Naturalnie wszelkie uczucie wdzięczności, wszelkie poczucie obowiązku wobec tych, którzy na te 900 marek dla niego musieli się złożyć, jest mu obce, podobnie jak obce musi być uczucie wdzięczności wobec swego żywiciela tasiemcowi uzbrojonemu. Ciekawe, że szczególną wrogość do kapitalizmu i gospodarki rynkowej demonstrują ludzie, którzy nigdy nie zarobili normalnie ani grosza, tylko żyją sobie ot tak, jak te ptaszęta, co to ani sieją, ani orzą…
[…]
{wytłuszczenie moje. No cóż Fizyka Życia… To samo zresztą pisał le Bon w "Psychologii tłumu"}
Rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Byłem wtedy sam bo ojciec pracował w Moskwie a mama do niego pojechała bo tam (wyjatkowo wtedy) warunki życia były o wiele lepsze niż w Polsce. W 1981 roku było piękne słońce, piękny swieży śnieg, a ja po mszy samotnie pojechałem na bunkry. Po obudzeniu próbowałem nastawić radio, było głuche, pomyślałem, że się zepsuło. Ksiądz w kościele powiedział z ambony (tak się mówi ale on faktycznie mówił sprzed ołtarza): "W tym szczególnie dla nas trudnym (lub jakoś tak) dniu". Ale ponieważ żyło się wtedy i tak kiepsko założyłem, że się pomylił i powiedział dniu zamiast dniach. Po powrocie próbowałem podzwonić do innych czemu nie pojechali ale telefony były głuche. Ciekawostka, konduktorzy w pociągu - badź co bądź członkowie organizacji paramilitarnej jaką jest kolej jak gdyby nigdy nic sprawdzali moje bilety. Jechało bardzo mało ludzi ale też się tym nie dziwiłem bo tam jechałem o 6.27 a z powrotem zwaliłem to na karb temperatury bo chyba było -13oC. Po stwierdzeniu faktu, że i radio i telefony są głuche coś się we mnie przełączyło - włączyłem telewizor, a w nim występowały dwie charakterystyczne "głowy": Jaruzelskiego, którego się nie bałem i jakiegoś dziennikarza w okularach ubranego w mundur - ten mnie przeraził skalą tak szybkiego konformizmu (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak to się nazywa) i tym co mówił. Okazywało się bowiem, że ("oni") mogą przyjść i zabrać mi wszystko - na przykład samochód mojego ojca - małego fiata 126p. "Wyłączą ogrzewanie" - pomyślałem i zacząłem kalkulować ile uda mi się przeżyć bez jedzenia, wody i ogrzewania no i wyszło mi, że do marca dociągnę. W piwnicy mieliśmy około 20 litrów benzyny, woda ze śniegu, jedzenie to przetwory, mąka i kasza jaka była w domu. Co do ciepła to rozstawiam namiot w dużym pokoju i spię w śpiworze puchowym. Doceniłem wtedy mój alpinizm - przydał się. Pogodowo to był wyjątkowo piękny dzień.
Byłem dziś z Piotrem P. (jego ojciec jest ode mnie 5 lat starszy) na wycieczce w Puszczy Kampinoskiej. Wybrałem trasę z Roztoki na zachód, chciałem dojśc do Górek by wrócić Traktem Napoleońskim. Trzeba było ją skorygować bo Piotr bawił się nowonabytym aparatem fotograficznym. No i wyszło, że szliśmy rzadkochadzanymi ścieżkami. Swoją drogą to dróg przecinających Puszczę jest co nie miara! Za dużo.
Jak zwykle rozmowa była bardzo ciekawa. Tym razem rozmawialiśmy o współpracy grupy i… wpadłem na wspaniały przykład matematyczny: Wyobraźmy sobie grupę dziesięciu osób, które postanowiły żyć w komunie - zgodnie pracować i zgodnie się dzielić wypracowanymi dobrami. Każda z osób wypracowuje po 100 Oro (oro to jednostka resergii, by uprościć można zamienić oro na złotówki) w ciągu miesiąca. W pierwszym miesiącu razem wypracowali 1000 i podzielili porówno zgodnie z przyjetymi regułami. Każdy dostał po 100 i tym samym bilans każdego wyniósł zero. Przeanalizujmy teraz ten model pod kątem rachunku zaburzeń. Wyobraźmy sobie, że w drugim miesiącu jedna z osób nie wypracowała nic. Przyczyna nie jest istotna - mogła nią być choroba lub lenistwo nie ma to znaczenia. Razem wypracowali 900 i w związku z czym każdy dostał po 90, ten, który nic nie robił również. Jego bilans resergetyczny wyniósł +90 (nic nie zrobił, a zyskał 90). Bilans pozostałych wyniósł -10 - wszyscy oni są stratni 10%. Zwróćmy uwagę, że zysk niepracującego jest bardzo duży w stosunku do starty pozostałych.
W kolejnym tygodniu zbadamy jaki wpływ na poszczególnych członków komuny będzie miała działalność jednego z nich, komu będzie bardzo zależało na tym by ich wspólnota się wzbogaciła. Pracował bardzo ciężko i udało się, wypracował dwa razy więcej niż normalnie - 200 oro. Razem wypracowano 1100, każdy zatem dostał po 110. Bilans tego ideowca wyniósł -90 bilans pozostałych +10.
W pierwszym przypadku bilans tego, który zachował się niestandardowo wyniósł 0 nakładów, 90 zysku (nic nie robiąc jest do przodu prawie tak jak poprzednio), w drugim 200 nakładów 110 zysku (pracując za dwóch jest do przodu "tylko trochę"). Zatem naturalna presja na "nie robienie" jest zatem o wiele większa niż presja na "zdwojoną pracę", bo zyski "nieroba" są zdecydowanie większe niż zyski "roba". A z drugiej strony działa równie silna nasza wewnetrzna naturalna presja na "nie robienie". By zdać sobie sprawę o co chodzi wystarczy poprosić dziecko by dziś pozmywało dwukrotnie więcej naczyń niz zwykle, a w drugim przypadku powiedzieć, że dziś może nie zmywać wogóle i zaobserwować jakie będą jego reakcje.
Przy okazji wprowadziłem Piotra w teorię nośności nazwy - im bardziej chcemy by coś się przyjęło tym bardziej nośnie musimy to nazwać. Zaczęliśmy zastanawiać się jaką nazwę można by nadać temu przykładowi. Piotr zaproponował "Złodziej społeczny", a mnie po kilku godzinach przyszło do głowy, że chyba bardziej adekwatnym byłby "Duch komunizmu".
Co ciekawe "Duch komunizmu" tłumaczy dlaczego mamy budowę komórkową i dlaczego społeczeństwo powinno być zbudowane z komórek rodzinnych. Bo im mniejsza grupa współpracujących ze sobą elementów tym większa szansa dogadania się i tym łatwiej wykryć oszustwo.
W końcu zjawisku temu nadałem nazwę Presja na wyzysk społeczny. A "Duch komunizmu" czekał na swą definicję aż 12 lat. W 2020 roku określiłem to mianem Prawo Powszechnego Ciążenia ku Socjalizmowi.
[…]
Prawdopodobnie to samo działo się gdy Hitler dochodził do władzy.
Przelatywałem FŻ i natknąłem się na przypisek do słowa algorytm: "Słowo algorytm pochodzi od nazwiska perskiego matematyka Muhammed ibn Musa Alchwarizmi (780-850 r.)". No cóż, nie wszystko co świetne na tym świecie wymyślili […].
Fizyka nadążności wyprzedzającej:
Wyprzedzenie w nadążności polega na wykorzystaniu do analizy
zdarzeń zapisanych w pamięci.
Wyprzedzenie poziomu zerowego: to nic innego jak sprzężenie zwrotne - reakcja na bodziec;
Wyprzedzenie poziomu pierwszego: charakter bodźca zapamiętany jest w postaci samego bodźca i
reakcja wyzwalana jest porzez porównanie bodźca z bankiem bodźców istotnych;
Wyprzedzenie poziomu drugiego: charakter bodźca zapamiętany jest w postaci jego
charakterystyki, reakcja wyzwalana jest porzez porównanie charakterystyki bodźca z bankiem
charakterystyk bodźców istotnych;
Zawiozłem mamę na operację katarakty do CM Mavit. Podczas przyjmowania mamy innymi drzwiami wychodził pacjent - starszy pan, który był już po zabiegu."Proszę powiedzieć, jak było?", a on na to: "Proszę Pani,… to jest,… to jest rewelacja, po prostu rewelacja.". A po pewnej chwili, tym razem już do pielęgniarki powiedział: "Wie pani co ja chyba złożę reklamację, bo po operacji… widzę więcej zmarszek w lustrze."
Nie siedziałem na miejscu, bo powiedzieli, że i tak przez trzy godziny mamy nie zobaczę, ani nie będę miał wpływu na to co się tam dzieje. A ludzie w wieku mamy wychodzili sami, zadowoleni, itp. pomimo urlopu wróciłem do pracy.
Przyjechałem po mamę tak jak powiedzieli, ale musiałem czekać. Przedłużało się bo podniosło się ciśnienie w operowanym oku. Mama widzi, ale mówi, że w środku pola gorzej niż poprzednio. Zobaczymy, jak się sprawy potoczą dalej.
Dzień później - zadzwoniła mama, wszystko jest ok widzi o wiele lepiej - uff.
Nie ma jak pisać: duperszfanców, które mnie wytrącają jest bez liku.
[…]
I jak tu się skupić i dokładnie przemyśleć i zredagować materiał? - Teraz akurat zatwardziła mnie teoria systemów. To wszystko zaczyna mi coraz bardziej oddziaływać na psychikę, czuję, że czas ucieka jak woda przez palce.
A tu jeszcze jakiś Chińczyk, a w zasadzie nie Chińczyk, bo po co od razu obrażać wszystkich Chińczyków, tylko sukinsyn urodzony w Chinach (a może na Tajwanie) mailuje, że nazwa naszej firmy nie jest zatrzeżona i albo ją zatrzeżemy albo on ją zastrzeże, no i zastrzegł. Dodatkowo napisał, że poprzestawia coś w wyszukiwarkach, by po jej wpisaniu pokazywało na niego, a nie na nas. Czysta Fizyka Życia - od razu mi się to skojarzyło z tym jak owady składają swe jaja w ciele larw innych owadów! Niedługo to niczego nie będzie można nazwać, bo tacy zastrzegacze wszystko pozastrzegają. Tak, inicjatorów wojen jast na prawdę wiele, ale ich przyczyna jest jedna: chciwość, która wynika z optymalizacji czerpania z zasobów, która to z kolei wynika ze złożenia Prawa Koncentracji i procesu doskonalenia ewolucyjnego (zresztą ponieważ PDE wynika również z Prawa Koncentracji, to chciwość wynika z Prawa Koncentracji). Koniec, kropka, proste jak drut, jasne jak Słońce.
Komentarz internauty doskonale ilustrujący optymalizacje czerpania z zasobów:
Wszyscy kradną-jedni robią to w smokingach i rękawiczkach z uśmiechem nr 21,inni w gumiakach i kufajkach z czerwonym od jabola nosem
~dr hab. FIZOL 07:00
I fragmencik z Korwina:
Ciekawostką jest natomiast, że rodzice żydowskich dzieci, oddawanych podczas okupacji na przechowanie rodzinom chrześcijańskim (lub wręcz do sierocińców klasztornych!) mieli potem pretensje, że dzieci te zostały ochrzczone!! Pomijając techniczny aspekt sprawy (zakonnice – i nie tylko zakonnice - nie lubią kłamać, a musiały zaświadczać, że są to dzieci chrześcijańskie; te dzieci musiały również znać pacierz - na wypadek kontroli!) nie potrafię zrozumieć problemu z punktu widzenia żyda. Co im przeszkadzało, że pokropiono dzieci wodą i powiedziano nad nimi kilka słów po łacinie?!?
Gdyby czarownik plemienia Cooku N'a M'Uniu uratował moje dziecko kropiąc je krwią antylopy (na znak, że jest to Dziecko Upodobane Sobie Przez Złe M'Zimu) – to naprawdę nie miałbym o to pretensji, bo ja nie wierzę w Złe (ani w Dobre..) M'Zimu. Więc jeśli żydzi nie wierzą w bóstwo Chrystusa i ustanowione przezeń sakramenty…
Jest to naród zapewne nie „perfidny”, ale za to straszliwie zabobonny. Zapewne nie wiecie Państwo, że z tego samego powodu, dla którego szczęśliwi (bo i przeżyli, i odzyskali dzieci) żydowscy rodzice za rzecz straszną uznali ochrzczenie ich dzieci - Żydzi nie używają również w matematyce znaku + (bo przypomina krzyż, do którego przybito Jezusa z Nazaretu). 7 + 8 piszą: 8 ? 7…
Kto nie wierzy, niech sprawdzi:
http://en.wikipedia.org/wiki/Plus_sign#Plus_sign
I jeszcze małe coś o wzajemnych oddziaływaniach:
Ponadto informuję, że wszystkie przepisy chroniące pracowników, w rzeczywistości są przeciwko nim samym. Dlaczego:
- skoro jest okres ochronny przed emeryturą to nikt nie zatrudnia 50-latków
- skoro są problemy z molestowaniem kobiet to wolę zatrudnić mężczyznę
- skoro mam się tłumaczyć z każdej decyzji wobec pracownika to wolę kupić automat lub kupić dotychczas wytwarzane u mnie komponenty w Chinach
Ta cała "ochrona pracowników" służy tylko i wyłacznie cwaniakom pracującym (źle napisałem zatrudnionym) w firmach państwowym i z udziałem skarbu państwa no i oczywiście związkowcom.
Związkowcy to z reguły wiekowi weterani (działacze), którzy żadną konkretną pracą w życiu się nie skalali, tylko ciagle robili dobrze pracownikom.
Oczywiście żadna z tych deczji nie powoduje, że jutro straci pracę 100 000 ludzi. Ale powoduje, że koszty w firmach wzrosną o 0.1%. Tylko, że będą firmy, dla których 0.1% x 12 miesięcy z 3 lata oznacza koniec.
Firma się zamyka, pracownicy na bruczek, pracodawca po zawale do piachu i najlepsze, skoro odpadła konkurencja w branży to pozostałe firmy, żeby zrekompensować sobie wzrost kosztów podnoszą ceny o 0.1% x 12 x 3 lata i tak powoli rosną ceny produktów … aż do momentu, ze mimo 100% cła i akcyzy opłaca się sprowadzać je z Chin.
~oko, 16.01.2009 10:18
Pieniądz, resergia z przypadkowego bloga jakiejś babki:
[http://bbc.blog.onet.pl/2,ID353855208,index.html]
jeszcze trzy lata temu wydawało się, że jestem ostatnią kandydatką na kurę domową, bo mam fantastyczną pracę, która jest moją pasją. na macierzyńskim kierowałam zdalnie całkiem sporym projektem, nie zaniedbując przy tym dziecka broń boże. plan był jasny od początku ciąży: macierzyński, potem kilka miesięcy aktualnego i zaległego urlopu wypoczynkowego i ziuu do roboty. odciągnięte laktatorem mleko da małej mister rajt albo niania i po problemie. i tak było, tyle, że niani nie zatrudniłam, bo jakoś nie mogłam sobie wyobrazić oddania mojej córeczki w łapska jakiejś obcej baby. zawód mam tak zwany wolny, mister rajt też jest panem swojego czasu, więc opiekowaliśmy się dzieckiem razem. problem był we mnie - nie mogłam się skupić na pracy, nie mogłam się doczekać powrotu do domu, bałam się, że tracę cenne momenty macierzyństwa i nigdy przenigdy już ich nie nadrobię. kiedy zaszłam w drugą ciążę wiedziałam już na pewno, że przejdę na urlop wychowawczy i nie wrócę na etat. czułam się zawodowo wypalona, znużona, rozczarowana wymarzoną od dziecka pracą.
no i jestem już dwa kurą domową i sama się z siebie smieję, jak mało odpowiadam stereotypowi. no fakt, gotuję i piorę, bawię się z dzieciakami i na spacery chodzę. ale na przykład wcale a wcale nie "przesiaduję w piaskownicy", co kiedyś wydawało mi się obowiązkiem kury. objawów zmiękczenia mózgu nie zauważam, chociaż czytam - przyznaję - kosztem snu. ba, mam wrażenie, że odkąd rzuciłam pracę to żyję mądrzej, bo na przykład przestałam oglądac telewizję i ślęczeć godzinami w internecie. odkryłam za to nową pasję, która mi sprawia dużo frajdy. przestałam kompulsywnie kupować tony ciuchów i kosmetyków. żyję wolniej i bardziej się rozglądam na boki.
ale skłamałabym pisząc, że opieka nad dziećmi i prowadzenie dużego domu to cud, miód i orzeszki. praca w domu jest niewdzięczna o tyle, że niewymierna. tańce z mopem, opróżnianie zmywarki czy ładowanie brudów do pralki to prace mało efektowne w porównaniu z pracą zawodową, która - jaka by nie była - ma tę przewagę, że jest przeliczalna na pieniądze.
głupio mi, bo sama kiedyś bardzo stereotypowo oceniałam kobiety, które wychowują dzieci i/lub prowadzą dom, nie pracując zawodowo. ba, przechodząc na urlop wychowawczy zupełnie sobie nie zdawałam sprawy, na co się porywam. oczami duszy widziałam sielski obrazek: czytam sobie, fotografuję, piszę, odpoczywam, a w wolnych chwilach bawię się z dziećmi:) zupełnie nie brałam na przykład pod uwagę, że sporą częśc dnia zajmą mi wspomniane wyżej prozaiczne i nieciekawe zajęcia typu rozwieszanie prania. sprzątać miała "pani", tyle, że nie wzięłam pod uwagę, że przy dwójce maluchów musiałaby przychodzić dwa razy dziennie, żeby dom jako tako wyglądał:)
jednym słowem: robię nic, a ledwo zipię
Cały tekst jest genialny, ale jest również coś co zasługuje na wyjątkowe wyróżnienie:
Wymagajcie od siebie choćby inni od was nie wymagali. - Jan Paweł II.
Wczoraj spotkałem się z J.P. - mieliśmy omawiać resergię, no i gucio. Niby wszystko czytał, bo solidnie pozaznaczał, ale merytorycznie pustka. Sam nie wiedziałem co robić, więc jak zwykle uderzyłem w podstawy. "Proszę podać mi definicję energii" poprosiłem. Trochę było przepychanek słownych ale w końcu Pan doktor powiedział, że poda tę definicję wychodząc z dziedziny naukowej, która doskonale zna czyli mechaniki: "Zdolność do wykonania pracy.". "Ok" - mówię, "Implikuje to kolejne dwa pytania. Pierwsze: "Co to jest praca?" i drugie "Czym różni się energia kinetyczna od energii potencjalnej?" Na pierwsze pytanie odpowiedzi nie uzyskałem, zresztą w encyklopediach praca tłumaczona jest przy użyciu pojęcia enegrii, a więc przy definiowaniu energii i pracy mamy do czynienia z błędem logicznym ignotum per ignotum (tłumaczenia nieznanego przez nieznane). Natomiast z energiami poszło mu bardzo szybko: "Energia kinetyczna to energia ciała będącego w ruchu, a energia potencjalna to energia ciała będącego w spoczynku.". Pytam więc jaką pracę wykona solniczka stojąca na stole. A Pan Józef odpowiada, że "…jak usuniemy stół, to…". Przerwałem mu by zwrócić jego szczególną uwagę na słówko "jak", które użył. Energia wykonuje pracę jak… właśnie jak coś się stanie, jak umiemy ją przekształcić w tę pracę. Co z tego, że solniczka ma przeogromną energię, bo ponoć aż mc2? Absolutnie nic z tego nie wynika, bo nie umiemy jej wykorzystać.
Jak zwykle materiał musi się przespać, no i dziś rano wpadłem na to, że energię trzeba definiować za pomocą słowka "kosztem", czyli: Energia to zdolność obiektu do wykonania pracy kosztem. (koniec kropka) Energia kinetyczna to zdolność obiektu do wykonania pracy kosztem utraty prędkości (masa jest parametrem); Energia potencjalna to zdolność obiektu do wykonania pracy kosztem utraty wysokości (masa i oddziaływanie grawitacyjne to parametry).
Swoją drogą to jakżesz wielka jest "niechęć do poznania". Doktor Pietr. ewolucję zaakceptował poprzez autorytet, a nie przez zrozumienie. Uwierzył bo tak napisał Teillard de Chardin. Gdy z nim rozmawiam to mam wrażenie, że brakuje mu właśnie autorytetu, który mu powie: "Kubań ma rację", pomimo tego, że to właśnie on i jego koledzy z wydziału powinni dość szybko moje wywody zrozumieć bo mamy podobne podstawy matematyczno-fizyczne. Ale z bilansowego punktu widzenia (bilans wynikający z natury człowieka uczciwego) jest o wiele trudniej samemu zgłębić zagadnienie niż podkleić się pod autorytet. Nawet w przypadku porażki jest to o wiele korzystniejsze: jeżeli przeora się kawał materiału i wyjdzie, że popełniło się błąd, to cały czas poświęcony na to oranie jest stracony, a gdy okaże się, że autorytet był w błędzie wystarczy powiedzieć; "Mylił się, a ja jemu tak ufałem.". Nikt, kto przejechał się na autorytecie, też nie będzie mu czynił wyrzutów, bo tym samym wykazywałby i na swoją głupotę. I w ten oto sposób porażka w przypadku autorytetu nie jest kosztowna i szybko się rozpływa. Oczywiście lenistwo poznania wzmacnia jeszcze coś takiego jak konformizm.
Ludzie w zdecydowanej swej masie przyjmują zdecydowaną większość informacji "na wiarę". A im taniej coś się da wytłumaczyć tym lepiej. Nie ważne czy coś jest wytłumaczone logicznie lub nielogicznie, wystarczy, że fajnie. Zgrabny wzór taki, na przykład, jak E=mc2 i teoria kupiona - choć nikt jej nie rozumie (bo nikt jej nie potrafi wytłumaczyć). Teoria Darwina nie ma wzorów i tłumaczy ją stosunkowo nieduża książka - ale po co w to wnikać. Dr Pietr zainspirowany moją dociekliwością zadał swojej koleżance, która skończyła biologię pytanie czy czytała "O powstawaniu gatunków.", "I wie Pan, że okazało się, że nie czytała.". No tak, dyplomowany biolog nie czytał fundamentalnej dla biologii książki! ("A po co?" - Chochlik zapyta)
Kilka dni temu Piotr P. polecił mi portal plfoto.com. Pobuszowałem trochę po nim i natrafiłem na niesamowite zdjęcia:
|
|
|
|
No i zacząłem korespondować, by zdobyć pozwolenie na ich zamieszczenie w książce.
Jestem właścicielem zdjęcia http://plfoto.com/1550949/zdjecie.html. Ktoś z plfoto przesłał mi informację, że pod tym adresem jest osoba zainteresowana zakupem mojego zdjęcia. O co chodzi? Alek5
Super, dziękuję za szybką odpowiedź. Piszę książkę i Pana zdjęcie (lub zdjęcia) świetnie
ilustrowało by złożoność budowy oka owadów.
Proszę podać na jakich warunkach mógłbym je ( 1 lub 4) wykorzystać?
A przy okazji wszyscy znajomi, którym pokazywałem te zdjęcia umierają z ciekawości jakim
sprzętem pan to zrobił?
Serdecznie pozdrawiam
Co do techniki mogę odpowiedzieć od razu: wszystkie te zdjęcia zrobiłem
kompaktowym aparatem Sony H5 przy użyciu konwertera Raynox MSN-202 oraz domowej roboty
kartonowego dyfuzora. Natomiast jeśli chodzi o wykorzystanie moich zdjęć, to sama
propozycja zamieszczenia ich w książce łechce moje ego, ale z drugiej strony musiałbym
wycofać je z galerii plfoto, a jeszcze żona mi stale powtarza, że skoro tracę pieniądze
na zakup sprzętu i czas na fotografowanie to mogłoby to przynosić jakieś dochody. Nigdy
nawet nie próbowałem sprzedać żadnego zdjęcia i nie mam najmniejszego w tej kwestii
doświadczenia. Krótko mówiąc oczekuję propozycji - może nawet niekoniecznie stricte
finansowej.
Alek5
Przepraszam, że tak długo zwlekałem z odpowiedzią, ale byłem z dala od domu i bez dostępu do internetu. Jeśli dobrze zrozumiałem, to nie chce pan kupić praw autorskich do zdjęć, a jedynie uzyskać zgodę na publikacje tych zdjęć w książce i w internecie. Skoro tak, to oczywiście się dogadamy. Myślę jednak, że telefonicznie, mój numer 6026971…
A czy fotografował Pan obiekty żywe czy uśmiercone?
Oczywiście wszystkie zwierzęta, które sfotografowałem były żywe (na fotografii bardzo łatwo jest rozpoznać martwego owada). Natomiast kartonowy dyfuzor to nie jest pierscień pośredni, a rodzaj nakładki na lampę błyskową, ale to wymaga dłuższego wyjaśnienia, a ja teraz nie mam za wiele czasu. Pozdrawiam, Alek5
Kilka lat później, zafascynowany tym jak wielu ludzi dochodziło do wielkich odkryć samodzielnie i bez pobierania wykształcenia w tym kierunku, założyłem podstronę Klub ludzi bez formalnego wykształcenia.
Fizyka firmy:
Cechy podstawowe lidera:
Lider samodzielny musi mieć jeszcze jedną cechę:
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Moi jeszcze śpią. Mama została u nas na noc. Wigilia była wyjątkowo spokojna i bez nerwów. Wszystko dobrze zorganizowane i przygotowane. Swoje zrobiła też liczba gości. Było nas zaledwie szesnaście osób. Co do menu to przeważały ryby i kapusta, stosunkowo mało tuczące.
W wikipedii odkryłem "wtórną" definicję determinizmu, która mnie mocno zaciekawiła:
Determinizm (łac. determinare — oddzielić, ograniczyć, określić) — koncepcja filozoficzna, według której wszystkie zdarzenia mają zawsze swoją przyczynę, a zatem znając stan wszechświata w danym momencie można teoretycznie przewidzieć wszystkie przyszłe wydarzenia i nie ma tu miejsca na przypadkowość czy działanie wolnej woli.
Dyskusja argumentów za i przeciw determinizmowi znajduje się w haśle wolna wola.
[I tu właśnie rzeczona perełka]: W naukach społecznych bywa też rozumiany jako uproszczone wyjaśnienie zjawisk opierające się na pojedynczej przyczynie.
Środa
Dzień wigilijny - przeddzień Świąt Bożego Narodzenia. Przeddzień ten jest najważniejszym świętem w Polsce! Jechałem rano w okolicach 9.00 z Bo. do Warszawy - ruch jak w niedzielę. Pracuje mało kto. W mediach: "Polacy chcą by Wigilia była dniem wolnym!". Bardzo ciekawe bo nie wiadomo czy chcą tego również ateiści? Polacy w większości i tak już mają ten dzień wolny. U mnie w pracy nie ma nikogo - zostaję zwykle sam i robię porządki.
Prawdy nie ma! Choć można by się zastanawiać czy prawa fizyki to prawda. Na przykład takie F=ma, ponoć też prawdziwe jest tylko "w pewnym sensie". Internauci złapali "bandytów na gorącym uczynku". Co prawda bandytom tym nic nie grozi, bo zaledwie… kłamią. Wolność słowa, którą jeszcze mamy, gwarantuje im bezkarność. Zatem kłamstwo to nie przestępstwo. A skoro tak to za jego pomocą można sterować, można używać go jak narzędzia do osiągania własnych celów. Zerknijmy na coś czego przeciętny człowiek nigdy nie robi, na benedyktyńskie zestawienie pokazujące jak przebiegał w czasie jeden z typowych sondaży. Szczególną uwagę należy zwrócić na procenty przy nazwisku Ziemkiewicz i liczbę ogólnie oddanych głosów:
|
|
|
|
|
|
Co się stało pomiędzy 1410 a 1551!
Godzina 1410: prowadzi w sondzie niejaki Ziemkiewicz (pal licho kto to jest) ma
17% z liczby 18928 ogólnie oddanych głosów. Oznacza to, że zagłosowało na niego 3217 osób.
Godzina 1551: już jest po "akcji" - Ziemkiewicz ma 0%, a reszcie poparcie skacze
proporcjonalnie, tym którzy go gonili aż o 3%. Liczba ogólnie oddanych głosów wynosi 16112. Jak to
się stało, że po jednej godzinie i czterdziestu minutach od 1410 brakuje 2816 głosów?
Prawdopodobnie trochę nieco po 15 ktoś wyzerował konto Ziemkiewicza!
Po co? No jak to po co? Po prostu by nie wygrał. Po co zatem robi się sondaże? Po to by wygrali ci, którzy mają wygrać! Po prostu. Tak skomentował to Korwin-Mikke [http://korwin-mikke.blog.onet.pl/]: Na podstawie tych sześciu tabelek można prześledzić, jak rosło poparcie dla p.Rafała A.Ziemkiewicza – aż do momentu, w którym „WM” uznały, że jest rzeczą niedopuszczalną, by prawicowy dziennikarz wygrał z filarami reżymu, czyli pp. Moniką Olejnik i Tomaszem Lisem – i po prostu…zlikwidowały głosy na p.R.A.Z.!! Drobny zabieg chirurgiczny i jak wspaniałe wyniki: naszym rośnie, a jego nie ma.
Mało kto (promile, jak nie mniej) śledzi przebieg sondażu w czasie, bo to kosztuje, trzeba się zaangażować i poświęcić czas. Wszyscy oceniają tabelkę, rzut oka i wszystko wiem - zestawienie mówi mi wszystko. Dlatego tak łatwo manipulować zestawieniem. Dlatego tak łatwo jest podstawić dwóch pajaców (o pardon, dwóch wybitnych aktorów) do wyborów "demokratycznych". A niech sobie tam wybiorą jednego znich. Dla podstawiających ważne jest by był to "wybitny dziennikarz" O albo "wybitny dziennikarz" L [nazwisk nie piszę by im statystyk w googlach nie podnosić]. O czy L to nie ma żadnego znaczenia. Z przenigdy! No zresztą zobaczcie Państwo, nikt na niego nie głosuje, żadnego poparcia w sondażach…
Inna sprawa to Fizyka sondaży:
- "Kogo w nich zaproponować?" by zostali wybrani ci co trzeba. Wiadomo, nieobecni nie mają
szans na wybór.
- "Jakie mają być pytania i jak je zadać?" by odpowiedzi były takie jak chcemy.
Przy ocenie przeróżnych "sondaży" i "wyborów" trzeba uwzględnić psychologię i zjawisko toni
społecznej, i fakt, że ich konstruktorzy na pewno z tej wiedzy korzystają, by je odpowiednio
ustawić:
Jeżeli więcej będzie osób, które mają to w nosie lub są niezorientowane to chętniej odpowiedzą pozytywnie niż negatywnie (słynne 3 x TAK)
Kobiety są bardziej "atmosferyczne" (bardziej kierują się emocjami), a mężczyźni bardziej "merytoryczni" (kierują się bardziej logiką)
Im młodsi i im starsi tym bardziej potrzebna jest im "pępowina" i tym chętniej wybierają propozycje, które im to obiecują. Tylko będący w wieku średnim, a i to nie wszyscy, wybierają zamiast "pępowiny" wolność i gwarantującą tę wolność pracę na wolnym rynku.
Wpływ aktualnej sytuacji w sondażu na decyzję podejmowaną przez bieżącego głosującego. "Na tych nie głosuję, bo na nich mało głosów oddano" - konformizm, który zdecydowanie przeważa; "Zagłosuję na tego, bo może mu być przykro, że nikt na niego nie głosuje." - przekora, litość, antykonformizm.
Rozum i instynkt te dwa czynniki wpływają na wybór. Wyborów (ba całkiem zresztą demokratycznych w naszym rozumieniu tego słowa) dokonują nawet "głupie" owady: "Samce muchówek z gatunku 'Cyrtodiopsis dalmanni' mają oczy umieszczone na długich stylikach [To taka czułka, na końcu której umieszczone jest oko. Nazwa pochodzi od słowa stylisko. Przyp. JF]. Badania polegały na prowadzeniu doboru sztucznego w trzynastu kolejnych pokoleniach. Badaną grupę muchówek rozdzielono na dwie populacje laboratoryjne. W jednej nazwijmy ją D, do rozrodu wybierano samce o długich stylikach, w drugiej - K, samce o krótkich stylikach. Badaniu, między innymi, podlegało to jakie są preferencje samic [znaczy się jakiego wyboru dokonują samice], gdy mają do wyboru samce o długich i krótszych stylikach. Otóż samice pochodzące z populacji D, gdy miały możliwość wyboru wybierały samce o długich stylikach, natomiast samice z populacji K wolały się kojarzyć z samcami o krótkich stylikach.". Odnoszę wrażenie, że nasze media (nawet może odbywać się to nieświadomie, choć omawiana akcja ustawienia sondażu temu przeczy) grają na instnktach absolutnie tłumiąc rozum. Tak jest wygodniej, prościej i taniej!
Swoją drogą to ci co układali ten sondaż padli ofiarą nieznajomości matematyki. W 12 pozycyjnej stawce 8-9 (Piaseckiego nie kojarzę to dla tego 8 lub 9) to ich faworyci, to jeden z nich ma wygrać. "Złych", tych co to broń Boże nie mogą wygrać jest trzech. Umieszczając ich można też coś niecoś ugrać - jak dostana mało głosów to każdy zobaczy (na tabelce), że są kiepscy i plączą się u stóp faworytów. Gdzie tkwi błąd? Po prostu głosy się porozkładały. Jeżeli ze 100 osób 50 osób zagłosowało na "faworytów" to każdy z nich otrzymał średnio 6.25 głosu, natomiast pozostałe 50 głosów, które przypadły na "złych" dały każdemu z nich średnią 16.6 głosu. Swoją drogą ciekawe jest jaki byłby wynik sondażu gdyby głosowały kobiety na najprzystojniejszego mężczyznę bez znajomości tego jak głosowano do tej pory, a w stawce 10 byłoby 9 superprzystojnych i jeden przeciętniak. Głowy nie dam sobie uciąć, ale dużo bym postawił, że to właśnie on by zwyciężył.
W gruncie rzeczy wczoraj był bardzo fajny dzień (zwróć uwagę co dla mnie oznacza "fajne"). Ma. pogoniła Mi. do sprzątania swego pokoju - i on sprzątał, nawet był tego efekt. Wieczorem całkiem udany trening w bilarda. W "ósemkę" sprzątnąłem sześć bil i dopiero nie wbiłem wygrywającej ósemki - drobny błąd, potem seria błędów, ale generalnie byłem zadowolony pomimo tego, że przegrałem z Mi. 3:1. Wieczorem kontunuacja porządków i znów Ma. goni Mi. Byłem dumny z zespołu jaki stworzyliśmy, robota paliła się w rękach.
Również wczoraj trafiłem na FizykoŻyciowy fragment:
[http://poprawnypolitycznie.blogspot.com/2008/02/orwell-przewraca-si-grobie.html]
Wbrew powszechnemu pokutującemu nawet wśród sfer wykształconych, przekonaniu Huxley ("Nowy wspaniały świat") i Orwell ("1984") nie prorokowali tego samego. Orwel przestrzega że zostaniemy zniewoleni przez jakąś przemoc pochodzącą z zewnątrz. Tymczasem w wizji Huxleya do pozbawienia ludzi ich autonomii, pełni osobowości i historii niepotrzebny jest żaden Wielki Brat. W jego mniemaniu ludzie pokochają otaczającą ich przemoc, zaczną wielbić technologie, które pozbawiają ich wolności myślenia.
Orwell lękał się tych, którzy zakażą wydawania książek. Huxley zaś obawiał się, że nie będzie powodu do ustanawiania podobnego zakazu, ponieważ zabraknie kogokolwiek, kto zechce książki czytać. Orwella przerażali ci, którzy pozbawiają nas dostępu do informacji. Przedmiotem obaw Huxleya byli natomiast ludzie, którzy dostarczą nam informacji w takiej ilości, że staniemy się bierni i egoistyczni. Orwell bał się, że nasza kultura przeistoczy się w kulturę niewolników. Huxley zaś lękał się że ogarnie nas kultura banału, zajmująca się jakimiś ekwiwalentami doznań "orgią-porgią" i wirówką infantylnych igraszek. Jak to zauważył Huxley w "Nowym wspaniałym świecie", bojownicy o prawa obywatelskie i racjonaliści, którzy pozostają w stałej gotowości aby przeciwstawiać się tyrani "nie wzięli pod uwagę bezgranicznej niemal zachłanności człowieka na rozrywkę". W "Roku 1984" Orwell pokazał, że ludzi kontroluje się przez zdawanie im bólu. W "Nowym wspaniałym świecie" to samo jest osiągane dzięki dostarczaniu przyjemności. Słowem, Orwell obawiał się, że zniszczy nas to, czego nienawidzimy, Huxley zaś - że to, co uwielbiamy.
Rozwiązanie, które tu proponuję podsunął również Aldous Huxley. Nie mogę uczynić nic lepszego. Wierzył on wraz z H.G. Wellsem że znajdujemy się na szlaku od edukacji do katastrofy i pisał nieustannie o konieczności naszego zrozumienia polityki i epistemologii mediów. Próbował nam w końcu powiedzieć że w tym, co dotknęło ludzi w "Nowym wspaniałym świecie" nie chodziło o to że oni się śmiali zamiast myśleć, ale o to że nie wiedzieli ani z czego się śmieją, ani dlaczego przestali myśleć.
Nail Postman
"Zabawić się na śmierć"
Copyleft 2007
A chyba oba te czynniki działają równocześnie. Zamówiłem Huxleya…
Mało się w firmie dzieje więc po 16.00 zajałem się pracą nad FŻ - rozdział o dążności. Pomyślałem, że dobrze by było zacząć od myśli Pierre’a Teilharda de Chardin, że ewolucja zmierza do punktu Omega. Szperam i natknąłem się na następujący fragment [http://people.cornell.edu/pages/jag8/chardin.html]:
The "Information Ladder" table illustrates several of Chardin's principle notions:
the thrust of evolution is to develop information systems of ever greater complexity and inclusiveness. It is later than we think: already Gaia is reaching into the Solar System in her reproductive mode (level 9);
the same pattern is followed at every level of organization, above as well as below
individual humans (the 4x3 fractal algorithm);
JF rzecze: te same reguły rządzą na każdym poziomie
organizacji, zarówno niższym jaki wyższym poziomie niż człowiek [Te same reguły
rządzą każdym poziomem organizacyjnym życia]
centers, nuclei, and closed systems are important evolutionary way-stations - atomic nuclei, cell nuclei, galactic nuclei; the brain, cities, society, galaxies, etc.; concentrations of energy and information; defended system boundaries;
Involution and the limitation of resources have an important evolutionary consequences, especially through intraspecific competition - the internal competitive struggle between members of the same species increases specializations;
Reflections are the sign of a new fractal iteration, the pattern repeating at a new level of organization and/or on a new scale.
Ciekawy film do obejrzenia: Orwell przewraca się w grobie [trzeba film wygooglać, bo linki się często
zmieniają]
W dniu 2020.02.16 okazało się, że na youtube tego filmu już nie ma. Jednak udsotępniono go na
polskiej platformie CDA "Orwell przewraca się w
grobie" Ktoś opisał go tak: Bardzo dobre źródło informacji o tym jak wielką rolę odgrywają media i jak sterują nasza świadomością, jak niszczona jest różnorodność oraz mniejsze stacje i gazety. Do tego obszernie przedstawia bitwę w medialnej I lidze (time warner, aol, disney, viacom..) we współpracy z polityką o kolejne dusze.
Co więcej został opisany również na Wikipedii pol oraz
Wikipedii eng. I tu
ciekawostka: film w dniu 2020.02.16 opisany był tylko w tych dwóch językach. Żadnej innej nacji
widać nie zainteresował.
Wybrane cytaty z ksiażki Aldous'a Huxley'a "Nowy wspaniały świat".
Drugi dzień Świąt. Dzień leniwy, byłem z D. nad Wisłą. Ludzi niewielu, pogoda -2o, sucho i szaro, a nad rzeką wiatr.
Pisanie przypomina robienie mebli (a nawet jeszcze gorzej): najpierw pomysł, który trzeba "wykokosić", potem szczegółowa konstrukcja czyli spis treści, potem wersja pierwsza - grubo ciosana, następnie cała seria czytań i poprawek - wygładzeń. Poprawiać można ad infinitum. Zawsze się coś znajdzie. Pamiętam jak Darek Otto, kiedyś mi powiedział, że "Kiedyś musisz się zdecydować, że to koniec i już dalej nie pisać.".
Jutro rano do Puszczy z Piotrem, a potem wieczorem, może przyjdą Dą. (nie przyszli bo przyjechali do nich dalecy kuzyni…).
Rano w pracy dostałem maila od Piotra: "Przeczytaj mimo iż to gazeta.pl" a w nim link do tekstu Radosława Koniecznego w Rynki Zagraniczne nr 48-50 / 2008 zatytułowanego "Zdrowie bezkonkurencyjne?":
Od dwóch lat na rynku prywatnych usług medycznych dokonują się poważne zmiany. Największe prywatne kliniki przechodzą na własność funduszy. Konsolidacja ma w drugim etapie objąć także mniejszych graczy. Teoretycznie wszyscy mają na tym skorzystać. W praktyce może okazać się to zabójcze dla wolnej konkurencji.
To już widać po tym co dzieje się w Medycynie Rodzinnej i Lux Medzie. Do tej pierwszej nie mogę się dostać bo zapisy tam są na takiej samej zasadzie jak w przychodniach publicznych tzn. jednego wybranego dnia zapisujemy się na najbliższe 4 miesiące (oczywiście telefony są wtedy ciągle zajęte). Wygrywają emeryci, którzy mogą na to poświęcić cały dzień. W Lux Medzie też jest coraz gorzej. O dziwo w Damianie pojawili się lepsi lekarze.
Brak właściciela to brak sprzężenia zwrotnego. Właściciel reaguje na dowolne zaburzenie, które się do niego przedrze. Im mniejsza firma tym łatwiej się przedrzeć i tym szybsza reakcja.
Właściciel konkretny jakim jest osoba fizyczna działa konkretnie, a z kolei jeżeli na rynku jest sporo konkurujących firm, to pacjent ma pole manewru. Fundusz to marny właściciel ale można mu nieźle sprzedać swą klinikę. Co też się dzieje.
Nowy, duży właściciel "o rozmytej odpowiedzialności" idzie w procedury, a te powodują, że obsługa nietypowego zaburzenia jest truda. Z kolei po konsolidacji pacjent zaczyna nie mieć wyboru. Oczywiście dotąd dopóki będzie możliwość zakładania klinik to będą one zakładane w odpowiedzi na ramolenie molochów (rozmywanie się odpowiedzialności w dużych firmach prowadzące do obniżania się standardu usług). Przy czym w interesie wielkich, leży to, by ograniczyć konkurencję małych i dlatego mogą one dość skutecznie naciskać na ustawodawcę, by narzucał jakieś wydumane bariery. Jest im łatwiej, bo są wielcy - łatwiej skorumpować, łatwiej zastraszyć np. masowymi zwolnieniami, i brakiem dostępu do usług medycznych. Władza wybrana, urzędnicza i dziennikarska daje się na to nabrać. Ale jak zwykle i jak zawsze wentylem bezpieczeństwa będzie korupcja i szara strefa.
Jak popatrzysz na ludzi tak jak na małpy (co prawda Jane Goodall badająca szympansy patrzy na małpy jak na ludzi co z punktu widzenia PR jest o wiele korzystniejsze), to szybko dojdziesz do wniosku, że większość z nas mało się od nich różni. Wiadomo co nas rozwija: wolny rynek z minimum niezbędnych przepisów regulujących (np. ograniczających monopol i zabraniających konsolidacji), a plajta nie jest kryzysem czy dramatem, lecz mechanizmem regulującym, który zapewnia ciągły rozwój tego rynku. Niestety interesy partykularne, jak na razie są ciągle górą i rynek miast być regulowany ciągłą serią drobnych plajt, regulowany jest o wiele rzadziej, ale za to wielkimi kryzysami.
A my jako mali być może wślizgniemy się z naszą ofertą do banków, gdzie konsolidacja poszła już tak daleko, że nie są one w stanie same sobie zrobić żadnego software, zresztą gigantom ich wpierającym też marnie to wychodzi. Nasi mali klienci, którzy poplajtowali w roku 2000 mieli o wiele bardziej zaawansowane programy (nawet zasługujące na miano systemu) do leasingu niż obecnie Bank R., który obsługuje leasing "na piechotę" za pomocą excell'a.
I jeszcze na koniec cytat z Ziemkiewicza [http://www.rp.pl/artykul/238804.html]:
Młodość – czas w życiu, kiedy człowiek jest głupi, naiwny i najłatwiej zrobić z niego bałwana; niestety, trzeba pożyć 40 parę lat, żeby to sobie uświadomić.
Prywatyzacja – w reaganomice obowiązkowo poprzedzona demonopolizacją, sposób na usprawnianie gospodarki i zmniejszenie wydatków państwa.
Bob. Rano temperatura -8oC. O 11.00 wyjeżdżamy na Słowację do Terechovej.
Mały cytacik z Korwina dotyczący pieniądza:
Pomysł, by cena związana była z kosztem produkcji, jest rodem z PRLu. Okazuje się tu najgłębszą pogardę dla konsumenta – bo popytu w ogóle nie bierze się pod uwagę!! Uwzględnia się tylko punkt widzenia producenta i handlarza!!
Przekupienie: ofiarowanie mniejszych zysków krótkofalowych za uzyskanie większych długofalowych.
Porównanie:
Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego <tym, którzy w dostatkach pokładają ufność>. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego."
[Jezus Chrystus wg. ewangelii Św. Marka]
Jeżeli chcesz się rozwijać musisz starannie unikać strefy komfortu.
[Garri Kasparow]
Odnoszę wrażenie, że niektórzy starożytni, w tym i Jezus Chrystus, mieli ogromną wiedzę z zakresu Fizyki Życia. Tak dużą, że aż nie wiadomo w jaki sposób do niej doszli. Możliwym, ale przyznam, że dla mnie niewyobrażalnym jest by w tamtych czasach sami do niej doszli, natomiast jeśli ktoś im ją przekazał, to kim był ten ktoś? Zestawienie obu cytatów pokazuje, że niosą one podobną treść, przy czym Kasparow (jak do tej pory najlepszy Szachista Wszechczasów) pisze do ludzi żyjących w XXI wieku, a Chrystus (wyjaśnienie dla niewiedzących: jak do tej pory Najczęściej Cytowany [Mędrzec] Wszechczasów, "Mędrzec" jest opcjonalny i w zasadzie można to słowo pominąć, a "Cytowany" potraktować jako rzeczownik) - mówi to do ludzi żyjących w I wieku. Należy zwrócić uwagę, że tamtych czasach nie było: telewizji, radia, gazet, lekarzy, kina, teatru, turystyki, sportu, rozrywek, opieki społecznej, szkół… i wiedzy. Ci ludzie byli pozbawieni naszej elementarnej wiedzy, prawdopodobnie nawet nie wiedzieli co to jest dodawanie i mnożenie. Ludzie codziennie zmagający się z tym, by przeżyć, a Chrystus za pomocą różnych dykteryjek przekazuje im elementy Fizyki Życia. Jeśli ktoś jest dydaktykiem, to może sobie wyobrazić trud związany z wytłumaczeniem kloszardowi pojęcia funkcji lub istoty charakterystycznego elementu ewolucji, bardzo głęboko zwiazanego z teorią gier, jakim jest zanik cechy (rozleniwianie się, rewersja do stanu mniej doskonałego) przy braku czynnika ją wymuszającego.
Takie jest bowiem moje stanowisko w kwestii obu tych cytatów - jeden i drugi, według mnie, mówi o hiperkompensacji.